Agent ostatniej szansy
Niklos Koda – bawidamek i kobieciarz jest agentem francuskich służb specjalnych. Wysoko postawionych urzędników francuskich, prowadzących rozmowy z pewnym państwem południowoamerykańskim [jakim – należy się domyślać ponieważ ani razu nie pada jego nazwa] opanowała dziwna epidemia. Służby specjalne podejrzewają ze za owymi tajemniczymi chorobami stoi – Barrio Jesus – czarnoksięznik VooDoo towarzyszący obcemu rządowi. Zadaniem Kody jest uwiedzenie żony szefa delegacji rządowej – ma to pomóc w owych negocjacjach. Dzielny agent bierze się do roboty, niestety nie wie jeszcze, że będzie musiał stawić czoło potężnym i tajemniczym siłom. Ale Niklos Koda też skrywa pewne tajemnice.
Dufaux – scenarzysta komiksu, znany jest w Polsce przede wszystkim z serii „Skarga Utraconych Ziem”. Jeśli ktoś sięgnie po Kodę, zachęcony tamtym tytułem zdziwi się niepomiernie – klimat komiksu jest całkiem inny. Tutaj mamy historię sensayjną z elementami grozy. Wadą komiksu jest to, że nie jest to ani dobra sensacja, ani horror – Dufaux nie mógł się zdecydować na co położyć odpowiedni nacisk. Jednak pierwszy tom pozwala mieć nadzieje na historię na poziomie. Komiks czyta się dobrze, w czym nie przeszkadzają rysunki – czysta kreska, klasyczny, europejski sposób kadrowania – rysownik wykonał swą prace porządnie, ale bez rewelacji. Niestety kompletnie nie wychodzi mu rysowanie samochodów.
Jak każdy komiks wydawnictwa Siedmioróg rzecz wydana porządnie – dobry papier i twarda oprawa zwiększają atrakcyjność albumu.
Wyszło jak zwykle…
Koda, pracujący dla rządu francuskiego wypełnia zadanie – romansuje z Sanche – idzie mu dobrze, nawet zbyt dobrze – kobieta się w nim zakochuje. Agent zmaga się również z czarnoksiężnikiem VooDoo. W tej walce nie jest sam – pomagają mu znajomi posiadający paranormalne zdolności, zebrani w tajemniczym, nieformalnym klubie.
Dzięki tej pomocy nie dochodzi do podpisania niekorzystnej umowy dla Francji. Czy to jednak ostatnie spotkanie czarnoksięznka VooDoo i Kody?
O ile pierwszy album pozwalał mieć nadzieję na dobrą historię, o tyle w drugim jest już gorzej. Komiks gdzieś w połowie albumu załamuje się, tak jakby scenarzysta stracił serce do projektu i za wszelką cenę chciał go skończyć.
Poza tym jest cała masa otwartych wątków pobocznych – wspomina się o słynnym ojcu Niklosa, jest tajemniczy, paranormalny klub, o którym chętnie przeczytałbym coś więcej, ale nie ma nic. Mnie osobiście takie wtręty nie wnoszące nic do scenariusza irytowały.
Mógł to być dobry komiks, a wyszło jakoś tak nijako. W moim prywatnym rankingu stawiam go wyżej od Alvina Norge`a, ale na pewno niżej niż Blacksad i XIII.
Mylne pierwsze wrażenie
Kto nie zna serii „Aldebaran”, ten zerkając na okładkę komiksu i wertując go pobieżnie może odnieść mylne pierwsze wrażenie. Może go po prostu odłożyć z powrotem na półkę. A byłaby to szkoda, bo ta seria stanowi poniekąd novum na polskim rynku komiksowym. Warstwa graficzna, często główny wyznacznik wpływający na decyzję ewentualnego nabywcy, jest tu bowiem dość nieciekawa, może nawet zniechęcająca dla niektórych. Wystarczy spojrzeć na okładki. Ale to naprawdę mylne wrażenie. Plastyka komiksu została starannie dobrana do niezwykłości historii, jaką przedstawia. I jeśli tylko zacznie się ją śledzić, naprawdę trudno będzie przestać. Urok tej opowieści to umiejętne połączenie kilku elementów.
Mamy tu planetę, bardzo podobną do Ziemi, zamieszkaną przez pierwszych osadników. To pierwsza tego rodzaju odkryta planeta, skolonizowana nieco ponad 100 lat wcześniej. Niestety, po założeniu historycznej pierwszej kolonii ludzkiej poza Układem Słonecznym, powracający na Ziemię statek kosmiczny znika bez śladu wraz z załogą. Jest wtedy rok 2079. Pięć lat później na Aldebarana zostaje wysłany kolejny statek, który ponownie rozpływa się w przestrzeni. Naukowcy tłumaczą to zakłóceniami w zjawisku fizycznym, które umożliwia przekroczenie prędkości światła, a które legło u podstaw kosmicznego transportu. Loty zostają zawieszone aż do wyjaśnienia problemu. Tymczasem na Aldebaranie uszkodzeniu ulega satelita telekomunikacyjny zapewniający łączność z Ziemią i planeta ulega całkowitej izolacji. Po 100 latach sytuacja się nie zmienia i coraz mniej potomków pierwszych osadników wierzy w to, że kiedykolwiek jeszcze przyleci ktoś z Ziemi.
Wtedy też rozpoczyna się akcja komiksu śledzona oczami dorastającego chłopaka, Marca, syna rybaka w niewielkiej mieścinie. Pewnego dnia na plażę wychodzi z wody nestor, zwierzę, które nigdy nie oddala się od alg rosnących na głębokich wodach. W taki niecodzienny sposób rozpoczyna się seria coraz dziwniejszych wydarzeń, w które wplątuje się Marc a wraz z nim siostra dziewczyny, do której chłopak wzdycha. Na najwyższą uwagę zasługuje tu podkreślenie faktu, że fabuła komiksu została poprowadzona bardzo dobrze, czyniąc z niego niezwykłą lekturę. To po prostu kawał dobrej opowieści a jej bohaterowie to postacie z krwi i kości. Daleko im do bohaterów przez wielkie B, borykają się z problemami i pytaniami, jakie każdego dnia stają przed innymi podobnymi im ludźmi.
Przez cały album przebija ukryta gdzieś głębiej tajemnica, którą nie tyle staramy się wraz z głównym bohaterem zgłębić, ile zostajemy do tego przymuszeni. Rozwój wypadków nie pozostawia wątpliwości, że wszystko do tego zmierza, chociaż nie jest to głównym celem opowieści. Tutaj niewyjaśnione zjawiska dzieją się obok, poczynania postaci nie prowokują ich. Czuć, że tajemnica tkwi w samej planecie, prawdopodobnie w jej morzach, pokrywających niemal cały glob. Los rzuca wyzwanie młodemu Marcowi, a ten podejmuje go mimo strachu i niepewności, lęgnących się w jego sercu.
Blondynki górą!
Niby wiadomo, że na planecie Aldebaran dzieje się coś niezwykłego, zostało to wyraźnie zaznaczone w pierwszym albumie serii, ale nasza dwójka bohaterów, Marco i Kim, zdołała zaokrętować się na końcu części pierwszej na statek „Aramis” i teraz zmierza do stolicy, Anatolii, aby tam rozpocząć nowe życie. Problemy i znajomości, jakie przyniosła „Zagłada”, wydają się być odległe przez pryzmat niekończącego się horyzontu wody. Dni upływają im na ciężkiej pracy, a każdy przybliża ich do wymarzonego miejsca. Jednak w zastępstwie tajemnic planety pojawiają się inne zagrożenia, zgoła przyziemne, jak żona kapitana statku, której Marco wpadł w oko. Potem nie zostaje mu już nic innego, jak skok do wody na pełnym morzu, bo rozwścieczony kapitan ma ochotę rozwiesić flaki Marco między masztami.
Druga część cyklu „Aldebaran” to pozorne odwrócenie uwagi czytelnika od właściwego tematu serii. Losy Marca i Kim stają się dla autora ponownie obiektywem, przez który śledzimy zmiany dokonujące się na planecie, jednak to oni bez wątpienia są głównymi bohaterami opowieści. Poznajemy kolejne postacie dramatu, złe i dobre oraz takie, co do których nie możemy mieć z miejsca wyrobionego zdania. Autor stopniowo dawkuje nam też wiedzę na temat samej planety, jej fauny i flory, historii i społeczności, wreszcie systemu politycznego, który zdaje się dojrzewać do jakiejś lokalnej odmiany totalitaryzmu. Ta sama nośna warstwa graficzna, ta sama wysoka jakość scenariusza. Tych, którym spodobała się „Zagłada”, „Blondynka” nie powinna rozczarować. To po prostu krok dalej w głąb historii, która niepokoi i jednocześnie łagodzi.