Wariacje literackie: Na co komu Nietzsche?Ile razy można przeczytać pierwszy raz tę samą książkę? Skoro producenci szamponów oferują swoim klientom „trzy w jednym”, może coś podobnego należałoby wprowadzić w literaturze? Spróbujmy znaleźć sposób, jak z jednej powieści wydobyć kilka. W tym celu będą nam potrzebne następujące utensylia: własny mózg, jeden niemiecki filozof i trochę wyobraźni.
Michał FoersterWariacje literackie: Na co komu Nietzsche?Ile razy można przeczytać pierwszy raz tę samą książkę? Skoro producenci szamponów oferują swoim klientom „trzy w jednym”, może coś podobnego należałoby wprowadzić w literaturze? Spróbujmy znaleźć sposób, jak z jednej powieści wydobyć kilka. W tym celu będą nam potrzebne następujące utensylia: własny mózg, jeden niemiecki filozof i trochę wyobraźni. Czytelnik, także czytelnik prozy popularnej, ma w swoich rękach bardzo potężną broń – interpretację. To coś takiego, na co pisarz ani wydawca nie mogą specjalnie nic poradzić. Każdy z nas, czytając książkę, jednocześnie ją interpretuje, dokonuje przekładu na swój wewnętrzny język. Tyle że z tą interpretacją niewiele robimy. Najczęściej zapożyczamy ją od krytyka literackiego, który podsuwa, często zupełnie bezprawnie, swoje odczytanie dzieła. Na przykład, pisze taki esensyjny mądrala, powieść X jest o tym i o tym. Jest dobra albo zupełnie do kitu. No tak, ale skąd o tym wie? Tylko dlatego, że jest krytykiem? Każdy czytelnik w trakcie lektury ma szansę stać się recenzentem. Może stwierdzić przy czytaniu „Wieków światła” Iana MacLeoda, że to steampunk, a po przebrnięciu przez „Lalkę” – że nudna. Zmysł recenzenta objawia się także, kiedy ktoś pyta nas, o czym była dana powieść. Mówimy wtedy: „Tajemniczy płomień królowej Loany” jest o takim gościu, co stracił pamięć, albo: „Zbrodnia i kara” to przydługawy kryminał. Lepszy (i krótszy) Boris Akunin. Ale dlaczego zazwyczaj decydujemy się tylko na jedną interpretację książki? Dlaczego wybieramy tylko jeden sposób odczytania i twierdzimy, że akurat on jest tym właściwym? Prosty przykład ze szkoły. Pewien uczeń, słyszałem od znajomej, na sprawdzianie z polskiego napisał, że „Kot w pustym mieszkaniu” Wisławy Szymborskiej to wiersz o… złodzieju. W jego odczytaniu narratorem jest rabuś, który włamał się do mieszkania pod nieobecność właściciela. Jak można się domyślać, chłopak dostał pałę za błędną interpretację. Abstrahując od tego, czy rzeczywiście przeczytał wiersz noblistki, myślę, że ocenę niedostateczną należałoby wstawić raczej nauczycielowi. Dlaczego? W szkole uczymy się w gruncie rzeczy bardzo złego sposobu myślenia o literaturze: możliwa jest tylko jedna, „kanoniczna” interpretacja. Efekty są takie, że Mickiewicza potrafimy postrzegać wyłącznie przez pryzmat narodowo-wyzwoleńczo-sielankowy, że Sienkiewicz ku pokrzepieniu serc, że „Chłopi” o chłopach itd. Co gorsza, krytycy literaccy popełniają te same błędy. W niedawnej dyskusji na temat „Drogi” Cormaca McCarthy’ego moją uwagę zwrócił, wydawałoby się, bardzo drobny szczegół. Otóż kiedy rozmawialiśmy na temat odczytania książki, część kolegów nazwała moją (ale nie tylko moją) interpretację wydumaną. Konrad Wągrowski nawoływał nawet do zejścia na ziemię: „Panowie, jeszcze trochę i dorzucicie alegorię Koranu, symbolikę Drzewa Poznania i analizę zjawiska maccarthyzmu (he, he). Bez przesady”. Zupełnie jakby celem krytyków było wypracowanie jakiegoś jednego wspólnego stanowiska na temat książki, jakiegoś ortodoksyjnego odczytania. Ale po co? Być może w ten właśnie sposób odzywa się w nas dążenie do wygładzania, ujednolicania interpretacji. Krytykom często wydaje się (mnie także), że ich zadaniem jest streszczenie czytelnikowi książki i odpowiedzenie na pytanie – warto kupić czy nie? Aby tego dokonać, należy przystawić analizowane dzieło do wzorca, szablonu, dobrej powieści i sprawdzić, czy spełnia wymogi. Wystarczy przeczytać parę recenzji, by dostrzec takie podejście. Albo coś nam pasuje i dajemy 100% ekstraktu, albo stwierdzamy, że książka jest do bani. Oczywiście generalizuję – po drodze są jeszcze pośrednie stanowiska. To rozsądzanie, biblijne wręcz dzielenie na owce dobre i złe wydaje się być nie do przezwyciężenia. A może jest? Spróbujmy sięgnąć po Fryderyka Nietzschego. Tym, którzy swoje wiadomości o niemieckim filozofie czerpią głównie ze szkoły i kultury popularnej, może wydawać się on dość antypatyczną postacią. W szkole wbijano nam do głowy, że apollińskość, że dionizyjskość, że antysemityzm, Hitler i relatywizm. Idąc tą drogą tłumaczenia osoby Nietzschego i jego dzieła, przez długi czas uważałem twórcę „Tako rzecze Zaratustra” za postać w gruncie rzeczy nieciekawą. W świetnej książce „Nietzsche. Filozofia interpretacji” Michał Paweł Markowski próbuje obalić ten zakorzeniony w nas obraz niemieckiego myśliciela. Ale to akurat jest najmniej ważne. Najciekawsza w pracy Markowskiego jest próba pokazania na przykładzie Nietzschego możliwości odejścia od schematu: jedna książka = jedna interpretacja. Najważniejsze zaś, że odbywa to się bez popadania w skrajny relatywizm. „Istnieje filozofia i to, co nie zadowala się filozofią. Istnieje pluralizm filozoficzny, z pewnością niezwykle istotny, skoro przypomina nam, że sens jest zawsze wieloraki, że istnieje nadobfitość znaczenia, że »jeden jest zawsze w błędzie«, a »prawda rozpoczyna się od dwóch«. Stąd konieczność interpretacji, będącej nie odkrywaniem jednej, ukrytej, choćby i wieloznacznej, prawdy, lecz lekturą tekstu o wielu sensach” – cytuje Markowski Maurice’a Blanchota, który z kolei wypowiada się o dziele Nietzschego. O co chodzi niemieckiemu filozofowi? Otóż jedno odczytanie książki, nawet jeśli jest to zwykła powieść przygodowa, to w gruncie rzeczy zabijanie jej. To tak, jakby dawać turystom pojedyncze zdjęcie Wawelu i mówić im, że to jest cały Wawel. Tymczasem zabawa polega na odkrywaniu wielu znaczeń, wielu interpretacji. Tylko wtedy można zachować „życie” książki. Przypomnijmy sobie Mickiewicza albo Słowackiego, który „wielkim poetą był”. Czy właśnie szkolna interpretacja nie zabiła owych poetów? Z przyprawioną gombrowiczowską gębą, upupieni, żyją jako wielcy, martwi wieszczowie wielkiej, martwej literatury. Natomiast u Nietzschego kryterium osądu jest czytelnik, który przez pryzmat własnego życia i doświadczenia interpretuje dzieło. Wielość odczytań nie musi wcale prowadzić do relatywizmu (wszystkie są dobre, więc wszystkie tak samo złe). Wręcz przeciwnie, dzięki odejściu od schematu jednego odczytania możemy wzbogacać swoją lekturę, odkrywać nowe warstwy sensu w tekście. Dlatego wielość nie równa się relatywizm, a raczej – poszerzenie horyzontu odczytania dzieła. Zejdźmy teraz na poziom książek popularnych. Otóż prawda jest taka, że aby zinterpretować typową powieść fantasy czy SF, trzeba się nieźle nabiedzić. Kiedyś próbowałem podejść do „Gwiazdomorza” Jagi Rydzewskiej tak, aby odnaleźć inny sens poza dosłownym odczytaniem i wyszło mi, że to… telenowela w kostiumie SF. Najlepsze interpretacje wychodzą, kiedy czyta się książki bardzo dobre albo zupełne gnioty. Pierwsze, bo pisarz, znający się na rzeczy, podsuwa czytelnikowi więcej niż jeden trop, daje pewien margines swobodnego odczytania. Drugie, bo w swojej wręcz pornograficznej dosłowności nieświadomie biorą siebie w cudzysłów, dekonstruują własną opowieść. Ciekawe natomiast byłoby stworzenie kilku możliwości odczytania zwykłej, standardowej książki jako przykład dla czytelnika, że nie trzeba ograniczać się do jednej formy, jednego sposobu odbioru dzieła. Jak pisał Umberto Eco, cała przyjemność polega na błądzeniu po wielu ścieżkach lasu interpretacji, co dotyczy w tym samym stopniu literatury wysokiej, jak i popularnej. Może nawet tej ostatniej bardziej, bo jej podstawowym celem jest dostarczenie rozrywki czytelnikowi. A rozrywka w świecie literatury to – przynajmniej tak być powinno – używanie mózgu. 24 sierpnia 2008 |
Czy „Nowy wspaniały świat” Aldousa Huxleya, powieść, której tytuł wykorzystałem dla stworzenia nazwy niniejszego cyklu, oraz ikoniczna „1984” George’a Orwella bazują po części na pomysłach z „After 12.000 Years”, jednej z pierwszych amerykańskich antyutopii?
więcej »Kontynuując omawianie książek SF roku 2021, przedstawiam tym razem thriller wyróżniony najważniejszą nagrodą niemieckojęzycznego fandomu. Dla kontrastu przeciwstawiam mu wydawnictwo jednego z mniej doświadczonych autorów, którego pierwsza powieść pojawiła się na rynku przed zaledwie dwu laty.
więcej »Science fiction bliskiego zasięgu to popularna odmiana gatunku, łącząca zazwyczaj fantastykę z elementami powieści sensacyjnej lub kryminalnej. W poniższych przykładach chodzi o walkę ze skutkami zmian klimatycznych oraz o demontaż demokracji poprzez manipulacje opinią publiczną – w Niemczech to ostatnio gorąco dyskutowane tematy.
więcej »Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner
Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner
Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner
Wiewiórki Nabokova
— Michał Foerster
A momenty były?
— Michał Foerster
Jak nie zostałem wielkim pisarzem science fiction
— Michał Foerster
Dobry czytelnik
— Michał Foerster
Szaleńcy boży Flannery O’Connor
— Michał Foerster
Literatura a życie
— Michał Foerster
Dlaczego nie lubimy poezji
— Michał Foerster
Autor i słowo
— Michał Foerster
Zabawy z Carrollem
— Michał Foerster
Najlepsza książka 2009 roku
— Michał Foerster
Popkultura i antyk: Elektra
— Michał Foerster
Steve Jobs wielkim poetą był
— Michał Foerster
Notatki na marginesie „Mapy i terytorium”
— Michał Foerster
Popkultura i antyk: Błagalnice
— Michał Foerster
Popkultura i antyk: Dzieci Heraklesa
— Michał Foerster
Popkultura i antyk: Persowie
— Michał Foerster
Chociaż nie brzmi to zbyt oryginalnie
— Michał Foerster
Popkultura i antyk: Trachinki
— Michał Foerster
Popkultura i antyk: Ajas
— Michał Foerster
Popkultura i antyk: Filoktet
— Michał Foerster