Wariacje literackie: Stary archeologLata szalonych ucieczek i równie dzikich pościgów, pogoni przez amazońską puszczę, wędrówek zdradzieckimi szlakami w górach lub przez piaski pustyni – wszystko to nie pozostało bez wpływu na jego psychikę. I chociaż naturalną koleją rzeczy przygody w końcu stały się tylko wspomnieniami, przyzwyczajony do nich umysł nie chciał się pogodzić z gorzką prawdą. Starość okazała się wrogiem straszniejszym od nazistów, węży i tajemnych kultów razem wziętych.
Michał FoersterWariacje literackie: Stary archeologLata szalonych ucieczek i równie dzikich pościgów, pogoni przez amazońską puszczę, wędrówek zdradzieckimi szlakami w górach lub przez piaski pustyni – wszystko to nie pozostało bez wpływu na jego psychikę. I chociaż naturalną koleją rzeczy przygody w końcu stały się tylko wspomnieniami, przyzwyczajony do nich umysł nie chciał się pogodzić z gorzką prawdą. Starość okazała się wrogiem straszniejszym od nazistów, węży i tajemnych kultów razem wziętych. Podczas nudnych wykładów i seminariów ze studentami, dla których nauka była tylko starą bibliotekarką w niemodnej spódnicy, łapał się na tym, że myślami ucieka daleko poza uniwersytecki kampus. Przygoda kusiła go swoimi wdziękami niczym leśna nimfa. „Jestem na to za stary” – powtarzał swoją mantrę jak hinduski bramin – w głębi serca wiedział jednak, że to nieprawda. Pragnął jej tak mocno, jak mocno nienawidził obecnego życia. Stojąc przy obrazie zmarłego przyjaciela wiszącym w korytarzu obok sali wykładowej, myślał nad zasłyszaną ongiś afrykańską legendą. Otóż kiedy wojenny wódz Kukuanów wracał ze zwycięskiej wyprawy, w rodzinnej wiosce witano go palmami z trawy słoniowej i okrzykami radości. Ów tryumfalny pochód był największą nagrodą za bohaterskie czyny, na jaką mógł liczyć. Wieczorem, kiedy otumaniony sokiem z batatów tyran opowiedział już, czego dokonał na wojnie, dyskretnie proszono go na bok – do ciemnej chaty, gdzie mieszkał szaman. Tam krótkim pchnięciem pozbawiano wodza tchu i nienarodzonych planów kolejnych kampanii albo przejęcia władzy. Archeolog zastanawiał się, czy tak samo nie powinno się uczynić w jego kraju. Z nim samym. Powoli, nieuchronnie, popadał w depresję. Ostatnia wojna zabiła nie tylko miliony ludzi, ale także cały dziki świat, który wabił kiedyś swoimi wdziękami. Nic dziwnego, że obecnie tylu naukowców decydowało się na współpracę z czerwonymi – była to namiastka przygody, dla której nie trzeba było wyjeżdżać na drugi kraniec kuli ziemskiej. Dla niego… Cóż, dla niego przeznaczone były wykopaliska w Meksyku – żałosne podsumowanie wieloletniej, chaotycznej pracy naukowej. Dlatego coraz częściej myślał o emeryturze. Co z tego, że zwiedził pół świata, skoro jego dorobek sprowadzał się do kilku mało znaczących książek i paru suchych sprawozdań w prasie? Myślał też, że jedyną emeryturą dla kukuańskiego wodza była ciemna chata szamana i zdziwienie wywołane chłodnym dotykiem ostrza. Nie wyobrażał sobie, jak pieli chwasty w przydomowym ogródku albo przegląda po raz tysięczny ostatnie wydanie „American Archaeology Review”. Na korytarzu pojawił się nowy dziekan; mężczyźni ukłonili się i wymienili grzeczności. Nowy dziekan, nowy budżet, myślał archeolog. Koniec z wycieczkami na koniec świata w poszukiwaniu nikomu niepotrzebnych staroci. Zresztą, koniec świata był obecnie bardzo blisko – zwłaszcza dla starzejącego się człowieka. Pod wpływem impulsu wyszedł z budynku uniwersytetu i skierował się w stronę samochodu zaparkowanego w cieniu drzew porastających aleję. Droga do domu zajęła dokładnie kwadrans. Wszystko leżało w szarym pudle na dnie szafy – dokładnie tak, jak zapamiętał. Jednak nie wszystko było takie same. Po pierwszym uśmiechu wywołanym miękką fakturą kapelusza, przyszło zdziwienie. Niemożliwe, żeby był aż tak poprzecierany! Rondo było z jednej strony naderwane, a bok szpeciła tłusta plama, której zupełnie sobie nie przypominał. Sięgnął po kurtkę. Nagle zrobiła się ciasna, jakby lata spędzone w schowku zmniejszyły ją. Brakowało ząbków w zamku, rękawy były wystrzępione, a brzuch (o zgrozo!) zupełnie nie miał zamiaru schować się pod materiałem. Jedynie bicz trzymał się w miarę dobrze, chociaż z rączki sypały się skórzane wiórki. Nie wyglądało to najlepiej. Pochylony nad pudłem ze starymi pamiątkami archeolog ze smutkiem stwierdził, że ubierając się w kostium niechybnie naraziłby się na śmieszność, albo – co gorsza – wzbudził u innych politowanie. Wieczorem dzwonił Oxley z zaproszeniem na niedzielny obiad: „Marion upiecze donuty”. Archeolog, jak zawsze, odmówił. Wykłady, poniedziałkowe posiedzenie rady wydziału, tyle prac do poprawienia, zbliżające się egzaminy – trochę bez przekonania wyciągał standardowe argumenty. Oxley ponowił zaproszenie, ale też bez przekonania – od lat grali w tę samą grę. Obaj wiedzieli, że nigdy nie spotkają się na niedzielnym obiedzie; nie ze względu na Marion (mieli to już za sobą), ale dlatego, że dostatnie, spokojne życie rodzinne Oxleya budziło w archeologu odrazę. Nie potrafił patrzeć na rozdeptane kapcie, psa, kwiatki w oknie, nie umiał słuchać banalnych rozmów ani brać w nich udziału; wszystko to wywoływało u niego pusty śmiech. Jednak – o czym doskonale wiedział Oxley – był to śmiech skrywający głęboką i autentyczną tęsknotę. „Może następnym razem, Ox”. Odłożył z ulgą słuchawkę i poszedł na strych. Przez ponad godzinę w świetle lampy naftowej (nigdy nie chciało mu się pociągnąć kabla z prądem) przetrząsał zakurzone pudła po ojcu. Przerzucał sterty prac o templariuszach, Graalu („Sama fikcja” – mruczał pod nosem) i pogryzmolone podręczniki do nauki greki, aż wreszcie trafił na poszukiwany skarb. Podniósł znalezisko do światła: „Ciekawe, ile za to dostaniemy – jak myślisz, Marcus?”. Otarł brązową okładkę z kurzu i otworzył książkę. Na samej górze nazwisko autora, a potem wielkimi literami tytuł: „Kopalnie króla Salomona”. Jeszcze niżej, wyblakłym atramentem napisane niezdarnie: „Henri Jons 3”. Zabrał książkę i lampę, po czym zszedł po trzeszczących schodkach na dół. Kiedyś wstydził się zamiłowania do powieści przygodowych. Zresztą, ojciec nie pochwalał takich lektur: prawdziwy badacz nie może bujać w obłokach, jeśli chce cokolwiek osiągnąć. Akurat. Archeolog przerzucał kartki książki w poszukiwaniu ryciny, którą zapamiętał z dzieciństwa. Allan Quatermain i jego towarzysze w komnacie śmierci. Za chwilę zostaną uwięzieni przez straszną wiedźmę Gagool w podziemnej jaskini, z której nie ma wyjścia. Ile razy sam znajdował się w podobnej sytuacji? Tyle że Quatermain nigdy nie postarzał się, nie utył ani nie posiwiał – zawsze dziarski, gotowy do wzięcia udziału w kolejnej przygodzie. Bohaterowie książek nie płacą ceny za swoje szalone życie. Nalał sobie brandy i usiadł w fotelu przed kominkiem. Próbował czytać „Kopalnie…”, jednak co chwila odpływał gdzieś myślami. Nie był w stanie skupić się na tekście; zamiast Henryka Curtisa widział własnego ojca, Umbopa zamieniał się w małego Shorta Rounda, a kapitan Good – w Rene Belloqa. Afryka natomiast przypominała indyjską dżunglę. Wszystko to było, owszem, dziwne, ale tylko na początku. Później bowiem archeolog zrozumiał, że książka, którą czyta, nie jest wcale autorstwa Haggarda. Zatopił się w lekturze. Byli tam wszyscy: Marion i zdziwaczały Ox, komuniści i łowcy czarownic z FBI; były dzikie pościgi, pogonie przez amazońską puszczę, wędrówki w górach, piramidy, złoto, tajemnicze znaleziska… Czegóż nie było! A przede wszystkim była Przygoda. Nadciągała jak fala przypływu wraz z sączącym się ze szklanki alkoholem. Ciągnęła go za sobą, na otwarte morze, w nieznane. Nawet nie próbował tego powstrzymać, skoczył tak, jak skacze się z plaży na spotkanie pędzących fal. Przygoda przyjęła go z otwartymi ramionami. Nazajutrz archeolog nie zjawił się na zajęciach. Nie poprowadził cotygodniowego wykładu na temat bliskowschodniego neolitu. Nie spotkał się ze studentami na dyżurze. Nie odbierał także powtarzających się co godzinę telefonów z dziekanatu. Wszyscy niby byli zdziwieni, ale w gruncie rzeczy od dłuższego czasu przeczuwali, że coś podobnego może się wydarzyć. „Staremu odbiło” – powtarzali studenci. Ktoś rzucił, że pewnie uciekł ze striptizerką do Las Vegas. Kiedy dwa dni później zaniepokojony dziekan pojawił się w mieszkaniu archeologa, było już za późno. Znalazł tylko pustą walizkę i otwartą książkę, której strony przerzucał wiatr wdzierający się przez otwarte okno. Właściciela nie było. Wyruszył po przygodę – być może, największą. 26 października 2008 |
Czy „Nowy wspaniały świat” Aldousa Huxleya, powieść, której tytuł wykorzystałem dla stworzenia nazwy niniejszego cyklu, oraz ikoniczna „1984” George’a Orwella bazują po części na pomysłach z „After 12.000 Years”, jednej z pierwszych amerykańskich antyutopii?
więcej »Kontynuując omawianie książek SF roku 2021, przedstawiam tym razem thriller wyróżniony najważniejszą nagrodą niemieckojęzycznego fandomu. Dla kontrastu przeciwstawiam mu wydawnictwo jednego z mniej doświadczonych autorów, którego pierwsza powieść pojawiła się na rynku przed zaledwie dwu laty.
więcej »Science fiction bliskiego zasięgu to popularna odmiana gatunku, łącząca zazwyczaj fantastykę z elementami powieści sensacyjnej lub kryminalnej. W poniższych przykładach chodzi o walkę ze skutkami zmian klimatycznych oraz o demontaż demokracji poprzez manipulacje opinią publiczną – w Niemczech to ostatnio gorąco dyskutowane tematy.
więcej »Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner
Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner
Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner
Wiewiórki Nabokova
— Michał Foerster
A momenty były?
— Michał Foerster
Jak nie zostałem wielkim pisarzem science fiction
— Michał Foerster
Dobry czytelnik
— Michał Foerster
Szaleńcy boży Flannery O’Connor
— Michał Foerster
Literatura a życie
— Michał Foerster
Dlaczego nie lubimy poezji
— Michał Foerster
Autor i słowo
— Michał Foerster
Zabawy z Carrollem
— Michał Foerster
Najlepsza książka 2009 roku
— Michał Foerster
Popkultura i antyk: Elektra
— Michał Foerster
Steve Jobs wielkim poetą był
— Michał Foerster
Notatki na marginesie „Mapy i terytorium”
— Michał Foerster
Popkultura i antyk: Błagalnice
— Michał Foerster
Popkultura i antyk: Dzieci Heraklesa
— Michał Foerster
Popkultura i antyk: Persowie
— Michał Foerster
Chociaż nie brzmi to zbyt oryginalnie
— Michał Foerster
Popkultura i antyk: Trachinki
— Michał Foerster
Popkultura i antyk: Ajas
— Michał Foerster
Popkultura i antyk: Filoktet
— Michał Foerster