W jednym tomie z „Zaginionym milionem” wydawnictwo Wielki Sen opublikowało jeszcze jeden tekst Pawła Borysa Henelta, który pierwotnie ukazał się w 1960 roku na łamach „Słowa Powszechnego”. „Dzieje jednej nocy” wypadają jednak ciekawiej. Głównie dlatego, że są obszerniejsze, a więc autor ma więcej czasu i miejsca, aby skonstruować bardziej wyrafinowaną fabułę i rozwinąć portrety psychologiczne najważniejszych postaci.
PRL w kryminale: Uważaj z kim grasz w brydża!
[Paweł Borys Henelt „Zaginiony milion / Dzieje jednej nocy” - recenzja]
W jednym tomie z „Zaginionym milionem” wydawnictwo Wielki Sen opublikowało jeszcze jeden tekst Pawła Borysa Henelta, który pierwotnie ukazał się w 1960 roku na łamach „Słowa Powszechnego”. „Dzieje jednej nocy” wypadają jednak ciekawiej. Głównie dlatego, że są obszerniejsze, a więc autor ma więcej czasu i miejsca, aby skonstruować bardziej wyrafinowaną fabułę i rozwinąć portrety psychologiczne najważniejszych postaci.
Paweł Borys Henelt
‹Zaginiony milion / Dzieje jednej nocy›
Pisząc przed tygodniem o – najprawdopodobniej – debiutanckim „gazetowcu” Pawła Borysa Henelta, czyli opublikowanym na łamach dziennika „Słowo Powszechne” w 1959 roku „
Zaginionym milionie”, dostrzegałem jego powinowactwo fabularne z wydaną sześć lat później „powieścią milicyjną” Jerzego Edigeya „
Trzy płaskie klucze”. Z kolei podczas lektury starszych o rok „Dziejów ostatniej nocy” przychodziło mi na myśl, że pod względem akcji zaskakująco blisko im do „
Pamiętnika inżyniera Heyny” Zbigniewa Safjana. Przyznam, że dziwiły mnie te powiązania, zwłaszcza że oryginalnym pomysłodawcą okazuje się dwukrotnie aktor, o którym w zasadzie nie wiem nic. Może więc rzeczywiście jest to pseudonim literacki któregoś z bardziej uznanych twórców? By odpowiedzieć na to pytanie, trzeba by przeprowadzić intensywniejsze śledztwo.
„Dzieje jednej nocy” początkowo nosiły inny tytuł – po raz pierwszy ukazały się w „Słowie Powszechnym” w 1960 roku (w numerach od 197 do 231) jako „Ostatnia noc profesora Krzyńskiego”. Gdy jednak trzy lata później przedrukowało powieść wrocławskie „Słowo Polskie”, a w jeszcze następnym roku „Nowiny Rzeszowskie” – pojawił się już nowy szyld. Bardziej tajemniczy i dwuznaczny, pomijający niełatwe do wymówienia nazwisko jednego z bohaterów. Pod tym też tytułem przed dekadą tekst ten wznowiło wydawnictwo Wielki Sen (w jednym woluminie z „
Zaginionym milionem”). Na kartach „Dziejów jednej nocy” pojawiają się ci sami oficerowie i podoficerowie Milicji Obywatelskiej, którzy prowadzili dochodzenie w sprawie zniknięcia miliona z kasy warszawskiego banku, choć tym razem muszą wybrać się do Konstancina, gdzie popełniono okrutne morderstwo.
Prym wiedzie ponownie major Wiktor Zaruba, a towarzyszą mu kapitan Michał Mielżyński, porucznik Zbigniew Madej, chorąży Rela (w innym miejscu nazywany sierżantem) oraz sierżant Świt (tytułowany też kapralem). Jak widać, Zaruba lubi mieć wokół siebie wianuszek wiernych wyznawców. Wprowadzeniem do właściwej fabuły jest nadzwyczaj interesująca scena, która rozgrywa się w jednej ze stołecznych kawiarni. Z Kamilą Porocką, kobietą w średnim wieku, choć wciąż atrakcyjną, spotyka się starszy mężczyzna. Nie jest to jednak wcale randka. Raczej na odwrót. Mężczyzna stara się wyperswadować kobiecie plany ślubne, jakie żywi ona wobec jego brata Albina, który zresztą wcześniej musiałby się jeszcze rozwieść. Przekonuje ją, że udziały w firmie, jak i dom – wszystko to jest formalnie własnością żony. Jeżeli więc Porocka liczy na to, że żeniąc się z Albinem, zgarnie jego majątek – jest w wielkim błędzie.
Na razie jeszcze nie dowiadujemy się, kim jest wzmiankowany Albin ani też jego brat. Ale nie jest to wcale tajemnica, którą Paweł Borys Henelt długo skrywa przed czytelnikiem. Poznajemy ją w kolejnym rozdziale. Ba! okazuje się wówczas nawet, że major Zaruba bardzo dobrze zna wiekowego Casanovę – to profesor Albin Krzyński, naukowiec, specjalista od prefabrykacji antybiotyków. Zaruba odwiedza go w willi w Konstancinie, by porozmawiać i pograć – także w towarzystwie innych gości – w brydża. Profesor, znając sławę oficera milicji, prowokuje go. Oznajmia głośno, że ma przy sobie dwieście tysięcy złotych (miał przeprowadzić tego dnia transakcję, ale przełożył ją na jutro). Trzyma tę kwotę w biurku, w szufladzie, która nie jest zamknięta na klucz. Na dodatek kładąc się spać, zażyje tabletkę nasenną. Słowem: prosi się on o napad i kradzież.
Rano Zaruba pojawia się w komendzie, aby wyjechać służbowo do Radomia i wtedy dociera do niego wiadomość o popełnionym w nocy w Konstancinie morderstwie, którego ofiarą padł profesor Krzyński. Major jedzie na miejsce zbrodni. Okazuje się, że mężczyzna zginął od uderzenia między oczy jakimś bardzo twardym i ostrym narzędziem. Z biurka profesora zniknęła natomiast gotówka, o której mówił podczas brydża. Milicjant jest przekonany, że za zbrodnią i kradzieżą stoi ktoś, kto był wieczorem u Krzyńskich i wszystko słyszał. Ale, jak się okazuje, to całkiem sporo osób. W tym: żona profesora Elżbieta (z którą chciał się rozwieść, aby ożenić się z Kamilą Porocką), córka ofiary Ewa Ziemska i jej mąż – lubiący nocne życie adwokat. Do tego brat naukowca Mikołaj Krzyński (to on rozmawiał z Porocką w stołecznej kawiarni), jego szwagier lekarz Aleksander Kotoński, sąsiedzi Zarembowie, wreszcie Andrzej Żuk – dwudziestotrzyletni adoptowany syn profesorostwa. A nie można zapominać również o służbie: pokojówce Helence Prokop, ogrodniku i palaczu w jednym Stanisławie Tylickim, a nawet jego konkubinie Magdalenie Rybickiej.
Podejrzanych, jak widać, nie brakuje. Jakby tego było mało, relacje w rodzinie ofiary były mocno niezdrowe. Co najmniej kilka osób mogło mieć interes w tym, by nie dopuścić do rozwodu Albina z Elżbietą, a ilu chętnie złakomiłoby się na dwieście tysięcy gotówką – sam Bóg raczy wiedzieć. Jak to często bywa w takich sytuacjach, zeznania świadków bywają sprzeczne, nie wszyscy też mówią prawdę, a jeszcze inni świadomie kłamią. Na szczęście major Zaruba jest z tych milicjantów, którzy nie wypadli krowie spod ogona. Obdarzony jest dużą inteligencją i bogatą wyobraźnią. Czego nie wie (czytaj: wszelkiego rodzaju plotki), podpowiada mu zaznajomiony z oficerem dziennikarz Michał Bucikiewicz, który ma ten fart, że często pojawia się przypadkowo w miejscach, w których dzieje się coś ważnego. Dzięki temu w sprawie zabójstwa profesora Krzyńskiego ma całkiem sporo informacji, które może „sprzedać” majorowi. Tym sposobem śledztwo powoli, ale konsekwentnie toczy się do finału, który pomysłowy oficer rekonstruuję na miarę talentu reżyserskiego Adama Hanuszkiewicza czy Kazimierza Dejmka. Warto przeczytać, choć z leciutkim przymrużeniem oka!