EKSTRAKT: | 80% |
---|---|
WASZ EKSTRAKT: | |
Zaloguj, aby ocenić | |
Tytuł | Electric Mud |
Wykonawca / Kompozytor | Electric Mud |
Data wydania | 1975 |
Nośnik | Winyl |
Czas trwania | 35:34 |
Gatunek | rock |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
W składzie |
Udo Preising, Manfred Simhäuser, Axel Helm, Jochen Dyduch |
Utwory | |
Winyl1 | |
1) Hausfrauenreport | 11:34 |
2) Die toten Klagen euch an | 05:44 |
3) Immer das alte Lied | 06:48 |
4) Nicht zu essen in der Rot | 11:27 |
Non omnis moriar: W krautrockowym garażuMuzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj (zachodnio)niemiecki zespół Electric Mud.
Sebastian ChosińskiNon omnis moriar: W krautrockowym garażuMuzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj (zachodnio)niemiecki zespół Electric Mud. Electric Mud
Wyszukaj / Kup Z tym zespołem jest pewien problem. Trudno stwierdzić, kiedy tak naprawdę powstał i kiedy przestał istnieć. Pozostawił po sobie tylko jedną płytę długogrającą i kilka utworów rozproszonych, a z tworzących go muzyków tylko jeden – prawdopodobnie – kontynuował (przynajmniej na poważniej) karierę. To śpiewający basista Udo Preising. Udo urodził się w 1952 roku i już jako szesnastolatek założył w Düsseldorfie swój pierwszy zespół – Stuff Cord Group. Kolejną formacją, w jakiej się znalazł, było już Electric Mud, chociaż trudno stwierdzić, czy Preising zmienił barwy czy też nastąpiła naturalna ewolucja stylu związana z przyjęciem nowej nazwy. W każdym razie Stuff Cord Group grało typową dla drugiej połowy lat 60. muzykę rockandrollowo-beatową w garażowym wydaniu; z kolei Electric Mud, zachowując garażowe brzmienie (co zapewne wynikało głównie z ograniczeń technicznych i sprzętowych), zrobił wyrazisty krok w nowym kierunku – ku krautrockowi. Krok, dodajmy, bardzo udany. Skąd natomiast wzięła się nazwa grupy? Od tytułu wydanej w 1968 roku płyty Muddy’ego Watersa (na której znalazła się między innymi jedna z najsłynniejszych wersji „(I’m Your) Hoochie Coochie Man” Williego Dixona). Ale to jedyny związek Electric Mud z postacią i twórczością wybitnego bluesmana. Muzyka Niemców z bluesem – poza paroma taktami na zakończenie utworu „Immer das alte Lied” – nie ma bowiem nic wspólnego. Debiutancki – i jak się potem okazało – jedyny krążek grupy z Düsseldorfu (stolicy Nadrenii-Północnej Westfalii) ujrzał światło dzienne w 1975 roku (choć nawet to nie jest do końca takie pewne) nakładem niszowej, mającej swoją siedzibę w miasteczku Kamen, wytwórni Förderturm Records. Której właścicielem był zresztą przez mniej więcej dziesięć lat wokalista Electric Mud. Poza Preisingiem (odpowiedzialnym także za wszystkie teksty) zespół tworzyli jeszcze: gitarzysta Manfred Simhäuser, klawiszowiec Axel Helm oraz perkusista Jochen Dyduch. To ich możemy usłyszeć w czterech utworach, które znalazły się na – jak się później okazało – jedynym longplayu formacji. Dzisiaj niemal już całkiem zapomnianym, bo chociaż doczekał się on kompaktowej reedycji, to jednak miało to miejsce dwadzieścia dwa lata temu (nakładem Lost Pipedreams). Stronę A wersji winylowej krążka otwiera ponad jedenastominutowa kompozycja „Hausfrauenreport”. Jej początek jest zaskakująco spokojny, ale też nie trwa to długo, niebawem odzywa się pełna agresji perkusja, której towarzyszą hardrockowo brzmiące organy Hammonda. To jednak – przynajmniej na razie – jedynie zapowiedź tego, co czeka nas w dalszym ciągu. Electric Mud często bowiem zmieniają tempa i nastroje; fragmenty delikatniejsze (z przejmującym wokalem Udo Preisinga i subtelnym gitarowym akompaniamentem Manfreda Simhäusera) sąsiadują z energetycznymi (znaczonymi motorycznym rytmem nadawanym przez Jochena Dyducha). A w nie wplecione są popisy solowe muzyków – głównie gitarzysty i klawiszowca. Hardrockowy – ba! niemal doomowy – charakter ma (przynajmniej we fragmencie) „Die toten Klagen euch an”; słychać niezaprzeczalnie, że jedną z pozakrautrockowych inspiracji Niemców z Westfalii byli panowie z Black Sabbath. Lecz nie tylko oni. Można w tym numerze odnaleźć również ślady fascynacji rockiem psychodelicznym, jak i klasycznym progresem, co najwyraźniej słyszalne jest w partiach gitary i fortepianu elektrycznego, na którym również gra Axel Helm. Po przełożeniu płyty na drugą stronę na początek otrzymujemy krótszy z dwóch numerów – „Immer das alte Lied”, który ponownie łączy w sobie wpływy hard rocka i progresu. Do tego dochodzą jednak także pewne zapożyczenia z muzyki klasycznej, jak chociażby charakterystyczny rytm i sekwencja organowa nawiązująca do „Bolera” Maurice’a Ravela. Ale to tylko smaczek, który ma wnieść nieco świeżości. A może również udowodnić, że członkowie Electric Mud nie byli na bakier z edukacją muzyczną? Druga część kompozycji stanowi powrót do wcześniejszych brzmień, co oznacza tyle, że do głosu dochodzą ponownie Simhäuser i Helm. Krążek zamyka piosenka o wyrazistym społeczno-politycznym przesłaniu – „Nicht zu essen in der Rot” – w której Preising (jako wokalista i autor tekstu) rozprawia się z wszelakiej maści populistami (i z prawa, i z lewa). Muzycznie mamy natomiast tu po raz kolejny trzymany pod kontrolą misz-masz. Co oznacza tyle, że fragmenty balladowe (z przejmującym wokalem Uda) sąsiadują, wcale się nie gryząc, z hardrockowymi. Pojawia się nawet gitarowy pasaż w stylu Wishbone Ash, co – biorąc pod uwagę, że w Electric Mud na instrumencie tym grał tylko Manfred Simhäuser – musiało być efektem nałożenia na siebie obu zarejestrowanych przez niego ścieżek. Finał zalicza się do tych z gatunku energetyczno-klimatycznych – i, uwierzcie, nie ma w tym żadnej sprzeczności. Płyta Electric Mud charakteryzuje się mocno garażowym (czytaj: surowym, niemal całkowicie pozbawionym efektów) brzmieniem, co niektórym może przeszkadzać. Z drugiej strony jednak właśnie ten ascetyzm ma swój wielki urok. Wpływa przede wszystkim na szczerość artystycznej wypowiedzi. To ewidentnie muzyka płynąca z głębi serca, nie wykoncypowana w zaciszu studia nagraniowego, ale zrodzona w czasie występów na żywo i kontaktów z publicznością. Po wydaniu albumu działalność zespołu powoli wygasała; jego lider zakotwiczył kolejno w formacjach Joy, Autumn 66, by na dłużej zagrzać miejsca w dortmundzkim Zoppo Trump, z którym dokonał nawet nagrań. Po latach trafiły one na opublikowany przez Garden of Delights krążek zatytułowany po prostu „Zoppo Trump” (2009). W połowie lat 70. Preising próbował reaktywować grupę; stworzył Electric Mud Orchestra, po którym pozostał, wydany na składance „Scena Westphalica” (1976), numer „Ein schiff wird kommen”. W tym czasie ukazał się także singiel z utworami „Einen Stadtpunkt muß Man haben” i „Der Großkreis Unna-Hamm steht vor der Tür”. Jakby tego było mało, w 1976 roku Preising miał swój udział w powstaniu piosenki poświęconej Borussii Dortmund „BVB-Superstar”, którą zaśpiewał Bruno von Borsig, a rok później – w analogicznym kawałku dedykowanym Schalke 04 Gelsenkirchen „Was wäre Deutschland ohne Schalke?”, który wykonywał niejaki Klaus Schalk. Swoją drogą ciekawe, jak kompozytor łączył w swoim sercu sympatię dla klubów, których kibice przecież zdecydowanie za sobą nie przepadają? W 2007 roku Preising powołał do życia swoją ostatnią, jak na razie, formację – to orkiestra Yellow Express, z którą wykonuje głównie utwory z repertuaru artystów popowych i soulowych, choć od czasu do czasu sięga także po klasyki (jak choćby piosenki The Beatles”). Na brak zaproszeń na koncerty grupa nie narzeka. Szkoda tylko, że muzycznie lokuje się to tak daleko od Electric Mud. 4 lipca 2015 Skład: Udo Preising – śpiew, gitara basowa Manfred Simhäuser – gitara elektryczna Axel Helm – organy Hammonda, fortepian elektryczny Jochen Dyduch – perkusja |
Pierwsza nagrana po rozstaniu z wokalistą Damo Suzukim płyta Can była dla zespołu próbą tego, na co go stać. Co z tej próby wyszło? Cóż, „Soon Over Babaluma” nie jest może arcydziełem krautrocka, ale muzycy, którzy w składzie pozostali, czyli Michael Karoli, Irmin Schmidt, Holger Czukay i Jaki Liebezeit, na pewno nie musieli wstydzić się jej.
więcej »Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj longplay z serii Supraphonu „Interjazz” z nagraniu dwóch czechosłowackich orkiestry pod dyrekcją Jana Ptaszyna Wróblewskiego i Gustava Broma.
więcej »Wydawana od trzech lat seria koncertów Can z lat 70. ubiegłego wieku to wielka gratka dla wielbicieli krautrocka. Przed niemal trzema miesiącami ukazał się w niej album czwarty, zawierający koncert z paryskiej Olympii z maja 1973 roku. To jeden z ostatnich występów z wokalistą Damo Suzukim w składzie.
więcej »Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski
Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski
Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski
Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski
Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski
Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski
Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski
Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski
The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski
T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski
Siła jazzowych orkiestr
— Sebastian Chosiński
Brom w wersji fusion
— Sebastian Chosiński
Praga pachnąca kanadyjską żywicą
— Sebastian Chosiński
Znad Rubikonu do Aszchabadu
— Sebastian Chosiński
Gustav, Praga, Brno i Jerzy
— Sebastian Chosiński
Jazzowa „missa solemnis”
— Sebastian Chosiński
Prośba o zmiłowanie
— Sebastian Chosiński
Strzeż się jazzowej policji!
— Sebastian Chosiński
Fusion w wersji nordic
— Sebastian Chosiński
Van Gogh, słoneczniki i dyskotekowy funk
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Wpływ tykwy na rozwój światowej muzyki
— Sebastian Chosiński
Nie taki krautrock straszny: Od krautu do minimalistycznego ambientu
— Sebastian Chosiński
East Side Story: Ciemne chmury nad Anatewką
— Sebastian Chosiński
PRL w kryminale: Nie bądź jak kura w Wołominie!
— Sebastian Chosiński
W starym domu nie straszy
— Sebastian Chosiński
Klasyka kina radzieckiego: Gdy miłość szczęścia nie daje…
— Sebastian Chosiński
„Kobra” i inne zbrodnie: Rosjan – nawet zdrajców – zabijać nie można
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Od smutku do radości
— Sebastian Chosiński
Nie taki krautrock straszny: Eins, zwei, drei, vier, fünf…
— Sebastian Chosiński
East Side Story: Ucz się (nieistniejących) języków!
— Sebastian Chosiński