Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 15 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Nie taki krautrock straszny: Ponury żniwiarz na tropie yeti. Zagmatwane losy Amon Düül i Amon Düül II

Esensja.pl
Esensja.pl
« 1 2 3 4 5 »

Sebastian Chosiński

Nie taki krautrock straszny: Ponury żniwiarz na tropie yeti. Zagmatwane losy Amon Düül i Amon Düül II

Po raz pierwszy trzeba było spojrzeć prawdzie w oczy na początku września 1968 roku, kiedy zespół, który przyjął nazwę Amon Düül – pierwszy człon nawiązywał do imienia egipskiego boga, drugi… nie znaczył nic konkretnego, za to intrygująco brzmiał – otrzymał zaproszenie na odbywający się pod koniec miesiąca prestiżowy międzynarodowy festiwal w Essen. Karrer doszedł wówczas do wniosku, że nie można się skompromitować i należy zabrać ze sobą tylko tych, którzy umieją grać. Jak można się domyślać, ci, którzy nie przeszli selekcji, wcale nie mieli zamiaru rezygnować z nadarzającej się okazji wzięcia udziału w tak wielkiej imprezie. W efekcie do Zagłębia Ruhry pojechały dwie zwaśnione ze sobą grupy, które nosiły tę samą nazwę. I, co najbardziej kuriozalne, obie pojawiły się na scenie. Dotychczasowa wspólnota rozpadła się jednak definitywnie. Na szczęście z czasem wrogość wygasła, choć na ten moment trzeba było poczekać dwa lata. Wcześniej natomiast rozpoczął się wyścig po laury; oba składy miały bowiem ochotę zdyskontować popularność, jaką przyniosło im – a tak naprawdę tylko drugiemu z nich – pojawienie się na Internationalen Essener Songtage 1968.
Czasami można spotkać się ze zdaniem, że sygnowany przez Amon Düül longplay „Psychedelic Underground” to pierwsza w dziejach płyta krautrockowa. Trudno się z tym zgodzić, ponieważ chronologicznie o parę miesięcy wcześniejsze były na przykład albumy „Monster Movie” Can oraz „Electrip” Xhol Caravan (wydanej pod szyldem Soul Caravan płyty „Get in High” z 1967 roku nie można brać pod uwagę, ponieważ zawierała głównie muzykę soulową i bluesową z domieszką psychodelii). Zresztą debiut Amon Düül nie dorównywał poziomem żadnej z nich. Materiał, jaki trafił na „Psychedelic Underground”, został zarejestrowany w czasie wielogodzinnej, w stu procentach improwizowanej sesji, która odbyła się pod koniec 1968 lub na początku 1969 roku. Dziwić może fakt, że pół wieku później trudno ustalić to definitywnie. Ale jeśli weźmiemy pod uwagę, że członkowie grupy niemal przez cały czas pozostawali, za sprawą LSD, na narkotykowym haju – można to przynajmniej zrozumieć. I tak dobrze, że byli w ogóle w stanie określić, kto pojawił się wówczas w studiu.
„Bezużyteczne gówno” staje się legendą
A było to bardzo barwne towarzystwo: gitarzyści Rainer Bauer i Ulrich Leopold, pianista Wolfgang Krischke (warto go zapamiętać, bo pojawi się jeszcze później) i perkusista Peter Leopold; do tego cztery dziewczyny, które udzielały się wokalnie i grały na instrumentach perkusyjnych: siostry Angelika i Helge Filanda, Ella Bauer oraz Uschi (Ursula) Obermeier – modelka i aktorka, uznawana za symbol seksu „pokolenia ’68”. John Weinzierl, reprezentujący wówczas konkurencyjny Amon Düül II, nie miał o tych nagraniach dobrego zdania. Cztery dekady później wspominał, że kiedy po paru godzinach producenci przekonali się, że to, co zostało zarejestrowane, to „bezużyteczne gówno”, przegonili muzyków, a taśmy zamknęli w „lochu”. Dopiero kiedy jego formacja wydała bestsellerowy longplay „Phallus Dei” (1969), szefostwo Metronome postanowiło zdyskontować jego sukces i wypuściło na rynek „Psychedelic Underground”, na okładce którego widniała wypisana wielkimi literami nazwa zespołu – Amon Düül. Bardzo łatwo było więc pomylić oba zespoły. Choć tylko do momentu „odpalenia” winylowego krążka.
Popularność Amon Düül II, zresztą jak najbardziej zasłużenie, szybko rosła. Jego bliźniaczy, znacznie uboższy projekt świecił zaś jedynie światłem odbitym. Kolejne publikowane płyty – poza „Paradieswärts Düül” z 1970 roku – zawierały materiał z tej samej sesji co „Psychedelic Underground”. Wykrawano z niej kolejne fragmenty improwizacji i odpowiednio montowano. Dbano również o to, aby do sklepów trafiały mniej więcej w tym samym czasie co nowe longplaye Amon Düül II. Dlatego też „Collapsing / Singvögel Rückwärts & Co.” (1969), „Disaster (Lüüd Noma)” (1972) oraz „Experimente” (1983) brzmią bliźniaczo – fatalnie zarówno pod względem technicznym, jak i artystycznym. Wyjątkiem jest wspomniany „Paradieswärts Düül”, zawierający akustyczną muzykę psychodeliczno-folkową, która na tle wszystkich pozostałych produkcji zespołu jawi się jak arcydzieło. Którym – oczywiście – nie jest. Utwory te od katastrofy ratuje jednak udział gości, w tym między innymi flecisty Hansiego Fischera (znanego z Xhol Caravan i Embryo) oraz gitarzysty Johna Weinzierla i perkusjonisty ukrywającego się pod pseudonimem Shrat, obu związanych z Amon Düül II.
W 1969 roku, oprócz dwóch słabych albumów Amon Düül, ukazał się również, opublikowany przez spokrewnioną z EMI Records angielską wytwórnię Liberty (mającą udziały w rynku niemieckim), płytowy debiut Amon Düül II – „Phallus Dei”. Obrazoburczy, wręcz bluźnierczy tytuł był efektem burzy mózgów, jaką przeprowadzono w zespole; co mogło zaskakiwać, został zaakceptowany przez wydawcę, który liczył chyba na to, że dzięki temu sprzeda jeszcze więcej egzemplarzy. I tak też się stało. Chociaż przede wszystkim była to zasługa doskonałej, niezwykle świeżej muzyki, w nagraniu której wzięło udział aż dziewięcioro muzyków. Prym wiedli oczywiście Karrer i Weinzierl; obok nich w studiu pojawili się także: zmarły w styczniu 2018 roku wibrafonista Christian Burchard (na co dzień lider Embryo), organista Falk-Ulrich Rogner (starszy brat Jürgena, szkolnego kolegi Weinzierla), skrzypek i perkusjonista Shrat (czyli Christian Thiele alias Thierfeld), brytyjski basista Dave Anderson oraz dwaj perkusiści – Dieter Serfas (także związany z Embryo) i reprezentujący „starą gwardię” Peter Leopold (który zmarł w 2006 roku). Poza tym skład uzupełnili malarz, rzeźbiarz i fotografik Holger Trülzsch (w przyszłości w Popol Vuh i Embryo), który zagrał na tureckim bębnie, oraz wokalistka Renate Knaup, której rola na tej płycie ograniczyła się do – jak nieco złośliwie i niesprawiedliwie wspominał John – wydawania dźwięków typu „och” i „ach”.
Boski penis
Na „Phallus Dei” trafiły cztery zespołowe improwizacje. Zanim jednak grupa przystąpiła do ich nagrania, trochę nad nimi popracowała, przede wszystkim zajmując się aranżem. To całkowicie zrozumiałe, że nie chcieli pójść na żywioł i stworzyć tak – patrząc z ich punktu widzenia – ciężkostrawnego gniota, jak „Psychedelic Underground”. Płytę otwiera „Kanaan” – krótki, czterominutowy psychodeliczno-orientalny numer oparty na dwóch różnych partiach gitary (etnicznej i jazzrockowej), męskiej melodeklamacji (Karrer) i żeńskiej wokalizie (Knaup), zwieńczony natomiast subtelnymi organami (Rogner). „Dem guten, schönen, wahren” zaczyna się od mocno przerysowanego, karykaturalnego śpiewu Chrisa, który jednak z czasem, gdy dwaj bębniarze narzucają pozostałym jednostajny marszowy rytm, przechodzi w podniosło-majestatyczny. W części instrumentalnej pole do popisu dostaje najpierw skrzypek (Shrat), a na finał gitarzysta (Weinzierl), który nie waha się sięgnąć po efekty elektroniczne. „Luzifers Ghilom” napędzają głównie instrumenty perkusyjne; za sprawą dwóch zestawów bębnów (Leopold i Serfas) oraz bongosów (ponownie Shrat) z miejsca robi się niesamowicie gęsto i plemiennie, co podkreśla jeszcze „afrykańska” wokaliza Karrera. Mocy całości przydają zaś majestatyczne organy, na tle których snuje swoją opowieść bez słów Renate.
Nieco więcej wokalistka ma do powiedzenia w zamykającej stronę A winylowego krążka miniaturze „Henriette Krötenschwanz”, w której rockowemu podkładowi przez kilkanaście sekund towarzyszy jej operowy śpiew. Opus magnum płyty jest jednak wypełniający całą stronę B utwór tytułowy. To dwadzieścia minut porywającej, ale sensownej i logicznej improwizacji, w której nie brakuje ani eksperymentów dźwiękowych (zwłaszcza na otwarcie), ani rozbudowanych solówek (głównie gitar, skrzypiec), ani etnicznych – tym razem raczej „indiańskich” – zaśpiewów. „Muzyka konkretna” miesza się tutaj z psychodelią i free jazzem, ale wszystko trzymane jest w karbach i posiada nawet – to chyba nie bluźnierstwo? – pewien potencjał komercyjny. Czy zatem należy się dziwić, że „Phallus Dei” okazało się rynkowym sukcesem? Po wydaniu płyty grupa zaczęła intensywnie koncertować w całych Niemczech Zachodnich – zapraszano ją na uniwersytety, do akademii, klubów undergroundowych i na festiwale. Grali ponoć zawsze te same cztery utwory, ale nigdy nie prezentowali ich w takiej samej formie, co jest kolejnym dowodem na to, że inklinacji do improwizacji ani umiejętności, aby robić to w intrygujący sposób, im nie brakowało.
« 1 2 3 4 5 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Nie taki krautrock straszny: Średnio udane lądowanie
Sebastian Chosiński

13 V 2024

W połowie lat 70. zespół Can zmienił wydawcę. Amerykanów z United Artists zastąpili Brytyjczycy z Virgin. Pierwszym albumem, jaki ujrzał światło dzienne z nowym logo na okładce, był „Landed” – najsłabszy z wszystkich dotychczasowych w dorobku formacji z Kolonii.

więcej »

Non omnis moriar: Jak to jest płynąć „trzecim nurtem”…
Sebastian Chosiński

11 V 2024

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj album z „trzecionurtowymi” kompozycjami Pavla Blatnego w wykonaniu Orkiestry Gustava Broma.

więcej »

Nie taki krautrock straszny: Od krautu do minimalistycznego ambientu
Sebastian Chosiński

6 V 2024

Pierwsza nagrana po rozstaniu z wokalistą Damo Suzukim płyta Can była dla zespołu próbą tego, na co go stać. Co z tej próby wyszło? Cóż, „Soon Over Babaluma” nie jest może arcydziełem krautrocka, ale muzycy, którzy w składzie pozostali, czyli Michael Karoli, Irmin Schmidt, Holger Czukay i Jaki Liebezeit, na pewno nie musieli wstydzić się jej.

więcej »

Polecamy

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku

A pamiętacie…:

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski

Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski

Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski

Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski

Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski

Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski

Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski

Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski

The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski

T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski

Zobacz też

W trakcie

zobacz na mapie »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.