Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 29 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Muzyka

Magazyn CCXXXV

Podręcznik

Kulturowskaz MadBooks Skapiec.pl

Nowości

muzyczne

więcej »

Zapowiedzi

Nie taki krautrock straszny: Novalis – patron odchodzących w niepamięć. Symfoniczne oblicze krautrocka

Esensja.pl
Esensja.pl
1 2 3 4 »
Warto czytać poezję! Także tę romantyczną, która – oprócz piękna przyrody – najczęściej opiewa nieszczęśliwą miłość. Gdyby dwudziestoletni klawiszowiec Lutz Rahn oraz o rok od niego starszy basista Heino Schünzel nie fascynowali się twórczością zmarłego na gruźlicę w 1801 roku Karla Friedricha von Hardenberga, pewnie nie powołaliby do życia zespołu o nazwie Novalis. I nie nagraliby pod tym szyldem kilku wspaniałych płyt inspirowanych uduchowionymi wierszami z przełomu XVIII i XIX wieków.

Sebastian Chosiński

Nie taki krautrock straszny: Novalis – patron odchodzących w niepamięć. Symfoniczne oblicze krautrocka

Warto czytać poezję! Także tę romantyczną, która – oprócz piękna przyrody – najczęściej opiewa nieszczęśliwą miłość. Gdyby dwudziestoletni klawiszowiec Lutz Rahn oraz o rok od niego starszy basista Heino Schünzel nie fascynowali się twórczością zmarłego na gruźlicę w 1801 roku Karla Friedricha von Hardenberga, pewnie nie powołaliby do życia zespołu o nazwie Novalis. I nie nagraliby pod tym szyldem kilku wspaniałych płyt inspirowanych uduchowionymi wierszami z przełomu XVIII i XIX wieków.
Nieczęsto zdarzało się – nawet w latach 70. ubiegłego wieku – zrobić karierę zespołom rockowym, które nie wykorzystywały w swoim instrumentarium gitary solowej. Zaliczyć do nich można przede wszystkim bardzo konsekwentnych w swym wyborze Brytyjczyków z Rare Bird (autorów nostalgicznego przeboju „Sympathy”, po latach odkurzonego przez Marillion ze Steve’em Hogarthem) oraz – przynajmniej w pierwszych latach działalności – Niemców z formacji Novalis. Początki drugiej z wymienionych grup sięgają jesieni 1971 roku. To wtedy dwóch muzyków mało znanej kapeli Marquis – wokalista Jürgen Wenzel oraz basista Heino Schünzel (rocznik 1950) – znudzonych udzielaniem się w nierokującym większych nadziei na zdobycie popularności ansamblu, zdecydowało się skompletować zupełnie nowy skład. Poszukując odpowiednich instrumentalistów, dali ogłoszenie do miejscowej – czyli hamburskiej, bo z tym właśnie miastem związana była przez kilkanaście lat grupa – prasy. Wkrótce odpowiedzieli na nie klawiszowiec Lutz Rahn (urodzony w 1951 roku) z jazzrockowego Capricorn oraz perkusista Hartwig Biereichel (rówieśnik Schünzela), eksbębniarz Greenlight, jedyny z całej czwórki, który w tym momencie mógł pochwalić się nagraniami opublikowanymi na płycie. Była to dwupłytowa składanka „Love and Peace” z 1970 roku, a Greenlight umieściło na niej przeróbki przebojów Steamhammer („Junior’s Wailing”), Deep Purple („Why Didn’t Rosemary?”), The Lovin’ Spoonful („Summer in the City”) oraz Jimiego Hendrixa („Red House”). Tak doszło do narodzin zespołu… Mosaik, który po kilku tygodniach ewoluował w Novalis.
Poeta na wskroś romantyczny
Skąd wzięła się nowa nazwa formacji? Od pseudonimu wczesnoromantycznego, zmarłego z powodu gruźlicy w 1801 roku, niemieckiego poety, prozaika i eseisty Karla Friedricha von Hardenberga, autora słynnych „Hymnów do nocy” (1800). I nie był to wcale przypadek, co grupa regularnie udowadniała na swoich kolejnych płytach, a przynajmniej tych, które światło dzienne ujrzały do końca lat 70. XX wieku. Będzie zresztą jeszcze okazja o tym wspomnieć. Przez cały 1972 roku Novalis szykował materiał na debiutancki album, a kiedy był on już przygotowany, w styczniu roku następnego muzycy zamknęli się w hamburskim Windrose-Dumont-Time Studios, by dokonać jego rejestracji. Miejsce wybrali idealne. Przez całe lata studio to było prawdziwą mekką formacji progresywnych i krautrockowych; tam powstawały albumy Neu!, Grobschnitt, Wind, Kin Ping Meh, Karthago, Guru Guru, Cornucopii, Epitaph, Ougenweide, Lucifer’s Friend, (Jo)Achima Reichela i wielu innych wykonawców, którzy po dziś dzień cieszą się uwielbieniem fanów muzyki sprzed ponad czterech dekad.
Album zatytułowany „Banished Bridge” – z kompozycjami zaśpiewanymi przez Jürgena Wenzela w języku angielskim – ukazał się jeszcze w tym samym 1973 roku, a widniało na nim logo kultowej dzisiaj hamburskiej wytwórni Brain (oddziału szwedzkiego Metronome, kupionego pod koniec lat 70. przez Warnera). Na winyl trafiły cztery utwory, przy czym stronę A wypełniał w całości tylko jeden – suita tytułowa. Krytycy z miejsca uznali, że niemiecka formacja zapożyczyła się głównie u King Crimson, Pink Floyd oraz The Nice (chodzi głównie o organowe pasaże Lutza Rahna, mające przypominać dokonania Keitha Emersona). Gdy jednak przyjrzeć się twórczości Novalis z perspektywy kilkudziesięciu lat i porównać ich dokonania z wyżej wymienionymi zespołami, sprawa nie jest już taka oczywista. Więcej w ich kompozycjach zbieżności z innymi niemieckimi grupami (takimi jak Orange Peel, Wallenstein, Hanuman, Eloy, Jane czy 2066 & Then), aniżeli z brytyjskimi (chociaż na pewno ciekawa do rozważenia byłaby jeszcze teza dotycząca inspiracji pośrednich).
„Banished Bridge” – i płytę, i tak zatytułowany utwór – otwiera subtelny, psychodeliczny wstęp sekcji rytmicznej i zawodzące w tle ptaszki oraz – to już nieco później – imitujący dźwięki fletu syntezator. To bardzo romantyczny i kojący uszy początek, do którego zresztą dopasowuje się także śpiewający wyjątkowo delikatnie, wręcz eterycznie, Jürgen Wenzel. Ale to oczywiste, że tak nie może być prze całe (trochę ponad) siedemnaście minut – przychodzi więc moment, kiedy mocniejsze uderzenie perkusji Hartwiga Biereichela sprzęga się z hardrockowym brzmieniem organów Hammonda Lutza Rahna. Są fragmenty, w których Novalis dosłownie zniewala symfonicznym rozmachem, idącym jednak w parze z lekkością i przebojowością melodii. Chwalebne jest, że Niemcy nie boją się wykorzystywania wpadających w ucho pasaży, cały czas dbając przy tym o ich szlachetność. Osiągają to przede wszystkim, zanurzając się głęboko w muzykę klasyczną. Co robił także Keith Emerson – zarówno w The Nice, jak i Emerson, Lake & Palmer – ale co wcale nie było domeną ani Pink Floyd, ani King Crimson. Novalis idą jednak jeszcze dalej, ponieważ nie wykorzystując gitary elektrycznej, potrafią wyczarowywać brzmienia prawdziwie hardrockowe; duża w tym zasługa solówek organowych (nie ma co ukrywać, że Rahn nasłuchał się wcześniej Jona Lorda z Deep Purple), którym nierzadko towarzyszą z kolei kosmiczne syntezatory (tu kłania się wczesne Tangerine Dream).
„Banished Bridge” to niezwykle mocne, chociaż niepozbawione także akcentów lżejszych, uderzenie. Można więc było zastanawiać się, czy kolejne kompozycje, wypełniające stronę B albumu, dorównają tytułowej suicie. „High Evolution” ponownie otwiera hipnotyczny rytm (wsparty syntezatorem), do którego dołącza romantyczny głos wokalisty. To jak najbardziej świadome wyciszenie przed kolejnym hardrockowym natarciem, które towarzyszy słuchaczom do końca utworu. Zupełnie inaczej natomiast, bo od gitary akustycznej i etnicznych bębenków, zaczyna się „Laughing” – najbardziej chyba zróżnicowany fragment albumu, w którym Rahn pofolgował sobie najbardziej. Z jednej strony klawiszowiec zawarł w tej kompozycji sekwencje klasyczne (znów przychodzi na myśl Keith Emerson), z drugiej – bliskie stylistyce jazzrockowej (których nie powstydziliby się ani Brian Auger, ani Graham Bond). Zamykający płytę „Inside of Me (Inside of You)” ma to wszystko, czego można wymagać od numeru finałowego – symfoniczny rozmach, rozdzierający serce śpiew, zaaranżowane jak instrumenty dęte syntezatory. Wszystko to składa się na nadzwyczaj mocne zamknięcie płyty. Płyty, która jeszcze, co prawda, nie uczyniła Novalis zespołem bardzo popularnym, ale za to otworzyła mu drogę do sławy.
W poszukiwaniu optymalnego składu
Po publikacji debiutanckiego longplaya formacja ruszyła w trasę koncertową, w której towarzyszyła innym szykującym się do wielkiej kariery grupom ze stajni Brain Records, to jest Emergency i Jane. Pojawiała się wtedy na scenie już w zmienionym składzie; w 1973 roku nastąpiła bowiem pierwsza korekta zestawienia: Novalis opuścił Jürgen Wenzel (o którym następnie słuch zaginął), obowiązki wokalisty przejął tym samym basista Heino Schünzel. Przyjęto też na stałe, przerywając tym sposobem podjęty na początku działalności eksperyment, dwóch gitarzystów: Detlefa Joba (rocznik 1954) oraz Carlo Kargesa (starszego od niego o trzy lata). Drugi z nich miał już na koncie współpracę z psychodeliczno-krautrockowym zespołem Tomorrow’s Gift. Ba! mógł nawet pochwalić się debiutancką płytą tej formacji, w nagraniu której brał udział parę lat wcześniej. Ta korekta „ustawienia” musiała w znaczący sposób odbić się na twórczości Niemców, choć prawdę mówiąc wpłynęła na nią o tyle, że znacznie ją wzbogaciła (o solówki gitarowe, których wcześniej nie można było uświadczyć) – stylistycznie, jak się okazało po publikacji drugiego krążka, wciąż mieliśmy do czynienia z tą samą, utrzymaną w duchu klasyczno-romantycznym odmianą rocka progresywnego.
Novalis, już jako kwintet, wszedł do studia nagraniowego w lutym 1975 roku. Producentami nowych nagrań zostali, znany już zespołowi, (Jo)Achim Reichel, eksmuzyk The Rattles, w tym czasie pielęgnujący własną karierę solową, oraz Frank Dostal. I to właśnie Reichel wystąpił z propozycją, aby hamburczycy zrezygnowali ze śpiewania tekstów angielskich i sięgnęli – do czego zresztą zobowiązywała ich nazwa – po niemieckie. Pomysł ten okazał się strzałem w dziesiątkę. Także z tego powodu, że śpiewający wcześniej Wenzel robił to z wyraźnym niemieckim akcentem; prawdopodobnie Schünzel pod tym względem wcale nie radził sobie lepiej. Po cóż więc kaleczyć obcy język i narażać się na kpiny – potencjalnie – nieprzychylnych krytyków? Lepiej już było pójść na całość i także tym wyróżniać się od setek ówczesnych zespołów na zachodzie Europy, które starały się podbijać muzyczne sceny, wykonując swoje piosenki w języku Williama Szekspira.
1 2 3 4 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Non omnis moriar: Brom w wersji fusion
Sebastian Chosiński

27 IV 2024

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj najbardziej jazzrockowy longplay czechosłowackiej Orkiestry Gustava Broma.

więcej »

Nie taki krautrock straszny: Czas (smutnych) rozstań
Sebastian Chosiński

22 IV 2024

Longplayem „Future Days” wokalista Damo Suzuki pożegnał się z Can. I chociaż Japończyk nigdy nie był wielkim mistrzem w swoim fachu, to jednak każdy wielbiciel niemieckiej legendy krautrocka będzie kojarzył go głównie z trzema pełnowymiarowymi krążkami nagranymi z Niemcami.

więcej »

Non omnis moriar: Praga pachnąca kanadyjską żywicą
Sebastian Chosiński

20 IV 2024

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj wspólny album czechosłowackiej Orkiestry Gustava Broma i kanadyjskiego trębacza Maynarda Fergusona.

więcej »

Polecamy

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku

A pamiętacie…:

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski

Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski

Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski

Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski

Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski

Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski

Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski

Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski

The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski

T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski

Zobacz też

W trakcie

zobacz na mapie »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.