Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 20 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Nie taki krautrock straszny: „Spotkałem się z kolegą, bo kolega jest od tego…”. Od The Subjects – przez Subject Esq. – po Saharę

Esensja.pl
Esensja.pl
1 2 »
Nie byli wielkimi gwiazdami krautrocka, ale na scenie muzycznej Monachium przez kilka lat, mimo ogromnej konkurencji, odgrywali znaczącą rolę. W epoce, czyli pomiędzy 1965 a 1977 rokiem wydali – pod dwiema nazwami – zaledwie trzy płyty. Przynajmniej dwie z nich – jedna wydana pod szyldem Subject Esq., a druga jako Sahara – bronią się do dzisiaj i zasługują na szczególną uwagę.

Sebastian Chosiński

Nie taki krautrock straszny: „Spotkałem się z kolegą, bo kolega jest od tego…”. Od The Subjects – przez Subject Esq. – po Saharę

Nie byli wielkimi gwiazdami krautrocka, ale na scenie muzycznej Monachium przez kilka lat, mimo ogromnej konkurencji, odgrywali znaczącą rolę. W epoce, czyli pomiędzy 1965 a 1977 rokiem wydali – pod dwiema nazwami – zaledwie trzy płyty. Przynajmniej dwie z nich – jedna wydana pod szyldem Subject Esq., a druga jako Sahara – bronią się do dzisiaj i zasługują na szczególną uwagę.
Jak trudno opuścić jest Monachium!
Ale czy to powinno dziwić, skoro dzieje krautrocka to w dużym stopniu właśnie historia monachijskiej sceny rockowej? To przecież w stolicy Bawarii przyszły na świat tak ważne dla niemieckiej kultury popularnej formacje, jak Amon Düül i Amon Düül II, Embryo i Popol Vuh, Out of Focus i Emergency – a to przecież jedynie wierzchołek góry lodowej. Ileż mniej znanych grup popadło już dzisiaj w całkowite zapomnienie bądź pamiętanych jest jedynie przez nielicznych, najbardziej zagorzałych wielbicieli. Jak chociażby zespół Subject Esq., który po wydaniu jednej płyty przeobraził się – i pod taką nazwą powracał okazjonalnie aż do wiosny ubiegłego roku – w Saharę. A jego początki sięgają… 1965 roku, czyli czasów kiedy na całym świecie dokonywała się – między innymi za sprawą The Beatles, The Rolling Stones, The Animals, The Hollies, The Kinks, The Yardbirds, The Pretty Things, The Zombies i dziesiątek innych wykonawców – tak zwana „brytyjska inwazja”. Jak Ziemia długa i szeroka młodzi wielbiciele rocka chcieli iść w ślady swoich wyspiarskich idoli i zakładali wzorowane na nich kapele.
Na szkolnym korytarzu…
Laim to jedna z dwudziestu pięciu dzielnic (okręgów administracyjnych) Monachium. W połowie lat 60. w jednym z tamtejszych liceów dwóch szkolnych kolegów, Harry Rosenkind i Michael Hoffmann (obaj z rocznika 1950), postanowiło założyć zespół. Ten pierwszy jako swój instrument wybrał perkusję, temu drugiemu w udziale przypadły organy. Wymyślili też nazwę – anglojęzyczną: The King and the Subjects, którą później dla wygody skrócili do The Subjects, by ostatecznie wybrać Subject Esq. By jednak móc występować na scenie, potrzebowali jeszcze innych muzyków. Znalezienie ich nie nastręczyło większych problemów – wystarczyło rozejrzeć się po szkolnych korytarzach i pogadać z odpowiednimi ludźmi. W efekcie duet szybko rozrósł się do kwartetu; skład uzupełnili bowiem gitarzysta Gerd Stöhr oraz śpiewający basista Stefan Wissnet (o rok młodszy od Harry’ego i Michaela). Pierwszy koncert zagrali 20 lutego 1966 roku; w repertuarze mieli głównie przeróbki przebojów anglosaskich. Z czasem repertuar sukcesywnie poszerzali – przyszedł moment, w którym mogli zagrać za jednym zamachem prawie pięćdziesiąt utworów – siłą rzeczy pojawiły się więc także własne dzieła („Ladies Choice”, „She’s the Kind of Mine” czy „Anxious”).
Dzięki zaangażowaniu i pracowitości grupa zdobyła lokalną popularność, której przypieczętowaniem stało się – po trzech latach od powstania – zwycięstwo w konkursie muzycznym dla młodych talentów, jaki zorganizowano w piwiarni Löwenbräukeller (tej samej, która zyskała sławę najpierw za sprawą puczu monachijskiego z 1923 oraz nieudanego zamachu na Adolfa Hitlera z 1939 roku). Sukces ten zaowocował kolejnymi koncertami, występami telewizyjnymi (między innymi w programie stacji ZDF „Musik ohne Frack”), a nawet wykorzystaniem piosenek zespołu w kinowej komedii Franza-Josefa Spiekera „Mit Eichenlaub und Feigenblatt” (1968). Nadszedł też moment, w którym nastoletni muzycy po raz pierwszy weszli do studia. Co ciekawe, swój fonograficzny debiut zaliczyli jednak nie w ojczyźnie, ale na… Węgrzech. Tam właśnie w 1968 roku nakładem budapesztańskiej wytwórni Qualiton ukazała się składanka „International Beat”. Trafiły na nią trzy utwory The Subjects (wszystkie skomponowane przez Hoffmanna): „Kind of Mine”, „Headlines” oraz „It Can’t Be True”.
Być jak John Mayall
Młoda formacja musiała sobie radzić także z zawirowaniami personalnymi: w roku pierwszego wielkiego sukcesu rozstał się z nią Gerd Stöhr, którego zastąpił Peter Markl, parę miesięcy później natomiast do kwartetu dołączył piąty muzyk – początkowo grający jedynie na harmonijce ustnej Alex Pittwohn (rocznik 1950), który do Monachium przybył z dolnosaksońskiego Delmenhorst. I to właśnie za jego sprawą grupa zaczęła ciążyć w stronę bluesa, co okazało się o tyle korzystne, że 5 czerwca 1969 roku wybrano ją jako support występującego w monachijskim nocnym klubie Blow Up Johna Mayalla i jego The Bluesbreakers. W tym czasie formacja posługiwała się już nowym szyldem. Koledzy po fachu – muzycy innych monachijskich grup – odnosili się do Subject Esq. z dużym szacunkiem, a nawet pewną zazdrością, ale to wcale nie oznacza, że Harry, Michael i ich kompani mogli czuć się artystycznie spełnieni. Wciąż bowiem brakowało im do szczęścia najważniejszego – pełnowymiarowego debiutu płytowego. Stał się on realny dopiero w 1972 roku, po podpisaniu parę miesięcy wcześniej kontraktu z zachodnioniemieckim oddziałem amerykańskiego koncernu Epic (CBS).
Zanim jednak zespół wszedł do monachijskiego studia Union, co miało miejsce w lutym i marcu 1972 roku, dopadły go kolejne roszady personalne. Pół roku wcześniej do Subject Esq. dołączył klawiszowiec Peter Stadler, dzięki czemu Hoffmann mógł poświęcić się grze na saksofonie altowym i flecie. To była akurat zmiana na dobre; gorzej, że krótko przed wyznaczonym terminem sesji za współpracę podziękował Markl. Nie było już czasu na poszukiwanie nowego gitarzysty, dlatego postanowiono skorzystać z usług muzyka sesyjnego, którym okazał się Paul Vincent Gunia (gitara solowa, klasyczna gitara hiszpańska). Nie była to jednak, wbrew pozorom, osoba przypadkowa – Paul był już znany z występów i nagrań z takimi formacjami, jak The Parke Lane, Sugar Bus, Motherhood Klausa Doldingera, Hallelujah, a także Niagara. Miał zdecydowanie największe doświadczenie, również w pracy w studiu nagraniowym, mógł zatem służyć swoim nowym kolegom, którzy byli zresztą jego rówieśnikami, sporym wsparciem. Drugim fundamentem sukcesu stał się realizator dźwięku – postać dla krautrocka legendarna – Reinhold Mack.
Trochę The Beatles, trochę fusion
Na album zatytułowany po prostu „Subject Esq.” (1972) trafiło sześć utworów – po dwie kompozycje stworzyli Hoffmann i Pittwohn, po jednej dorzucili natomiast Wissnet i Stadler; Vincent ograniczył się jedynie do odegrania przeznaczonych dla niego partii, chociaż trudno sobie wyobrazić, by nie dodał do nich czegoś oryginalnego. Charakterystycznym elementem płyty stały się także polifoniczne partie wokalne; wykorzystano w ten sposób fakt, że śpiewało aż trzech członków zespołu: Alex, Michael i Stefan. Wszystkie swoje atuty grupa pokazała już w otwierającym longplay „Alone”, który łączy elementy rocka progresywnego z fusion i bluesem. Uwagę przykuwa zwłaszcza bogata aranżacja, wykorzystanie fletu, saksofonu i harmonijki ustnej, jak również sięgnięcie po gitarę dwunastostrunową i drumlę (Pittwohn). Trudno wyobrazić sobie lepsze preludium! W podobnym kierunku monachijczycy podążyli w „Giantania”, aczkolwiek chórki brzmią tutaj tak, jakby żywcem przeniesiono je z nagrań The Subjects – bliżej im było do stylistyki „british invasion” z lat 60., niż obecnego oblicza formacji.
Jeszcze bardziej beatowy charakter ma „miłosny” – przynajmniej sądząc z tytułu – „What is Love?”, który bardziej przypomina psychodelicznych The Beatles niż zespół krautrockowy; jedynym nieprzystającym do twórczości „czwórki z Liverpoolu” akcentem jest jazzowy saksofon i funkowa sekcja rytmiczna. Stronę A debiutu zamyka „5:13” (i wcale nie jest to czas trwania kompozycji), w którym znów nie brakuje energetycznego jazz-rocka, wyczarowanego za sprawą rytmicznego fortepianu i unisono grających dęciaków. Z kolei pierwszy kawałek na stronie B – najdłuższy na płycie „Mammon” – to „pożyczka” (nie, nie dosłowna, symboliczna) od 2066 and Then. Zarówno w warstwie instrumentalnej (vide organy i późniejsze wstawki jazzowo-soulowe), jak też wokalnej. A im bliżej końca, tym bardziej robi się energetycznie i psychodelicznie. Podobnie rzecz ma się z ostatnim na liście „Durance is Waiting”, który równie dobrze mógłby mieć w swoim repertuarze band Geffa Harrisona. Choć początek w stylu The Beach Boys ani finał z klasyczną altówką, na której zagrał Franz Löffler (specjalista od jazzowych przeróbek Jana Sebastiana Bacha), by na to nie wskazywały.
Nowe otwarcie, nowa nadzieja
„Subject Esq.”, choć prezentował się nieźle, nie zdobył popularności, na jaką liczono. Trzeba jednak mieć na uwadze, jak wielka była w tamtym czasie konkurencja – już w samym Monachium, a co dopiero w całej Republice Federalnej Niemiec (o Europie czy Stanach Zjednoczonych nie ma nawet co wspominać). Ale brak spektakularnego sukcesu nie oznaczał wcale porażki. Zespół jeszcze więcej koncertował i jeszcze częściej pojawiał się w mediach; miał też coraz liczniejszy krąg zagorzałych fanów. Tym większym zaskoczeniem mogła być kolejna zmiana… nazwy. Na krótszą i prostszą, ale też znacznie mniej oryginalną – Sahara. Choć pewnie o to właśnie chodziło: by organizatorzy występów i klienci w sklepach nie mieli problemu z wyjaśnieniem, o czyją płytę im chodzi. Zmiana ta zbiegła się z podpisaniem nowego kontraktu – z Ariola Records – i z kolejnymi roszadami w składzie. Zwolnione dwa lata wcześniej przez Petera Markla miejsce zajął teraz na stałe rodowity londyńczyk Nicholas Woodland (rocznik 1951), który u siebie w kraju grał bluesa i rock’n rolla, a po przyjeździe do Monachium związał się z krautrockowym Gift, z którym zdążył wydać już debiutancki krążek („Gift”, 1972).
1 2 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Non omnis moriar: Płyń, Pavel, płyń!
Sebastian Chosiński

18 V 2024

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj kolejny longplay, tym razem wydany w RFN, na którym Orkiestra Gustava Broma wykonuje utwory Pavla Blatnego.

więcej »

Nie taki krautrock straszny: Średnio udane lądowanie
Sebastian Chosiński

13 V 2024

W połowie lat 70. zespół Can zmienił wydawcę. Amerykanów z United Artists zastąpili Brytyjczycy z Virgin. Pierwszym albumem, jaki ujrzał światło dzienne z nowym logo na okładce, był „Landed” – najsłabszy z wszystkich dotychczasowych w dorobku formacji z Kolonii.

więcej »

Non omnis moriar: Jak to jest płynąć „trzecim nurtem”…
Sebastian Chosiński

11 V 2024

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj album z „trzecionurtowymi” kompozycjami Pavla Blatnego w wykonaniu Orkiestry Gustava Broma.

więcej »

Polecamy

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku

A pamiętacie…:

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski

Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski

Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski

Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski

Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski

Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski

Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski

Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski

The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski

T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski

Zobacz też

W trakcie

zobacz na mapie »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.