Wielu artystom zapewne nie starczyłoby sił w pokonywaniu tylu przeszkód, ile w ciągu dwudziestu lat działalności musieli pokonać muzycy z zespołu Unsilence. Częste zmiany składu, bankructwa wydawców, które powodowały, że profesjonalny debiut grupy oddalał się w czasie. Mimo to starczyło im samozaparcia i w lipcu tego roku ukazała się drugi „pełnometrażowy” album Brytyjczyków – „A Fire on the Sea”.
Tu miejsce na labirynt…: Smutni, choć niepokorni
[Unsilence „A Fire on the Sea” - recenzja]
Wielu artystom zapewne nie starczyłoby sił w pokonywaniu tylu przeszkód, ile w ciągu dwudziestu lat działalności musieli pokonać muzycy z zespołu Unsilence. Częste zmiany składu, bankructwa wydawców, które powodowały, że profesjonalny debiut grupy oddalał się w czasie. Mimo to starczyło im samozaparcia i w lipcu tego roku ukazała się drugi „pełnometrażowy” album Brytyjczyków – „A Fire on the Sea”.
Unsilence
‹A Fire on the Sea›
Utwory | |
CD1 | |
1) The Doorway | 06:23 |
2) Breaking Away | 06:53 |
3) A Fire on the Sea | 07:00 |
4) A Thousand Seasons | 06:47 |
5) On Wild Fields | 08:24 |
6) Old Tides | 02:48 |
7) Unchained | 06:56 |
Dzieje Unsilence to długa historia pokonywania przeciwieństw losu, upartego trwania na posterunku, miłości do muzyki i wewnętrznego przekonania, że to, co się robi, przedstawia jakąś wartość i że są ludzie, którzy na to czekają. Zespół powstał w grudniu 1993 roku w Manchesterze, a w jego pierwszym składzie znaleźli się: wokalista Andrew Hodson, gitarzyści Kieron Tuohey i Rick Harding, basista Mick Grundy oraz bębniarz Ric Barnes. Po zaledwie pół roku funkcjonowania nagrali pierwsze demo – „Shadows Cast in Stone” – które z miejsca zdefiniowało styl Unsilence: doom metal z elementami rocka psychodelicznego. W każdym razie była to muzyka mocno zakorzeniona w latach 70. ubiegłego wieku. W tym czasie na Wyspach Brytyjskich, przeżywających zalew brit-popu, niekoniecznie było na nią wielkie zapotrzebowanie. Nic więc dziwnego, że zainteresowanie grupą wykazała firma z Italii. Full Moon Rising postanowiła wydać materiał, który Brytyjczycy zarejestrowali w studiu pomiędzy sierpniem a październikiem 1995 roku w zmienionym już nieco składzie: bez Hardinga i Grundy’ego, za to z Darrenem Bradym (gitara) i Stevenem Scottem (bas). W ostatniej chwili jednak Włosi zrezygnowali, pozostawiając muzyków na lodzie. Ci, nie chcąc, aby nagrania przepadły w mrokach dziejów, opublikowali je własnym sumptem jako kolejne demo – „An Unfinished Chapter” (1996).
Niewypał z płytą spowodował kolejne perturbacje kadrowe. Odeszli rozżaleni Brady, Scott i Barnes, których zastąpili: Dave Greenwood (gitara), David Elliott (bas) oraz Jonathan Gibbs (perkusja). Mogło się jednak wydawać, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Do Hodsona i Tuoheya, którzy właściwie kierowali zespołem, zgłosiła się inna wytwórnia z Półwyspu Apenińskiego, Seven Art. Music, i zaproponowała wydanie debiutanckiego krążka. Unsilence znów zamknęło się w studiu (maj-czerwiec 1997 roku) i nagrało płytę zatytułowaną „Choirs of Memory”, która… nigdy się nie ukazała, ponieważ wydawca zbankrutował. Muzycy mimo wszystko nie poddali się. Zaczęli wydawać krążki za własne pieniądze: w 2000 roku światło dzienne ujrzała EP-ka „Transfiguration” (nagrana jako kwartet, już bez Greenwooda), a dwa lata później – EP-ka „A Walk Through Oceans” (ponownie jako kwintet, z nowym gitarzystą Jamesem Killmurrayem w składzie). Nie sprawiły one jednak, że Unsilence wypłynęło na szerokie wody, co miało wpływ na kolejne pożegnania: najpierw z kolegami rozstał się Gibbs (2003), a następnie – co musiało być szczególnie bolesne – współtwórca formacji, Andrew Hodson (2005). Szczęśliwym zbiegiem okoliczności w roli wokalisty mógł go zastąpić Killmurray; natomiast za bębnami zasiadł na cztery lata Andy McLachlan.
W tym zestawieniu (Killmurray, Tuohey, Elliott i McLachlan) grupa zrealizowała kolejne (czteroutworowe) demo – „Echoes Awaken” (2006), które wreszcie otworzyło jej drogę do w pełni profesjonalnego debiutu. Pomiędzy grudniem 2008 a kwietniem 2009 Unsilence nagrało materiał, który – nakładem wytwórni PsychDOOMelic – trafił na płytę „Under a Torn Sky”. Co ciekawe, w jej nagraniu wziął udział, choć jedynie jako gość, „syn marnotrawny” Jonathan Gibbs. Płyta spotkała się z zainteresowaniem, chociaż zespół wciąż nie zdołał wychynąć poza własną niszę. Może uda się to dzięki drugiemu albumowi – dopiero co opublikowanemu „A Fire on the Sea”. Brytyjczycy zarejestrowali go w studiu Full Stack w Great Harwood w hrabstwie Lancashire w ciągu kilku sesji, które odbyły się pomiędzy lipcem a grudniem ubiegłego roku. Dokonali tego w składzie czteroosobowym; poza Killmurrayem, Tuoheyem i – ponownie – Gibbsem, na basie zagrał najnowszy nabytek formacji – James Moffatt, który po siedemnastu latach zastąpił Davida Elliotta. Płyta trafiła do sprzedaży na początku wakacji, a stało się to za sprawą – działającej zaledwie od roku – polskiej wytwórni Nine Records. Należy się więc cieszyć, że i mieliśmy udział w publikacji tak interesującego wydawnictwa.
Jedno należy jednak wyjaśnić sobie od razu: Muzyka Unsilence nie obfituje w artystyczne fajerwerki, dla wielu może wydać się wręcz monotonna. Bo to, co w niej najważniejsze – to klimat! Pełen nostalgii i zadumy, tęsknoty za tym, co bezpowrotnie minęło. Krążek zawiera siedem kompozycji, które pod względem muzycznym (zarówno instrumentalnym, jak i wokalnym) oraz brzmieniowym układają się w klasyczny concept-album. Dominują na nim klimaty doommetalowe, ale można też usłyszeć stonerrockowe gitary, jak i – w naprawdę dużych ilościach – nawiązania do psychodelii sprzed czterech (z małą dokładką) dekad. „The Doorway” zaczyna się właśnie jak kawałek spod znaku stoner rocka – powolnemu tempu towarzyszy ciężki gitarowy riff i melodyjny wokal Jamesa Killmurraya; z kolei garażowa produkcja, ze słyszalnymi „brudami” w brzmieniu gitar przywodzi na myśl wczesne produkcje Amerykanów z Saint Vitus, Pentagram, Manilla Road oraz Trouble. W podobnym klimacie, choć nieco szybszym rytmie, utrzymany jest drugi w kolejności kawałek – „Breaking Away”. W tle pojawiają się poddane modulacjom gitary, na pierwszym planie natomiast prym wiedzie wokalista, tuż za którego plecami pozostali muzycy budują potężną ścianę dźwięku. Z jednej strony jest odpowiednio majestatycznie (jak na kapelę o proweniencji doommetalowej przystało), z drugiej – nie brakuje wpadających w ucho linii melodycznych. Mimo że zakończenie tego akurat utworu sprawia wrażenie nie do końca przemyślanego.
Numer tytułowy to chyba najjaśniejszy punkt na płycie. Zaczyna się z długiego, kilkudziesięciosekundowego wyciszenia, z którego ostatecznie wyłania się przepiękna, chwytająca za serce melodia i przejmujący wokal. W części instrumentalnej zespół serwuje słuchaczom kolejną wycieczkę w lata 70., okraszając metalową podbudowę zagrywkami psychodeliczno-folkowymi. W tym samym kierunku zmierza „A Thousand Seasons”, w którym uwagę zwraca wcale nie tak częsta na płycie solówka gitary; poza tym jest wciąż tak samo – patetycznie i melodyjnie. Identyczny klimat towarzyszy nam w najdłuższej na całym krążku, liczącej sobie ponad osiem minut, kompozycji „On Wild Fields”. Po długim instrumentalnym wstępie do zespołu dołącza Killmurray w roli wokalisty i ponownie jest to występ nacechowany bezbrzeżnym smutkiem bijącym z jego głosu. Nie inaczej dzieje się w króciutkim, niespełna trzyminutowym, „Old Tides”, zaśpiewanym przez wokalistę jedynie z akompaniamentem gitary. Ta krótka ballada przywodzi na myśl, zainspirowane muzyką dawną, folkowo-progresywne utwory brytyjskich kapel sprzed kilkudziesięciu lat (vide wczesne Jethro Tull,
Spirogyra, Gryphon,
Tractor). Całość zamyka „Unchained” – klimatyczny, doomowy numer, który co prawda do obrazu Unsilence nie dodaje żadnego nowego elementu, ale za to utwierdza w tym, że wybór, jakiego dokonali artyści z Manchesteru, jest jak najbardziej właściwy. To droga, którą powinni podążać. A jeśli znajdą jeszcze receptę na uatrakcyjnienie swej nieco jednak zbyt monotonnej w wielu fragmentach muzyki, osiągną znacznie więcej. I pewnie na publikację kolejnego krążka nie będą musieli czekać latami.
Skład:
James Killmurray – śpiew, gitara elektryczna
Kieron Tuohey – gitara elektryczna
James Moffatt – gitara basowa
Jonathan Gibbs – perkusja