Tu miejsce na labirynt…: Odyseusze z północy kontynentu [Horisont „Odyssey” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Horisont to kolejny skandynawski zespół, który obrał drogę prowadzącą w przeszłość. Odległą przeszłość! Zafascynowany hard rockiem, progresem i psychodelią z lat 70. ubiegłego wieku, postanowił grać tak, jak formacje sprzed czterech dekad. Dlatego tak wiele w ich twórczości odniesień do dokonań takich tuzów, jak Wishbone Ash czy Scorpions. Komu to pasuje, powinien koniecznie zaznajomić się z albumem „Odyssey”.
Tu miejsce na labirynt…: Odyseusze z północy kontynentu [Horisont „Odyssey” - recenzja]Horisont to kolejny skandynawski zespół, który obrał drogę prowadzącą w przeszłość. Odległą przeszłość! Zafascynowany hard rockiem, progresem i psychodelią z lat 70. ubiegłego wieku, postanowił grać tak, jak formacje sprzed czterech dekad. Dlatego tak wiele w ich twórczości odniesień do dokonań takich tuzów, jak Wishbone Ash czy Scorpions. Komu to pasuje, powinien koniecznie zaznajomić się z albumem „Odyssey”.
Horisont ‹Odyssey›Utwory | | CD1 | | 1) Odyssey | 10:46 | 2) Break the Limit | 03:58 | 3) Blind Leder Blind | 03:03 | 4) Bad News | 04:53 | 5) Light My Way | 04:49 | 6) The Night Stalker | 04:15 | 7) Flying | 05:27 | 8) Back on the Streets | 04:03 | 9) Beyond the Sun | 05:51 | 10) Red Light | 03:05 | 11) Städer Brinner | 04:07 | 12) Timmarna | 08:03 |
Swoją drogą to zaskakujące, że rock w stylu retro bardzo często brzmi dzisiaj zdecydowanie świeżej, niż produkcje wszelkiego rodzaju formacji zafascynowanych nowoczesnością, dodających do obranych przez siebie stylów muzycznych przedrostek „nu-” bądź „post-„, korzystających z całej masy efektów dostępnych w najlepiej wyposażonych studiach nagraniowych. Prawdopodobnie jednak rozwiązanie tej zagadki wcale nie jest takie trudne, jak mogłoby się wydawać. Wystarczy oddać serce temu, co się robi; w połączeniu z umiejętnościami i talentem sprawia to, że muzyka zaczyna nabierać nowego – niekiedy wręcz magicznego – wymiaru. Bo przecież najczęściej takie właśnie odczucia towarzyszą wielbicielom wsłuchującym się w albumy takich artystów, jak Agusa, Siena Root, My Brother the Wind i Three Seasons, dla których wspólnym mianownikiem jest nie tylko zapatrzenie (wcale nie ślepe) w lata 70. XX wieku, ale również kraj pochodzenia – Szwecja. Do tego, z roku na rok poszerzającego się, grona należy dorzucić jeszcze jedną grupę – Horisont. Zespół powstał w 2006 roku w Göteborgu i od początku istnienia był kwintetem (co nie zmieniło się do dzisiaj, choć przed rokiem nastąpiła w nim zmiana personalna), który tworzyli: wokalista Axel Söderberg, gitarzyści Charles Van Loo i Kristofer Möller, basista Magnus Delborg oraz bębniarz Pontus Jordan. Pierwszy album wydali po trzech latach grania – nosił on szwedzki tytuł „Två sidor av horisonten” i zawierał muzykę z pogranicza psychodelii, progresu i stoner rocka. Opublikowała go lokalna, niezależna firma Crusher Records i pewnie z tego powodu wydawnictwo przepadło. W marcu 2012 roku poszło już jednak znacznie lepiej. „Second Assault”, który ujrzał światło dzienne dzięki lndyńskiemu Rise Above Records (współpracującemu z takimi wykonawcami, jak Electric Wizard, Cathedral, Ghost B.C., Grand Magus czy Orange Goblin), dotarł do świadomości fanów hard rocka w wydaniu vintage. Jeszcze lepsze oceny zebrała płyta numer trzy – „Time Warriors” (z września 2013 roku). Parę miesięcy po jej wydaniu w składzie Horisontu nastąpiła roszada – pożegnał się z kolegami Möller, a zastąpił go Brytyjczyk Tom Sutton. Sutton, zanim trafił do Skandynawii, przez trzy lata udzielał się w doommetalowej formacji Church of Misery, z którą zarejestrował kilka EP-ek i dwa pełnometrażowe materiały: studyjny „Houses of the Unholy” (2009) i koncertowy „Live at Roadburn 2009” (2010). Do Göteborga przeprowadził się w 2013 roku i niemal z miejsca założył grupę The Order of Israfel, w której nie tylko grał na gitarze, ale i śpiewał. Rok później zadebiutowała ona krążkiem „Wisdom”, który na pewno mógł spodobać się wielbicielom doom metalu i stoner rocka. W tym samym czasie, po „dezercji” Möller, przyjął też propozycję przyłączenia się do Horisontu. Pierwsze nagranie z jego udziałem – singiel „Break the Limit” – trafiło do fanów w listopadzie 2014 roku i było zapowiedzią nowej płyty, na którą trzeba było jednak poczekać jeszcze… dziesięć miesięcy. Dlugo! Ale opłacało się uzbroić w cierpliwość. Bo „Odyssey” – czwarta muzyczna odsłona historii zespołu – to zdecydowanie jego najciekawsze i, jak dotąd, najdojrzalsze dzieło. A że niekoniecznie odkrywcze – w końcu nikt chyba nie oczekiwał po Szwedach, że nagle w dziesiątym roku działalności zaczną przecierać zupełnie nowe szlaki. Na album trafiło dwanaście kompozycji, trwających w sumie ponad godzinę. Nie wszystkie oczywiście prezentują równie wysoki poziom, ale najważniejsze, że żadna go nie zaniża. Kilka zaś zdecydowanie puka do bram rockowej ekstraklasy. Jak chociażby najdłuższa w całym zestawie, otwierająca wydawnictwo kompozycja tytułowa. Niemal jedenastominutowe „Odyssey” to prawdziwa perła stylowego progresywngo hard rocka, z kapitalnie brzmiącymi syntezatorami (wszystkie partie na klawiszach zagrał wokalista Axel Söderberg) i rozpędzoną sekcją rytmiczną. W warstwie melodycznej słychać wpływy wczesnych, psychodeliczno-krautrockowych Scorpionsów (vide album „Lonesome Crow”), choć sposób gry na gitarach – pełne nostalgicznych tonów unisona – z miejsca przywodzi na myśl Wishbone Ash. Zastrzyk energii, jaką daje „Odyssey”, byłby wystarczający, by podnieść z łóżka i przywrócić do zdrowia nawet ciężko chorego człowieka. Do tego dochodzi jeszcze, stanowiące powrót do punktu wyjścia, mocne zakończenie, w którym ponownie na plan pierwszy wybijają się przyprawiające o zawrót głowy syntezatory. Po utworze tytułowym otrzymujemy znany już z singla „Break the Limit” – z gitarowymi (pełnymi smutku, niemal płaczącymi) uniesieniami w klimacie grupy Andy’ego Powella i Teda Turnera. Nie prezentuje się on może rewelacyjnie, lecz po takim wstępie jak „Odyssey” chyba nawet „Locomotive Breath” Jethro Tull czy „Another Brick in The Wall” Pink Floyd wypadłyby blado. W bardzo podobnym nastroju utrzymane są też dwa kolejne kawałki: „Blind Leder Blind” i „Bad News” – tyle że pierwszy jest wzbogacony o dźwięki gitary akustycznej, zaś drugi – syntezatorów. To, co je łączy, to kolejna wycieczka do ogródka zajmowanego przed laty przez panów z Wishbone Ash. Kolejny mocny gitarowy wstęp wprowadza do przebojowego „Light My Way”, którego refren Söderberg śpiewa tak emocjonalnie, jakby pobierał lekcje u samego Klausa Meinego. „The Night Stalker” zaczyna się od balladowej partii gitary; z czasem numer rozkręca się i nabiera mocy, lecz melancholijny nastrój nie opuszcza go do samego końca. Nie inaczej jest z „Flying”, któremu majestatyczności przydają i podniosły wokal Axela, i grający – który to już raz? – unisono Charles Van Loo i Tom Sutton. Z kolei w „Back on the Streets” i „Red Light” mamy do czynienia z klasycznym hard rockiem inspirowanym rockandrollowymi przebojami z dekady lat 60. – jest skocznie i energetycznie, w dużej mierze dzięki rozpędzonemu do granic obowiązujących w tym gatunku muzyki Pontusowi Jordanowi. Dwa wspomniane powyżej utwory rozdziela „Beyond the Sun” – jeszcze jeden bardzo mocny punkt programu. Klimatyczny rockowy wstęp ewoluuje tu w stronę bluesa (z „kwaczącą”, psychodeliczną gitarą), by z czasem ponownie zapachnieć klimatem Wishbone Ash. Piorunujące wrażenie robi końcówka: dramatyczny głos wokalisty kontrastuje ze świszczącymi syntezatorami w tle, a Van Loo i Sutton prowadzą ze sobą – każdy obecny w innym kanale – elektryzujący dialog. Dwa ostatnie umieszczone na płycie numery zaśpiewane zostały w języku szwedzkim i oba wypadają – oczywiście nie tylko z tego powodu – znakomicie. W „Städer Brinner” olbrzymia moc idzie z parze z wpadającą w ucho melodią, natomiast w ośmiominutowym „Timmarna” liczy się przede wszystkim przejmujący nastrój i utrzymana w stylu Led Zeppelin, zahaczająca o bluesa partia gitary (choć nie należy też zapominać o wypełniających tło syntezatorach). Potrzebne jest jeszcze jakieś podsumowanie? Jeśli tak, będzie krótkie: „Odyssey” to godzinna porcja porywającego hard rocka z progresywnym rozmachem. Przekonująca dobitnie, że to, co w muzyce rockowej najlepsze, dokonało się przed czterema dekadami. Skład: Axel Söderberg – śpiew, instrumenty klawiszowe Charles Van Loo – gitara elektryczna, gitara akustyczna Tom Sutton – gitara elektryczna Magnus Delborg – gitara basowa Pontus Jordan – perkusja
|