Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 3 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Orient Express: Gdy zew anime wzywa…

Esensja.pl
Esensja.pl
Dnia 1 czerwca, czyli w święto wszystkich dzieci, Orient Express mógł zabrać nas tylko w jedno miejsce – krainę wspomnień z dzieciństwa. Chociaż wówczas nie zdawaliśmy sobie sprawy z uwielbienia do azjatyckiego kina, które miało wkrótce zakiełkować w naszych głowach, to mieliśmy z nim kontakt za sprawą telewizji, traktującej anime jako bajki dla najmłodszych. Kto nie pamięta szału na „Czarodziejki z Księżyca” i inne słynne japońskie seriale? Do azjatyckich pasji z dzieciństwa wracają Ewa Drab, Joanna Pienio, Patrycja Rojek, Mateusz Kowalski…

Ewa Drab, Mateusz Kowalski, Joanna Pienio, Patrycja Rojek

Orient Express: Gdy zew anime wzywa…

Dnia 1 czerwca, czyli w święto wszystkich dzieci, Orient Express mógł zabrać nas tylko w jedno miejsce – krainę wspomnień z dzieciństwa. Chociaż wówczas nie zdawaliśmy sobie sprawy z uwielbienia do azjatyckiego kina, które miało wkrótce zakiełkować w naszych głowach, to mieliśmy z nim kontakt za sprawą telewizji, traktującej anime jako bajki dla najmłodszych. Kto nie pamięta szału na „Czarodziejki z Księżyca” i inne słynne japońskie seriale? Do azjatyckich pasji z dzieciństwa wracają Ewa Drab, Joanna Pienio, Patrycja Rojek, Mateusz Kowalski…
Ewa Drab: Ach, gdyby nie telewizja Polonia, nie obejrzałoby się wielu anime, zżerających czas i uwagę dzieciaków, jakimi wtedy byliśmy. Zawsze lubiłam „Czarodziejki z Księżyca”, ale prawdziwy szał wywoływał we mnie niezmiennie serial o odważnych siatkarkach, „Pojedynek Aniołów”. Siatkówka jawiła mi się wówczas jako rywalizacja rodem z Hollywood, szpanerska i odlotowa. Po kolejnych odcinkach imitowałam zawodniczki, rzucając się na podłogę w zamachu na wyimaginowaną piłkę. Niestety, w rzeczywistości siatkówka nie szła mi równie dobrze. A jakie anime wy oglądaliście w dzieciństwie?
Mateusz Kowalski: Właściwie to każde, jakie leciało, chociaż było mocno skażone włoskim dubbingiem… ech, złote czasy: począwszy od wyobracanej na prawo i lewo przez media „Czarodziejki z Księżyca”, poprzez „Czarodziejskie zwierciadełko”, „Kapitana Tsubasę”, czy też „Yattamana”, po moją świętą czwórkę (niestety, aż tyle ;)): „Kapitana Daimosa”, „Bię: Czarodziejskie wyzwanie”, „Fantastyczny świat Paula” i, last but not least – „W Królestwie Kalendarza” (które z Time Bokan Series uważałem za o niebo lepsze niż wyeksploatowane rodzeństwo z nakręcanymi zabawkami ;)). Bądźmy szczerzy – która z dziewczyn nie chciała być taką Usagi Tsukino, a który z chłopaków nie chciał zdobywać boiska jak Tsubasa lub ratować świat w wielkim mechu? Z drugiej strony – takie anime jak „Bia” czy zwłaszcza „Paul” oswajały dzieci z trudnymi tematami – rywalizacją międzyludzką i wyścigiem szczurów, czy też nieuchronnymi nieuleczalnymi chorobami, takimi jak rak (pomijając cały „Fantastyczny świat…” – odcinek „Bii”, w którym bohaterka walczyła z astralnym skorpionem symbolizującym na raz truciznę i chorobę jej matki)… Tak, co jak co, ale tym anime dużo zawdzięczam (również lekkie wypaczenie psychiki ;)). Nawet, jeśli nie raz były one cenzurowane.
Patrycja Rojek: Drogi Mateuszu, bardzo przepraszam, ale nigdy nie chciałam być Usagi Tsukino – była zbyt mainstreamowa. Jako dumna brunetka przedstawiałam się raczej jako Makoto Kino, Sailor Jupiter. I nie ma w tym przesady – japońskie anime zdominowały dobry kawał mojego dzieciństwa. Ale co najlepsze – było to doświadczenie pokoleniowe. Nietrudno było wówczas zebrać całą drużynę czarodziejek i wspólnie uwalniać podwórko od zła i występku. Teraz jak patrzę ze swojego okna na dzieci przemierzające chodnik piruetami i miotające na prawo i lewo niewidzialnymi kulami, utwierdzam się w przekonaniu, że komputeryzacja wcale nie zniszczyła aż tak bardzo dziecięcej wyobraźni – zmieniają się jedynie rysunkowi idole. I tylko smutno mi trochę, gdy pomyślę, że stare kreskówki z Polonii 1 są nieznane dzisiejszym dzieciakom, które w 2012 roku nie pokrzyczą już za panami jadącymi z tyłu śmieciarką „Yattaman, Yattaman!”.
MK: No, może przesadziłem ;) Ale, serio, moda na Pokemony też już przepadła, właściwie wylądowały tylko w memach. Nawet nie próbuję teraz orientować się w tym, co jest popularne wśród dzieci – epoka narutardów skutecznie mnie wyleczyła z zainteresowań. Z kolei „Death Note” zdecydowanie nie jest czymś, co mógłbym polecić tej grupie wiekowej – mimo że ona maniakalnie ją ogląda. Wychodzi na to, że nawet „ogłupiające” wtedy anime niosły ze sobą więcej mądrości życiowej dla ówczesnych kilkulatków niż to, co się im obecnie serwuje. Inną sprawą jest rozziew kulturalny między nami a Japonią. Choć pewnie gdybyśmy wciąż wychowywali dzieci na oryginalnych baśniach i podaniach, a nie ich upupionych wersjach, to pewnie inaczej by to wyglądało – w końcu mało kto sobie zdaje sprawę z tego, że siostry Kopciuszka ucinały sobie wręcz pięty, żeby tylko wcisnąć stopę w pantofelek, a Sinobrody miał pokój dosłownie umazany krwią. Można powiedzieć, że większą krzywdę wyrządzają klasyczne bajki Disneya w imię wszechobecnych metod współczesnego wychowania niż anime.
Joanna Pienio: Kiedy myślę o anime z Polonii 1, to w głowie nadal pobrzmiewa mi piosenka otwierająca do „Generała Daimosa”. Dzieciaki na podwórku próbowały ją śpiewać, używając quasi-japońskich słów, co skutkowało tym, że „moyase moyase makka ni moyase” przybierało zupełnie nową formę. Ale to nie miało znaczenia. Liczyło się to, że „Daimos” był taki inny niż wytwory amerykańskiej animacji jak „Gumisie” czy „Brygada RR”. Japońskie kreskówki wprowadzały młodych widzów w świat poważniejszy, bardziej mroczny niż jego zachodnie odpowiedniki. Najbardziej polubiłam sportowe produkcje, jak „Kapitan Tsubasa” czy rzeczony „Pojedynek aniołów”. Potem oczywiście pojawiła się „Czarodziejka z Księżyca” z absolutnie uroczą Amy Mizuno i nieznośną Usagi. Wachlarz charakterów był na tyle rozłożysty, że każdy mógł znaleźć postać skorelowaną z własnym charakterem lub ideałami. Paradoksalnie najmniejszą popularnością cieszyła główna bohaterka.
ED: Czyżby chodziło o to, że Disney łagodzi wymowę klasycznych baśni? Nie do końca byłabym tego pewna: na początku baśnie w ogóle nie były przeznaczone dla dzieci i – tak jak piszesz – siostry Kopciuszka obcinały sobie pięty i palce, żeby wcisnąć się w pantofelek, więc Disney umożliwił najmłodszym zapoznanie się ze znanymi w kulturze historiami. Niektórzy twierdzą do dziś, że taki disneyowski „Dzwonnik z Notre Dame” (który akurat jest bajkową wersją klasyki powieści) jest… zbyt brutalny dla dzieci. W dobie wygładzenia dziecięcej rozrywki wszystko staje się niepożądane, chyba dlatego, że – o ironio! – dzieci często oglądają w Internecie rzeczy w ogóle nie dla nich przeznaczone i dorosłych gryzie sumienie. Tymczasem nasze pokolenie oglądało anime czy bajki, nieco bardziej agresywne niż teraz, i nie staliśmy się socjopatami. Bo to nie o nadmierną ochronę chodzi, ale o poznawanie nie tylko tego, co piękne i pozytywne, lecz także tego, co w życiu przerażające i okrutne. W anime, tych nieprzeznaczonych wyłącznie dla dorosłego widza, był często surowy styl, ale również, a może przede wszystkim, treść poparta zabawą. Moje ulubione siatkarki wykazywały przecież wolę walki, determinację i dodatkowo nie poddawały się po porażkach. Same pozytywne wartości!
MK: Podobnie taki „Daimos” – nikt by nie przypuszczał, że za rozlewem krwi, mechami i głupimi gagami stoi nie tylko epicka historia o walce o ziemię, ale i opowieść o miłości niczym z Romea i Julii oraz historia wielkiej przyjaźni między różnymi ludźmi. Już kiedyś pisałem przy innej okazji – atutem anime jest przede wszystkim fakt, że nie ogranicza ich budżet na efekty specjalne i różnego poziomu gra aktorska. Jedynym limitem jest fantazja twórców, a to pozwala na pokazywanie niektórych rzeczy w przerysowany sposób. Jak wróżka chrzestna wraz z jej podarunkami z Kopciuszka jest bardziej przekonująca niż nagle odziedziczony spadek (dla dzieci i dorosłych wchodzi tu kwestia umowna pokazująca, że marzenia się spełniają – wystarczy na nie zapracować), tak w takim "FullMetal Alchemist" (przeskakując pokolenia) duch brata zamkniętego w zbroi oraz personifikacje siedmiu grzechów głównych sprawiają, że do dziecięcej wyobraźni lepiej docierają pojęcia obowiązku i winy oraz przeszkód życiowych. Zdecydowanie bledszy byłby brat-kaleka do spółki z postaciami, które reprezentują tylko jedną cechę – byliby oni zgrani i papierowi. W przypadku naszego dzieciństwa… cóż, każde anime niosło pewną treść, nawet jeśli było okraszone przerysowanym biciem po głowach etc. Choć podobne zabiegi mieliśmy choćby we Flipie i Flapie, a podejrzewam, że żadne z rodziców nie zakazałoby swoim pociechom oglądać pary fajtłap… Szczerze mówiąc – boli mnie niezrozumiałe pakowanie każdego anime do jednego worka. A, niestety, dorośli trafią przypadkiem, dajmy na to, na „Perfect Blue” albo jakiegoś hentaia i od razu się zaczyna wrzask, że promują one przemoc i wyuzdanie. To tak, jakby oceniać wspomnianą „Alicję w Krainie Czarów” na podstawie porno-musicalu. Kpina.
ED: Niestety, generalizowanie staje się sposobem oceny nie tylko anime. Tak samo jest przy grach wideo – od zarania komputerowych dziejów zawsze znalazł się taki, który grzmiał, że gry to mord i wypruwane flaki, na podstawie takich tytułów jak „Blood” i „Grand Theft Auto”. Argumenty, że istnieją rozwijające strategie i piękne fabularnie przygodówki, nie mówiąc już o kolorowych platformówkach dla dzieci, nie działały, gdy podobny krytykant nakręcił się swoją wąskotorową oceną. Podobnie: Bollywood to tylko kolorowe filmy o miłości z numerami muzyczno-tanecznymi, a azjatyckie horrory muszą zafundować publiczności jakąś straszną dziewoję z czarnymi włosami. Tymczasem w anime jak w każdej innej dziedzinie rozrywki – są i propozycje tylko dla dorosłych, i dla wszystkich widzów. Pamiętam, gdy moja mama oburzyła się, że Polonia puszcza wszystkie anime w porach, gdy najmłodsi siedzą przed telewizorem, nie zważając na to, iż niektóre z nich nie są dla dzieci. Nawet zadzwoniła do telewizji z pretensjami! Ale to właśnie łączy się z ogólnym postrzeganiem anime: animowane – znaczy dla dzieci. W przypadku gdy postrzegają tak sprawy media, robi się nieciekawie.
JP: Japońska animacja nigdy nie trzymała (nawet najmłodszego) widza pod woalką niewinności i kulturowej poprawności. Co zresztą doskonale nawiązuje do, często bezwzględnych, baśni autorstwa H.Ch.Andersena czy braci Grimm. Jedną z takich brutalnych, naturalistycznych ekranizacji zaproponował widzom koreański reżyser Im Pil-sung – w jego aktorskiej wersji „Jasia i Małgosi” („Hansel and Gretel”) z 2007 roku nie było miejsca na disneyowskie pojęcie „baśniowości” i subtelności, co jak najbardziej odzwierciedla prawdziwy charakter tego tytułu.
PR: Prawda jest taka, że zarówno anime dla dzieci, jak i bajki Disneya tworzą dorośli i od „dorosłych” wtrętów się nie uwolnią. Powstają poważne artykuły na temat elementów seksualności w tych „baśniowych i subtelnych” filmach disneyowskich. Nawet w tej chwili tworzona jest większa analiza naukowa na ten temat. I nagle możemy się przekonać, że Frollo pałał prawdziwą żądzą do Esmeraldy ze wspomnianego „Dzwonnika z Notre Dame”, a postać Urszuli z „Małej Syrenki” była wzorowana na Divine z „Różowych flamingów”. Duży widz, który wróci po latach do swych ukochanych filmów, może się nieźle przerazić. Ale czy rzeczywiście podświadomie odczuwał takie aluzje w dzieciństwie? Niekoniecznie.
MK: Wygląda na to, że tworzy nam się tutaj pewien apel do rodziców – anime powstając w Japonii bazowało na dużo starszej mandze. A tam w mangach jest ścisły podział na to, co dla dzieci i co dla dorosłych. Wypadałoby zatem, żeby ktoś faktycznie zanim wyda opinię, trochę poczytał i obejrzał. Bo takie np. „Umineko no Naku Kara ni”, mimo że z biegającą dziewczynką, jest pełnoprawnym horrorem-kryminałem przypominającym książki Agathy Christie… Co zatem poleciłybyście współczesnym rodzicom, by pokazały swoim pociechom?
JP: „Szept serca” i „Mój sąsiad Totoro”. Obydwa wytwory Studia Ghibli, mimo upływu lat, dają piękne przykłady miłości, przyjaźni oraz wielkiej siły małych marzeń. To dwie cudowne kontradykcje wszystkich bezwzględnych, japońskich produkcji, z jakimi laicy utożsamiają dalekowschodnią animację. Warto po nie sięgnąć, zwłaszcza że polska dystrybucja zadbała o ich obecność na naszym rynku DVD.
koniec
1 czerwca 2012

Komentarze

01 VI 2012   14:31:08

Hi hi, na piosence z czołówki "Yattamana" uczyłam się włoskiego. :-)

01 VI 2012   14:48:38

Każde pokolenie powtarza "ech, za NASZYCH CZASÓW to były filmy dla dzieci! a teraz...".

01 VI 2012   14:49:32

A moje dzieci poza "Totoro" uwielbiają "Ponyo". I to bym właśnie polecał.

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

„Kobra” i inne zbrodnie: Rosjan – nawet zdrajców – zabijać nie można
Sebastian Chosiński

30 IV 2024

Opowiadanie Jerzego Gierałtowskiego „Wakacje kata” ukazało się w 1970 roku. Niemal natychmiast sięgnął po nie Zygmunt Hübner, pisząc na jego podstawie scenariusz i realizując spektakl telewizyjny dla „Sceny Współczesnej”. Spektakl, który – mimo świetnych kreacji Daniela Olbrychskiego, Romana Wilhelmiego i Aleksandra Sewruka – natychmiast po nagraniu trafił do archiwum i przeleżał w nim ponad dwie dekady, do lipca 1991 roku.

więcej »

Z filmu wyjęte: Android starszej daty
Jarosław Loretz

29 IV 2024

Kości pamięci, silikonowe powłoki, sztuczna krew – już dawno temu twórcy filmowi przyzwyczaili nas do takiego wizerunku androida. Początki jednak były dość siermiężne.

więcej »

„Kobra” i inne zbrodnie: Za rok, za dzień, za chwilę…
Sebastian Chosiński

23 IV 2024

Gdy w lutym 1967 roku Teatr Sensacji wyemitował „Cichą przystań” – ostatni odcinek „Stawki większej niż życie” – widzowie mieli prawo poczuć się osieroceni przez Hansa Klossa. Bohater, który towarzyszył im od dwóch lat, miał zniknąć z ekranów. Na szczęście nie na długo. Telewizja Polska miała już bowiem w planach powstanie serialu, na którego premierę trzeba było jednak poczekać do października 1968 roku.

więcej »

Polecamy

Android starszej daty

Z filmu wyjęte:

Android starszej daty
— Jarosław Loretz

Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz

Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz

Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz

Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz

Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz

Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz

Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz

Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz

Polski hit eksportowy
— Jarosław Loretz

Zobacz też

Z tego cyklu

A gdyby tak na Księżycu kangur…
— Jarosław Loretz

Potwór grubszego kalibru
— Jarosław Loretz

Tanie lokum z haczykiem
— Jarosław Loretz

Aktor enigmatyczny
— Ewa Drab

Romanse z nutką szaleństwa
— Jarosław Loretz

Kto dziś tak umie kochać…
— Sebastian Chosiński

Przystojny zdolny
— Ewa Drab

Historia pewnego zniknięcia
— Joanna Pienio

Japoński Kubrick horroru filozoficznego
— Konrad Wągrowski

Kolejna historia z wampirami
— Mateusz Kowalski

Tegoż autora

Porażki i sukcesy 2015
— Piotr Dobry, Ewa Drab, Grzegorz Fortuna, Krystian Fred, Jarosław Robak, Krzysztof Spór, Konrad Wągrowski

Szybciej. Głośniej. Więcej zębów
— Ewa Drab

Samochody (nie) latają
— Ewa Drab

Kreacja automatyczna
— Ewa Drab

Prezenty świąteczne 2014: Gry wideo pod choinkę
— Ewa Drab

PR rządzi światem
— Ewa Drab

(I)grać i (wy)grać z czasem
— Ewa Drab

17. Cropp Kultowe: Dzień 10. Apokalipsa i koniec
— Ewa Drab

17. Cropp Kultowe: Dzień 9. Popołudnie żywych trupów
— Ewa Drab

17. Cropp Kultowe: Dzień 8. Zabawa o smaku kawy
— Ewa Drab

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.