Pisać każdy możeNiestety, dzisiaj większość gazet zamieszcza streszczenia filmów, a nie ich recenzje. Natomiast tekstu pod tytułem "Zemsta jest słodka, chcesz spróbować?" nie można nazwać ani jednym, ani drugim. Jest to zlepek uwag na temat obejrzanego filmu, spisanych bez żadnego ładu i składu.
Anna DraniewiczPisać każdy możeNiestety, dzisiaj większość gazet zamieszcza streszczenia filmów, a nie ich recenzje. Natomiast tekstu pod tytułem "Zemsta jest słodka, chcesz spróbować?" nie można nazwać ani jednym, ani drugim. Jest to zlepek uwag na temat obejrzanego filmu, spisanych bez żadnego ładu i składu.
Wyszukaj / Kup Wydawać by się mogło, że "krytyk filmowy" to najlepszy zawód jaki można sobie wyobrazić - siedzi i ogląda filmy, a potem pisze, co mu ślina na język przyniesie. Ale to tylko złudzenie. Tak naprawdę jest to trochę bardziej skomplikowane. Zapytałam niedawno pana Jana Olszewskiego - znanego krytyka filmowego - jak pisać dobre recenzje. Jego odpowiedź nie była zachęcająca: "żeby napisać dobrą recenzję, trzeba 20 lat praktyki". Ale coś w tym jest. Aby powstała dobra recenzja z pewnością trzeba czasu. Napisałam ich już w swoim życiu wiele, ale tylko z jednej jestem naprawdę zadowolona. Pisałam ją prawie miesiąc. Nie siedziałam nad nią wprawdzie dzień w dzień po parę godzin, tylko co jakiś czas coś dopisywałam i poprawiałam. Każdy tekst trzeba na jakiś czas odłożyć i później jeszcze raz przeczytać. Zapewniam was, że bez względu na to, ile razy to zrobicie, za każdym razem znajdziecie jeszcze parę błędów. Wyobraźcie sobie zatem ile ich jest zaraz po jego napisaniu! Dlaczego to wszystko piszę? Skłoniła mnie do tego zamieszczona w ostatnim numerze "Esensji" pseudo-recenzja filmu "Tytus Andronikus". No właśnie. Ten tekst rozpoczyna cytat streszczenia filmu, nazywany przez autora tekstu recenzją. Różnica jest jednak wyraźna. Niestety, dzisiaj większość gazet zamieszcza właśnie streszczenia filmów, a nie ich recenzje. Natomiast tekstu pod tytułem "Zemsta jest słodka, chcesz spróbować?" nie można nazwać ani jednym, ani drugim. Jest to zlepek uwag na temat obejrzanego filmu, spisanych bez żadnego ładu i składu. Ot, co ślina na język przyniesie. Parafrazując jedno ze zdań autora, można by powiedzieć, że ten tekst "od samego początku dezorientuje". W dodatku zbulwersowała mnie nie tylko jego forma, którą można zaakceptować jedynie w formie e-maila do znajomych, ale również i treść. Jedyne zdanie, z którym się zgadzam mówi, że w pewnym momencie "ten 2,5 godzinny film zaczyna się dłużyć". "Tytus Andronikus" to ekranizacja jednego z pierwszych, jeszcze trochę "przyciężkich" dramatów Szekspira. Uważany do dziś za jednego z najbardziej "hollywoodzkich scenarzystów", Szekspir ma na swoim koncie również tak krwawe i schlebiające najniższym gustom widowisko. Reżyserka Julie Taymor nie bawi się w żadne subtelności. Film jest bardzo dosłowny i epatuje brutalnością, efekt natomiast jest odmienny od zamierzonego. Po jakimś czasie nic już nie przeraża, tylko nudzi. Przy kolejnych bezsensownych okropnościach nie mogłam powstrzymać ziewania, a później śmiechu. Zauważyłam też, że coraz więcej osób reaguje w podobny sposób i nerwowo kręci się na swoich miejscach. Może za dużo sobie po nim obiecywałam? Już dużo wcześniej docierały do mnie wieści o wspaniałych kostiumach zaprojektowanych przez naszą rodaczkę i dwukrotną zdobywczynię Oscara Mileneę Canonero. I rzeczywiście, kostiumy i scenografie nie zawiodły, choć trochę zniechęca fakt, że na siłę próbuje się dziś unowocześniać każde klasyczne dzieło. A przecież trudno dziś o takich ludzi, jak Andronikus - tak oddanych swoim pracodawcom i swym ideałom. Tytus musiał złożyć krwawą ofiarę, gdyż tego wymagali od niego bogowie. Nie miał wątpliwości, że postępuje właściwie. Nie kierowała nim chęć zranienia Tamory, lecz jego wiara. O wiele bliższa naszym czasom jest postać królowej Gotów, która mści się na swoim wrogu całkiem świadomie i bardzo okrutnie. Zemsta nie przynosi im jednak satysfakcji, tylko jeszcze większy ból. Po ponad dwóch godzinach filmu nie odkryliśmy zatem niczego nowego. Udział takich aktorów jak Anthony Hopkins czy Jessica Lange powinien nam przynajmniej zagwarantować dobre widowisko. Tymczasem oboje zagrali poprawnie, ale sztampowo, w sposób nie odbiegający od ich emploi. Zaskoczeniem była natomiast bardzo dobra gra mniej znanego Alana Cumminga, który w tym filmie stworzył najbardziej interesującą kreację rozpieszczonego i naiwnego cesarza Saturnina. Ale to chyba trochę za mało, by zaspokoić oczekiwania współczesnego widza. Szczególnie, że reżyserka nie wymyśliła niczego nowego. Ani uwspółcześnienie dramatu Szekspira, ani łączenie go z nowoczesną muzyką nie jest już niczym oryginalnym. Spotkaliśmy się z tym chociażby w filmie "Romeo i Julia" z Leonardem Di Caprio i Claire Danes. A powtarzanie po raz kolejny, że Szekspir pisał świetne dialogi też nie jest wielkim odkryciem. Gdyby żył w naszych czasach z pewnością dorobiłby się fortuny. Wiem, że o gustach się nie dyskutuje. Każdy ma prawo do własnego zdania, trzeba jednak umieć klarownie je przedstawić. Nie można wymagać od czytelnika, że domyśli się, o co nam chodzi lub że zrozumie nas bez słów. Trzeba pamiętać o tym, że różnimy się nie tylko gustami, ale również wrażliwością i doświadczeniem. Czasami to, co nam wydaje się oczywiste, dla innych może być niepewne lub wręcz błędne. Dlatego nie wystarczą równoważniki zdań, tylko pełne zdania, które jasno zaprezentują nasze stanowisko. A później możemy już tylko czekać na burzliwą dyskusję, przychylne nam opinie lub zdecydowaną krytykę. 1 stycznia 2001 |
Opowiadanie Jerzego Gierałtowskiego „Wakacje kata” ukazało się w 1970 roku. Niemal natychmiast sięgnął po nie Zygmunt Hübner, pisząc na jego podstawie scenariusz i realizując spektakl telewizyjny dla „Sceny Współczesnej”. Spektakl, który – mimo świetnych kreacji Daniela Olbrychskiego, Romana Wilhelmiego i Aleksandra Sewruka – natychmiast po nagraniu trafił do archiwum i przeleżał w nim ponad dwie dekady, do lipca 1991 roku.
więcej »Kości pamięci, silikonowe powłoki, sztuczna krew – już dawno temu twórcy filmowi przyzwyczaili nas do takiego wizerunku androida. Początki jednak były dość siermiężne.
więcej »Gdy w lutym 1967 roku Teatr Sensacji wyemitował „Cichą przystań” – ostatni odcinek „Stawki większej niż życie” – widzowie mieli prawo poczuć się osieroceni przez Hansa Klossa. Bohater, który towarzyszył im od dwóch lat, miał zniknąć z ekranów. Na szczęście nie na długo. Telewizja Polska miała już bowiem w planach powstanie serialu, na którego premierę trzeba było jednak poczekać do października 1968 roku.
więcej »Android starszej daty
— Jarosław Loretz
Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz
Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz
Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz
Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz
Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz
Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz
Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy
— Jarosław Loretz
Hołd zbyt oczywisty
— Michał Walkiewicz
Nowości: Marzec 2004
— Konrad Wągrowski
DVD: Frida
— Konrad Wągrowski
Portret cierpienia
— Łukasz Kustrzyński
Bradford – kolebka brytyjskiego przemysłu filmowego
— Anna Draniewicz
Bradford – miasto filmu
— Anna Draniewicz
Między słowami
— Anna Draniewicz
Amerykanie nadchodzą!
— Anna Draniewicz
Bollywood atakuje
— Anna Draniewicz
15 lat prywatnej dystrybucji kinowej w Polsce
— Anna Draniewicz
Filmy o ludziach. Filmy dla ludzi
— Anna Draniewicz
Pasja Gibsona
— Anna Draniewicz
Noc z Darrenem Aronofskym
— Anna Draniewicz
Film wojenny
— Anna Draniewicz