Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 28 czerwca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Trzy cięcia: Edward Żentara. Człowiek z lodu

Esensja.pl
Esensja.pl
Trzy. I tylko trzy! Czasami z kilkunastu, często z kilkudziesięciu, niekiedy nawet z kilkuset. Trzy role – nie zawsze najlepsze, ale za to najbardziej charakterystyczne. Role niekiedy zapomniane, lecz na pewno godne ocalenia.

Sebastian Chosiński

Trzy cięcia: Edward Żentara. Człowiek z lodu

Trzy. I tylko trzy! Czasami z kilkunastu, często z kilkudziesięciu, niekiedy nawet z kilkuset. Trzy role – nie zawsze najlepsze, ale za to najbardziej charakterystyczne. Role niekiedy zapomniane, lecz na pewno godne ocalenia.
W jednym z wywiadów udzielonych nie tak długo przed samobójczą śmiercią powiedział dziennikarzowi: „Nie jestem pogodzony ze sobą. Jestem świadomy swojej niedoskonałości i z tym walczę”. Niezależnie od tego, jak heroiczna – bądź nie – była to walka, zakończyła się sromotną porażką znanego i cenionego aktora, który najlepszy okres w karierze przeżywał w latach 80. i na początku lat 90. ubiegłego wieku. Filmy z jego udziałem zdobywały wówczas nagrody na festiwalach krajowych i międzynarodowych, a on sam coraz chętniej zapraszany był do pracy przez reżyserów z Europy Zachodniej (dość powiedzieć, że w 1990 roku wystąpił w opowiadającym o wojnie domowej w Hiszpanii dramacie Carlosa Saury „Aj, Carmela!”). Edward Żentara urodził się w marcu 1956 roku w niewielkim miasteczku Sianów pod Koszalinem. Maturę zdał w koszalińskim Liceum Ekonomicznym; w tym też mieście zadebiutował również jako aktor (choć jeszcze amatorski). Zawodu uczył się w łódzkiej „Filmówce”, której dyplom zdobył w gorącym 1980 roku. Miał już wtedy na koncie dwa epizodyczne występy przed kamerą: w serialach „Rodzina Połanieckich” Jana Rybkowskiego oraz „W słońcu i w deszczu” Sylwestra Szyszki. Debiut pełnometrażowy, choć wciąż jako aktor dalszego planu, zaliczył w „Wielkim biegu” (1981), głośnym dramacie politycznym Jerzego Domaradzkiego o czasach stalinowskich; w tym samym roku pojawił się także w innym dziele poświęconym epoce lat 50. XX wieku – inspirowanym dziejami grupy Melomani „Był jazz” Feliksa Falka. Oba obrazy, zamiast do telewizji i kin, trafiły jednak szybko na półki. Dzieło Falka „zwolniono z aresztu” w 1984, a Domaradzkiego dopiero w 1987 roku. W efekcie Polska poznała Żentarę nie, jak powinna, z przejmującej roli robotnika Romka Martyniuka, biorącego udział w „Biegu Pokoju”, ale jako Piotra z „Karate po polsku” Wojciecha Wójcika.
Inna sprawa, że dla samego aktora nie było to najgorsze rozwiązanie – wszak występ w filmie przyszłego autora „Ekstradycji” i „Sfory” był jego pierwszą główną rolą. I zarazem pierwszym wielkim sukcesem. Od tego momentu kariera Edwarda Żentary nabrała przyspieszenia. I nawet jeśli nie zaczął on od razu pojawiać się jako główna gwiazda, to najistotniejszym było, że z jego usług korzystali teraz uznani reżyserzy, często ze znacznym dorobkiem. Jak chociażby Jerzy Kawalerowicz („Austeria”, 1982), Jerzy Hoffman („Wedle wyroków twoich…”, 1983), ponownie Domaradzki („Trzy młyny”, 1984) czy Janusz Majewski („C.K. Dezerterzy”, 1985). Do pierwszej ligi aktorskiej Żentara awansował dzięki roli Janka Pradery – eterycznego młodego mężczyzny, próbującego odnaleźć swoje miejsce w świecie po zawodzie miłosnym – w opartej na filozoficznej powieści Edwarda Stachury „Siekierezadzie” (1985) Witolda Leszczyńskiego. W finale filmu grany przez niego bohater popełnia samobójstwo, kładąc głowę pod nadjeżdżającą białą lokomotywę. Ćwierć wieku później aktor podąży śladem Pradery (mniej więcej z tego samego powodu). Następne lata były dla artysty rodem z Pomorza Zachodniego bardzo udane, wystarczy wspomnieć kreacje w „Zygfrydzie” (1986) Andrzeja Domalika (kolejna, po „Trzech młynach”, adaptacja prozy Jarosława Iwaszkiewicza), „Łuku Erosa” (1987) Domaradzkiego (według powieści Juliusza Kaden-Bandrowskiego), „Aniele w szafie” (1987) Stanisława Różewicza, „Życiu za życiu” (1990) Krzysztofa Zanussiego bądź fantastycznonaukowym „Enaku” (1992) Sławomira Idziaka.
Mniej więcej od połowy lat 90. kino polskie nie miało już, niestety, Żentarze zbyt wiele do zaoferowania. Nie był przecież ani twardzielem, który mógłby odnaleźć się w filmach sensacyjnych, ani amantem, którego chętnie zatrudniano by w komediach romantycznych. Skupił się więc na produkcjach telewizyjnych (seriali, w których zagrał, uzbierałoby się całkiem sporo) i grze w teatrach. W tej ostatniej roli nosiło go trochę po Polsce – występował na scenach Krakowa (1981-1990, 1996-1997), Warszawy (1993-1996), Szczecina (1998-2001) i – niemal rodzinnego – Koszalina (2003-2005). W lipcu 2008 roku przeniósł się do Tarnowa, gdzie objął, jako dyrektor, Teatr imienia Ludwika Solskiego; ściągnął do niego także swoją ówczesną partnerkę życiową. Szybko wybuchł konflikt z częścią zespołu aktorskiego; związek z młodszą o trzy dekady kobietą też nie należał ponoć do najszczęśliwszych. W efekcie Żentara popadł w depresję, a problemem dodatkowym okazał się alkohol. Wszystko to doprowadziło do jego samobójczej śmierci 25 maja 2011 roku.
Cięcie pierwsze
„Karate po polsku” (reż. Wojciech Wójcik, 1982)
Wojciech Wójcik długo czekał na swoją szansę. Studia reżyserskie ukończył w 1967 roku, a swój pełnometrażowy debiut – dramat psychologiczny „Okno” (na podstawie słuchowiska radiowego Ireneusza Iredyńskiego) – nakręcił dopiero czternaście lat później. Przez całą „dekadę Gierka” pracował natomiast jako drugi reżyser, między innymi u boku Zbigniewa Chmielewskiego, Jana Rybkowskiego, Jana Łomnickiego i Jerzego Kawalerowicza. W rok po „Oknie” zrealizował „Karate po polsku” – film, który na długie lata ukierunkował jego zainteresowania tematyczne; od tego momentu przez następne dwie dekady kręcił przede wszystkim obrazy sensacyjne („Prywatne śledztwo”, 1986; „Trójkąt Bermudzki”, 1987; „Trzy dni bez wyroku”, 1991; „Ekstradycja”, 1995-1998; „Ostatnia misja”, 1999; „Sfora”, 2002). Udowadniając przy tym, że jest całkiem sprawnym rzemieślnikiem. Z perspektywy ponad trzydziestu lat od powstania „Karate po polsku” wciąż się broni. I zawdzięcza to głównie, pojawiającym się w rolach głównych, Edwardowi Żentarze (Piotr) i Michałowi Aniołowi (Michał). Wcielili się oni w role dwóch artystów-plastyków z Warszawy, którzy korzystając z uroków lata, przybywają do prowincjonalnego miasteczka na Mazurach. Chcą połączyć przyjemne z pożytecznym, a więc z jednej strony odpocząć od zgiełku stolicy, z drugiej – zarobić, renowując freski w okolicznej kapliczce. Niebawem dołącza do nich dziewczyna Piotra, Dorota (w tej roli Dorota Kamińska). Na piękną kobietę zwraca uwagę Roman (Zbigniew Buczkowski), cham i prostak po wyroku, przywódca miejscowych chuliganów, przyzwyczajony do tego, że nikt nie ma odwagi mu się sprzeciwić. Początkowo Roman i jego kompani próbują skumplować się z przybyszami, ale ich sposób bycia, tak odległy od tego, czego oczekują Piotr i Michał, sprawia, że konflikt wisi w powietrzu. Z każdą kolejną prowokacją Piotrowi trudniej jest utrzymać nerwy na wodzy, tym bardziej że ma on w ręku – i to dosłownie – potężną broń, jest bowiem mistrzem w sportach walki. „Karate po polsku” – tytuł miał pomóc filmowi zdyskontować wielką w tamtym czasie popularność azjatyckich obrazów spod znaku „martial arts” – to nie tylko dramat sensacyjny, ale i psychologiczny. Żentara idealnie zagrał człowieka w pełni świadomego swej siły, z jej powodu przekonanego też o własnej wyższości, zdystansowanego wobec otaczającego go świata, nawet przyjaciół. I właśnie to poczucie bycia lepszym od innych sprawia, że kiedy już zostaje zmuszony do działania, jest ono spóźnione i nie może zapobiec tragedii.
Cięcie drugie
„Trudno być bogiem” (reż. Peter Fleischmann, 1989)
„Trudno być bogiem” to jeden z niesłusznie zapomnianych europejskich filmów science fiction lat 80. ubiegłego wieku. Zrealizowany został przez Petera Fleischmanna, mało znanego reżysera z Niemiec, w koprodukcji z kinematografiami radziecką i francuską; autorem scenariusza był natomiast ceniony pisarz znad Sekwany Jean-Claude Carriere. Warto jednak dodać, że do powstania tej pierwszej w historii adaptacji kultowej powieści braci Arkadija i Borisa Strugackich przyłożyli rękę także Polacy: jednym z producentów był bowiem Jerzy Hoffman, część zdjęć jest autorstwa Jerzego Gościka, a główną rolę – progresora Antona, czyli Don Rumatę – zagrał Edward Żentara (poza nim w obsadzie znalazły się jeszcze, choć jedynie na drugim planie, między innymi takie sławy, jak Werner Herzog i Litwin Regimantas Adomaitis). Anton jest naukowcem; został wysłany na planetę Arkanar, której poziom rozwoju cywilizacyjnego przypomina ziemskie średniowiecze. Aby móc przyglądać się mieszkańcom – badać ich i zapisywać ich historię – udaje jednego z nich. Nie może jednak w żaden sposób ingerować w bieg wydarzeń, co okazuje się niezwykle trudne, zwłaszcza gdy ma się do czynienia z bezdusznym tyranem. Don Rumata w wykonaniu Polaka to, jak na skrajnie obiektywnego uczonego przystało, człowiek zdystansowany wobec rzeczywistości, w jakiej się znalazł; nie zważając na własne sympatie i antypatie, ma jedynie wykonywać rozkazy słane przez przełożonych. Gdy jednak doświadcza okrucieństw niesprawiedliwych rządów, odzywa się w nim typowo ludzka empatia i nie waha się sięgnąć po miecz, by – wbrew swojej misji – podjąć walkę w obronie uciśnionych. Dzieje się tak również pod wpływem uczucia do Kiry (w tej roli francuska aktorka Anne Gautier), pięknej mieszkanki Arkanaru. Kto wie, może gdyby chwilę później Związek Radziecki nie zaczął chylić się ku upadkowi, losy obrazu Fleischmanna potoczyłyby się zupełnie inaczej. Tym bardziej że w „Trudno być bogiem” można bez większego problemu dostrzec bardzo konkretne przesłanie polityczne. Podobnie bowiem jak powieść Strugackich, film jest zawoalowaną krytyką systemu totalitarnego i pochwałą apolitycznego humanizmu. Z perspektywy czasu rola progresora Antona wydaje się być najbardziej niezwykłą w całej karierze Żentary. Bo przecież niełatwo wyobrazić go sobie wymachującego mieczem w kostiumie Conana. A jednak! Potrafił zmierzyć się i z takim wyzwaniem.
Cięcie trzecie
„Życie za życie. Maksymilian Kolbe” (reż. Krzysztof Zanussi, 1990)
W rok po „Trudno być bogiem” Edward Żentara zaskoczył kolejną zmianą emploi. Choć akurat do postaci świętego męczennika, franciszkanina Maksymiliana Marii Kolbego, pasował jak chyba mało który aktor znad Wisły. Krzysztofowi Zanussiemu zawsze bliska była współczesna tematyka religijna; dekadę wcześniej nakręcił film biograficzny o Janie Pawle II „Z dalekiego kraju”, a siedem lat później przeniósł na ekran sztukę młodego Karola Wojtyły „Brat naszego Boga”. I chociaż „Życie za życie” nie wiąże się bezpośrednio z postacią papieża, to jednak nie możemy zapominać, że to właśnie on w 1982 roku wyniósł na ołtarze zakonnika zagłodzonego na śmierć w obozie koncentracyjnym w Auschwitz. Co ciekawe, w obrazie Zanussiego Kolbe nie jest postacią pierwszoplanową, mimo że to jego reżyser uczynił centralnym punktem fabuły. Film został zrealizowany częściowo za pieniądze zachodnioniemieckie (zdjęcia powstawały jeszcze przed oficjalnym zjednoczeniem) i dla widza z Zachodu; to zmusiło twórców do spojrzenia na postać świętego z nieco innej perspektywy. Latem 1941 roku w obozowej żwirowni ma miejsce zawał ziemi; wybucha zamieszanie, z którego korzysta jeden z więźniów, Jan Tytz (gra go Niemiec Christoph Waltz, dziś znany przede wszystkim jako gwiazda „Bękartów wojny” i „Django” Quentina Tarantino). Po ucieczce trafia do klasztoru w Alwerni, gdzie znajduje bezpieczną przystań; tam też docierają do niego wieści na temat tego, co stało się w obozie, kiedy Niemcy odkryli brak jednego z osadzonych. Nie może sobie wybaczyć, że z jego powodu dowódca Auschwitz skazał na śmierć głodową w bunkrze dziesięciu nieszczęśników; najbardziej jednak szokuje Jana informacja, że za jednego z nich postanowił dobrowolnie oddać swe życie inny – ojciec Kolbe. Od tego momentu Tytz ma prawdziwą obsesję na jego punkcie; chce dowiedzieć się o nim jak najwięcej po to, aby zrozumieć, jakim był człowiekiem i co pchnęło go do podjęcia tak dramatycznej i głęboko ludzkiej decyzji. Dociera do Franciszka Gajowniczka (Piotr Kozłowski) i do matki zakonnika (Daria Trafankowska); rozmawia też z wieloma innymi ludźmi, którzy znali Kolbego przed wojną i stykali się z nim w obozie. Z rozmów tych stopniowo wyłania się portret świętego, którego na ekranie widzimy tak naprawdę jedynie w nielicznych retrospekcjach. Tym trudniejsze zadanie miał do wypełnienia Edward Żentara – i tym większe brawa należą mu się za tę, stworzoną przy użyciu minimalistycznych środków aktorskich, ale jednocześnie niezwykle przejmującą kreację.
koniec
24 lutego 2014

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

„Kobra” i inne zbrodnie: Wilcze jagody niosą śmierć
Sebastian Chosiński

25 VI 2024

Barbarę Gordon zna każdy szanujący się wielbiciel peerelowskich „powieści milicyjnych”. Augusta Kowalczyka – aktora i reżysera (teatralnego) – każdy, kto ma jako takie pojęcie o polskiej sztuce filmowej poprzednich dekad. Ona napisała „Filiżankę czarnej kawy”, on natomiast podjął się wyreżyserowania na jej podstawie spektaklu na potrzeby telewizyjnego Teatru Sensacji „Kobra”. Efekt – świetny!

więcej »

Z filmu wyjęte: Walka o duszę
Jarosław Loretz

24 VI 2024

Dzisiaj proponuję trzeci i ostatni kadr z nakręconego w 1982 roku w Hong Kongu filmu "To Hell with Devil". I jeśli poprzednie dwa kadry dotyczyły przerośniętych siekaczy (mocowanych do dolnej bądź górnej szczęki aktora), to ten prezentuje niebanalną wyobraźnię scenarzysty i ogólnie ekipy realizatorskiej. Otóż bowiem finałowe starcie między diabłem i księdzem zrealizowano w konwencji… gry na (...)

więcej »

„Kobra” i inne zbrodnie: Czy dojdzie do trzeciego morderstwa?
Sebastian Chosiński

18 VI 2024

Nazwisko Francisa Durbridge’a przez długie lata było gwarancją sukcesu artystycznego. Nic więc dziwnego, że po dzieła brytyjskiego pisarza i scenarzysty współpracującego z BBC sięgali twórcy teatralni i telewizyjni w całej Europie. Polska Ludowa nie była wyjątkiem. Reżyser Jan Bratkowski, który jako pierwszy zmierzył się z literacką wyobraźnią twórcy z Wysp, na dobry początek wybrał „Szal”. I trafił idealnie!

więcej »

Polecamy

Walka o duszę

Z filmu wyjęte:

Walka o duszę
— Jarosław Loretz

Gryzoń z Piekła rodem
— Jarosław Loretz

Grunt to solidne kły
— Jarosław Loretz

Jaki budżet, taka kwatera główna
— Jarosław Loretz

Zimny doping
— Jarosław Loretz

Ryba z wkładką
— Jarosław Loretz

Nurkujący kopytny
— Jarosław Loretz

Latająca rybka
— Jarosław Loretz

Android starszej daty
— Jarosław Loretz

Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz

Zobacz też

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.