Kłopoty to jego specjalność [Matti Rönkä „Mężczyzna o twarzy mordercy” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Niewielu pisarzom rodem z Finlandii udało się zdobyć nad Wisłą popularność. Większość Polaków, zapytana o wybitnych literatów z kraju świętego Mikołaja, wymieniłaby zapewne tylko Mikę Waltariego. Być może jednak za parę lat powszechnie kojarzyć będziemy jeszcze jedno nazwisko – Mattiego Rönkę. Twórcę postaci Viktora Kärppy, trochę z przypadku prywatnego detektywa z Helsinek, który na świat przyszedł w powieści „Mężczyzna o twarzy mordercy”.
Kłopoty to jego specjalność [Matti Rönkä „Mężczyzna o twarzy mordercy” - recenzja]Niewielu pisarzom rodem z Finlandii udało się zdobyć nad Wisłą popularność. Większość Polaków, zapytana o wybitnych literatów z kraju świętego Mikołaja, wymieniłaby zapewne tylko Mikę Waltariego. Być może jednak za parę lat powszechnie kojarzyć będziemy jeszcze jedno nazwisko – Mattiego Rönkę. Twórcę postaci Viktora Kärppy, trochę z przypadku prywatnego detektywa z Helsinek, który na świat przyszedł w powieści „Mężczyzna o twarzy mordercy”.
Matti Rönkä ‹Mężczyzna o twarzy mordercy›Matti Rönkä urodził się we wrześniu 1959 roku w położonym w północnej części fińskiej Karelii prowincjonalnym miasteczku Kuusjärvi (nieopodal granicy z ówczesnym Związkiem Radzieckim). Studiował na uniwersytecie helsińskim filozofię, by później poświęcić się zupełnie innej pracy – dziennikarstwu; najpierw w prasie, potem w rozgłośni radiowej, a następnie w telewizji (w kanale publicznym Yle TV1). Jego żoną była Suvi Ahola, znany w Finlandii krytyk literacki; para doczekała się trojga dzieci. W 2002 roku Rönkä postanowił zrobić kolejny krok w karierze – pójść śladem swego wielkiego rodaka Miki Waltariego i spróbować sił jako pisarz, a konkretniej – autor kryminałów. I choć trudno podejrzewać, aby stworzona przez niego postać prywatnego detektywa Viktora Kärppy przebiła popularnością legendarnego komisarza Palmu („ Kto zabił panią Skrof?”, „ Błąd komisarza Palmu”, „ Tak mówią gwiazdy, panie komisarzu”), to jednak nikt nie zarzuci Rönce, że nie próbował. Do tej pory Fin wydał sześć powieści, pierwszą zatytułował „Mężczyzna o twarzy mordercy”. Głównym bohaterem cyklu Mattiego Rönki jest Viktor Kärppä, czy też raczej Wiktor Nikołajewicz Gornostajew – człowiek o wyjątkowo powikłanym życiorysie. Rodzina matki pochodziła z Finlandii, z której musiała jednak uciec po tym, jak dowodzone przez generała – a później marszałka – Carla Gustafa Mannerheima wojska Białej Armii rozprawiły się w 1918 roku z fińskimi komunistami; ojciec był natomiast Ingrem. Ingria to kraina historyczna położona na południe od Przesmyku Karelskiego, od zachodu docierająca do Zatoki Fińskiej, od wschodu – do jeziora Ładoga. Jej rdzennymi mieszkańcami byli ugrofińscy Iżorowie, z czasem jednak napływali na te tereny również Finowie, których zaczęto – dla odróżnienia – nazywać Ingrami. W czasach sowieckich byli oni poddani rusyfikacji, dlatego rodzice Kärppy musieli zmienić nazwisko na – znaczące dokładnie to samo – Gornostajew (od gronostaja). Młodość i dzieciństwo Wiktora Nikołajewicza upłynęły w karelskim miasteczku turystycznym Sortavala; tam też rozpoczął karierę sportową (jako junior odnosił sukcesy w narciarstwie biegowym), którą pragnął kontynuować po studiach w leningradzkiej Akademii Wychowania Fizycznego. Los sprawił inaczej – w Armii Radzieckiej przeszedł szkolenie specjalne, miał też jakieś, na razie bliżej nieokreślone, konszachty z wywiadem KGB. A potem upadł Związek Radziecki. Nie widząc nadziei na godne życie w Rosji, Gornostajew postanowił skorzystać z „zaproszenia” ówczesnego prezydenta Finlandii Mauno Koivisto i jako ingryjski Fin przeniósł się do kraju przodków, przy okazji zmieniając nazwisko rosyjskie na to, którym posługiwali się dziadkowie (ze strony matki) – Kärppä. Szybko jednak okazało się, że w Helsinkach nie ma szczególnego zapotrzebowania na specjalistów medycyny sportowej z dawnego Związku Radzieckiego. Zaczął więc kombinować na różne sposoby, wykorzystując przy tym znajomości z czasów leningradzkich. Wielu jego dawnych znajomych – Rosjan i Estończyków – trafiło bowiem, podobnie jak on, do Finlandii; problem w tym, że rzadko zajmowali się uczciwymi pracami. W efekcie i on balansował na granicy prawa. Gdy poznajemy Viktora – pisownię imienia Gornostajew też nieznacznie zmienił – jest on już nieźle zadomowiony w Helsinkach. Z jednej strony utrzymuje kontakty z półświatkiem rosyjskim, dla którego wykonuje czasami drobne zlecenia, z drugiej – nie unika gierek z fińską policją, a z funkcjonariuszem Teppo Korhonenem łączy go nawet coś, co moglibyśmy określić mianem „szorstkiej przyjaźni”. Pewnego dnia w biurze Kärppy pojawia się szanowany antykwariusz Aarne Larsson, któremu jakiś czas wcześniej zaginęła żona. Byli małżeństwem od sześciu lat, nie mieli dzieci; Sirje Larsson pochodziła z Estonii, a jej panieńskie nazwisko brzmiało Lillepuu, co oznacza, że jest – względnie była – krewną (rodzoną siostrą) jednego z najgroźniejszych gangsterów rodem z dawnego Związku Radzieckiego. Kärppä, który przyjmuje zlecenie, musi jednak bardzo uważać, aby nie nacisnąć przypadkiem na odcisk bandycie. Ale to nie jedyne jego zmartwienie. W tarapaty wpadają też bowiem jego rosyjscy towarzysze. Ktoś napada na magazyn Walerija Karpowa i kradnie towar – podrabiane papierosy i wódkę – znacznej wartości. Karpow (kumpel Viktora jeszcze z czasu studiów w Leningradzie) i prowadzący z nim wspólne interesy moskwianin Giennadij Ryżkow liczą na pomoc Kärppy w odnalezieniu sprawcy napadu. Jakby tego było mało, tego samego oczekuje od detektywa Korhonen, który znakomicie zdaje sobie sprawę z jego znajomości z Ryżkowem. Efekt jest taki, że Viktor trafia między młot a kowadło. I jak w takich okolicznościach ma w spokoju poszukiwać zaginionej kobiety? A i to nie są jeszcze wszystkie przeciwności losu, jakie na niego spadają. Dość powiedzieć, że na horyzoncie pojawiają się również agenci tajnych służb – i to zarówno fińskiego Supo, jak i rosyjskiej FSB. Na brak atrakcji czytelnik narzekać na pewno nie może. Czytając „Mężczyznę o twarzy mordercy” nie sposób nie odnieść wrażenia, że postać Viktora Kärppy powstała z tej samej matrycy co Philip Marlowe; inne jednoznaczne skojarzenie to, znany z powieści Norwega Gunnara Staalesena, Varg Veum („ Wokół śmierci”, „ Zimne serca”). Wspólnym mianownikiem dla całej trójki jest nie tylko wykonywany zawód, ale przede wszystkim skomplikowana przeszłość, charakter i temperament, wyjątkowo czarne poczucie humoru i skłonność do podejmowania ryzyka, balansowanie na granicy prawa i upór w dochodzeniu do prawdy, wreszcie – złożone relacje z kobietami. Fabularnie Rönkä również zapożyczył się u Raymonda Chandlera; nawiązania do „Żegnaj, laleczko” (1940) czy „Tajemnicy jeziora” (1943) są nazbyt widoczne, aby były przypadkowe. Fin korzysta jednak z dobrodziejstw inwentarza pozostawionego przez Amerykanina nie z braku własnych pomysłów, ale by oddać mu należny hołd. Od siebie też przecież całkiem sporo dorzuca – cały ten koloryt karelsko-rosyjski czy odniesienia do komunistycznej przeszłości Rosji (z dramatycznymi wspomnieniami głównego bohatera z okresu służby wojskowej). Powieść jest krótka – liczy zaledwie dwieście kilka stron – ale dzieje się w niej naprawdę sporo. To z kolei świadczy o tym, że akcja płynie wyjątkowo wartko, popędzana dowcipnymi, niepozbawionymi sarkazmu dialogami (w czym gustuje zwłaszcza policjant Korhonen) przy jednoczesnym maksymalnym skróceniu opisów dylematów moralnych detektywa. Jeśli się takowe w ogóle pojawiają, to szybko zostają zepchnięte na dalszy plan, ponieważ Kärppä musi mocno główkować, jak wyjść cało z kolejnego szamba, w które właśnie wdepnął. Dla wielbicieli kryminałów skandynawskich publikowanych wcześniej przez Wydawnictwo Czarne – vide powieści Johana Theorina („ Zmierzch”), Thomasa Kangera („ Mężczyzna, który przychodził w niedzielę”), Larsa Keplera („ Hipnotyzer”), Kjella Oli Dahla („ Mały złoty pierścionek”) czy Thomasa Engera („ Letarg”) – powieść Rönki może być zaskoczeniem. Fina bowiem, w przeciwieństwie do wspomnianych powyżej Szwedów i Norwegów, mniej interesują zawiłości psychologiczne (ale „mniej” nie oznacza, że wcale) i głęboko ukryte tajemnice z przeszłości (czytaj: szkielety w szafie, mimo że i one pojawią się w kolejnych tomach), istotniejsza wydaje się dla niego zabawa formą, żonglowanie schematami powieści kryminalnej (choć bez ich dekonstrukcji), w końcu – może nawet troszkę chorobliwa przyjemność płynąca z nieustannego pakowania swego bohatera w sytuacje bez wyjścia. Z których udaje mu się jednak jakimś cudem wychodzić.
|