Tadeusz Żołnierowicz opublikował w serii „Ewa wzywa 07…” trzy mikropowieści. Wydany w niebagatelnym nakładzie stu dwudziestu tysięcy egzemplarzy „Cios za ciosem” był drugą z nich. I zarazem kolejną – jeśli doliczymy do tego wszystkie wcześniejsze teksty (gazetowe i książkowe) – w której śledztwo prowadzą kapitan Sieniuć i porucznik Altar. A trop wiedzie ich tym razem aż w połowę lat 40. XX wieku.
PRL w kryminale: Trop wiedzie w przeszłość
[Tadeusz Żołnierowicz „Cios za ciosem” - recenzja]
Tadeusz Żołnierowicz opublikował w serii „Ewa wzywa 07…” trzy mikropowieści. Wydany w niebagatelnym nakładzie stu dwudziestu tysięcy egzemplarzy „Cios za ciosem” był drugą z nich. I zarazem kolejną – jeśli doliczymy do tego wszystkie wcześniejsze teksty (gazetowe i książkowe) – w której śledztwo prowadzą kapitan Sieniuć i porucznik Altar. A trop wiedzie ich tym razem aż w połowę lat 40. XX wieku.
Tadeusz Żołnierowicz
‹Cios za ciosem›
Pochodzący z Wilna Tadeusz Żołnierowicz – dziennikarz, reportażysta, wreszcie prozaik – nie zaliczał się nigdy do najbardziej rozpoznawalnych autorów „powieści milicyjnych” w Polsce Ludowej. A jednak zasłużył na pamięć, chociażby dlatego, że akcję swoich opowiadań, mikro- i pełnoprawnych powieści umieszczał zazwyczaj w środowisku lokalnym: w Bydgoszczy, Toruniu i ich okolicach. Nie bez powodu, przez wiele lat pracował przecież najpierw w ukazującej się w mieście nad Brdą „Gazecie Pomorskiej”, a następnie – od 1959 roku – w popołudniówce „Dziennik Wieczorny”. To na jego łamach rozpoczął swoją przygodę z kryminałkami. Początkowo były to po prostu zbeletryzowane reportaże powstające na podstawie autentycznych wydarzeń z kronik milicyjnych; z czasem, a pisał je aż do śmierci w 1982 roku, Żołnierowicz nadawał im jednak coraz bardziej literacki sznyt.
Po latach zebrano je w sumie w dziesięciu zbiorach wydanych przez Wielki Sen: dwóch z cyklu „
Kapitan Sieniuć i porucznik Altar na tropie”, dwóch „Major S. opowiada” oraz sześciu „Z archiwów MO”. Przy okazji przypomniano też publikowane przez Żołnierowicza w prasie bydgoskiej i toruńskiej „gazetowce”: „
Śmierć u schyłku nocy” (1970), „
Gdy zapadnie ciemność” (1971), „
Krótko po północy” (1972) oraz „
Złoty listek” (1974). Pominięto jedynie „Twarzą w twarz”, którego pierwodruk miał miejsce w 1970 roku w „Dzienniku Wieczornym”, ale tu powód był oczywisty – dziewięć lat później ten tekst w wersji nieco przerobionej (i rozszerzonej) ukazał się jako „Cios za ciosem” w serii Iskier „Ewa wzywa 07…”. Była to, po „
Pająk rozpina sieci” (1978), druga pozycja Żołnierowicza wydana w tym cyklu. I wcale nie ostatnia, ponieważ rok później światło dzienne ujrzało jeszcze „Od zmroku do zmroku”.
Warto dodać, że we wszystkich tych tekstach, podobnie jak w debiucie książkowym bydgoszczanina w postaci „
Ktoś musi zginąć” (1975), główne role grają ci sami bohaterowie, to jest wspomniani już powyżej kapitan Krzysztof Sieniuć i jego podwładny i przyjaciel porucznik Daniel Altar. Nie inaczej jest w „Cios za ciosem”, którego akcja rozgrywa się, jak można łatwo obliczyć, w 1973 roku (aczkolwiek czasami trafiają się sugestie, że może to mieć miejsce wcześniej; widocznie w trakcie procesu redakcyjnego nie wyłowiono wszystkich nieścisłości, jakie pojawiły się w trakcie dokonywania przez autora poprawek). Jest sierpień, wszyscy, którzy tylko mają taką możliwość, wybierają się na urlop. Kierownik sklepu spożywczego w Bydgoszczy Marcin Grabski wypoczywa właśnie z małżonką nad morzem. W tym samym czasie przebywają tam również jego dobrzy znajomi Adam Wrona i Czesław Fetecki.
Popołudniami i wieczorami panowie umilają sobie czas graniem w brydża. Ale do tego, jak wiadomo, potrzeba czterech graczy. Jako że małżonki niezbyt się do tego palą, trzeba zawsze poszukiwać tego czwartego. Na szczęście Wrona spotyka w miasteczku swojego starego znajomego z czasów, kiedy pracował we wrocławskiej fabryce łożysk tocznych. Twarz Arnolda, bo tak właśnie ma na imię, wydaje się Grabskiemu znajoma, ale nie potrafi przypisać jej do żadnej konkretnej osoby, sytuacji czy miejsca. W każdym razie gdy panowie umawiają się na kolejną partię następnego dnia, okazuje się, że Arnold niespodziewanie zniknął, skracając tym samym, co niebywałe, swój pobyt w nadmorskim kurorcie o tydzień. To przypadkowe spotkanie ma jednak swoje dramatyczne konsekwencje. Kilka tygodni później, pewnego deszczowego wieczoru, tuż po zamknięciu przez Grabskiego sklepu, pojawia się spóźniony klient. W ręku ma broń i żąda pieniędzy. Kiedy jednak kierownik zauważa jego twarz, zdaje sobie od razu sprawę, że nie o rabunek tu chodzi, lecz o jego życie.
Śledztwo w sprawie śmierci Marcina Grabskiego trafia na biurka kapitana Sieniucia i porucznika Altara. Początkowo i oni są przekonani, że to mógł być tragiczny w skutkach przypadek, efekt amatorskiego rabunku. Sieniuciowi nie pasują jednak dwie rzeczy: po pierwszy – niewielka kwota, jaką zrabowano (zaledwie siedem tysięcy, dla takich pieniędzy nie zabija się człowieka!), po drugie – użyta w napadzie broń, jeszcze przedwojenna, nieporęczna czechosłowacka Zbrojovka, w Polsce niezwykle rzadka. Skąd napastnik miałby dostęp do takiego pistoletu? Chyba że to wcale nie był złodziej i nie chodziło o kasę. A skoro tak, to trzeba poszukać motywu i całkiem możliwe jest, że tkwi on gdzieś w przeszłości Grabskiego. By to wyjaśnić, porucznik Altar wyrusza na Lubelszczyznę, skąd pochodziła ofiara i gdzie wciąż jeszcze mieszka, jak się okazuje, jej niespełna rozumu matka.
W tym samym czasie w Bydgoszczy dochodzi do kolejnych dziwnych zbrodni: w toalecie kawiarni ktoś rozwala głowę jednemu z klientów, to znów wracający w nocy do domu urzędnik zostaje zastrzelony na schodach kamienicy, w której mieszka. To wszystko dzieje się w ciągu niespełna tygodnia od zamordowania kierownika sklepu. Nawet jak na tak duże miasto, liczba tych morderstw wydaje się szokująca. Sieniuć i Altar są jeszcze bardziej zszokowani, kiedy okazuje się, że wszyscy trzej zamordowani mężczyźni się znali. Ba! zaledwie parę tygodni wcześniej spędzali razem urlop nad morzem. Nietrudno więc domyślić się, że po Grabskim zginęli jeszcze Wrona i Fetecki. Takie przypadki się nie zdarzają. Milicjanci są więc przekonani, że trzeba szukać jednego sprawcy – człowieka bezwzględnego, który prawdopodobnie zabijał już wcześniej.
W latach 60. i 70., ba! jeszcze nawet w latach 80. ubiegłego wieku często nawiązywano w „powieściach milicyjnych” do wątków z czasów wojny bądź powojnia (wystarczy wspomnieć „
Handlarzy jabłek” i „
Toccatę” Macieja Z. Bordowicza czy „
Zdjęcie z profilu” Jerzego Edigeya). Nie inaczej jest w tym przypadku. Żołnierowicz przywołuje zarazem kolaborantów hitlerowskich, jak i tak zwanych żołnierzy wyklętych, którzy po 1946 roku uznawani byli po prostu za kryjących się po lasach bandytów. Na tym buduje zrąb fabuły. Nie jest to może szczególnie oryginalne (łatwo już na samym początku dociec, kto i co), ale najważniejsze, że broni się. Bydgoski prozaik potrafi bowiem odpowiednio skomplikować akcję i dzięki temu, nawet mimo niewielkiej objętości tekstu, przedstawić ją ze sporym rozmachem. Zmieniają się miejsca na mapie, co rusz pojawiają nowe postaci, a na jaw wychodzi jakaś tajemnica sprzed niemal trzydziestu lat. Czegóż chcieć więcej?