EKSTRAKT: | 80% |
---|---|
WASZ EKSTRAKT: | |
Zaloguj, aby ocenić | |
Tytuł | Eloy [Mülltonne] |
Wykonawca / Kompozytor | Eloy |
Data wydania | 1971 |
Nośnik | CD |
Czas trwania | 46:35 |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
W składzie |
Erich Schriever, Frank Bornemann, Manfred Wieczorke, Wolfgang Stöcker, Helmuth Draht |
Utwory | |
CD1 | |
1) Today | 5:56 |
2) Something Yellow | 8:15 |
3) Eloy | 6:15 |
4) Song Of A Paranoid Soldier | 4:50 |
5) Voice Of Revolution | 3:07 |
6) Isle Of Sun | 6:03 |
7) Dillus Roady | 6:32 |
8) Walk Alone (bonus) | 2:46 |
9) Daybreak | 2:51 |
Non omnis moriar: W cieniu Najgłębszej PurpurySebastian ChosińskiNon omnis moriar: W cieniu Najgłębszej PurpuryPrzykładem starych wpływów jest chociażby otwierający album utwór „Today” – zgrabna, rytmiczna piosenka, z wokalizą Schrievera w refrenie, która momentalnie przywodzi na myśl jeden z największych hitów pierwszej odsłony Deep Purple (tzn. z Evansem na wokalu), czyli „Hush”. Ma ona swój niezaprzeczalny urok, aczkolwiek dzisiaj brzmi już bardzo staromodnie i z właściwym stylem Eloy raczej w ogóle się nie kojarzy. Dużo bliższy mu jest następny numer – ekologiczny protest-song „Something Yellow”. Czegóż nie ma w tej ponad ośmiominutowej, podzielonej na trzy części, minisuicie? Jest łagodny wstęp na pianinie, jest szalone solo Bornemanna na gitarze, jest w końcu motoryczny podkład sekcji rytmicznej – rzecz dla późniejszego stylu Eloy, wraz z barokowymi brzmieniami organów, najbardziej chyba charakterystyczna. Z uwagi na tytuł i temat podjęty w tekście w pierwszym okresie działalności zespołu najważniejszym dlań utworem był zapewne kawałek umieszczony na płycie po numerem trzy: „Eloy”. Nie da się go jednoznacznie ocenić, ponieważ efekt świetnego melodyjnego refrenu, w którym Schriever z absolutnym przekonaniem i niemal prawdziwą furią wyśpiewuje: „They are the world / in this land of charity / spend my life / in a land of freedom” (z naciskiem przede wszystkim na: „in a land of freedom”), sąsiaduje z powtarzanym aż do przesady natrętnym riffem gitarowym. Spore wrażenie robi również następna piosenka: „Song of a Paranoid Soldier” – obraz złamanej psychiki młodego człowieka wracającego z wojny (o ile hippisi w Stanach Zjednoczonych i na Wyspach Brytyjskich często temat ten podejmowali, Niemcy – z przyczyn oczywistych – woleli stać w tym przypadku na uboczu). Utwór utrzymany jest miejscami w konwencji bluesa; efekt niesamowitości potęguje zaś zniekształcony głos wokalisty i jego quasi-renesansowe przyśpiewki; mocną stroną tego kawałka jest również „demoniczny” dialog gitar Bornemanna i Wieczorke, który może symbolizować rozbicie psychiki bohatera. „Voice of Revolution” to najkrótsza, trwająca nieco ponad trzy minuty, i najmniej zapadająca w pamięć piosenka z płyty. Kolejna – „Isle of Sun” – oparta jest głównie na brzmieniu organów. To one dodają temu leniwie snującemu się, hipnotycznemu, psychodelicznemu utworowi, dostojeństwa i „powagi” (w odniesieniu do wpływów muzyki klasycznej). Wokalnie Schriever ponownie nawiązuje do amerykańskich piosenkarzy ery hippisowskiej, robi to jednak z wyjątkowym przekonaniem, bo przecież śpiewa o rzeczach bardzo mu bliskich. Album zamyka „Dillus Roady” – zagrany w hard rockowym stylu niemal klasyczny blues, w którym po raz kolejny widać niemałe wpływy Depp Purple (organy Jona Lorda i gitara Ritchiego Blackmore’a). To jeden z tych utworów, które podczas koncertów musiały wbijać publikę w fotele, bowiem praktycznie od pierwszej do ostatniej minuty zespół pędzi do przodu jak walec miażdżący wszystko, co napotka na drodze. Prawdziwie mocny akcent na zakończenie. Na dodatek sugerujący, w którym kierunku kapela podąży na następnej płycie. Po latach słucha się debiutu Eloy z mieszanymi uczuciami. Bo niby nie ma na tej płycie nic odkrywczego, ale jednak zniewala ona swoją siłą i szczerością przekazu. Wchodząc do hamburskiego studia, Bornemann i koledzy zdawali sobie doskonale sprawę z jedynej być może szansy, jaka właśnie się przed nimi otworzyła. Muzycznie stali jeszcze w rozkroku, ale wiedzieli, że chcą podbić świat i – co doskonale słychać w tych nagraniach – dali z siebie wszystko, co wtedy potrafili. Kolejne albumy kapeli stały się klasykami rocka progresywnego i o debiutanckiej płycie Niemców bardzo szybko zapomniano. Niesłusznie, bo jest na niej kilka numerów, bez znajomości których portret zespołu byłby niepełny. Wszystkie teksty na płytę napisał Schriever. I choć była to jego jedyna płyta nagrana z Eloy, swoimi tekstami opatrzył również większą część kolejnego albumu zespołu, „Inside” (1973), nagranego już jednak w zupełnie innym składzie. Zabrakło bowiem nie tylko Schrievera (którego marzeniem było upolitycznienie zespołu na wzór innych niemieckich kapel, takich jak Ton Steine Scherben, Floh de Cologne, Ihre Kinder czy Lokomotive Kreuzberg na co absolutnie nie mogli przystać pozostali muzycy), ale również jednego ze współtwórców grupy, Drahta. Po groźnym wypadku samochodowym Helmuth znalazł się w szpitalu, a że kariera Eloy zaczęła wreszcie nabierać tempa, Bornemann – nie chcąc zawieszać działalności – znalazł na jego miejsce nowego bębniarza, Fritza Randowa. Początkowo miał on jedynie zastąpić Drahta do czasu jego pełnego wyzdrowienia, w rzeczywistości stał się stałym członkiem formacji – do 1984 roku, kiedy to Bornemann postanowił na, jak się okazało, cztery lata odpocząć od grania muzyki. W tym czasie zespół zrealizował przynajmniej trzy płyty, które na trwałe weszły do kanonu – nie tylko niemieckiego – rocka progresywnego: „Power and the Passion” (1975), „Dawn” (1976) i „Ocean” (1977). W 1998 roku zrealizował ciąg dalszy ostatniej z nich – „Ocean 2: The Answer”, a po jedenastu latach dorzucił jeszcze jeden studyjny krążek – „Visionary”; wśród nagrywających te płyty muzyków rozpoznać możemy jednak tylko jedno nazwisko – Frank Bornemann. A co stało się z pozostałymi członkami pierwszego, legendarnego już, składu Eloy? Schriever, pomimo okresu wzmożonej działalności na polu religijnym (protestanckim), pozostał wierny swoim młodzieńczym ideałom. W latach 80. XX wieku pracował z młodzieżą; wystawiał w teatrach całego kraju rockowe performance: „Ab in die Zukunft” (1984), „Atemlos” (1985), „Non Stop Styling” (1987), w których tradycyjnie poddawał krytyce stosunki społeczne panujące w Niemczech zachodnich. Draht, który rozstał się z zespołem jesienią 1971 roku, rozpoczął pracę w radiu; później, bez większych sukcesów, grywał jazz tradycyjny; w końcu zajął się fizykoterapią i zaczął prowadzić w Berlinie praktykę lekarską. Wieczorke opuścił Eloy po nagraniu płyty „Power and the Passion”. Nie porzucił jednak muzyki: najpierw stworzył zespół Ego On the Rocks, potem przez cztery lata udzielał się w grupie Jane, wreszcie rozpoczął karierę solową; dziś ma własne studio i zajmuje się produkcją płyt młodych kapel. Wolfgang Stoecker był w latach 1969-1971 najmłodszym członkiem kapeli. Kiedy zdecydował się zawiesić swój instrument na przysłowiowym kołku, został biznesmenem. Przez jakiś czas był promotorem kapel rockowych (organizował między innymi koncerty Black Sabbath w Niemczech), by w końcu zerwać z muzyką na dobre. Następnie – ot, symbol czasów, w jakich przyszło żyć niegdysiejszym hippisowskim buntownikom – został menadżerem w jednej z najbardziej znanych niemieckich firm ubezpieczeniowych. Skład: Erich Schriever – śpiew, organy, fortepian Frank Bornemann – gitara, śpiew Manfred Wieczorke – śpiew, gitara, gitara basowa Wolfgang Stöcker – gitara basowa Helmuth Draht – perkusja |
Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj longplay z serii Supraphonu „Interjazz” z nagraniu dwóch czechosłowackich orkiestry pod dyrekcją Jana Ptaszyna Wróblewskiego i Gustava Broma.
więcej »Wydawana od trzech lat seria koncertów Can z lat 70. ubiegłego wieku to wielka gratka dla wielbicieli krautrocka. Przed niemal trzema miesiącami ukazał się w niej album czwarty, zawierający koncert z paryskiej Olympii z maja 1973 roku. To jeden z ostatnich występów z wokalistą Damo Suzukim w składzie.
więcej »Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj najbardziej jazzrockowy longplay czechosłowackiej Orkiestry Gustava Broma.
więcej »Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski
Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski
Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski
Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski
Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski
Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski
Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski
Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski
The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski
T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski
W cieniu Głębokiej Purpury
— Sebastian Chosiński
Siła jazzowych orkiestr
— Sebastian Chosiński
Brom w wersji fusion
— Sebastian Chosiński
Praga pachnąca kanadyjską żywicą
— Sebastian Chosiński
Znad Rubikonu do Aszchabadu
— Sebastian Chosiński
Gustav, Praga, Brno i Jerzy
— Sebastian Chosiński
Jazzowa „missa solemnis”
— Sebastian Chosiński
Prośba o zmiłowanie
— Sebastian Chosiński
Strzeż się jazzowej policji!
— Sebastian Chosiński
Fusion w wersji nordic
— Sebastian Chosiński
Van Gogh, słoneczniki i dyskotekowy funk
— Sebastian Chosiński
PRL w kryminale: Nie bądź jak kura w Wołominie!
— Sebastian Chosiński
W starym domu nie straszy
— Sebastian Chosiński
Klasyka kina radzieckiego: Gdy miłość szczęścia nie daje…
— Sebastian Chosiński
„Kobra” i inne zbrodnie: Rosjan – nawet zdrajców – zabijać nie można
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Od smutku do radości
— Sebastian Chosiński
Nie taki krautrock straszny: Eins, zwei, drei, vier, fünf…
— Sebastian Chosiński
East Side Story: Ucz się (nieistniejących) języków!
— Sebastian Chosiński
PRL w kryminale: Człowiek z blizną i milicjant bez munduru
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Ente wcielenie Magmy
— Sebastian Chosiński
Czas zatrzymuje się dla jazzmanów
— Sebastian Chosiński