Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 5 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Ellison

EKSTRAKT:80%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułEllison
Wykonawca / KompozytorEllison
NośnikWinyl
Czas trwania28:17
Gatunekrock
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
Utwory
BR1
1) Unchanged World3:36
2) Seal a Beam Bow4:26
3) Satanic2:02
4) Winter Slutch4:06
5) Strawberry Pain5:23
6) Untruth Story5:58
7) Freedom3:16
Wyszukaj / Kup

Non omnis moriar: Truskawkowy deszcz wolności

Esensja.pl
Esensja.pl
Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj anglojęzyczni Kanadyjczycy z formacji Ellison.

Sebastian Chosiński

Non omnis moriar: Truskawkowy deszcz wolności

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj anglojęzyczni Kanadyjczycy z formacji Ellison.

Ellison

EKSTRAKT:80%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułEllison
Wykonawca / KompozytorEllison
NośnikWinyl
Czas trwania28:17
Gatunekrock
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
Utwory
BR1
1) Unchanged World3:36
2) Seal a Beam Bow4:26
3) Satanic2:02
4) Winter Slutch4:06
5) Strawberry Pain5:23
6) Untruth Story5:58
7) Freedom3:16
Wyszukaj / Kup
Ileż to pojawiło się w drugiej połowie lat 60. i w latach 70. XX wieku doskonałych kapel, które nigdy nie zdobyły większej popularności. Którym, owszem, udało się nagrać przynajmniej jedną płytę, ale następnie utonęła ona w zalewie genialnych płyt wydanych przez nader licznych w tamtych czasach artystów spod znaku hard i krautrocka czy też rocka progresywnego i psychodelicznego. Do takiego grona zaliczyć należy także kanadyjski kwartet Ellison, który pozostawił po sobie zaledwie jeden longplay. Na dodatek na tyle krótki – trwający bowiem niespełna trzydzieści minut – że według obowiązujących dzisiaj standardów zostałby on zaklasyfikowany co najwyżej jako EP-ka. Ale za to jakiż to jest album! Aż żal ściska duszę, gdy pomyśleć, że taka kapela zniknęła w odmętach przeszłości. Że tworzący ją muzycy po rozstaniu w 1973 roku przez długie lata nie utrzymywali ze sobą kontaktów (nawet towarzyskich). Że już nigdy – nawet pod innym szyldem – żaden z nich nie wszedł do studia i więcej nic nie nagrał.
Geneza Ellison sięga ostatnich miesięcy 1967 roku, kiedy to dwaj szkolni przyjaciele – śpiewający gitarzysta Vincent Marandola oraz basista Richard Arcand – założyli w Montrealu swój pierwszy zespół. Nazwali go Jimmy – względnie Johnny, różnie podają źródła – Peace. Przez dwa lata funkcjonowali jako trio (z nieznanym już dzisiaj z imienia i nazwiska bębniarzem), nie zdobywając najmniejszego nawet rozgłosu. W 1969 roku w kapeli nastąpiło tąpnięcie; odszedł bębniarz, którego zastąpił Robert Cager; dołączył również drugi gitarzysta – Christian Tremblay (w rzeczywistości nazywał się Vaeillant). W nowym składzie i pod nową już nazwą, czyli Ellison, kwartet wypłynął na nieco szersze wody, dając liczne koncerty w samym Montrealu i całym Quebeku. Pojawił się też profesjonalny menadżer, Jean-Claude Brosseau, któremu udało się doprowadzić do realizacji nagrań studyjnych. Ich efektem okazał się krążek zatytułowany tak samo jak zespół.
Płytę wydała wytwórnia Supreme, będąca odnogą nieco bardziej znanej – specjalizującej się w hard rocku, progresie i psychodelii – firmy Trans-World Records (z siedzibą w Saint-Laurent). Producentami materiału byli Alexandre Dumas (sic!) i Yves Hamel. Trudno po latach dociec, w jakim nakładzie album został opublikowany; wiadomo natomiast, że oryginalny winyl sprzed czterdziestu trzech lat osiąga dzisiaj na aukcjach internetowych cenę tysiąca dwustu dolarów. Co tylko potwierdza fakt, jak wielką jest rzadkością. Na płycie znalazło się siedem kompozycji – krótkich, bo przecież całość, jak już wspomnieliśmy, nie trwa nawet pół godziny. Należy jednak dodać, że wszystkie kawałki spięte zostały swoistą klamrą dźwiękową. Możliwe więc, że zamierzeniem muzyków było, aby traktować „Ellison” jako album koncepcyjny. Od strony muzycznej – poza jednym utworem – taką tezę, gdyby tylko została postawiona, też dałoby się obronić.
Na pierwszy ogień Ellison wystawiają „Unchanged World” – numer, który zaczyna się od energicznego stukania (by nie rzec wprost: walenia) w drzwi; potem rozlegają się kroki, wreszcie słychać skrzypienie otwieranych wrót, po którym następuje prawdziwie hardrockowe uderzenie. Jest motorycznie, ale i melodyjnie, Vincent Marandola śpiewa z charakterystyczną dla siebie chrypką, która upodabnia go do wokalistów bluesowych. Zresztą cały ten kawałek jest w klimacie Breakoutu z okolic płyt „70a” i „Blues”, które powstały dokładnie w tym samym czasie. W „Seal a Beam Bow” następuje zderzenie dwóch filozofii grania reprezentowanych przez Kanadyjczyków: z jednej strony we wstępie słyszymy sfuzzowaną gitarę Marandoli, która po chwili ustępuje miejsca „pudłu” Christiana Tremblaya. Niecodzienne jest właśnie to, w jaki sposób Ellison wykorzystują gitarę akustyczną – nie jest ona jedynie smaczkiem, przystawką do dania głównego; nierzadko pełni rolę instrumentu solowego, wybijając się na plan pierwszy. Tak jest właśnie we wspomnianym „Seal a Beam Bow”, gdzie towarzyszy ona śpiewającemu w sposób niezwykle przejmujący wokaliście.
„Satanic” brzmi groźnie tylko z tytułu. Tak naprawdę to króciutki, zaledwie dwuminutowy żart muzyczny w klimacie boogie, w warstwie melodyjnej nawiązujący do utworu „Race with the Devil” – ówczesnego (z 1968 roku) wielkiego hitu Brytyjczyków z The Gun. Stronę A wersji winylowej zamyka „Winter Slutch” – piękna psychodeliczna ballada, z wyeksponowanymi gitarą akustyczną i bębnami oraz – po raz kolejny – przejmującym śpiewem Marandoli. Miejscami robi się wręcz popowo, ale przez cały czas grupa brzmi smakowicie i bardzo szlachetnie. Po przełożeniu krążka na drugą stronę otrzymujemy, najdłuższy na płycie, numer „Strawberry Rain”, który jest niemalże kopią „Winter Slutch”. Oba kawałki mają ten sam rytm i nastrój, bliźniaczo podobna jest również instrumentacja. Może tylko rozmach jest w „Truskawkowym deszczu” nieco większy. I trochę więcej bije z niego energii – głównie dzięki motorycznemu pochodowi basu.
Za bliską psychodelii balladę możemy uznać także – przynajmniej we fragmentach – „Untruth Story”. Choć akurat w tym numerze Kanadyjczycy zadbali mimo wszystko o częstsze zmiany tempa i klimatu. Zwłaszcza w refrenach robi się hardrockowo. Nie bez powodu, Marandola nie szczędzi bowiem gardła i udowadnia, że kiedy tylko pojawiała się taka potrzeba, potrafił porządnie się wydrzeć. Ale nawet w takich chwilach piosenka nie traci na melodyjności i – było, nie było – przebojowości. Album zamyka akustyczny „Freedom”, w którym lidera Ellison wokalnie wspomaga rodzeństwo Marie-Clare i Richard Séguinowie (w tamtym czasie tworzyli oni rodzinną formację folkrockową Séguin, by następnie – od drugiej połowy lat 70. – działać już każde na własne konto). W tle słychać też harmonijkę ustną, ale kto na niej zagrał – nie zanotowano. Jakby nie było, „Wolność” to trzy (z kawałkiem) najpiękniejsze minuty, jakie ofiarowali swoim wielbicielom – zakładamy, że tacy jednak istnieli – muzycy z Montrealu. Mimo eteryczności, numer ten ma też w sobie dużo mocy, co po raz kolejny zawdzięcza wokaliście. Tym samym przypomina dokonania ówczesnych gwiazd brytyjskiego progresywnego folk-rocka, jak wczesne Jethro Tull, Tractor czy Spirogyra. I – co najważniejsze – w niczym im nie ustępuje.
Dwa lata po wydaniu płyty zespół rozpadł się. Drogi Marandoli i jego kolegów rozeszły się na dobre. Dopiero po ponad dwudziestu latach, w 1997 roku, do Vincenta dotarła informacja o śmierci jego dawnego przyjaciela Richarda Arcanda. Co stało się z pozostałymi muzykami? Pewne jest tylko to, że nie kontynuowali kariery muzycznej.
koniec
4 października 2014

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Non omnis moriar: Siła jazzowych orkiestr
Sebastian Chosiński

4 V 2024

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj longplay z serii Supraphonu „Interjazz” z nagraniu dwóch czechosłowackich orkiestry pod dyrekcją Jana Ptaszyna Wróblewskiego i Gustava Broma.

więcej »

Nie taki krautrock straszny: Eins, zwei, drei, vier, fünf…
Sebastian Chosiński

29 IV 2024

Wydawana od trzech lat seria koncertów Can z lat 70. ubiegłego wieku to wielka gratka dla wielbicieli krautrocka. Przed niemal trzema miesiącami ukazał się w niej album czwarty, zawierający koncert z paryskiej Olympii z maja 1973 roku. To jeden z ostatnich występów z wokalistą Damo Suzukim w składzie.

więcej »

Non omnis moriar: Brom w wersji fusion
Sebastian Chosiński

27 IV 2024

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj najbardziej jazzrockowy longplay czechosłowackiej Orkiestry Gustava Broma.

więcej »

Polecamy

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku

A pamiętacie…:

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski

Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski

Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski

Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski

Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski

Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski

Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski

Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski

The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski

T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski

Zobacz też

W trakcie

zobacz na mapie »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.