Esensja.pl Esensja.pl Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj Norwegowie z zespołu Ruphus.
Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj Norwegowie z zespołu Ruphus.
Ruphus ‹Inner Voice›Utwory | | Winyl1 | | 1) Inner Voice | 04:14 | 2) Come Into View | 06:44 | 3) No Deal | 07:17 | 4) Too Late | 05:19 | 5) Within the Walls | 06:29 | 6) Left Behind | 06:16 |
Prawie dziesięć lat istnienia i nagranych w tym czasie siedem płyt studyjnych oraz trzy okazjonalne składanki – nie jest to może osiągnięcie, które zasługiwałoby na odnotowanie w „Księdze rekordów Guinnessa”, ale przynajmniej w ponad trzy dekady po rozwiązaniu zespołu jest z czego wybierać ten jeden jedyny album do rubryki „Non Omnis Moriar”. Początki zespołu sięgają zimy 1970 roku, kiedy to basista i flecista Asle Nilsen oraz gitarzysta Hans Petter Danielsen założyli w Oslo grupę o nazwie Cat Food. Po dwóch latach przemianowali ją na Ruphus i pod nowym szyldem wystartowali do wielkiej kariery. Co ciekawe, formacja była wówczas… septetem; oprócz członków-założycieli tworzyli ją jeszcze: wokalistka Gudny Aspaas, wokalista, gitarzysta i saksofonista w jednym Rune Sundby, gitarzysta Kjell Larsen, klawiszowiec Håkon Graf oraz perkusista Thor Bendiksen. Po serii udanych koncertów artyści podpisali kontrakt z norweskim oddziałem wytwórni Polydor, a jego efektem okazała się wydana już po roku debiutancka płyta „New Born Day”. Zaprezentowana na niej muzyka mieściła się w szufladce z szeroko pojętym rockiem progresywnym. W podobnym stylu utrzymany był również drugi krążek – „Ranshart” (1974), zrealizowany już bez udziału Aspaas i Sundby’ego, za to z Runem Østdahlem na wokalu. Niestety, po wydaniu albumu Østdahl rozstał się z grupą, która tym samym znalazła się w kropce. Wybawienie przyszło z kierunku, z którego raczej się go nie spodziewano – na łono Ruphusa powróciła bowiem „córka marnotrawna”, czyli Gudny. I to z nią zespół przystąpił do nagrania nowej płyty. „Let Your Light Shine” ujrzała światło dzienne w 1976 roku i okazała się być momentem przełomowym w karierze Norwegów. Z dwóch powodów. Po pierwsze: muzycy zdecydowali się na pewną zmianę stylu, coraz bardziej oscylując w kierunku zabarwionego funkiem jazz-rocka (na co wpływ miał zapewne również fakt, że producentem krążka został gitarzysta Terje Rypdal, w niedalekiej już przyszłości prawdziwa gwiazda skandynawskiego jazzu). Po drugie: album spotkał się ze znakomitym przyjęciem w Niemczech zachodnich, gdzie norweska formacja z dnia na dzień wyrosła na gwiazdę światowego formatu. Cóż z tego, skoro w chwili największego dotychczasowego triumfu od kolegów ponownie odeszła Aspaas. Sytuacja była niewesoła, ponieważ muzycy już wcześniej mieli zakontraktowane koncerty, a na dodatek – zaklepany termin w studiu. Szybki research doprowadził do zatrudnienia nie mającej dotąd praktycznie żadnych osiągnięć na koncie Sylvi Lillegård. Do tej pory panna Lillegård wzięła udział zaledwie w dwóch sesjach nagraniowych, gościnnie wspomagając swoim talentem wykonawców z kręgu soulu i funku (George K Band, „Let’s Move Together”, 1976) oraz jazzu i rocka (Saluki, „Saluki”, 1976). Asle Nilsen i kompani nie mogli jednak za bardzo wybrzydzać i w styczniu 1977 roku zdecydowali się nawiązać z nią współpracę. To był już ostatni dzwonek. W tym samym miesiącu grupa – już z nową wokalistką – po raz kolejny weszła do studia w Rosenborgu, aby nagrać materiał, który kilka miesięcy później ukazał się na longplayu zatytułowanym „Inner Voice”. W lutym natomiast Ruphus wziął udział w prestiżowym Brain-Festival Essen, którego patronem była specjalizująca się w muzyce elektronicznej, rocku progresywnym i krautrocku zachodnioniemiecka firma płytowa Brain (będąca częścią koncernu Metronome). Występ ten był o tyle istotny, że Norwegom kończył się właśnie kontrakt z Polydorem i szukali nowego wydawcy. Wszystko potoczyło się zgodnie z oczekiwaniami. Album „Inner Voice” okazał się następnym sukcesem, umowa z Niemcami została parafowana, czego skutkiem były dwie kolejne – i ostatnie w dyskografii, nie licząc oczywiście składanek – płyty formacji: „Flying Colours” (1978) oraz „Man Made” (1979). Po opublikowaniu pierwszej z nich odeszła Sylvi, a jej miejsce zajęła – tak, to nie żart – Gudny Aspaas. Wróćmy jednak do „Inner Voice” – pierwszej z dwóch produkcji Ruphusa z udziałem Sylvi Lillegård. Niezbyt długi, bo trwający zaledwie trzydzieści sześć minut (i osiemnaście sekund), krążek otwiera kompozycja tytułowa, która z miejsca definiuje nowe oblicze grupy. Funkująca sekcja rytmiczna i w takim samym stylu utrzymana partia syntezatorów sprawiają, że od pierwszych sekund nogi same zaczynają „pracować”. Do tego dochodzi jeszcze smakowita wokaliza i ogólny klimat będący połączeniem dokonań Manhattan Transfer z Blood, Sweat & Tears czy też – z obszarów znacznie nam bliższych terytorialnie – rodzimego SBB (vide „Jerzyk” i tak zwany „Amiga Album”) i czeskiego Jazz Q (z okolic „ Zvěsti” i „ Hodokvas”). Najwięcej roboty ma w tym kawałku Jan Simonsen, który odpowiada zarówno za ścieżkę syntezatora, jak i mocno jazzowego fortepianu akustycznego. Ten sam muzyk otwiera także „Come Into View”, serwując na początek kosmiczne dźwięki Mooga, które dodatkowo podkreśla lekko rozmyta gitara Kjella Larsena. Gdy do kolegów dołącza Lillegård, robi się bardzo… renesansowo. Tyle że w tym przypadku chodzi o nawiązania do twórczości Annie Haslam, wokalistki zespołu Renaissance. W duchu brytyjskiej kapeli są popowe fragmenty utworu; kiedy bowiem Sylvi milknie, na plan pierwszy wybijają się jazzrockowe solówki gitary i – dla odmiany – fortepianu elektrycznego. „No Deal” to powrót do rytmów funkowych; choć w warstwie wokalnej Sylvi śpiewa raczej soulowo, zadziornie, jak Aretha Franklin (mimo że bez tej charakterystycznej chrypki). W pamięć zapada jednak przede wszystkim melodyjny motyw gitarowy oraz kolejna solówka fortepianu elektrycznego. Po przełożeniu winylowego krążka na stronę B otrzymujemy numer zatytułowany „Too Late”. Gdybyśmy na siłę szukali na „Inner Voice” ballady, to ten właśnie kawałek powinien to miano otrzymać. Otwiera go subtelny dialog gitary z syntezatorem, do którego z czasem dołącza wokalistka, tym razem wybierająca się w podróż do krainy smooth jazzu. I chociaż nie jest to wcale najdłuższy utwór na płycie, aranżacyjnie dzieje się w nim najwięcej. W „Within the Walls” muzycy wracają do nieodległej jeszcze przeszłości, sprzed znajomości z Terje Rypdalem, gdy wierni byli bardziej klasycznemu progrockowi. Larsen i Simonsen panują tu niepodzielnie – pierwszy odpowiada za klimatyczne solówki, drugi za nastrojowe tło. Z jakiegoś powodu zespół postanowił jednak pożegnać się ze słuchaczami kompozycją w zupełnie innym stylu, bliską muzyce popowej wymieszanej z jazz-rockiem. Słowem: ponownie zapożyczyli się u kolegów z Renaissance. Czwarty w dyskografii longplay Ruphusa portretuje zespół w chwili stylistycznego przełomu. Mimo że pierwsze jego oznaki dostrzegalne były już na płycie „Let Your Light Shine”, dopiero teraz uwidoczniły się z całą wyrazistością. Nie da się ukryć, że Norwegowie podążali za ówczesną modą muzyczną (na funk i disco), co zapewne zraziło starych fanów, ale jednocześnie pozwoliło pozyskać nowych. I raczej nie należy mieć wątpliwości, że tych drugich było znacznie więcej, o czym świadczą komercyjne sukcesy grupy odnoszone na rynku niemieckim. Do kompaktowej reedycji albumu dołączono dwa kawałki bonusowe, pochodzące ze wspomnianego już koncertu w Essen. Pierwszy to instrumentalny „Second Corner” (oryginalnie ukazał się na „Let Your Light Shine”), będący przykładem typowego rocka progresywnego z inklinacjami jazzowymi i wyeksponowanymi partiami solowymi gitary, basu i syntezatorów. Drugi to – znany z „Inner Voice” – „No Deal”, zagrany nieco bardziej rockowo, ale wciąż w rytmie funku. Na ostatniej płycie Ruphusa zagrał już tylko jeden muzyk, który ani na moment nie zdezerterował z pokładu norweskiego okrętu – Asle Nielsen. Poza nim w studiu pojawili się jeszcze Gudny Aspaas, Kjell Larsen oraz dwóch zupełnie nowych artystów: klawiszowiec Kjell Rønningen i perkusista Bjørn Jenssen. Gdy dwa lata później formacja dała swój ostatni koncert w życiu, nie było ich już jednak na scenie. Byli za to starzy znajomi: Håkon Graf i Thor Bendiksen, którzy pewnie z czystego sentymentu zdecydowali się wziąć udział w „pogrzebie”. Niektórzy z artystów kontynuowali jeszcze karierę, choć żaden z nich nie osiągnął już sukcesu na miarę płyt „Let Your Light Shine” czy „Inner Voice”. Larsen przerzucił się na granie jazzu; taką przynajmniej muzykę zawierał jego jedyny album solowy („Larsen”, 1982) oraz publikacja jazzowej orkiestry Chipahua („The Soul Survivors”, 1984). W tym samym kierunku poszedł Jan Simonsen, wiążąc się z grupą That’s Way, choć można go było usłyszeć także na popowej produkcji Sveina Strøma „My Life is My Life” (1980). Asle Nilsen daleko odszedł od muzyki granej z Ruphusem. Jako muzyk sesyjny zagrał – niekiedy na basie, innym znów razem na klawiszach – na płytach takich wykonawców, jak Erling Bonde („Tilslørte bondepiker”, 1978), Mikkel Magnus („Mikkel Magnus ser rødt”, 1981), Løgnaslaget („Baklengs i livet”, 1983), New Jordal Swingers („Movin’ On”, 1984) oraz Frankie Boy („Step by Step”, 1985). W równie „ambitne” projekty angażował się też Thor Bendiksen, którego nazwisko widnieje na liście płac na krążkach Egila Berga („Alhambra”, 1981), Holm CPU („.Login”, 1981) oraz Harry’ego Halvsjuka („Harry Halvsjuk & The Håpløse”, 1984). Sławę sprzed lat rozmienili na drobne. Nic więc dziwnego, że dzisiaj o Ruphusie pamiętają już tylko najzagorzalsi norwescy i niemieccy fani muzyki progresywnej z lat 70. XX wieku. Skład: Sylvi Lillegaard – śpiew Kjell Larsen – gitara elektryczna Jan Simonsen – syntezator, fortepian, fortepian elektryczny Asle Nilsen – gitara basowa Thor Bendiksen – perkusja
|