Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 5 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Ruphus
‹Inner Voice›

EKSTRAKT:70%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułInner Voice
Wykonawca / KompozytorRuphus
Data wydania1977
NośnikWinyl
Czas trwania36:18
Gatunekjazz, rock
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
W składzie
Sylvi Lillegaard, Kjell Larsen, Jan Simonsen, Asle Nilsen, Thor Bendiksen
Utwory
Winyl1
1) Inner Voice04:14
2) Come Into View06:44
3) No Deal07:17
4) Too Late05:19
5) Within the Walls06:29
6) Left Behind06:16
Wyszukaj / Kup

Non omnis moriar: Podążaj za wewnętrznym głosem!

Esensja.pl
Esensja.pl
Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj Norwegowie z zespołu Ruphus.

Sebastian Chosiński

Non omnis moriar: Podążaj za wewnętrznym głosem!

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj Norwegowie z zespołu Ruphus.

Ruphus
‹Inner Voice›

EKSTRAKT:70%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułInner Voice
Wykonawca / KompozytorRuphus
Data wydania1977
NośnikWinyl
Czas trwania36:18
Gatunekjazz, rock
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
W składzie
Sylvi Lillegaard, Kjell Larsen, Jan Simonsen, Asle Nilsen, Thor Bendiksen
Utwory
Winyl1
1) Inner Voice04:14
2) Come Into View06:44
3) No Deal07:17
4) Too Late05:19
5) Within the Walls06:29
6) Left Behind06:16
Wyszukaj / Kup
Prawie dziesięć lat istnienia i nagranych w tym czasie siedem płyt studyjnych oraz trzy okazjonalne składanki – nie jest to może osiągnięcie, które zasługiwałoby na odnotowanie w „Księdze rekordów Guinnessa”, ale przynajmniej w ponad trzy dekady po rozwiązaniu zespołu jest z czego wybierać ten jeden jedyny album do rubryki „Non Omnis Moriar”. Początki zespołu sięgają zimy 1970 roku, kiedy to basista i flecista Asle Nilsen oraz gitarzysta Hans Petter Danielsen założyli w Oslo grupę o nazwie Cat Food. Po dwóch latach przemianowali ją na Ruphus i pod nowym szyldem wystartowali do wielkiej kariery. Co ciekawe, formacja była wówczas… septetem; oprócz członków-założycieli tworzyli ją jeszcze: wokalistka Gudny Aspaas, wokalista, gitarzysta i saksofonista w jednym Rune Sundby, gitarzysta Kjell Larsen, klawiszowiec Håkon Graf oraz perkusista Thor Bendiksen. Po serii udanych koncertów artyści podpisali kontrakt z norweskim oddziałem wytwórni Polydor, a jego efektem okazała się wydana już po roku debiutancka płyta „New Born Day”. Zaprezentowana na niej muzyka mieściła się w szufladce z szeroko pojętym rockiem progresywnym. W podobnym stylu utrzymany był również drugi krążek – „Ranshart” (1974), zrealizowany już bez udziału Aspaas i Sundby’ego, za to z Runem Østdahlem na wokalu.
Niestety, po wydaniu albumu Østdahl rozstał się z grupą, która tym samym znalazła się w kropce. Wybawienie przyszło z kierunku, z którego raczej się go nie spodziewano – na łono Ruphusa powróciła bowiem „córka marnotrawna”, czyli Gudny. I to z nią zespół przystąpił do nagrania nowej płyty. „Let Your Light Shine” ujrzała światło dzienne w 1976 roku i okazała się być momentem przełomowym w karierze Norwegów. Z dwóch powodów. Po pierwsze: muzycy zdecydowali się na pewną zmianę stylu, coraz bardziej oscylując w kierunku zabarwionego funkiem jazz-rocka (na co wpływ miał zapewne również fakt, że producentem krążka został gitarzysta Terje Rypdal, w niedalekiej już przyszłości prawdziwa gwiazda skandynawskiego jazzu). Po drugie: album spotkał się ze znakomitym przyjęciem w Niemczech zachodnich, gdzie norweska formacja z dnia na dzień wyrosła na gwiazdę światowego formatu. Cóż z tego, skoro w chwili największego dotychczasowego triumfu od kolegów ponownie odeszła Aspaas. Sytuacja była niewesoła, ponieważ muzycy już wcześniej mieli zakontraktowane koncerty, a na dodatek – zaklepany termin w studiu. Szybki research doprowadził do zatrudnienia nie mającej dotąd praktycznie żadnych osiągnięć na koncie Sylvi Lillegård.
Do tej pory panna Lillegård wzięła udział zaledwie w dwóch sesjach nagraniowych, gościnnie wspomagając swoim talentem wykonawców z kręgu soulu i funku (George K Band, „Let’s Move Together”, 1976) oraz jazzu i rocka (Saluki, „Saluki”, 1976). Asle Nilsen i kompani nie mogli jednak za bardzo wybrzydzać i w styczniu 1977 roku zdecydowali się nawiązać z nią współpracę. To był już ostatni dzwonek. W tym samym miesiącu grupa – już z nową wokalistką – po raz kolejny weszła do studia w Rosenborgu, aby nagrać materiał, który kilka miesięcy później ukazał się na longplayu zatytułowanym „Inner Voice”. W lutym natomiast Ruphus wziął udział w prestiżowym Brain-Festival Essen, którego patronem była specjalizująca się w muzyce elektronicznej, rocku progresywnym i krautrocku zachodnioniemiecka firma płytowa Brain (będąca częścią koncernu Metronome). Występ ten był o tyle istotny, że Norwegom kończył się właśnie kontrakt z Polydorem i szukali nowego wydawcy. Wszystko potoczyło się zgodnie z oczekiwaniami. Album „Inner Voice” okazał się następnym sukcesem, umowa z Niemcami została parafowana, czego skutkiem były dwie kolejne – i ostatnie w dyskografii, nie licząc oczywiście składanek – płyty formacji: „Flying Colours” (1978) oraz „Man Made” (1979). Po opublikowaniu pierwszej z nich odeszła Sylvi, a jej miejsce zajęła – tak, to nie żart – Gudny Aspaas.
Wróćmy jednak do „Inner Voice” – pierwszej z dwóch produkcji Ruphusa z udziałem Sylvi Lillegård. Niezbyt długi, bo trwający zaledwie trzydzieści sześć minut (i osiemnaście sekund), krążek otwiera kompozycja tytułowa, która z miejsca definiuje nowe oblicze grupy. Funkująca sekcja rytmiczna i w takim samym stylu utrzymana partia syntezatorów sprawiają, że od pierwszych sekund nogi same zaczynają „pracować”. Do tego dochodzi jeszcze smakowita wokaliza i ogólny klimat będący połączeniem dokonań Manhattan Transfer z Blood, Sweat & Tears czy też – z obszarów znacznie nam bliższych terytorialnie – rodzimego SBB (vide „Jerzyk” i tak zwany „Amiga Album”) i czeskiego Jazz Q (z okolic „Zvěsti” i „Hodokvas”). Najwięcej roboty ma w tym kawałku Jan Simonsen, który odpowiada zarówno za ścieżkę syntezatora, jak i mocno jazzowego fortepianu akustycznego. Ten sam muzyk otwiera także „Come Into View”, serwując na początek kosmiczne dźwięki Mooga, które dodatkowo podkreśla lekko rozmyta gitara Kjella Larsena. Gdy do kolegów dołącza Lillegård, robi się bardzo… renesansowo. Tyle że w tym przypadku chodzi o nawiązania do twórczości Annie Haslam, wokalistki zespołu Renaissance. W duchu brytyjskiej kapeli są popowe fragmenty utworu; kiedy bowiem Sylvi milknie, na plan pierwszy wybijają się jazzrockowe solówki gitary i – dla odmiany – fortepianu elektrycznego.
„No Deal” to powrót do rytmów funkowych; choć w warstwie wokalnej Sylvi śpiewa raczej soulowo, zadziornie, jak Aretha Franklin (mimo że bez tej charakterystycznej chrypki). W pamięć zapada jednak przede wszystkim melodyjny motyw gitarowy oraz kolejna solówka fortepianu elektrycznego. Po przełożeniu winylowego krążka na stronę B otrzymujemy numer zatytułowany „Too Late”. Gdybyśmy na siłę szukali na „Inner Voice” ballady, to ten właśnie kawałek powinien to miano otrzymać. Otwiera go subtelny dialog gitary z syntezatorem, do którego z czasem dołącza wokalistka, tym razem wybierająca się w podróż do krainy smooth jazzu. I chociaż nie jest to wcale najdłuższy utwór na płycie, aranżacyjnie dzieje się w nim najwięcej. W „Within the Walls” muzycy wracają do nieodległej jeszcze przeszłości, sprzed znajomości z Terje Rypdalem, gdy wierni byli bardziej klasycznemu progrockowi. Larsen i Simonsen panują tu niepodzielnie – pierwszy odpowiada za klimatyczne solówki, drugi za nastrojowe tło. Z jakiegoś powodu zespół postanowił jednak pożegnać się ze słuchaczami kompozycją w zupełnie innym stylu, bliską muzyce popowej wymieszanej z jazz-rockiem. Słowem: ponownie zapożyczyli się u kolegów z Renaissance. Czwarty w dyskografii longplay Ruphusa portretuje zespół w chwili stylistycznego przełomu. Mimo że pierwsze jego oznaki dostrzegalne były już na płycie „Let Your Light Shine”, dopiero teraz uwidoczniły się z całą wyrazistością.
Nie da się ukryć, że Norwegowie podążali za ówczesną modą muzyczną (na funk i disco), co zapewne zraziło starych fanów, ale jednocześnie pozwoliło pozyskać nowych. I raczej nie należy mieć wątpliwości, że tych drugich było znacznie więcej, o czym świadczą komercyjne sukcesy grupy odnoszone na rynku niemieckim. Do kompaktowej reedycji albumu dołączono dwa kawałki bonusowe, pochodzące ze wspomnianego już koncertu w Essen. Pierwszy to instrumentalny „Second Corner” (oryginalnie ukazał się na „Let Your Light Shine”), będący przykładem typowego rocka progresywnego z inklinacjami jazzowymi i wyeksponowanymi partiami solowymi gitary, basu i syntezatorów. Drugi to – znany z „Inner Voice” – „No Deal”, zagrany nieco bardziej rockowo, ale wciąż w rytmie funku. Na ostatniej płycie Ruphusa zagrał już tylko jeden muzyk, który ani na moment nie zdezerterował z pokładu norweskiego okrętu – Asle Nielsen. Poza nim w studiu pojawili się jeszcze Gudny Aspaas, Kjell Larsen oraz dwóch zupełnie nowych artystów: klawiszowiec Kjell Rønningen i perkusista Bjørn Jenssen. Gdy dwa lata później formacja dała swój ostatni koncert w życiu, nie było ich już jednak na scenie. Byli za to starzy znajomi: Håkon Graf i Thor Bendiksen, którzy pewnie z czystego sentymentu zdecydowali się wziąć udział w „pogrzebie”.
Niektórzy z artystów kontynuowali jeszcze karierę, choć żaden z nich nie osiągnął już sukcesu na miarę płyt „Let Your Light Shine” czy „Inner Voice”. Larsen przerzucił się na granie jazzu; taką przynajmniej muzykę zawierał jego jedyny album solowy („Larsen”, 1982) oraz publikacja jazzowej orkiestry Chipahua („The Soul Survivors”, 1984). W tym samym kierunku poszedł Jan Simonsen, wiążąc się z grupą That’s Way, choć można go było usłyszeć także na popowej produkcji Sveina Strøma „My Life is My Life” (1980). Asle Nilsen daleko odszedł od muzyki granej z Ruphusem. Jako muzyk sesyjny zagrał – niekiedy na basie, innym znów razem na klawiszach – na płytach takich wykonawców, jak Erling Bonde („Tilslørte bondepiker”, 1978), Mikkel Magnus („Mikkel Magnus ser rødt”, 1981), Løgnaslaget („Baklengs i livet”, 1983), New Jordal Swingers („Movin’ On”, 1984) oraz Frankie Boy („Step by Step”, 1985). W równie „ambitne” projekty angażował się też Thor Bendiksen, którego nazwisko widnieje na liście płac na krążkach Egila Berga („Alhambra”, 1981), Holm CPU („.Login”, 1981) oraz Harry’ego Halvsjuka („Harry Halvsjuk & The Håpløse”, 1984). Sławę sprzed lat rozmienili na drobne. Nic więc dziwnego, że dzisiaj o Ruphusie pamiętają już tylko najzagorzalsi norwescy i niemieccy fani muzyki progresywnej z lat 70. XX wieku.
koniec
25 października 2014
Skład:
Sylvi Lillegaard – śpiew
Kjell Larsen – gitara elektryczna
Jan Simonsen – syntezator, fortepian, fortepian elektryczny
Asle Nilsen – gitara basowa
Thor Bendiksen – perkusja

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Non omnis moriar: Siła jazzowych orkiestr
Sebastian Chosiński

4 V 2024

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj longplay z serii Supraphonu „Interjazz” z nagraniu dwóch czechosłowackich orkiestry pod dyrekcją Jana Ptaszyna Wróblewskiego i Gustava Broma.

więcej »

Nie taki krautrock straszny: Eins, zwei, drei, vier, fünf…
Sebastian Chosiński

29 IV 2024

Wydawana od trzech lat seria koncertów Can z lat 70. ubiegłego wieku to wielka gratka dla wielbicieli krautrocka. Przed niemal trzema miesiącami ukazał się w niej album czwarty, zawierający koncert z paryskiej Olympii z maja 1973 roku. To jeden z ostatnich występów z wokalistą Damo Suzukim w składzie.

więcej »

Non omnis moriar: Brom w wersji fusion
Sebastian Chosiński

27 IV 2024

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj najbardziej jazzrockowy longplay czechosłowackiej Orkiestry Gustava Broma.

więcej »

Polecamy

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku

A pamiętacie…:

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski

Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski

Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski

Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski

Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski

Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski

Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski

Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski

The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski

T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski

Zobacz też

W trakcie

zobacz na mapie »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.