Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 27 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Wallenstein
‹Blitzkrieg›

EKSTRAKT:80%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułBlitzkrieg
Wykonawca / KompozytorWallenstein
Data wydania1972
NośnikWinyl
Czas trwania43:21
Gatunekrock
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
W składzie
Jürgen Dollase, Bill Barone, Jerry Berkers, Harald Grosskopf
Utwory
Winyl1
1) Lunetic11:55
2) The Theme9:37
3) Manhatten Project13:47
4) Audiences7:38
Wyszukaj / Kup

Non omnis moriar: Artysta na wojennej ścieżce

Esensja.pl
Esensja.pl
Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj zachodnioniemiecki – z grubsza biorąc – zespół Wallenstein.

Sebastian Chosiński

Non omnis moriar: Artysta na wojennej ścieżce

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj zachodnioniemiecki – z grubsza biorąc – zespół Wallenstein.

Wallenstein
‹Blitzkrieg›

EKSTRAKT:80%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułBlitzkrieg
Wykonawca / KompozytorWallenstein
Data wydania1972
NośnikWinyl
Czas trwania43:21
Gatunekrock
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
W składzie
Jürgen Dollase, Bill Barone, Jerry Berkers, Harald Grosskopf
Utwory
Winyl1
1) Lunetic11:55
2) The Theme9:37
3) Manhatten Project13:47
4) Audiences7:38
Wyszukaj / Kup
Istnieli przez jedenaście lat, nagrywając w tym czasie dziewięć płyt. Przynajmniej trzy z nich – najwcześniejsze w dorobku grupy z Nadrenii Północnej-Westfalii – zasługują na ocalenie. Z kolei o czterech ostatnich (nagranych w latach 1978-1981) najlepiej byłoby jak najszybciej zapomnieć. Spiritus movens formacji był przez cały czas jej istnienia klawiszowiec Jürgen Dollase, odpowiadający również za zdecydowaną większość kompozycji. Pochodził on z niewielkiej miejscowości Viersen, położonej kilka kilometrów od Mönchengladbach i kilkanaście od Krefeld, niedaleko granicy z Holandią. Na studia artystyczne wybrał się do Düsseldorfu, gdzie – poza normalnym tokiem nauki – poznawał również tajniki muzyki klasycznej, ucząc się gry na fortepianie i kontrabasie. Karierę zaczął od grania w zespołach skifflowych i jazzowych, wreszcie latem 1971 roku postanowił założyć własną kapelę – rockową! Pomogli mu w tym, urodzony w Erkelenz (także w pobliżu Mönchengladbach), gitarzysta Wolfgang Steinicke oraz niejaki Peter Giehlen, biznesmen, któremu zamarzyło się zostać menedżerem. Skład uzupełnili perkusista Harald Grosskopf (z Hildesheim w Dolnej Saksonii) oraz – nieżyjący już – basista Jerry Berkers, który nie był Niemcem, ale Holendrem. Tak się jednak złożyło, że mieszkał w przygranicznym Brunssum i nie stanowiło dla niego większego problemu dojeżdżanie na próby, a następnie stała już przeprowadzka do Republiki Federalnej.
Gdy zespół był już w komplecie, okazało się, że z kariery muzycznej zdecydował się zrezygnować Steinicke, który postawił na studia. Uznał, że priorytetem są dla niego fizyka, astrofizyka i matematyka, w wyniku czego pożegnał się z kolegami i… wstąpił na nową drogę życia (astronomią zajmuje się zresztą po dziś dzień). Jego miejsce zajął, przybysz z dalekiej Filadelfii w Stanach Zjednoczonych, Bill (a w zasadzie William Joseph) Barone. Ostatecznie więc w grupie znalazło się dwóch Niemców, Holender i Amerykanin. Taki skład nie był jednak niczym szczególnie zaskakującym. RFN była w tamtym czasie krajem otwartym na cudzoziemców, wciąż jeszcze przeżywającym wielki rozkwit gospodarczy, a więc przyciągającym jak magnes wszystkich, którzy szukali lepszego życia. Ostatnim krokiem poprzedzającym start do wielkiej kariery było wymyślenie szyldu zespołu. Dollase optował za nazwą Blitzkrieg, ale za ten pomysł spotkała go zmasowana krytyka. Pojęcie „wojny błyskawicznej” wciąż bowiem kojarzyło się źle, z miejsca przywołując na myśl zwycięskie kampanie Wehrmachtu w pierwszych latach drugiej wojny światowej. Idąc śladem poprawności politycznej, muzycy zdecydowali się na opcję „Wallenstein”. Tym samym uczynili swoim patronem Albrechta von Wallensteina – Czecha z pochodzenia, jednego z najwybitniejszych wodzów armii cesarskiej XVII wieku, bohatera wojny trzydziestoletniej. A nazwę „Blitzkrieg” wykorzystali jako tytuł debiutanckiego albumu.
Płytę nagrali w ciągu kilku sesji pomiędzy wrześniem a grudniem 1971 roku w Stommeln niedaleko Kolonii, w studiu legendarnego reżysera dźwięku Dietera Dierksa (znanego ze współpracy z takimi krautrockowymi ekipami, jak Ihre Kinder, Hairy Chapter, Embryo, Epsilon, Orange Peel, Gila, Nektar, Krokodil oraz Scorpions). Światło dzienne ujrzała ona kilka miesięcy później nakładem – specjalizującej się w rocku progresywnym – wytwórni Pilz; jej okładkę ozdobił natomiast obraz cenionego w tamtym czasie berlińskiego artysty Gila Funcciusa, z którego usług korzystało zresztą wiele kapel rockowych. Na „Blitzkrieg” trafiły cztery kompozycje, których łączny czas trwania przekroczył ponad czterdzieści minut. Słowem: ówczesna progresywna norma! Stronę A otwiera prawie dwunastominutowy „Lunetic”. Po mocnym uderzeniu zaserwowanym przez cały zespół na plan pierwszy wybijają się w nim klawisze. Co dziwić nie powinno, skoro te właśnie instrumenty obsługiwał lider formacji i twórca wszystkich utworów zawartych na debiutanckim krążku. Progresywny rozmach idzie tu w parze z hardrockową motoryką, a syntezatory współgrają – idealnie uzupełniając się – z gitarą. Dialogi Dollasego z Barone’em są zresztą ozdobą całej płyty, nie tylko tego jednego kawałka. W końcówce głos postanawia zabrać jeszcze Grosskopf, który rozpędza się do tego stopnia, że można mieć pewność, iż gdyby dekadę lat później zasilił którąś z kapel thrashmetalowych, poradziłby sobie bez konieczności brania dodatkowych lekcji.
Po czadowym finale „Lunetic” następuje dużo spokojniejszy (przynajmniej w pierwotnej fazie), choć niewiele krótszy, „The Theme”. Otwiera go partia fortepianu, który zresztą odgrywa istotną rolę do praktycznie ostatniej sekundy tego numeru. Po raz pierwszy też słychać śpiew Dollasego i Berkersa, których głosy różnią od siebie znacząco – ten pierwszy dysponuje charakterystyczną, często wówczas spotykaną wśród wokalistów rockowych, chrypką. Z biegiem czasu kawałek nabiera mocy; Barone decyduje się nawet na wirtuozerskie solo gitarowe, lider zaś przez cały czas wali w klawisze, jakby od tego zależało, jeśli nie jego życie, to przynajmniej pensja, jaką miał zgarnąć za nagranie materiału. Po eksplozji emocji muzycy postanawiają na zakończenie złagodzić brzmienie i wyciszyć nastroje. Głównie po to, aby tym większe wrażenie zrobił początek otwierającego stronę B winylu „Manhattan Project”. To bardzo rockowy, mimo wykorzystania fortepianu, kawałek, o czym w dużej mierze decyduje partia gitary. Świetne wrażenie utwór ten robi, gdy słucha się go na słuchawkach, w jednym kanale jesteśmy bowiem atakowani przez Barone’a, w drugim natomiast „katuje” nas (w jak najbardziej pozytywnym znaczeniu tego słowa) Dollase. Zamykające całość „Audiences” wiele zawdzięcza klasycznej edukacji muzycznej lidera. Wyeksponowanemu fortepianowi towarzyszą w tle klimatyczne syntezatorowe plamy, a obrazu dopełnia jeszcze chropawy głos. Mniej do powiedzenia mają pozostali muzycy, lecz to nie znaczy, że nie są potrzebni; ich partie, mimo że tylko wypełniają tło, pozwalają podkreślić to wszystko, co ma do powiedzenie Jürgen.
Po sukcesie artystycznym „Blitzkriegu” Wallenstein – używając nomenklatury wojennej – poszedł za ciosem i jeszcze w tym samym roku wydał, nagrany w identycznym składzie, album „Mother Universe”. Po jego publikacji zaczęły się pierwsze roszady personalne; z kolegami pożegnał się Berkers, który marzył o karierze solowej, a którego zastąpił Dieter Meier; doszedł też skrzypek Joachim Reiser. To wcielenie formacji zrealizowało longplay „Cosmic Century” (1973). Na następnym – „Stories, Songs & Symphonies” (1975) zabrakło Meiera, a pojawił się za to Jürgen Pluta. Na „No More Love” (1977) z pierwotnego składu Wallensteina pozostał już tylko Dollase, którego wspomagali Pluta, gitarzysta Gerd Klöcker oraz perkusista Nicky Gebhard. Była to zarazem ostatnia klasycznie progresywna płyta grupy. W następnym roku narodził się nowy, choć używający starej nazwy, zespół. Muzyka uległa maksymalnemu uproszczeniu, co w zamyśle lidera miało uczynić ją bardziej przebojową. Nowe zadanie wymagało postawienia na zupełnie nowych ludzi; w efekcie barwy formacji przybrali: wokalista Kim (Joachim) Merz, gitarzyści Michael Dommers i Pete Brough, basista Terry Park oraz bębniarz Charly Terstappen. Spod ich rąk wyszły cztery albumy: „Charline” (1978), „Blue Eyed Boys” (1979), „Fräuleins” (1980) oraz „Sssss..top” (1981). Z każdą kolejną płytą Wallenstein tracił jednak na popularności, by ostatecznie – jak najbardziej słusznie – zakończyć działalność w 1982 roku.
Niektórzy z muzyków, oprócz udzielania się w Wallensteinie, grywali też w latach 70. XX wieku z innymi formacjami. Dollasego i Grosskopfa można usłyszeć – obok Dietera Dierksa, Klausa Schulzego i Manuela Göttschinga – na krążkach efemerycznej rockowo-elektoniczno-awangardowej grupy The Cosmic Jokers (1974-1976); wraz z Berkersem Dollase wziął też udział w realizacji jedynego albumu szwajcarskiego (choć rodem z Czech) ekscentryka Sergiusa Golowina („Lord Krishna Von Goloka”, 1976); cała trójka z kolei wzięła udział w projekcie „Starring in Tarot” (1975). Najbardziej aktywny okazał się jednak Harald Grosskopf, który objawił się jako współtwórca grup Ash Ra Tempel i Ashra, jak również wieloletni współpracownik Schulzego oraz autor licznych solowych projektów, obracających się wokół rocka elektronicznego (tak zwanej szkoły berlińskiej), minimalu, ambientu, a nawet synth-popu.
koniec
6 grudnia 2014
Skład:
Jürgen Dollase – śpiew, fortepian, syntezatory, mellotron
Bill Barone – gitara elektryczna, gitara akustyczna, śpiew
Jerry Berkers – śpiew, gitara basowa
Harald Grosskopf – perkusja, instrumenty perkusyjne

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Nie taki krautrock straszny: Czas (smutnych) rozstań
Sebastian Chosiński

22 IV 2024

Longplayem „Future Days” wokalista Damo Suzuki pożegnał się z Can. I chociaż Japończyk nigdy nie był wielkim mistrzem w swoim fachu, to jednak każdy wielbiciel niemieckiej legendy krautrocka będzie kojarzył go głównie z trzema pełnowymiarowymi krążkami nagranymi z Niemcami.

więcej »

Non omnis moriar: Praga pachnąca kanadyjską żywicą
Sebastian Chosiński

20 IV 2024

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj wspólny album czechosłowackiej Orkiestry Gustava Broma i kanadyjskiego trębacza Maynarda Fergusona.

więcej »

Nie taki krautrock straszny: Nie zadzieraj z Czukayem!
Sebastian Chosiński

15 IV 2024

W latach 1968-1971 życie muzyków Can ogniskowało się wokół pracy. Mieszkając w Schloß Nörvenich, praktycznie nie wychodzili ze studia. To w którymś momencie musiało odbić się na kondycji jeśli nie wszystkich, to przynajmniej niektórych z nich. Pewien kryzys przyszedł wraz z sesją do „Ege Bamyasi” i nie wiadomo, jak by to wszystko się skończyło, gdyby sprawy w swoje ręce nie wziął nadzwyczaj zasadniczy Holger Czukay.

więcej »

Polecamy

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku

A pamiętacie…:

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski

Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski

Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski

Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski

Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski

Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski

Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski

Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski

The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski

T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski

Zobacz też

W trakcie

zobacz na mapie »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.