Nie taki krautrock straszny: Ponury żniwiarz na tropie yeti. Zagmatwane losy Amon Düül i Amon Düül IIMogli zostać lewicowymi terrorystami spod znaku Frakcji Czerwonej Armii i grupy Baader-Meinhof. Mogli pogrążyć się w nałogu narkotykowym i umrzeć przed trzydziestką. Mogli robić karierę w biznesie bądź polityce. Wybrali jednak drogę, która, choć wielu nie-artystom wydaje się prostsza i przyjemniejsza, wiąże się z wieloma stresami i wyrzeczeniami – zostali muzykami rockowymi. Przecierającymi szlaki. Odkrywającymi nowe lądy. Dzięki temu przeszli do historii krautrocka.
Sebastian ChosińskiNie taki krautrock straszny: Ponury żniwiarz na tropie yeti. Zagmatwane losy Amon Düül i Amon Düül IIMogli zostać lewicowymi terrorystami spod znaku Frakcji Czerwonej Armii i grupy Baader-Meinhof. Mogli pogrążyć się w nałogu narkotykowym i umrzeć przed trzydziestką. Mogli robić karierę w biznesie bądź polityce. Wybrali jednak drogę, która, choć wielu nie-artystom wydaje się prostsza i przyjemniejsza, wiąże się z wieloma stresami i wyrzeczeniami – zostali muzykami rockowymi. Przecierającymi szlaki. Odkrywającymi nowe lądy. Dzięki temu przeszli do historii krautrocka. Monachium to bardzo specyficzne miasto, które w XX wieku parokrotnie odegrało ważną rolę sprawczą w dziejach Niemiec, Europy, a nawet całego świata. Po klęsce Cesarstwa Niemieckiego w pierwszej wojnie światowej właśnie w stolicy Bawarii doszło do pierwszego udanego komunistycznego przewrotu w Europie Zachodniej, skutkiem którego było powstanie w kwietniu 1919 roku – „sowieckiej” z ducha – Bawarskiej Republiki Rad. Upadła ona już miesiąc później w wyniku uderzenia wojsk Republiki Weimarskiej, co z kolei doprowadziło do przeobrażenia się regionu znanego z sympatii liberalnych w ostoję konserwatyzmu i radykalnej prawicy. Nie przypadkiem Monachium stało się wkrótce głównym ośrodkiem ruchu nazistowskiego. Hitlera „marsz na Berlin” – ostatecznie nieudany – miał ruszyć w listopadzie 1923 roku ze stolicy Bawarii. Klęska puczu tylko na dekadę odwlekła dojście narodowych socjalistów do władzy. Dla przywódcy III Rzeszy wciąż jednak było to bardzo ważne miasto. Wybrał je przecież na miejsce organizacji niesławnej konferencji, podczas której we wrześniu 1938 roku zdecydowano – za plecami Czechosłowacji – o przyszłości tego państwa, poddając je de facto Führerowi. Dzieci-kwiaty w kolebce nazizmu W czasie drugiej wojny światowej Monachium zostało mocno zniszczone, ale też, znalazłszy się w amerykańskiej strefie okupacyjnej, szybko je odbudowano. Dzięki temu stało się niezwykle ważnym ośrodkiem gospodarczym i politycznym. Nie bez powodu przez długie lata nazywano je wprost „tajną stolicą” („Heimliche Hauptstadt”) Republiki Federalnej Niemiec. I to w nim zorganizowano w 1972 roku letnie Igrzyska Olimpijskie, które przeszły do historii również z powodu zamachu na izraelskich sportowców, jakiego dokonało komando palestyńskiej organizacji terrorystycznej „Czarny Wrzesień”. Jednym z warunków uwolnienia zakładników było wypuszczenie z izraelskich więzień ponad dwustu Palestyńczyków oraz… pięciu członków Frakcji Czerwonej Armii (RAF), więzionych na mocy wyroków sądowych przez rząd w Bonn. Co ciekawe, jeden z przywódców RAF, Andreas Baader, urodził się w stolicy Bawarii; stąd też pochodziło wielu aktywnych działaczy terrorystycznej skrajnej lewicy, którzy pierwotnie związani byli z miejscowymi hipisowskimi komunami. Tymi samymi, w których narodziły się legendy krautrocka – Amon Düül i Amon Düül II. W wywiadzie udzielonym w sierpniu 2008 roku dziennikarzowi portalu internetowego Perfect Sound Forever Jasonowi Grossowi wieloletni gitarzysta i współlider Amon Düül II John (a właściwie Johannes) Weinzierl powiedział: „To bardzo ważne: Nie jesteśmy zespołem krautrockowym”. Z perspektywy czasu można to uznać jedynie za swoiste przekomarzanie się, trudno bowiem wyobrazić sobie grupę, do której bardziej pasowałoby określenie „krautrockowa” niż właśnie Amon Düül II. To przecież ona w pierwszej połowie lat 70. XX wieku definiowała ten styl, poprzez swoje artystyczne poszukiwania poszerzała znacząco jego granice, inspirowała kolejnych twórców, w trudzie i znoju pracując na – jak najbardziej zasłużone – miano kultowej. Chyba że problem tkwi w samej definicji krautrocka. Bo czym on jest? Zajmujący się naukowo i hobbystycznie badaniem narodzin tego gatunku profesor psychologii Nottingham Trent University Mark D. Griffiths dopatruje się jego źródeł zarówno w brytyjskiej i amerykańskiej psychodelii, jak i klasycznej niemieckiej awangardzie (chociażby w „muzyce konkretnej” spod znaku Karlheinza Stockhausena). Uważa również, że był on reakcją coraz bardziej zbuntowanej, a niekiedy wręcz zrewoltowanej młodzieży wobec nadzwyczaj popularnego w pokoleniu jej rodziców tak zwanego „schlager-popu”. W przeciwieństwie do uładzonych piosenek Rudiego Schuricke, Friedela Henscha, Renégo Carola (pseudonim Gerharda Tschierschnitza) czy Freddy’ego Quinna (Franza Nidla), muzyka zespołów wywodzących się ze wspólnot zakładanych przez „dzieci-kwiaty” niosła w sobie pierwiastek buntu, niezgody na zastaną powojenną rzeczywistość, w której dusili się coraz mocniej. By to zrozumieć, trzeba zdać sobie sprawę, jakim państwem była RFN w połowie lat 60. Z jednej strony przeżywającym gospodarczy rozkwit, z drugiej jednak – betonującym system, który stworzony został jeszcze w okresie rządów nazistów. Wprawdzie po 1945 roku zmienił się ustrój, ale instytucje państwowe pozostały prawie te same, a w nich bardzo często pracowali wciąż ci sami ludzie co trzy dekady wcześniej. Młodych Niemców o lewicowych poglądach irytowała ogromnie zmowa milczenia na temat przeszłości, zamiatanie pod dywan związanych z nią problemów, bezkarność wciąż jeszcze żyjących zbrodniarzy wojennych. Krautrock a lewacki terroryzm Przybrało to postać konfliktu pokoleniowego, któremu towarzyszyły pytania typu: „A co wy robiliście przed 1945 rokiem? Jak zachowaliście się w czasie wojny?”. Dzieci zadawały je swoim rodzicom, studenci – wykładowcom. Brak satysfakcjonujących odpowiedzi powodował wzrost nieufności i odrzucenie modelu życia starszego pokolenia. Dwudziesto-, trzydziestolatkowie poszukiwali własnych dróg. Niekiedy – jak w przypadku Andreasa Baadera, dziennikarki Ulrike Meinhof czy filolożki Gudrun Ensslin, krewnej filozofa Georga Hegla – zaprowadziły ich one w szeregi organizacji terrorystycznej. Członkowie RAF, innym zarzucając zbrodnie, sami przelewali krew; głosząc hasła wolności, wspierali system polityczny, który niewolił innych. Było to także jednym ze skutków niepokojów społecznych i studenckich rewolt, jakie przetoczyły się przez Europę Zachodnią – w tym i Niemcy – w latach 1967 i 1968. Nie oznacza to oczywiście, że wszyscy urodzeni w latach 40. XX wieku stali się nagle zaangażowanymi politycznie, popierającymi antykapitalistyczny terroryzm radykalnymi socjalistami czy komunistami. Choć na pewno, przynajmniej w pierwszych latach działalności, Frakcja Czerwonej Armii mogła liczyć na sympatie hipisowskich komun. Ta monachijska, której istotną część stanowili Amon Düül, nie była wyjątkiem. W końcu lat 60. zagotowało się politycznie i artystycznie w całych Niemczech; w miastach wielkich i mniejszych młodzież tworzyła wspólnoty, w których powstawały – powiązane zbliżonymi do siebie ideami i spojrzeniem na świat – zespoły rockowe. Od Düsseldorfu (Organisation, Kraftwerk, Neu!) po Berlin Zachodni (Tangerine Dream, Cluster, Agitation Free, Ash Ra Temple). Od Kolonii (Can, Floh de Cologne) po Wiesbaden (Xhol Caravan, Xhol). Od Hagen (Grobschnitt), Viersen (Wallenstein) i Herford (Missus Beastly) w Nadrenii Północnej-Westfalii po Ulm (Kraan) i Heidelberg (Guru Guru) w Badenii-Wirtembergii. Od dolnosaksońskiego Wümme (Faust) po Monachium, które stało się między innymi kolebką Embryo, Popol Vuh oraz Amon Düül i Amon Düül II. Dzieje dwóch ostatnich grup są ze sobą ściśle splecione (również personalnie), chociaż historia nie obeszła się z nimi tak samo wyrozumiale: pierwsza z nich dzisiaj często jest wyśmiewana i wyszydzana, druga stawiana na piedestał. Czy zasłużenie? W tym tekście postaram się w miarę możliwości rzetelnie odpowiedzieć na to pytanie. Początek opowieści o obu formacjach należy umieścić w 1967 roku. To wtedy w stolicy Bawarii przecięły się drogi dwóch zdolnych, aczkolwiek w tym momencie zapewne nie do końca jeszcze zdających sobie sprawę ze swych talentów muzyków: multiinstrumentalisty Chrisa Karrera (rocznik 1947) oraz – młodszego od niego o dwa lata – gitarzysty Johna Weinzierla. Ten ostatni miał w rodzinie tradycje artystyczne: jego ojciec grał na cytrze (był nawet zatrudniony w radiu bawarskim), a matka na akordeonie. W domu słuchano głównie muzyki klasycznej, dlatego wielkim szokiem dla Johna stało się poznanie The Beatles. Gdy po raz pierwszy usłyszał „czwórkę z Liverpoolu”, uczył się właśnie w szkole z internatem w Hohenschwangau (miasteczku słynnym z przepięknego zamku wzniesionego przez króla Maksymiliana II Bawarskiego w latach 30. XIX wieku). Choć nauczyciele byli przeciwni, założył wraz z kolegami zespół – Merseygents. Chłopcy występowali w czerwonych koszulach, czarnych krawatach i spodniach, a w repertuarze mieli piosenki The Beatles, The Rolling Stones i Yardbirds. Z czasem poszerzali swoje horyzonty, sięgając po nagrania Pink Floyd, Franka Zappy i The Doors. Rozpadająca się wspólnota Szkolnym przyjacielem Weinzierla był Jürgen Rogner, którego starszy brat Frank-Ulrich, grający na instrumentach klawiszowych, mieszkał już wtedy i uczył się w Monachium. Z tego też powodu John i Jürgen wieczorami często uciekali z internatu i jechali do stolicy landu, aby w nocnych klubach posłuchać na żywo muzyki, o jakiej w Hohenschwangau mogli jedynie pomarzyć. Przy okazji poznawali nowych ludzi, wśród których był między innymi Chris Karrer – absolwent szkoły średniej w Marktoberdorfie, a obecnie student malarstwa w Akademii Sztuk Pięknych. Nic więc dziwnego, że po zdaniu matury Weinzierl zasilił szeregi studenckiej komuny hipisowskiej, której ton nadawali Chris oraz bracia Leopoldowie, Ulrich i Peter. Po latach John nazwał ją „eksperymentem społecznym”, w ramach którego dążono do „absolutnej wolności”, ale nie poprzez przemoc (stąd na przykład niezgoda na terrorystyczne działania RAF). Jedną z dróg prowadzących do wyzwolenia miała być muzyka. Grać w zespole mógł więc każdy, nieważne, czy miał jakieś pojęcie, czy też nie. Liczyły się chęci i indywidualna ekspresja. Każdy dawał od siebie to, co potrafił. A że niektórzy potrafili niewiele… Cóż. |
Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj najbardziej jazzrockowy longplay czechosłowackiej Orkiestry Gustava Broma.
więcej »Longplayem „Future Days” wokalista Damo Suzuki pożegnał się z Can. I chociaż Japończyk nigdy nie był wielkim mistrzem w swoim fachu, to jednak każdy wielbiciel niemieckiej legendy krautrocka będzie kojarzył go głównie z trzema pełnowymiarowymi krążkami nagranymi z Niemcami.
więcej »Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj wspólny album czechosłowackiej Orkiestry Gustava Broma i kanadyjskiego trębacza Maynarda Fergusona.
więcej »Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski
Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski
Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski
Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski
Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski
Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski
Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski
Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski
The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski
T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski
Czas (smutnych) rozstań
— Sebastian Chosiński
Nie zadzieraj z Czukayem!
— Sebastian Chosiński
Aneks, nie popłuczyny
— Sebastian Chosiński
Prywatna wyspa, prywatny zamek…
— Sebastian Chosiński
Spaghetti western, thriller, dramat…
— Sebastian Chosiński
Zdrowe dziecko i szczęśliwi ojcowie
— Sebastian Chosiński
Gdyby Wietnamczycy wiedzieli…
— Sebastian Chosiński
Miłosne perypetie Niemców w Indiach
— Sebastian Chosiński
W cieniu studenckiej rewolty
— Sebastian Chosiński
Apokalipsa, na którą warto było czekać
— Sebastian Chosiński
East Side Story: Ucz się (nieistniejących) języków!
— Sebastian Chosiński
Non omnis moriar: Brom w wersji fusion
— Sebastian Chosiński
PRL w kryminale: Człowiek z blizną i milicjant bez munduru
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Ente wcielenie Magmy
— Sebastian Chosiński
Czas zatrzymuje się dla jazzmanów
— Sebastian Chosiński
Klasyka kina radzieckiego: Said – kochanek i zdrajca
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Oniryczne żałobne misterium
— Sebastian Chosiński
„Kobra” i inne zbrodnie: Za rok, za dzień, za chwilę…
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Mityczna rzeka w jaskini lwa
— Sebastian Chosiński
East Side Story: Czy można mieć nadzieję w Piekle?
— Sebastian Chosiński