Tu miejsce na labirynt…: Wejść między lwy i ryczeć jak one [The Tower „Hic Abundant Leones” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Jest ich czterech. Razem grają dopiero od dwóch lat. Ale przynajmniej jeden z muzyków jest doskonale znany fanom metalu od dobrych dwóch dekad – to multiinstrumentalista Tommie Eriksson, który przed laty wspomagał swoim talentem takie formacje, jak Count Raven czy Therion. Teraz pracuje na dobre imię The Tower, z którym to zespołem nagrał właśnie album „Hic Abundant Leones”.
Tu miejsce na labirynt…: Wejść między lwy i ryczeć jak one [The Tower „Hic Abundant Leones” - recenzja]Jest ich czterech. Razem grają dopiero od dwóch lat. Ale przynajmniej jeden z muzyków jest doskonale znany fanom metalu od dobrych dwóch dekad – to multiinstrumentalista Tommie Eriksson, który przed laty wspomagał swoim talentem takie formacje, jak Count Raven czy Therion. Teraz pracuje na dobre imię The Tower, z którym to zespołem nagrał właśnie album „Hic Abundant Leones”.
The Tower ‹Hic Abundant Leones›Utwory | | CD1 | | 1) Non Omnis Moriar | 02:21 | 2) Adrenalawine | 03:03 | 3) Exile | 03:03 | 4) Lucy | 06:25 | 5) Lions at the Gate | 04:57 | 6) Pinetree Mary | 03:57 | 7) Moonstoned | 07:32 | 8) Wounds | 04:33 | 9) The Tower | 11:40 |
Debiutancka płyta szwedzkiego kwartetu The Tower to kolejna – po krążkach nagranych przez zespoły D’accorD („ III”), Yearstones („ Comet”), Three Seasons („ Grow”) czy Agusa („ Högtid”) – zaproponowana przez zespół ze Skandynawii fascynująca muzyczna podróż w lata 70. ubiegłego wieku. O ile jednak wyżej wymienione kapele czerpią inspiracje przede wszystkim z grup psychodelicznych i progresywnych, o tyle formacja kierowana przez Tommiego Erikssona w znacznie większym stopniu odwołuje się do doświadczeń prekursorów brytyjskiego i amerykańskiego doom metalu, zwłaszcza zaś wczesnego Black Sabbath, ale również Black Widow, Witchfinder General, Pentagram, Saint Vitus czy Trouble. Co wcale nie oznacza, że na krążku „Hic Abundant Leones” nie znajdą nic dla siebie wielbiciele psychodelii czy southern rocka. Ba! Szwedzi nie stronią nawet od typowo bluesowych fraz. Ale przecież wielkość muzyki rockowej sprzed czterech dekad polegała właśnie na umiejętności łączenia wielu stylów, z którego często rodziła się zupełnie nowa jakość. Motorem napędowym The Tower jest, urodzony w 1957 roku w Sztokholmie, Tommie (względnie Tommy) Eriksson – gitarzysta, basista, klawiszowiec i perkusista; muzyk niezwykle wszechstronny, fascynujący się okultyzmem i czarną magią. I to zainteresowanie przekładający na działalność muzyczną. Karierę zaczynał na początku lat 90., udzielając się jednocześnie w trzech kapelach: deathmetalowym Ligament (w roli gitarzysty solowego i bębniarza), powermetalowym Nocturnal Rites (jako perkusista) i doommetalowym Count Raven (trzymając w ręku bas). Z ostatnim z wymienionych zespołów nagrał cztery albumy: „Storm Warning” (1990), „Destruction of the Void” (1992), „High On Infinity” (1993) oraz „Messiah of Confusion” (1996), a kiedy zawiesił on działalność – przyjął zaproszenie Christofera Johnssona i zasilił szeregi Therion (przyjmując etat gitarzysty). Po współpracy Erikssona z klasykami symfonicznego metalu pozostały dwa, bardzo cenione przez fanów, albumy: „Vovin” (1998) i „Crowning of Atlantis” (1999). W następnej dekadzie Tommie – ponownie jako basista – został podporą doommetalowego zespołu Semlah (demo „Ruin”, 2001; demo „Suffering In Silence”, 2004; „Semlah”, 2009) oraz zahaczającej o stoner rock formacji Saturnalia Temple („Ur”, 2007; „Aion of Drakon”, 2011), w której pełnił funkcje gitarzysty i… wokalisty. Poza tym pod pseudonimem Daemon Kajghal Eriksson udzielał się w projekcie Shadowseeds, który w połowie lat 90. nagrał – zawierającą mariaż doom metalu z dark ambientem – płytę „Dream of Lilith”. W podobnym stylu utrzymany był zrealizowany trzynaście lat później krążek „At the Throne of Melek Taus” (2008), sygnowany z kolei nazwą Lapis Niger. Dwa lata temu natomiast z trzema muzykami z Uppsali – wokalistą Erikiem, gitarzystą (i autorem okultystycznych tekstów) Augustem oraz basistą Viktorem – założył The Tower, w którym znów zasiadł za bębnami. Po roku działalności kwartet wszedł do studia Underjord w Norköping i zrealizował materiał, który w połowie kwietnia tego roku opublikowany został na debiutanckiej płycie zatytułowanej „Hic Abundant Leones”. Album – zarówno na kompakcie, jak i winylu – wydała londyńska wytwórnia Bad Omen Records; w tym samym czasie po drugiej stronie globu, w Meksyku, światło dzienne – nakładem Dybbuk Records – ujrzała EP-ka z trzema kawałkami z krążka, ale w wersjach demo („Moonstoned”, „Adrenalawine” i „The Tower”). Na „Hic Abundant Leones” – łaciński tytuł nawiązuje do opisów średniowiecznych map Azji i Afryki, na których to kontynentach podróżnicy spotykali lwy – znalazło się dziewięć kompozycji. Na otwarcie muzycy zaserwowali instrumentalne intro pod postacią najkrótszego w całym zestawie „Non Omnis Moriar”, znaczonego przenikającymi się dźwiękami gitar – akustycznej (na planie pierwszym) i elektrycznej (na drugim) – oraz eterycznym męskim chórkiem w dalekim tle. Nie zabrakło też, co należy uznać za normę na płytach, w których nagraniu bierze udział Tommie Eriksson, prawdziwie diabelskich, chociaż stonowanych, okrzyków. Drugi w kolejności „Adrenalawine” to potężne uderzenie od pierwszych sekund; rozpędzony, ale i majestatyczny rytm kojarzyć się może zarówno z wczesnymi dokonaniami Black Sabbath, jak i z niektórymi numerami Black Widow. Oprócz potęgi brzmienia, uwagę przykuwa tu także wpadająca w ucho linia melodyczna wokalu. Razem z kolejnym, wybranym na promocyjny singiel „Exile” – są to dwa najbardziej przebojowe (słówko „komercyjne” mimo wszystko tu nieszczególnie pasuje) utwory w całym zestawie. Temu ostatniemu bliżej zresztą do klasycznego heavy metalu, choć brzmienie gitary wiele zawdzięcza przeżywającemu prawdziwy renesans popularności stoner rockowi. „Lucy” to pierwsza z dłuższych form na krążku i zarazem pierwszy tak jednoznacznie psychodeliczny kawałek. W tym kontekście należy uznać, że tytuł nie jest przypadkowy, co dobitnie potwierdza refren, nawiązujący do legendarnej piosenki The Beatles „Lucy in the Sky with Diamonds” (z płyty „Sgt. Pepper’s Lonely Hearts Club Band”), w której już w latach 60. dopatrywano się zakamuflowanych odniesień do najpopularniejszego w tamtym czasie narkotyku w środowiskach hipisowskich, czyli LSD. „Kwasowe” jest tu wszystko – od sposobu śpiewania, poprzez rozmazane tony gitary, aż po hipnotyczny rytm basu i perkusji. Na tle „Lucy” kolejny numer – „Lions at the Gate” – prezentuje się zaskakująco tradycyjnie. Trochę jak garażowy hard rock z przełomu lat 60. i 70. XX wieku z zagrywkami boogie w stylu ZZ Top. O jego wartości decyduje jednak głównie świetna solówka gitarowa. „Pinetree Mary” to z kolei, przynajmniej w części pierwszej utworu, oparta na bluesowych harmoniach ballada; w części drugiej natomiast, gdy zespół zdecydowanie przyspiesza, mamy już do czynienia – po raz kolejny – z zaprawionym psychodelią stoner rockiem. „Moonstoned” rozpoczyna się od partii gitary basowej Viktora, do którego po kilkunastu sekundach dołącza August, a następnie Tommie – wtedy też z miejsca robi się doommetalowo. Erik wokalnie zbliża się tu z jednej strony do Ozzy’ego Osbourne’a, z drugiej do ukrywającego się pod pseudonimem Messiah Marcolin byłego wokalisty szwedzkiego Candlemass. Mimo potężnej dozy patetyzmu, numer ten jest jednak bardzo melodyjny, co sprawia, że na długo jeszcze pozostaje w pamięci. W przeciwieństwie do „Wounds” – ciężkiego i rozpędzonego jak walec, ale – na tle pozostałych – mało zróżnicowanego. Opus magnum krążka jest natomiast prawie dwunastominutowa kompozycja „The Tower” – odpowiednio do swej długości dostojna, z mozolnie budowanym napięciem i przejmującym, docierającym aż do granic histerii śpiewem. Raczej nie można mieć wątpliwości, że w jej powstanie zaangażowany musiał być sam Szatan, o czym wymownie przekonują jego dobiegające z oddali krzyki. Dla wielbicieli doom metalu i psychodelii krążek Szwedów powinien być lekturą obowiązkową. Ale i wielbiciele stoner rocka odnajdą w ich muzyce wiele miłych uszom dźwięków. Tylko zagorzali katolicy mogą poczuć się rozczarowani, bo przecież wiadomo, kto natchnął Tommiego Erikssona i jego kompanów do stworzenia tej muzyki! Skład: Erik – śpiew August – gitara elektryczna, gitara akustyczna Viktor – gitara basowa Tommie – perkusja
|