Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 29 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Muzyka

Magazyn CCXXXV

Podręcznik

Kulturowskaz MadBooks Skapiec.pl

Nowości

muzyczne

więcej »

Zapowiedzi

Sólstafir
‹Ótta›

EKSTRAKT:90%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułÓtta
Wykonawca / KompozytorSólstafir
Data wydania9 sierpnia 2014
Wydawca Season of Mist
NośnikCD
Czas trwania77:21
Gatunekrock
EAN822603133127
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
W składzie
Aðalbjörn Tryggvason, Sæþór Maríus Sæþórsson, Svavar Austman, Guðmundur Óli Pálmason, Halldór A. Björnsson, Hildur Ársælsdóttir, Edda Rún Ólafsdóttir, Maria Huld Markan Sigfúsdóttir, Sólrún Sumarliðadóttir
Utwory
CD1
1) Lágnætti08:44
2) Ótta09:38
3) Rismál04:24
4) Dagmál05:39
5) Miðdegi04:18
6) Nón07:47
7) Miðaftann05:39
8) Náttmál11:15
CD2
1) Tilberi06:31
2) Til Valhallar04:30
3) Ótta (Elevator Mix)08:56
Wyszukaj / Kup

Tu miejsce na labirynt…: Z krainy mroku i wulkanów
[Sólstafir „Ótta” - recenzja]

Esensja.pl
Esensja.pl
Trzy lata Islandczycy z Sólstafir kazali czekać fanom na swoje nowe dzieło, następcę rewelacyjnego „Svartir Sandar”. Można było podejrzewać, że muzykom niezwykle trudno będzie stworzyć równie udaną, praktycznie niemającą słabych momentów płytę. A jednak. „Ótta”, choć muzycznie pod wieloma względami różni się od poprzednika, także zasługuje na najwyższe oceny.

Sebastian Chosiński

Tu miejsce na labirynt…: Z krainy mroku i wulkanów
[Sólstafir „Ótta” - recenzja]

Trzy lata Islandczycy z Sólstafir kazali czekać fanom na swoje nowe dzieło, następcę rewelacyjnego „Svartir Sandar”. Można było podejrzewać, że muzykom niezwykle trudno będzie stworzyć równie udaną, praktycznie niemającą słabych momentów płytę. A jednak. „Ótta”, choć muzycznie pod wieloma względami różni się od poprzednika, także zasługuje na najwyższe oceny.

Sólstafir
‹Ótta›

EKSTRAKT:90%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułÓtta
Wykonawca / KompozytorSólstafir
Data wydania9 sierpnia 2014
Wydawca Season of Mist
NośnikCD
Czas trwania77:21
Gatunekrock
EAN822603133127
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
W składzie
Aðalbjörn Tryggvason, Sæþór Maríus Sæþórsson, Svavar Austman, Guðmundur Óli Pálmason, Halldór A. Björnsson, Hildur Ársælsdóttir, Edda Rún Ólafsdóttir, Maria Huld Markan Sigfúsdóttir, Sólrún Sumarliðadóttir
Utwory
CD1
1) Lágnætti08:44
2) Ótta09:38
3) Rismál04:24
4) Dagmál05:39
5) Miðdegi04:18
6) Nón07:47
7) Miðaftann05:39
8) Náttmál11:15
CD2
1) Tilberi06:31
2) Til Valhallar04:30
3) Ótta (Elevator Mix)08:56
Wyszukaj / Kup
Zespół Sólstafir został założony w połowie lat 90. ubiegłego wieku i pierwotnie był triem. Tworzyli je wokalista i gitarzysta Aðalbjörn Tryggvason (przez kolegów zwany Addim), basista Halldór Emarsson oraz perkusista Guðmundur Óli Pálmason. W tym składzie grupa nagrała EP-kę „Til Valhallar” (1996), która światło dzienne ujrzała dzięki jednej z niezależnych wytwórni w… Czechach. Zawarta na niej muzyka nie grzeszyła szczególną oryginalnością; można ją było zakwalifikować jako mieszankę black i viking metalu (w stylu nieodżałowanego Bathory). Nic więc dziwnego, że oczekiwany sukces nie nadszedł, co spowodowało pewne perturbacje personalne. Odszedł Halldór, a jego miejsce zajął Svavar Austman (ksywka „Svabbi”); Guðmundur Óli z kolei, choć nie opuszczał szeregów Sólstafir, zaczął udzielać się w efemerycznej black-ambientowej formacji Hólókaust 2001, która pozostawiła po sobie tylko jeden materiał – „A Death Odyssey” (2000). W tym też czasie kariera Islandczyków nabrała nagłego przyspieszenia, głównie za sprawą kontraktu z niemiecką firmą Ars Metalli, która zdecydowała się wydać debiutancki krążek Wyspiarzy. Album „Í Blóði og Anda” (2002) był w zasadzie podsumowaniem dotychczasowej działalności grupy i zarazem zamknięciem pierwszego okresu jej istnienia. Sólstafir powoli żegnało się z black metalem, a rozstanie to zostało ostatecznie przypieczętowane w momencie dokooptowania do składu drugiego gitarzysty, którym został Sæþór M. Sæþórsson (zdrobniale „Pjúddi”).
Nagrany z Sæþórem drugi longplay – „Masterpiece of Bitterness” (2005) – wytyczał już nowy kierunek poszukiwań zespołu. Do muzyki kwartetu zaczęły przenikać elementy rocka gotyckiego i psychodelii, a z czasem również progresu i – nade wszystko – post-rocka. Co słychać wyraźnie na kolejnych krążkach Sólstafir: rewelacyjnym „Köld” (2009) i, choć może to być trudne do wyobrażenia, jeszcze lepszym, dwupłytowym „Svartir Sandar” (2011). Po płycie sprzed trzech lat wydawało się, że niemożliwym będzie dorównanie jej poziomem, a mimo to – rzecz, na pozór, nierealna – stała się faktem. Album „Ótta” ukazał się, podobnie jak jego poprzednik, nakładem mającej swoją siedzibę w Marsylii wytwórni Season of Mist. Wydano go w dwóch wersjach. Podstawowa – na jednym kompakcie i dwóch winylach – zawiera osiem kompozycji; do limitowanej dołączony jest natomiast dodatkowy kompakt i winylowa EP-ka z trzema utworami. Do nagrania płyty muzycy zaprosili znamienitych gości: pianistę Halldóra A. Björnssona (niektóre partie fortepianu wykonał też jednak „Addi”), którego słychać było już na „Svartir Sandar”, oraz rozchwytywany przez artystów z Islandii – choć nie tylko przez nich – żeński kwartet smyczkowy Amiina (sic!), rozsławiony dzięki udziałowi w sesjach nagraniowych takich formacji, jak Sigur Rós, múm czy Alcest (vide rewelacyjny „Shelter”).
Otwierający album, prawie dziewięciominutowy, utwór „Lágnætti” od pierwszych sekund wprowadza słuchaczy w ten niepowtarzalny klimat, który może kojarzyć się tylko z Sólstafir. Śpiew Aðalbjörna, jedynie przy akompaniamencie fortepianu Halldóra, urzeka niezwykłym smutkiem, z miejsca przywodzącym na myśl islandzkie – surowe, ale urzekające pięknem – krajobrazy. Nawet kiedy dołącza reszta zespołu, gdy Sæþór zaczyna budować gitarową ścianę dźwięku, a wokal „Addiego” przesuwa się w kierunku krzyku – numer ten nic nie traci na pełnym nostalgii nastroju. Z czasem „Lágnætti” ewoluuje coraz bardziej – fortepian zaczyna wspomagać sekcję rytmiczną, a na plan pierwszy wybija się gitara, serwująca solówkę bliską stylistyce… stoner-rocka. I to jest nowy element w twórczości Islandczyków; ani na „Köld”, ani też na „Svartir Sandar” takich brzmień nie było (choć można by sprzeczać się, czy swoista tego zapowiedź nie znalazła się w „Djákninn”). W podobnym kierunku pognała muzyków wyobraźnia podczas pracy nad kawałkiem tytułowym. Po długim rozbiegu otrzymujemy kolejne stonerowe partie gitary i fortepianu. Trzeba przyznać, że przydają one tej kompozycji ogromnej dynamiki. O dziwo jednak, zyskując na żywiołowości, „Ótta” nie traci też nic na klimacie, o co dbają panie z Amiiny. To głównie dzięki nim utwór ten wciąż ma posmak post-rocka spod znaku Thee Silver Mt. Zion Memorial Orchestra bądź Godspeed You! Black Emperor.
W „Rismál” na dobry początek otrzymujemy rzewny śpiew a capella Aðalbjörna – i w takiej też tonacji utrzymany jest cały kawałek. Dużo w nim melancholijnego patetyzmu; w pamięć zaś zapada głównie dzięki melodyjnemu wątkowi gitary. Nastrój zmienia się w „Dagmál”, w którym Islandczycy raz jeszcze odbywają podróż do krainy psychodelii i stoner-rocka (znów ten czarowny fortepian Halldóra!), nie zapominając jednak ani o zmianach tempa, ani drobnym smaczku w postaci kwartetu smyczkowego (tym razem na bardzo dalekim planie). Te same rejony muzycy z Sólstafir eksplorują również w „Miðdegi”, w którym metalowa konwencja złamana zostaje postrockową, gitarową ścianą dźwięku (za co odpowiada Sæþór). „Nón” to powrót do dłuższych form, z jakich ostatnimi czasy grupa korzysta nader chętnie. Ten prawie ośmiominutowy kawałek zaczyna się od potężnego uderzenia. Dopiero z czasem „Addi” i koledzy pozwalają sobie na przyhamowanie; w pewnym momencie nawet całkowicie oddają „głos” pianiście, który zresztą już do samego końca odgrywać będzie rolę pierwszoplanową. Mimo wyeksponowania instrumentu kojarzącego się raczej z mniej inwazyjnymi w psychikę słuchacza rodzajami rocka, numer ten nic nie traci na energii. Jej dawka jest tu tak wielka, że dla równowagi następnym utworem na liście jest, zagrana „bez prądu”, ballada „Miðaftann”, w której wokalowi Aðalbjörna przez cały czas towarzyszy akompaniament fortepianu (dopiero w końcówce dochodzą smyczki).
Album wieńczy najdłuższa w całym zestawie, bo trwająca ponad jedenaście minut, kompozycja „Náttmál”. Nie tylko z racji długości należy jej się honorowy tytuł opus magnum płyty; wpływa na to również kilka innych czynników. Po refleksyjnej, aczkolwiek przesterowanej partii gitary zespół wkracza na nieco szybsze obroty, chociaż przez cały czas interesuje go nade wszystko utrzymanie odpowiedniego klimatu. Jest więc majestatycznie i melodyjnie, niemal hipnotycznie. Zaskakiwać może jednak końcówka, w której zespół wyraźnie nawiązuje do swojej odległej przeszłości, kiedy w ich dokonaniach mocnym echem odbijały się wpływy viking metalu. Że to nie przypadek, przekonuje dodatkowa płytka dołączona do albumu „Ótta”. Zawiera ona trzy numery, w tym jeden, który uznać można za sporą niespodziankę. Na otwarcie otrzymujemy „Tilberi”, utrzymany w tym samym nastroju co cała płyta – z nastrojową gitarą na wstępie, potem ze wstawkami stonerowymi. Dlaczego więc muzycy nie zdecydowali się włączyć go do podstawowego materiału? Odpowiedź może być tylko jedna – z uwagi na odmiennie potraktowaną, bliską black metalowi, warstwę wokalną.
Największym zaskoczeniem jest jednak kawałek drugi – nowa wersja tytułowej kompozycji z debiutanckiej EP-ki Sólstafir sprzed… osiemnastu lat. „Til Valhallar” to już klasyczny black, z „Addim” wydzierającym się, jakby go przypiekali na ogniu piekielnym. Dla tych, którzy odzwyczaili się już od podobnego oblicza Islandczyków, ukojeniem będzie zapewne inaczej zmiksowana wersja „Ótta”, nieco (o czterdzieści sekund) krótsza, za to z bardziej wyeksponowanymi smyczkami (w stylu GY!BE). Dla tych, którzy rozpoczęli swoją przygodę z twórczością Aðalbjörna i spółki od „Köld” czy „Svartir Sandar”, najnowszy album może być pewnym zaskoczeniem. Ba! może zdarzyć się i tak, że po pierwszym, drugim czy trzecim przesłuchaniu, trudno będzie im ukryć rozczarowanie spowodowane zmianą stylistyki. Co można na to poradzić? Na pewno nie należy się na Sólstafir obrażać. Trzeba dać tej płycie szansę. Wpakować ją do odtwarzacza po raz dziesiąty, piętnasty, dwudziestu – do chwili, aż się zaskoczyć. Bo że przyjdzie taki moment, kiedy od „Lágnætti”, „Ótta”, „Nón”, „Miðaftann” i „Náttmál” nie będziecie w stanie się uwolnić – to pewne!
koniec
2 września 2014
Skład:
Aðalbjörn Tryggvason – śpiew, gitara elektryczna, fortepian
Sæþór M. Sæþórsson – gitara elektryczna
Svavar Austman – gitara basowa
Guðmundur Óli Pálmason – perkusja
gościnnie:
Halldór A. Björnsson – fortepian
kwartet smyczkowy Amiina (Hildur Ársælsdóttir, Edda Rún Ólafsdóttir, Maria Huld Markan Sigfúsdóttir, Sólrún Sumarliðadóttir)

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Tu miejsce na labirynt…: Ente wcielenie Magmy
Sebastian Chosiński

26 IV 2024

Chociaż poprzednia płyta Rhùn, czyli „Tozïh”, ukazała się już niemal rok temu, najnowsza, której muzycy nadali tytuł „Tozzos”, wcale nie zawiera nagrań powstałych bądź zarejestrowanych później. Oba materiały są owocami tej samej sesji. Trudno dziwić się więc, że i stylistycznie są sobie bliźniacze.

więcej »

Czas zatrzymuje się dla jazzmanów
Sebastian Chosiński

25 IV 2024

Arild Andersen to w świecie europejskiego jazzu postać pomnikowa. Kontrabasista nie lubi jednak przesiadywać na cokole. Mimo że za rok będzie świętować osiemdziesiąte urodziny, wciąż koncertuje i nagrywa. Na dodatek kolejnymi produkcjami udowadnia, że jest bardzo daleki od odcinania kuponów. „As Time Passes” to nagrany z muzykami młodszymi od Norwega o kilkadziesiąt lat album, który sprawi mnóstwo radości wszystkim wielbicielom nordic-jazzu.

więcej »

Tu miejsce na labirynt…: Oniryczne żałobne misterium
Sebastian Chosiński

24 IV 2024

Martin Küchen – lider freejazzowej formacji Angles 9 – zaskakiwał już niejeden raz. Ale to, co przyszło mu na myśl w czasie pandemicznego odosobnienia, przebiło wszystko dotychczasowe. Postanowił stworzyć – opartą na starożytnym greckim micie i „Odysei” Homera – jazzową operę. Do współpracy zaprosił wokalistkę Elle-Kari Sander, kolegów z Angles oraz kwartet smyczkowy. Tak narodziło się „The Death of Kalypso”.

więcej »

Polecamy

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku

A pamiętacie…:

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski

Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski

Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski

Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski

Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski

Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski

Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski

Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski

The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski

T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski

Zobacz też

W trakcie

zobacz na mapie »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.