Tu miejsce na labirynt…: Bohaterowie z Transylwanii [Phoenix „Vino, Ţepeş!” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Swoją – obfitującą w zakręty i dramatyczne wydarzenia – biografią grupa Phoenix mogłaby obdzielić przynajmniej kilku wykonawców z krajów demokracji ludowej. A i całkiem niezły film dałoby się na jej podstawie nakręcić. Najważniejsze jednak, że Nicu Covaci – lider zespołu – nie jest zapatrzony jedynie w chwalebną przeszłość i co parę (paręnaście) lat przypomina o sobie kolejną płytą. Najnowsza nosi tytuł „Vino, Ţepeş!”.
Tu miejsce na labirynt…: Bohaterowie z Transylwanii [Phoenix „Vino, Ţepeş!” - recenzja]Swoją – obfitującą w zakręty i dramatyczne wydarzenia – biografią grupa Phoenix mogłaby obdzielić przynajmniej kilku wykonawców z krajów demokracji ludowej. A i całkiem niezły film dałoby się na jej podstawie nakręcić. Najważniejsze jednak, że Nicu Covaci – lider zespołu – nie jest zapatrzony jedynie w chwalebną przeszłość i co parę (paręnaście) lat przypomina o sobie kolejną płytą. Najnowsza nosi tytuł „Vino, Ţepeş!”.
Phoenix ‹Vino, Ţepeş!›Utwory | | CD1 | | 1) Bucovina | 05:15 | 2) Cântec [Ştefan şi Mihai] | 04:05 | 3) Mircea [Scrisoarea a III-a] | 03:01 | 4) Decebal cǎtre popor | 06:17 | 5) Paşa Hassan | 02:16 | 6) Nǎluca [Ştefan cel mare] | 02:53 | 7) Vino, Ţepeş! | 03:57 | 8) Phoenix | 01:51 | 9) Pavel Chinezu | 06:41 |
Historia Phoenixa sięga początków lat 60. ubiegłego wieku, kiedy to – urodzony w 1947 roku w rumuńskiej Timişoarze (dawnym węgierskim Temesvárze) – Nicolae (Nicu) Covaci do spółki ze swoją szkolną koleżanką, Florin Bordeianu, założył pierwszy zespół – Sfinţii (Święci). Zafascynowani brytyjskimi kapelami beatowymi, starali się przenieść muzykę The Shadows, The Beatles i The Rolling Stones na grunt rumuński, co nie spotykało się ani ze zrozumieniem, ani tym bardziej sympatią czy pochwałą władz. Mimo to grupa zdobywała coraz większą popularność, głównie w środowiskach uczelnianych, w czym w dużej mierze pomogło jej zdobycie – w 1962 roku – drugiej nagrody na Bukaresztańskim Festiwalu Studentów. Nie uchroniło to jednak Sfinţii przed inwigilacją i naciskami. W ich wyniku trzy lata później Covaci podjął decyzję o rozwiązaniu zespołu, tyle że był to jedynie sprytny wybieg, ponieważ niemal z rozbiegu podjął decyzję o powołaniu do życia kolejnej kapeli, którą nazwał… Phoenix. Szyld ten, biorąc pod uwagę przyszłość, okazał się jak najbardziej trafny – formacja bowiem wielokrotnie musiała odradzać się z popiołów. W latach 1968-1969 Phoenix wydał wreszcie pierwsze płyty; były to – zawierające po cztery króciutkie piosenki – EP-ki „Vremuri” i „Floarea stîncirol”. Rok później, zdając sobie sprawę, że epoka „brytyjskiej inwazji” powoli odchodzi do lamusa, Covaci dokonał pierwszej (ale nie ostatniej) wolty stylistycznej, przerzucając się na granie bluesa. Długo to nie trwało, ponieważ w 1971 roku objawiło się jeszcze nowsze oblicze zespołu, w którym lider starał się łączyć stylistykę zdobywającego coraz większe rzesze fanów rocka progresywnego z muzyką folkową. W innych krajach demokracji ludowej podobne eksperymenty podejmowali chociażby polscy Skaldowie, białoruskie Песняры czy kazachski Дос-Мукасан. Były one mile widziane przez władze, co wielu kapelom zapewniało względną niezależność i wolność wypowiedzi. Z drugiej strony nie należy jednak tego kroku Covaciego traktować jako próby podlizania się partii komunistycznej, ponieważ tak jak i wcześniej (za czasów Świętych), muzyk wciąż był pod ścisłą obserwacją Securitate, czyli osławionej – w negatywnym znaczeniu tego słowa – policji bezpieczeństwa. W 1972 roku ukazała się pierwsza płyta długogrająca zespołu – legendarne „Cei ce ne-au dat nume”, z tak wspaniałymi, nawiązującymi do folkloru rumuńskiego, kompozycjami, jak „Negru vodǎ. Balada” czy „Pseudo-Morgana”. Po jej wydaniu Covaci przystąpił do pracy nad rock-operą „Meşterul Manole”, ale cenzura dokonała w gotowym już dziele tylu cięć, że jego wystawienie okazało się niemożliwe. Uratowano jedynie trzy utwory, które udało się opublikować na kolejnej EP-ce. Na szczęście obyło się bez używania nożyc cenzorskich podczas pracy nad kolejnymi krążkami, w efekcie czego w ciągu dwóch następnych lat światło dzienne ujrzały – równie dobre co debiut – albumy „Mugur de fluier” (1974) oraz „Cantofabule” (1975). Niewiele jednak zmieniło to w relacjach zespołu z władzami; Covaci czuł zaciskającą się coraz ciaśniej na szyi pętlę, wreszcie – po ślubie z Holenderką i otrzymaniu zagranicznego paszportu – wyjechał w 1976 roku do Amsterdamu. Tam założył nową kapelę, złożoną z takich jak on imigrantów i uciekinierów z różnych krajów Europy (i spoza niej). Nie potrafił jednak zapomnieć o pozostawionych w ojczyźnie przyjaciołach. Po roku spędzonym na Zachodzie Nicolae wrócił do Rumunii; mógł czuć się bezpieczny, ponieważ chronił go paszport holenderski. Wziął udział w kilku koncertach Phoenixa (między innymi w Konstancy i Tulczy), po czym zorganizował pozostałym muzykom ucieczkę na Zachód – przez cztery granice, do Republiki Federalnej Niemiec. By oszukać Securitate i służby innych krajów komunistycznych, które znalazły się na ich drodze do wolnego świata, członkowie zespołu ukryli się w pustych skrzyniach na wzmacniacze Marshalla. Uciekli wówczas gitarzysta Erlend Krauser, basista Josef Kappl i perkusista Ovidiu Lipan; z „zaproszenia” nie skorzystał jedynie wokalista Mircea Baniciu, który obawiał się zbytniego ryzyka. Po dotarciu do Niemiec drogi muzyków rozeszły się. Krauser, Kappl i Lipan powołali do życia nową kapelę – Madhouse, pod szyldem której wydali dwa progresywne longplaye: „From the East” (1979) oraz „Giacca de blue” (1979). Covaci z kolei skompletował nowy skład i zaczął występować pod nazwą Transsylvania-Phoenix; taki też tytuł otrzymała jedyna, wydana w 1981 roku, płyta tego wcielenia zespołu. Miał on zresztą dość płynny skład; bywał nawet duetem, który – oprócz Nicu – tworzył jeszcze Dzidek (Zdzisław) Marcinkiewicz, Polak urodzony w Legnicy, który jako dziewiętnastolatek w roku ogłoszenia stanu wojennego wyjechał do Niemiec i osiadł w Osnabrück. Marcinkiewicz w 1985 roku dołączył do stałego składu Phoenixa; jeszcze w Niemczech wziął udział w nagraniu singli „Ballad for You” (1987) i „Ciocîrlia” (1990) oraz EP-ki „Tuareg” (1988). Gdy po zamordowaniu komunistycznego dyktatora Rumunii Nicolae Ceauşescu, Covaci zdecydował się na powrót do Rumunii, Polak znalazł się u jego boku. Dlatego też można go usłyszeć na pierwszej nagranej w ojczyźnie po przełomie politycznym płycie „Timişoara” (1992), która sygnowana była nazwą SymPhoenix. Zadebiutował na niej również nowy basista, Niemiec Volker Vaeßen, który pozostał w grupie do dziś. Kolejne lata były dla zespołu średnio udane; nowe albumy ukazywały się po wieloletnich przerwach: „În umbra marelui urs” w 2000, „Baba Novak” (ponownie sygnowana nazwą Transsylvania-Phoenix) w 2005, wreszcie „Vino, Ţepeş!” – w 2014 roku. Po drodze była jeszcze, zarejestrowana przed sześcioma laty, płyta nagrana z pierwszą artystyczną partnerką Covaciego, Florin Bordeianu – „Back to the Future…”. Przygotowując się w Bukareszcie do nagrania najnowszego krążka, Nicu skorzystał z jednej strony z usług starych znajomych, czyli Vaeßena i Marcinkiewicza, z drugiej natomiast zaprosił do współpracy artystów młodych i niezbyt jeszcze doświadczonych, jak chociażby wokalista Costin Adam (niegdyś w formacji Nexus), gitarzysta Andrei Cerbu oraz perkusista Flavius Hosu. Co udało się wypichcić takiej mieszance rutyny i młodości? Otóż zaskakująco dobrą płytę, która nawet jeśli nie dorównuje najwybitniejszym dokonaniom Phoenixa (vide „Cei ce ne-au dat nume” i „Cantofabule”), to na pewno nie przynosi Covaciemu żadnego wstydu. Na „Vino, Ţepeş!” trafiło dziewięć kompozycji, spośród których osiem połączonych jest tematyką do tego stopnia, że całość można by nawet uznać za concept-album. Wspólnym mianownikiem są przede wszystkim nawiązujące do folkloru teksty, które w zdecydowanej większości wyszły spod piór wybitnych poetów rumuńskich XIX i XX wieku: Mihaia Eminescu (zmarłego w 1889 roku), George Coşbuca (1918) oraz Alexandru Macedonskiego (1920). Muzykę do nich – z jednym tylko wyjątkiem – skomponowali Covaci i Adam. Ten wyjątek to otwierająca album „Bucovina”, która jest po prostu pieśnią ludową i – jak to często w przypadku podobnych utworów bywa – nieznany jest zarówno autor jej muzyki, jak i słów. Co w niczym nie zmienia faktu, że w aranżacji zaproponowanej przez Phoenixa przeistoczyła się ona w niezwykle melodyjny darkfolkowy kawałek, w którym doskonale dopełniają się motywy organowe z partiami gitar – akustycznej i elektrycznej. Świetne wrażenie pozostawiają po sobie również pojawiające się w finale chórki. „Cântec (Ştefan şi Mihai)” (do wiersza Coşbuca) otwierają klawisze – orkiestrowo zaaranżowane syntezatory i wpleciony w nie fortepian akustyczny – które wkrótce ustępują miejsca grającym unisono gitarom elektrycznym i zwielokrotnionym, nałożonym na siebie ścieżkom wokalnym. W tle mamy zaś motoryczny, ale i bardzo melodyjny podkład, który i z tego kawałka czyni kolejny potencjalny przebój. „Mircea (Scrisoarea a III-a)” (z tekstem Eminescu) ma w sobie więcej klasycznego rocka (spod znaku AOR) niż folku, ale i ta kompozycja – dzięki kapitalnym proporcjom pomiędzy rockowym wykopem a romantycznym nastrojem – długo nie daje o sobie zapomnieć. „Decebal cǎtre popor” (do jeszcze jednego wiersza Coşbuca) można z kolei uznać za patetyczną balladę, o której klimacie decydują głównie dialogi: gitary akustycznej z fortepianem oraz organów Hammonda z chórkiem. Jedyne, co może trochę irytować, to nazbyt syntetyczne brzmienie perkusji. W „Paşa Hassan” (ponownie, jak „tekściarz”, kłania się Coşbuc) folk spotyka się z hard rockiem, z mocnym wokalem Costina Adama kontrastuje zaś subtelna partia gitary akustycznej. Smaku tej kompozycji dodaje jeszcze parokrotnie powtarzany, na długo zapadający w pamięć motyw grany na gitarze elektrycznej. „Nǎluca (Ştefan cel mare)” (do tekstu Alexandru Macedonskiego) to jeden z krótszych numerów na albumie, ale czas jego trwania jest odwrotnie proporcjonalny do radości, jaką ze sobą niesie. Ostry, syntezatorowy wstęp idealnie wpisuje się bowiem w motoryczny puls nadawany przez rozpędzoną sekcję rytmiczną, która jednak ani na moment nie staje na przeszkodzie przebojowości kawałka. To samo można w zasadzie powiedzieć o kolejnym utworze – tytułowym „Vino, Ţepeş!”, w którym po perkusyjnym preludium do głosu dochodzi cały zespół, by zaserwować słuchaczom niezwykle skoczne folkowo-rockowe granie. Właściwą część albumu zamyka niespełna dwuminutowa ballada „Phoenix” (do wiersza Mihaia Eminescu), zaśpiewana – jedynie przy akompaniamencie gitary akustycznej – zachrypniętym głosem przez samego Nicolae Covaciego. To piękne zwieńczenie przemyślanego, choć zaskakująco krótkiego jak na czas, który upłynął od wydania poprzedniego albumu zespołu, materiału. Jako bonus grupa dorzuciła jeden kawałek – to najdłuższy w całym zestawie „Pavel Chinezu”, do którego słowa napisali współczesny poeta rumuński Serban Foarţǎ i pochodzący z Timişoary scenarzysta i reżyser filmowy Andrei Ujicǎ, etatowi tekściarze Phoenixa w latach 70. ubiegłego wieku. Wspomniany utwór – poświęcony żyjącemu w XV wieku Pálowi Kinizsiemu, dowódcy wojsk madziarskich, pogromcy Turków Osmańskich w bitwie na Chlebowym Polu (w 1479 roku) – jest zresztą nową wersją kompozycji zamieszczonej przed czterdziestu laty na krążku „Mugur de fluier”. Dodajmy jednak: wersją bardziej dynamiczną, z bluesowymi wstawkami i świetnie – jak na kapelę Covaciego przystało – zaaranżowanymi chórkami. Nicolae obchodził w kwietniu 2014 roku sześćdziesiąte siódme urodziny – to słuszny wiek, w którym artysta rockowy spokojnie mógłby udać się na zasłużoną emeryturę. Jak widać jednak, Rumun wciąż jest daleki od podjęcia tej decyzji. I słusznie. Bo przecież gdyby zdecydował się na to przed kilkoma laty, krótko po wydaniu albumu „Baba Novak”, dzisiaj nie cieszylibyśmy się z krążka „Vino, Ţepeş!”. Martwi tylko jedna rzecz: jeśli lider Phoenixa zachowa dotychczasową częstotliwość publikowania nowych płyt, następczyni obecnej powinna pojawić się w sprzedaży krótko przed osiemdziesiątymi urodzinami lidera. Skład: Costin Adam – śpiew Nicolae Covaci – gitara elektryczna, gitara akustyczna, śpiew Andrei Cerbu – gitara elektryczna Volker Vaeßen – gitara basowa Zdzisław Marcinkiewicz – syntezatory, organy, fortepian Flavius Hosu – perkusja gościnnie: Aurelian Dincǎ – gitara elektryczna Marc Alexandru Tint – gitara elektryczna
|