Tu miejsce na labirynt…: Rehabilitacja po czterech dekadach [Spettri „2973 La Nemica dei Ricordi” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Można odnieść wrażenie, że we Włoszech nastąpiła w ostatnich miesiącach moda na reaktywowanie zespołów z lat 70. XX wieku. Po kolejnym odrodzeniu Goblina i powiązanego z nim personalnie Cherry Five, na scenie zameldowały się dwie kolejne formacje progresywne – Biglietto per l’Inferno (już bez sufiksu „Folk” w nazwie) oraz Spettri. Ta ostatnia zaakcentowała nawet swoją obecność wydaniem albumu „2973 La Nemica dei Ricordi”.
Tu miejsce na labirynt…: Rehabilitacja po czterech dekadach [Spettri „2973 La Nemica dei Ricordi” - recenzja]Można odnieść wrażenie, że we Włoszech nastąpiła w ostatnich miesiącach moda na reaktywowanie zespołów z lat 70. XX wieku. Po kolejnym odrodzeniu Goblina i powiązanego z nim personalnie Cherry Five, na scenie zameldowały się dwie kolejne formacje progresywne – Biglietto per l’Inferno (już bez sufiksu „Folk” w nazwie) oraz Spettri. Ta ostatnia zaakcentowała nawet swoją obecność wydaniem albumu „2973 La Nemica dei Ricordi”.
Spettri ‹2973 La Nemica dei Ricordi›Utwory | | CD1 | | 1) Il Lamento dei Gabbiani | 05:43 | 2) La Nave | 07:08 | 3) La Profezia | 07:09 | 4) Onda di Fuoco – Parts 1 & 2 | 06:41 | 5) La Nemica dei Ricordi | 07:07 | 6) I Delfino Bianco | 04:09 | 7) La Stiva | 05:28 | 8) L’Approdo | 05:05 |
Czy ktoś z Was jeszcze parę miesięcy temu spodziewał się, że 2015 rok upłynie pod znakiem powrotów na scenę mniej lub bardziej znanych włoskich formacji progresywnych, które zaczynały karierę jeszcze w latach 60. bądź 70. ubiegłego wieku? Bo o ile zostaliśmy już przyzwyczajeni do kolejnych reaktywacji – z lub bez Claudia Simonettiego w składzie – Goblina („ Four of a Kind”) bądź pojawiania się jego licznych klonów, jak chociażby Goblin Rebirth („ Goblin Rebirth”), to odrodzenie – po czterech dekadach – grupy Cherry Five („ Il Pozzo dei Giganti”) było mimo wszystko zaskoczeniem. A to, jak się okazuje, wcale nie koniec zaskakujących powrotów. Objawił się bowiem – chyba już po raz trzeci – zespół Biglietto per l’Inferno, który postanowił właśnie wrócić do swoich rockowych korzeni, rezygnując tym samym (choć może nie do końca) na płycie „Vivi. Lotta. Pensa.” (2015) z mariażu z folkiem. Z niczego natomiast nie musiała rezygnować formacja Spettri, która w czterdzieści trzy lata po nagraniu debiutanckiego krążka zarejestrowała nowy materiał (dopiero drugi w karierze), utrzymany dokładnie w tym samym stylu. Jak czas stanął w miejscu! Początki Spettri sięgają… 1964 roku. To wtedy dwaj, mieszkający we Florencji, bracia Ponticiello – śpiewający Ugo oraz grający na gitarze Raffaele – postanowili założyć zespół, który byłby w stanie zdyskontować olbrzymie sukcesy grup spod znaku „brytyjskiej inwazji”. W takim też stylu utrzymane były piosenki, które trafiły na pierwsze single formacji (w latach 1966-1967 wydała ich co najmniej trzy). O dziwo jednak, popularność nie nadeszła. W efekcie w kolejnych latach Spettri zaczęło przechodzić stylistyczną ewolucję, coraz odważniej zmierzając w kierunku rocka progresywnego i hard rocka. Z czasem wykrystalizował się też skład zespołu, w którym – oprócz dwójki braci – znaleźli się jeszcze: basista Giuliano Giunti oraz perkusista Ubaldo Palanti. Wkrótce tego ostatniego zastąpił Mauro Sarti (przyszły bębniarz Campo di Marte i Bella Band), na którego miejsce z kolei w 1968 roku zatrudniono Giorgio Di Ruvo. Dwa lat później natomiast, co było niezwykle istotnym krokiem na drodze do ukształtowania się nowego stylu formacji, poszerzono instrumentarium o organy Hammonda, co wiązało się z przyjęciem na „etat” Stefano Melaniego. Ostatnią ważną roszadą personalną była zmiana na stanowisku basisty – za Giuntiego przyszedł Vincenzo Ponticiello, młodszy brat Ugo i Raffaele. W takim zestawieniu 13 października 1972 roku Spetrri weszło do studia, aby zarejestrować materiał na debiutancki album. Miała go wypełnić trwająca prawie czterdzieści minut progresywno-hardrockowa suita (utrzymana w stylu Deep Purple i Black Sabbath), nad którą muzycy pracowali w pocie czoła przez poprzednie dwa lata. Niestety, efekt ich pracy okazał się niesatysfakcjonujący. Z jednej strony szwankowała jakość nagrania (spowodowana fatalną produkcją), z drugiej – zarzucono grupie brak oryginalności. Taśma, zamiast powędrować do dalszej obróbki, trafiła do archiwum. Formacja jeszcze przez trzy lata próbowała walczyć o przychylność słuchaczy i krytyków, ale w końcu w połowie lat 70. poddała się i została rozwiązana (co ciekawe, stało się to niemal w tym samym momencie, kiedy identyczną decyzję podjęli muzycy wspomnianego wyżej Biglietto per l’Inferno). I pewnie nigdy więcej byśmy o niej nie usłyszeli, gdyby w 2011 roku genueńska wytwórnia Black Widow Records (wielce zasłużona dla promowania italskiego rocka progresywnego i metalu) nie zdecydowała się opublikować sesję Spettri sprzed czterech dekad. Album „Spettri” – co wreszcie można było ocenić – rzeczywiście brzmi źle i boleśnie wtórnie; dzisiaj ma jedynie wartość archiwalną. Mimo to spotkał się z zainteresowaniem, co z kolei zachęciło braci Ponticiello do odrodzenia grupy. I tym sposobem muzycy zeszli się ponownie. Ugo znów stanął za mikrofonem, Raffaele wziął do ręki gitarę elektryczną, a Vincenzo – basową; za perkusją zasiadł, jak przed laty, Mauro Sarti, a klawisze rozstawił Stefano Melani. Jedyną nową twarzą w odrodzonym Spettri jest… saksofonista Matteo Biancalani. W tym składzie (plus zaproszeni goście) grupa weszła do studia, by nagrać nową płytę. Ukazała się ona – ponownie nakładem Black Widow Records – na początku maja tego roku pod tytułem „2973 (MMCMLXXIII) La Nemica dei Ricordi”. I chociaż trudno zarzucić jej przesadną oryginalność, brzmi ona nieporównanie lepiej i ciekawiej od debiutu. Trafiło nań osiem kompozycji, które brzmią dokładnie tak, jakby zespół nagrywał je w początkach lat 70. XX wieku – i wcale nie jest to zarzutem. Biorąc bowiem pod uwagę ostatnią modę na muzykę vintage, daje to Włochom szansę na zaistnienie w rockowych mediach. Zaproponowany przez Spettri na otwarcie „Il Lamento dei Gabbiani” już w pierwszych sekundach definiuje styl grupy: hardrockowe organy Hammonda, agresywna sekcja rytmiczna, ostra gitara – dokładnie tak brzmieli przed czterema dekadami Deep Purple. Istotnym odstępstwem od kanonu jest jednak wykorzystanie saksofonu, który – wbrew, być może, żywionym obawom – sprawdza się znakomicie. Przede wszystkim nie zmiękcza brzmienia, a poszczególnym utworom przydaje smaczku. „La Nave” zaczyna się od krótkiej partii fortepianu elektrycznego, który z miejsca przywołuje skojarzenia z Goblinem, choć akurat Claudio Simonetti wolał mimo wszystko wykorzystywać syntezatory. Chwilę później następuje mocne uderzenie pozostałych instrumentalistów, a uwagę przykuwa jazzrockowa wstawka grających unisono gitarzysty i saksofonisty. Fragment ten ewidentnie podbija napięcie, aby zwiększyć kontrast z kolejnym passusem, znacznie spokojniejszym, niemal romantycznym. Gdy Spettri wraca na hardrockowe tory, otwiera też tym samym drogę do następujących po sobie solówek – Melaniego (na syntezatorach), Biancalaniego i wreszcie Raffaele Ponticiello. W finale natomiast mamy do czynienia z nawiązaniem do dokonań wczesnego, bliskiego stylistyce doom metalu, Black Sabbath. W „La Profezia” grupa prezentuje się znacznie lżej – najpierw dzięki skocznej partii organów, a następnie duetowi gitary akustycznej (Raffaele) i fletu (na którym zagrał perkusista Mauro Sarti). I chociaż w ostatnich minutach dochodzą pozostałe instrumenty, utwór nie traci nic na subtelności, a dodatkowo zyskuje na… dostojeństwie. „Onda di Fuoco” składa się z dwóch części (w wersji winylowej płyty są one podzielone na dwie strony): pierwsza – oparta na brzmieniu instrumentów klawiszowych (fortepianu i organów) – charakteryzuje się teatralną melodeklamacją Ugo Ponticiello (w stylu Petera Gabriela z początku lat 70.), druga – to już klasyczny progresywny hard rock z nieodłącznymi solówkami. Początek utworu tytułowego budzi konsternację: gdyby nie wpleciona ścieżka saksofonu, można by pomyśleć, że to nie żadne „La Nemica dei Ricordi”, ale… „Perfect Strangers” Deep Purple. Ciekawe czy to świadomy cytat, czy też wyszło tak Melaniemu przez przypadek. W każdym razie dalej nawiązania do Brytyjczyków nie są już tak oczywiste. Po obowiązkowej części poświęconej solówkom Spettri pozwalają sobie na wykorzystanie chórku (śpiewającego z akompaniamentem organów), a na zakończenie nawet na improwizację. Zupełnie inne oblicze florentczyków prezentuje „I Delfino Bianco”, które – wykorzystując gitarę akustyczną i flet – pełnymi garściami czerpie z muzyki renesansowej; w przekonaniu tym utwierdza jeszcze eteryczny wokal pojawiającej się gościnnie Elisy Montaldo (z progresywnego zespołu Il Tempio delle Clessidre). Następujący po nim utwór „La Stiva” to ewidentnie najsłabszy moment płyty – chaotyczny, nieskładny, z wyraźnie męczącym się Ugo Ponticiello. Negatywne wrażenie nie ustępuje nawet wtedy, kiedy panowie podkręcają tempo. Na szczęście, wieńczący całość „L’Approdo” jest w stanie poprawić humor. Mimo że więcej w nim folku i muzyki dawnej, niż rocka i progresu, jakby bracia Ponticiello nasłuchali się Blackmore’s Night. Duża w tym zresztą zasługa drugiego z gości zaproszonych do studia, harfisty i harmonijkarza folkowej formacji Whisky Trail Stefano Corsiego. To jego partia wprowadzają ten niezwykły, zwiewny klimat – tak różniący się od tego, co Spettri proponowało we wcześniejszych kompozycjach. Dobrze się stało, że grupa wydała tę płytę; dzięki temu ma szansę zostać zapamiętana nie tylko z jakże nieudanego – i chyba niepotrzebnie po latach wyciągniętego na światło dzienne – debiutu. I chociaż płycie „2973 La Nemica dei Ricordi” daleko do arcydzieła, to jednak zawiera ona kilka utworów, które u wiernych progrockowi słuchaczy powinny spowodować szybsze bicie serca. A to już wystarczająca nagroda. Skład: Ugo Ponticiello – śpiew Raffaele Ponticiello – gitara elektryczna, gitara akustyczna Vincenzo Ponticiello – gitara basowa Stefano Melani – organy Hammonda, syntezatory, fortepian, fortepian elektryczny, mellotron Matteo Biancalani – saksofon Mauro Sarti – perkusja, flet, gong gościnnie: Elisa Montaldo – śpiew (6) Stefano Corsi – harmonijka, harfa celtycka (8)
|