Tu miejsce na labirynt…: Delikatnie… subtelnie… pięknie [Dungen „Allas sak” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Ostatnie miesiące są dla gitarzysty Reinego Fiske niezwykle pracowite. W 2015 roku ukazały się już nowe albumy The Amazing i Elephant9, na których Szwed zagrał „pierwsze skrzypce”. W zapowiedziach na ten rok znajduje się jeszcze kolejny materiał Svenska Kaputt. A jakby komuś nadal było mało, może sięgnąć po najnowsze wydawnictwo kwartetu Dungen – „Allas Sak” – którego Fiske jest współliderem.
Tu miejsce na labirynt…: Delikatnie… subtelnie… pięknie [Dungen „Allas sak” - recenzja]Ostatnie miesiące są dla gitarzysty Reinego Fiske niezwykle pracowite. W 2015 roku ukazały się już nowe albumy The Amazing i Elephant9, na których Szwed zagrał „pierwsze skrzypce”. W zapowiedziach na ten rok znajduje się jeszcze kolejny materiał Svenska Kaputt. A jakby komuś nadal było mało, może sięgnąć po najnowsze wydawnictwo kwartetu Dungen – „Allas Sak” – którego Fiske jest współliderem.
Dungen ‹Allas sak›Utwory | | CD1 | | 1) Allas sak | 03:29 | 2) Sisten gästen | 02:41 | 3) Franks kaktus | 05:40 | 4) En gång om året | 04:32 | 5) Åkt dit | 03:01 | 6) En dag på sjön | 04:13 | 7) Flickor och pojkar | 03:10 | 8) Ljus in i min panna | 03:57 | 9) Sova | 08:34 |
Nieczęsto się zdarza, aby muzycy rockowi rozpieszczali słuchaczy; znacznie częściej mamy do czynienia z sytuacją przeciwną. Na szczęście czterdziestotrzyletni Reine Fiske należy do tych artystów, którzy chętnie pracują w studiu nagraniowym, na dodatek angażując się w wiele projektów pobocznych. Sławę zyskał jako gitarzysta formacji Landberk, która – po wydaniu pięciu albumów studyjnych – przeszła do historii w 1996 roku. Chwilę później, do spółki z muzykami Anekdoten, stworzył efemeryczny band Morte Macabre, po którym pozostała tylko jedna, ale za to wyśmienita płyta – „ Symphonic Holocaust” (1998). Rok później Fiske „zgadał” się z wokalistą i multiinstrumentalistą Gustavem Ejstesem i powołali do życia kolejny zespół – Dungen. Ale i tego było mu mało, więc w 2000 roku związał się jeszcze – co prawda na krótko – z formacją Paatos, którą opuścił zaraz po publikacji debiutanckiego krążka „Timeloss” (2002). Długo w wierności Dungen jednak nie wytrwał. Chcąc pograć trochę lżejszą odmianę rocka progresywnego, wziął udział w tworzeniu The Amazing, z którym w tym roku wydał czwarty już longplay – „Picture You”. Myślicie, że to już wszystko? Skądże! Przed trzema laty Szwed przyjął zaproszenie od norweskiego tria Elephant9 (i jego lidera Stålego Storløkkena), z którym wydał do tej pory dwa albumy: „ Atlantis” (2012) oraz „ Silver Mountain” (2015). Przy okazji coraz częstszych wizyt Fiskego w Oslo do współpracy zaprosił go również inny norweski tercet – Motorpsycho; w efekcie wspólnie zarejestrowali materiał na płyty „Still Life with Eggplant” (2013) i „ Behind the Sun” (2014). Pomiędzy nimi Reine znalazł jeszcze czas na rozkręcenie kolejnego projektu (tym razem w towarzystwie muzyków o proweniencji jazzowej bądź jazzrockowej) – Svenska Kaputt. Debiutanckie wydawnictwo grupy okazało się bardziej niż udane; nic więc dziwnego, że następne powinno ujrzeć światło dzienne w najbliższych tygodniach. To zaangażowanie Szweda na tak wielu polach miało też jednak co najmniej jeden skutek ujemny – na pięć lat zamilkła jego macierzysta (w tej chwili) grupa, czyli Dungen. Szczęście, że możemy napisać już o tym w czasie przeszłym. Wydany w 2010 roku „Skit i allt” doczekał się bowiem nareszcie następcy. Dodajmy: godnego następcy! A imię jego „Allas sak”. Album ukazał się w dwóch wersjach: na kompakcie opublikowała go amerykańska wytwórnia Mexican Summer, na winylu natomiast – Norwegowie ze Smalltown Supersound. Oprócz Fiskego na płycie możemy usłyszeć jeszcze: wokalistę, flecistę i klawiszowca (formalnego lidera grupy) Gustava Ejstesa, basistę Johana Holmegarda (również w The Amazing, Svenska Kaputt i Fire! Orchestra Matsa Gustafssona) oraz bębniarza Mattiasa Gustavssona. Dodatkowo do studia zaproszony został ceniony skandynawski saksofonista i klarnecista Jonas Kullhammar (nie tylko stojący na czele własnego zespołu, ale udzielający się również u boku Gorana Kajfeša w jego Subtropic Arkestra). Któremu poza tym już wcześniej zdarzało się w różnych składach grywać z Fiskem i Holmegardem. Jak więc widać, do pracy nad „Allas sak” przystąpiła piątka doskonale znających się i jeszcze lepiej rozumiejących artystów. O efekt sesji nie trzeba zatem było się martwić, choć pięcioletnie milczenie mogło mimo wszystko rodzić pewne wątpliwości odnośnie formy – nie tyle poszczególnych muzyków, co całej formacji. Już po pierwszym przesłuchaniu płyty wszelkie obawy jednak pryskają. A każde kolejne sprawia, że serce rośnie. Dungen ma od lat swoich zaprzysięgłych fanów. Zarówno takich, którzy bez szemrania łykną każdą produkcję zespołu (nawet niższych lotów, gdyby się kiedyś trafiła), jak i takich, którzy wychodzą z założenia, że od wyśmienitych artystów wymagać należy więcej. Obie te grupy nie muszą bać się kontaktu z „Allas sak” – album na pewno ich nie zawiedzie. Choć – bez cienia wątpliwości – bardziej usatysfakcjonowani będą ci, którzy niekoniecznie przepadają za rozbudowanymi formami charakterystycznymi dla rocka progresywnego. Ejstes, Fiske i ich kompani – przynajmniej pod tym szyldem – wolą komponować krótsze utwory, nierzadko o wpadających w ucho liniach melodycznych, bywa, że bliskie stylistyce szlachetnego popu. Na album trafiło w sumie dziesięć numerów, spośród których tylko jeden trwa dłużej niż osiem minut. Ku zaskoczeniu, to właśnie w nim dzieje się najmniej. Co jest zresztą, jak można mniemać, świadomym zabiegiem zespołu. Dlaczego? Wyjaśnimy później. Otwierający krążek tytułowy „Allas sak” zachwyca zwłaszcza bogatą aranżacją. Psychodeliczny, transowy wstęp – z wybijającymi się na plan pierwszy klawiszami – okraszony jest bowiem kapitalnymi dęciakami Kullhammara; niezwykłe wrażenie robi też soczysty, przywodzący na myśl świętej pamięci Johna Bonhama z Led Zeppelin sposób gry na perkusji Gustavssona. Że nie jest to przypadek ani jednorazowa inspiracja, potwierdzają kolejne utwory. Najkrótsze w całym zestawie „Sista festen” zaskakuje radosną melodią, pogodną partią gitary Fiskego oraz nie mniej optymistycznymi, nałożonymi na siebie, wokalami Ejstesa (który dodatkowo odpowiedzialny jest za fortepianowe smaczki w tle). Warto przy okazji zaznaczyć, że wszystkie numery – oczywiście poza instrumentalnymi – zaśpiewane są przez Gustava w języku ojczystym. W połączonym z „Sista festen” trzecim na liście „Sisten gästen” lider sięga jeszcze po flet, którego dźwięki idealnie wpisują się w delikatne tony fortepianu i jego eteryczny wokal. Ale to i tak dopiero przystawka do dania głównego, które zaczyna się wraz z instrumentalnym „Franks kaktus” – przestrzenną, pełną progresywnych i psychodelicznych elementów (rodem z lat 70. XX wieku) kompozycją opartą na partiach fletu i gitar (elektrycznej i akustycznej), raz grających solo, to znów w duecie. Kapitalne wrażenie pozostawia po sobie również balladowy (z popowym zacięciem) „En gång om året”, w którym prym wiodą instrumenty akustyczne (gitara, flet, fortepian). Z czasem numer ten nabiera jednak rozmachu, a Fiske dodatkowo sięga po gitarę elektryczną, by wdać się w dialog z… samym sobą. Bardzo energetycznie brzmi też „Åkt dit”, w którym Kullhammar dostępuje nawet zaszczytu zagrania solówki na saksofonie. Poza nim wciąż wiele do powiedzenia ma Ejstes, co rusz dorzucając kilka klimatycznych dźwięków na fortepianie. Drugim w całości instrumentalnym fragmentem „Allas sak” jest „En dag på sjön” – i po raz drugi jest to jeden z najmocniejszych momentów na albumie. Ta trochę ponad czterominutowa kompozycja jest przede wszystkim popisem Reinego Fiske, który bez najmniejszych wątpliwości dowodzi, że zalicza się obecnie do czołówki gitarzystów w (około)progresywnym światku. W kolejnym – również pozbawionym słów – „Flickor och pojkar”, rozbrzmiewają głównie syntezatory i, biorąc pod uwagę umiejętności Gustava, być może także wiolonczela. W każdym razie to kompozycja niezwykle urokliwa, która stanowi doskonałe wprowadzenie do popowo-psychodelicznego, utrzymanego – przynajmniej z początku – w klimacie późnych lat 60. ubiegłego wieku, „Ljus in i min panna”. Całość wieńczy najdłuższy na płycie utwór „Sova”. Jego otwarcie nieco zaskakuje „kwasowym” brzmieniem organów, które z czasem wchodzą w interesujący dyskurs z gitarą. Finał, czyli co najmniej kilka ostatnich minut, to coraz bardziej minimalistyczna partia syntezatorów – ich zadanie zdaje się być oczywiste: wprowadzić senno-hipnotyczny nastrój, który pozwoli słuchaczowi łatwiej pogodzić się z faktem dotarcia do mety. Po zaledwie (niespełna) czterdziestu dwóch minutach. Z jednej strony to akurat tyle, by móc się tą płytą odpowiednio porozkoszować, z drugiej – boleśnie mało, jeśli zdamy sobie sprawę, że ciąg dalszy może nastąpić dopiero za kolejnych pięć lat. Skład: Gustav Ejstes – śpiew, flet, fortepian, fortepian elektryczny, organy, syntezatory Reine Fiske – gitara elektryczna, gitara akustyczna Johan Holmegard – gitara basowa Mattias Gustavsson – perkusja, instrumenty perkusyjne gościnnie: Jonas Kullhammar – saksofon, klarnet
|