Tu miejsce na labirynt…: Katharsis w Piekle [Mono „Requiem for Hell” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl W ostatniej dekadzie japońskie Mono stało się zespołem bardzo regularnie wydającym nowe płyty – co dwa lata. Jako że poprzednia (a w zasadzie dwie poprzednie) ukazała się w 2014 roku, kolej na nową nadeszła właśnie teraz. W połowie października dyskografia kwartetu z Tokio wzbogaciła się więc o dziewiąte studyjne wydawnictwo – album o groźnie (ale i optymistycznie) brzmiącym tytule… „Requiem for Hell”.
Tu miejsce na labirynt…: Katharsis w Piekle [Mono „Requiem for Hell” - recenzja]W ostatniej dekadzie japońskie Mono stało się zespołem bardzo regularnie wydającym nowe płyty – co dwa lata. Jako że poprzednia (a w zasadzie dwie poprzednie) ukazała się w 2014 roku, kolej na nową nadeszła właśnie teraz. W połowie października dyskografia kwartetu z Tokio wzbogaciła się więc o dziewiąte studyjne wydawnictwo – album o groźnie (ale i optymistycznie) brzmiącym tytule… „Requiem for Hell”.
Mono ‹Requiem for Hell›W składzie | Takaahira „Taka” Goto, Hideki „Yoda” Suematsu, Tamaki Kunishi, Yasunori Takada, Susan Voelz, Inger Petersen Carle, Andra Kulans, Vannia Phillips, Nora Barton, Veronica Nettles, Alison Chesley, Nick Broste |
Utwory | | CD1 | | 1) Death in Rebirth | 08:05 | 2) Stellar | 04:59 | 3) Requiem for Hell | 17:48 | 4) Ely’s Heartbeat | 08:27 | 5) The Last Scene | 06:43 |
To jedna z największych gwiazd światowej sceny postrockowej. Grupa, która do wielkiej kariery wystartowała w 1999 roku i najpierw, nim jej sława dotarła do Europy, przebiła się w Stanach Zjednoczonych. Wielka była w tym zasługa kompozytora, producenta i właściciela wytwórni Tzadik Records, Johna Zorna, który zdecydował się zainwestować własne pieniądze w publikację debiutanckiego albumu tokijskiego kwartetu – „Under the Pipal Tree” (2001). Później poszło już z górki. Kolejne płyty zdobywały coraz większy rozgłos („One Step More and You Die”, 2002; „You are There”, 2006); niektóre uznane zostały wręcz za arcydzieła (vide „Walking Cloud and Deep Red Sky, Flag Fluttered and the Sun Shined”, 2004; „ Hymn to the Immortal Wind”, 2009). Rosnące uznanie i wiara we własne możliwości sprawiły, że z okazji dziesięciolecia narodzin muzycy odważyli się na nietypowy, jak na grupę ze świata post-rocka, eksperyment – trasę koncertową z towarzyszeniem orkiestry symfonicznej, po której pozostała pamiątka w postaci albumu „Holy Ground: NYC Live with the Wordless Music Orchestra” (2010). Drugą dekadę XXI wieku Japończycy rozpoczęli z rozmachem, publikując „For My Parents” (2012); po następnych dwóch latach ofiarowali natomiast swoim wielbicielom dwa kolejne (bliźniacze pod względem muzycznym, jak i graficznym) krążki – „The Last Dawn” oraz „Ray of Darkness”. W porównaniu z poprzednimi wydawnictwami prezentowały się one nieco słabiej, można więc było zastanawiać się, czy to jedynie krótkotrwały spadek formy, czy też początek dłuższego kryzysu. Odpowiedzi na to pytanie miał udzielić – zapowiedziany wiosną tego roku – nowy album zatytułowany „Requiem for Hell”. Po kilku miesiącach oczekiwań trafił wreszcie do sklepów na całym świecie w połowie października; w Europie stało się to za sprawą, specjalizującej się w muzyce alternatywnej, berlińskiej wytwórni Pelagic Records, która nie tak dawno firmowała swoim szyldem inną postrockową perełkę – „ Versus” szwedzkiej formacji pg.lost (za dystrybucję albumu Mono w Stanach Zjednoczonych odpowiadała firma Temporary Residence Ltd., zaś w Azji – Magniph Records). Wszystkie płyty Mono, a więc także „Requiem for Hell”, nagrane zostały w tym samym podstawowym, czteroosobowym składzie: gitarzyści Takaahira Goto „Taka” (solowy) i Hideki Suematsu „Yoda” (rytmiczny), basistka Tamaki Kunishi oraz perkusista Yasunori Takada. Zmieniali się jedynie goście zapraszani do studia; tym razem było ich aż ośmioro (w tym sekcja smyczkowa i… puzonista, choć akurat efekty pracy tego ostatniego naprawdę trudno usłyszeć). Pod czujnym okiem doskonale sobie znanego amerykańskiego producenta Steve’a Albiniego Japończycy z myślą o albumie zarejestrowali pięć kompozycji; złożyło się to na album trwający niemal dokładnie czterdzieści sześć minut. Niewiele jak na możliwości grup postrockowych, ale absolutnie wystarczająco, aby zauroczyć i zaostrzyć apetyt na więcej. Kto słyszał choć jedną z wcześniejszych produkcji tokijczyków, ten niczym specjalnym zaskoczony nie będzie. Mono pozostaje wierne drodze, jaką obrało na początku kariery; niechętnie wprowadza nowe elementy (wyjątkiem była trasa z orkiestrą), a jeśli już, to i tak głównie po to, aby podkreślić słuszność dokonanego siedemnaście lat temu wyboru. Najnowszy album otwiera „Death in Rebirth”, będący ośmiominutową porcją najklasyczniejszego w formie post-rocka. Z naciskiem na… rocka! Bo choć początek utworu jest wyciszony, z czasem narastają w nim emocje, a na plan pierwszy wybija się potężny, marszowy rytm perkusji Takady. Tło wypełniają natomiast gitary: Suematsu odpowiedzialny jest za tworzenie wysublimowanych plam dźwiękowych, z kolei Goto – za zapadający w pamięć motyw przewodni, przez kolejne minuty przerabiany na różne sposoby. Im bliżej końca, tym bardziej zespół podkręca tempo – aż do przesilenia, w efekcie którego ostatnich kilkadziesiąt sekund wypełnionych jest industrialnymi sprzężeniami i syntezatorowymi zgrzytami. Po tak mocnym wstępie w drugim w kolejności „Stellar” Japończycy pozwalają słuchaczom wziąć oddech. Delikatne smyczki i dzwonki oraz rytmiczny, punktowy fortepian działają nieco usypiająco. Ale nawet w tak „wycofanym” utworze dzieje się bardzo dużo – głównie za sprawą smaczków pojawiających się na dalszych planach. Jeżeli któraś z kompozycji na płycie miała w zamyśle artystów z Tokio posłużyć zaakcentowaniu ich atencji wobec minimalistycznych dokonań Henryka Mikołaja Góreckiego, to najbardziej słyszalne jest to właśnie w tej. Tytułowe „Requiem for Hell” to prawie osiemnaście minut niezwykłych doznań. Kompozycja wyraźnie dzieli się na dwie części, zaskakująco ze sobą kontrastujące (choć utrzymane w podobnej stylistyce). Część pierwsza oparta jest przede wszystkim na nostalgicznych brzmieniach gitar, które przez dłuższy czas skupiają się na tym samym, nieustannie ewoluującym, powłóczyście pięknym motywie. Po niemal całkowitym wyciszeniu w części drugiej zespół wkracza do zupełnie innego świata – rozpędzona perkusja i alarmistyczne dźwięki gitar wywołują wrażenie, jakby do muzyki Mono wkradł się totalny chaos. Grupa wyraźnie się napędza, nabiera mocy, uderza z ogromną złością, by nie rzec: wściekłością. Końcówka „Requiem…” brzmi tak, jakbyśmy mieli do czynienia z postrockową odmianą free jazzu. Nie ma zmiłuj! Po takim finiszu absolutnie nie dziwią pierwsze minuty „Ely’s Heartbeat”, przynoszące łagodne, choć nieco mroczne, ambientowe brzmienia. Z biegiem czasu jednak atmosfera się „przejaśnia” i w takim też nastroju wchodzimy w zamykającą album… „Ostatnią scenę” („The Last Scene”). Długi gitarowy wstęp „Yody” ma słuchacza uwrażliwić, a jednocześnie przygotować na to, co chwilę później proponuje „Taka”. Goto buduje motyw przewodni z nałożonych na siebie, nieznacznie tylko różniących się ścieżek; z jednej strony daje to charakterystyczny dla post-rocka efekt pogłosu, z drugiej – sprawia, że konstruowana w ten sposób ściana dźwięku nie jest jednolita, pojawiają się na niej subtelne ornamenty. Mono przyzwyczaiło nas już do tego, że nagrywa piękne płyty. Nawet te słabsze urzekają melodiami i powłóczystymi partiami gitar. W przypadku „Requiem for Hell” nastrój i piękno idą w parze z siłą przekazu, muzyka nie tylko chwyta za serce, ale i skłania do zadumy, ba! nawet daje szanse na przeżycie swoistego katharsis. Skład: Takaahira Goto „Taka” – gitara solowa Hideki Suematsu „Yoda” – gitara rytmiczna Tamaki Kunishi – gitara basowa, fortepian, dzwonki Yasunori Takada – perkusja, syntezator, dzwonki gościnnie: Susan Voelz – skrzypce Inger Petersen Carle – skrzypce Andra Kulans – skrzypce Vannia Phillips – skrzypce Nora Barton – wiolonczela Veronica Nettles – wiolonczela Alison Chesley – wiolonczela (2) Nick Broste – puzon (3)
|
Warto dodać, że niedługo będą grali we Wrocławiu, razem z Alcest. Prywatnie: nie mogę się doczekać.