Tu miejsce na labirynt…: Przeprowadzka, która wyszła na dobre [Papir „V” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl To zadziwiające, ale ostatnimi czasy każdego roku ze Skandynawii płynie prawdziwa fala doskonałej muzyki. Zachwycają zespoły debiutujące, ale i te, które istnieją od lat. Przekraczają one wyznaczone już dawno granice stylistyczne, wytyczając przy tym nowe trendy. Niedowiarkom polecamy najnowszy album kopenhaskiego tria Papir, którego tytuł jest niezwykle łatwy do zapamiętania – „V”.
Tu miejsce na labirynt…: Przeprowadzka, która wyszła na dobre [Papir „V” - recenzja]To zadziwiające, ale ostatnimi czasy każdego roku ze Skandynawii płynie prawdziwa fala doskonałej muzyki. Zachwycają zespoły debiutujące, ale i te, które istnieją od lat. Przekraczają one wyznaczone już dawno granice stylistyczne, wytyczając przy tym nowe trendy. Niedowiarkom polecamy najnowszy album kopenhaskiego tria Papir, którego tytuł jest niezwykle łatwy do zapamiętania – „V”.
Papir ‹V›Utwory | | CD1 | | 1) V.I | 12:45 | 2) V.II | 11:50 | 3) V.III | 09:07 | 4) V.IV | 14:59 | CD2 | | 1) V.V | 10:03 | 2) V.VI | 11:03 | 3) V.VII | 25:01 |
Muzyczne mody co jakiś czas wracają. Niektóre po to, by bardzo szybko przeminąć, inne, aby zadomowić się na dłużej. I tak stało się właśnie z modą na muzykę rodem z lat 70. XX wieku. Od kilku lat możemy zaobserwować prawdziwy wysyp formacji, które w swej twórczości nawiązują do grup odnoszących największe sukcesy przed czterema dekadami. Nie jest chyba przypadkiem fakt, że najwięcej ich pochodzi z krajów skandynawskich: Szwecji, Norwegii, Finlandii i Danii. Przykładem, choć może nie klasycznym, jest mające swą bazę wypadową w Kopenhadze trio Papir. Powstało ono pod koniec ubiegłej dekady i od samego początku działa w tym samym składzie. Ewenement? Skądże. Skoro muzycy znają się praktycznie od dziecka (dorastali w miasteczkach podkopenhaskiej gminy Gladsaxe) i pierwsze próby podejmowali już w wieku lat -nastu. Choć raczej wydaje się wątpliwe, by już wtedy eksplorowali te regiony rocka, które stały się im najbliższe w kolejnych latach, gdy rozpoczęli profesjonalną karierę. Za to, kiedy odważnie wkroczyli na rockowy rynek, wiedzieli już doskonale, czego pragną. Inspiracje Duńczyków są oczywiste. Sami zresztą tego nie ukrywają – że nade wszystko fascynuje ich krautrock. Do swoich ulubionych zespołów zaliczają Neu!, Ash Ra Tempel, Guru Guru, Harmonię, Organisation (z którego niemal od razu wykluł się Kraftwerk) oraz Amon Düül II. Do tego dorzucają jeszcze „elektrycznego” Milesa Davisa z albumów „Live Evil” (1971) i „Dark Magus” (1977). Czego więc można po takiej mieszance się spodziewać? Głównie mariażu psychodelii i awangardowego jazz-rocka. Owszem, ale Skandynawowie nie stronią również – a w ostatnich latach sięgają po niego coraz odważniej – od post-rocka. Jak więc widać, każdy wielbiciel ambitniejszych dźwięków powinien znaleźć w ich twórczości coś dla siebie. Czy tak jest w rzeczywistości, przekonają się jednak tylko ci, którzy sięgną po płyty Papir. A naprawdę mają z czego wybierać. Zacznijmy jednak od niezmiennego od momentu powstania składu. Osobą liderującą formacji jest gitarzysta Nicklas Sørensen, u boku którego wiernie stoją: basista Christian Becher Clausen oraz perkusista Christoffer Brøchmann Christensen. Płytowy debiut grupy miał miejsce w grudniu 2010 roku, kiedy to ukazał się wydany za własne pieniądze longplay „Papir”. Choć wytłoczono go zaledwie w dwustu pięćdziesięciu egzemplarzach, dotarł na biurko szefostwa wytwórni El Paraiso Records, która zdecydowała się podpisać z zespołem profesjonalny kontrakt. Z jej szyldem na okładkach ukazały się trzy kolejne wydawnictwa studyjne – „Stundum” (2011), „III” (2013) i „IIII” (2014) – oraz jedno koncertowe, zawierające nagrania ze słynnego festiwalu w holenderskim Tilburgu „Live at the Roadburn” (2015). W tym samym czasie muzycy Papir podjęli także artystyczną współpracę z pokrewnym duchowo niemieckim triem Electric Moon, której skutkiem okazały się dwa krążki: „The Papermoon Sessions” (2013) oraz… „Live at Roadburn 2014” (2015), na który trafił wspólny występ Duńczyków i Niemców z tego samego festiwalu, ale o dwa dni późniejszy (z 13 kwietnia). W ubiegłym roku ukazał się także – pożegnalny w barwach El Paraiso – album „Solo”, który sygnował wprawdzie jedynie Sørensen, ale w jego nagraniu udział wzięli również pozostali instrumentaliści Papir. A potem nastąpiła „przeprowadzka” pod skrzydła hamburskiej wytwórni Stickman Records, dla której powstało najnowsze wydawnictwo twórców z Kopenhagi – „V” (bo piąte studyjne) – które światło dzienne ujrzało w ostatni piątek sierpnia. Poza Nicklasem, Christianem i Christofferem w jego powstaniu udział miał jeszcze grający na syntezatorach i eksplorujący podobne obszary artystyczne Jonas Munk, którego można już było zresztą usłyszeć na krążku „IIII”. Tym razem Duńczycy podeszli do sprawy z wielkim rozmachem. Zarejestrowali tyle materiału, że ostatecznie postanowili wydać go na dwóch kompaktach, co dało w sumie ponad półtorej godziny niezwykłej dźwiękowej podróży. Aż trudno uwierzyć, że na taką porcję muzyki złożyło się zaledwie siedem kompozycji. Ale gdy okazuje się, że najkrótsza z nich trwa prawie dziesięć, a najdłuższa dwadzieścia pięć minut – wszystko staje się zrozumiałe. Żeby „łyknąć” „V” na raz, trzeba być naprawdę zaprzysiężonym wielbicielem Papir. Nie dlatego, że jest to z jakiegoś powodu szczególnie bolesne doświadczenie, lecz trzeba przyznać, że dokonania Duńczyków nie są dla każdego. Nie ma tu przebojowych melodii ani zapierających dech w piersiach solówek, jest za to niezwykły nastrój, jaki zespół roztacza wokół słuchacza – i nie ma w tym nawet słowa przesady – od pierwszej do ostatniej sekundy płyty. „V” to tak naprawdę instrumentalny concept-album, na tyle długi, by – jeśli damy się tej muzyce ponieść – skutecznie wyrwać nas z rzeczywistości. Nie jest to jednak podróż traumatyczna, Duńczykom bardziej zależy na tym, aby przynieść ukojenie aniżeli ranić czy wywoływać negatywne emocje. Ich twórczość – w przeciwieństwie do wielu innych wykonawców spod znaku post-rocka – nie ma charakteru katarktycznego, jest na to zbyt – po krautrockowemu – nieprzewidywalna, wymykająca się schematom. Poszczególne utwory nie mają własnych tytułów, oznaczone są kolejnymi cyferkami rzymskimi. Można więc podejrzewać, że dla muzyków niezwykle istotna jest ich kolejność, skoro tak wyraziście ją podkreślają. Zastosowane instrumentarium również nie pozwala na ekstrawagancje, ale z drugiej strony – poprzez dublowanie ścieżek gitar czy dodanie syntezatorów – robią wszystko, aby uciec od postrockowego minimalizmu. Jednak nie za daleko. Chcąc zróżnicować kompozycje, eksponują więc co rusz inne instrumenty – głównie gitary, w tym także basową. Na ich akordach konsekwentnie budują nastrój, dokładając do konstrukcji utworów nowe elementy. Robią to przede wszystkim – ten chwyt stosowany jest najczęściej – podkręcając tempo i zwiększając moc. Tym sposobem mozolnie, jak chociażby w „V.IV” i „V.VII”, pną się na sam szczyt. Osiągnąwszy go, pozwalają sobie na wyciszenie emocji. Wszak po burzy w końcu zawsze zapada błogosławiona cisza. Trudno z najnowszej płyty Papir wyróżnić konkretny numer – wszystkie są ze sobą powiązane stylistycznie, wyrwane z kontekstu mogą się wprawdzie podobać, ale nie oddadzą całego uroku i głębi muzyki duńskiej formacji. Jej urok polega przecież głównie na tym, że pozwala ona przenieść się do innego wymiaru, posmakować owoców, których smaku na co dzień nie uświadczymy. Co najważniejsze, nie jest to gorzki smak, choć niekiedy – jak w „V.VI” – zakrada się do dokonań Nicklasa i jego kolegów pewien niepokój. Ale i on służy w pierwszej kolejności budowaniu klimatu, nie zaś przyprawianiu o dreszcz przerażenia. Jeżeli znacie już całą dyskografię kopenhaskiego tria (plus „Solo” Sørensena) i jeżeli jakimś cudem po przesłuchaniu „V” wciąż Wam mało, możecie sięgnąć jeszcze po wybrane płyty Øresund Space Collective, na których również pojawiają się Nicklas, Christian i Christoffer. To będzie jak wisienka na torcie. Skład: Nicklas Sørensen – gitara elektryczna, gitara akustyczna Christian Becher Clausen – gitara basowa Christoffer Brøchmann Christensen – perkusja gościnnie: Jonas Munk – syntezatory
|