Polscy twórcy jazzowi ani przed dekadami nie mieli, ani obecnie nie mają najmniejszych problemów z przekraczaniem granic – zarówno tych geograficznych, jak i artystycznych. Mijają dekady, a polski jazz wciąż cieszy się ogromnym uznaniem w Europie Zachodniej, Stanach Zjednoczonych czy Japonii. W ostatnim czasie przyczynia się do tego między innymi wrocławski EABS, a teraz jeszcze postara się o to powstały na jego bazie kwartet Błoto. Pierwsza jego płyta – „Erozje” – już jest!
Tu miejsce na labirynt…: Hop, hop, hop prosto w… Błoto!
[Błoto „Erozje” - recenzja]
Polscy twórcy jazzowi ani przed dekadami nie mieli, ani obecnie nie mają najmniejszych problemów z przekraczaniem granic – zarówno tych geograficznych, jak i artystycznych. Mijają dekady, a polski jazz wciąż cieszy się ogromnym uznaniem w Europie Zachodniej, Stanach Zjednoczonych czy Japonii. W ostatnim czasie przyczynia się do tego między innymi wrocławski EABS, a teraz jeszcze postara się o to powstały na jego bazie kwartet Błoto. Pierwsza jego płyta – „Erozje” – już jest!
Błoto
‹Erozje›
Utwory | |
CD1 | |
1) Kałuże | 02:59 |
2) Mady | 05:37 |
3) Czarnoziemy | 02:20 |
4) Bagna | 04:29 |
5) Czarne ziemie | 05:03 |
6) Rędziny | 01:37 |
7) Bielice | 04:36 |
8) Ziemie zdegradowane przez człowieka | 06:20 |
9) Glina | 06:46 |
10) Gleby brunatne | 03:18 |
EABS to skrót od Electro-Acoustic Beat Sessions. Zespół powstał w stolicy Dolnego Śląska już prawie dekadę temu, ale przez kilka dobrych lat trudno było mu przebić się do szerszego grona słuchaczy. Muzycy na szczęście nie zrażali się tym i – jak zachęcał do tego przed laty Wojciech Młynarski – „robili swoje”. Robili to na tyle skutecznie, że w końcu udało im się przebić. Czas pokazał, że nieprzypadkowo w 2013 roku zostali okrzyknięci przez lokalne wydanie „Gazety Wyborczej” „Wrocławskim Artystycznym Odkryciem”. Mimo to na debiut fonograficzny musieli jeszcze trochę poczekać. Konkretnie trzy lata. Wtedy to stawiająca pierwsze kroki na rynku muzycznym londyńska, choć z polskimi korzeniami, wytwórnia Astigmatic Records wydała kasetę „Puzzle Mixtape”. Jej zasięg był – między innymi z powodu nietypowego jak na nasze czasy nośnika – ograniczony, ale kto szukał atrakcyjnych nowości, ten zwrócił uwagę na wrocławian.
Rok później o EABS mówiła już cała jazzowa polska – za sprawą doskonałego albumu „Repetitions (Letters to Krzysztof Komeda)”, na którym zespół poddał gruntownej, aczkolwiek pełnej szacunku dla oryginału, rekonstrukcji muzykę autora „Svantetic” czy „Kattorna”. Warto jednak podkreślić, że septet sięgnął nie po najbardziej znane motywy z dorobku Komedy, ale po kompozycje mniej popularne, rzadziej wykonywane (jak na przykład fragmenty soundtracków do „Niekochanej”, „Pingwina”, „Bariery” czy animowanego „Wiklinowego kosza”). Na „Repetitions…” ukształtował się też charakterystyczny styl grupy, będący mieszanką modern jazzu z hiphopowymi groove’ami, ale też elementami funku, gospel, a nawet ambientu. Dla ortodoksyjnych wyznawców genialnego pianisty to mogło być obrazoburcze, ale biorąc pod uwagę otwartość na eksperymenty nieżyjącego od półwiecza genialnego pianisty, można podejrzewać, że takim działaniom przyklasnąłby ochoczo.
W 2019 roku światło dzienne ujrzał trzeci materiał EABS – „Slavic Spirits” – który spotkał się z równie ciepłym przyjęciem. Dzisiaj istotniejsze jest jednak to, co stało się w tak zwanym „międzyczasie”. Latem dwa lata temu formacja znajdowała się w trasie koncertowej – gdzieś pomiędzy Wrocławiem, Warszawą a Poznaniem. Plan był napięty, ale trafił się też jeden dzień wolny, który muzycy – a mówiąc precyzyjniej: czterech z siedmioosobowego składu – postanowili wykorzystać na swoisty „skok w bok”. Do Trójmiasta. Był to, jak się okazało, skok artystyczny, zakończony wizytą w gdańskim studiu Maska Grzegorza Skawińskiego (tak, tego z Kombi, O.N.A. i Kombii), w którym w ciągu kilku nocnych godzin 3 sierpnia 2018 roku zarejestrowali 90 minut muzyki. By ostatecznie do publikacji wybrać z tego mniej niż połowę. Stylistycznie nawiązali do dokonań EABS, ale też dużo odważniej podążyli w stronę free jazzu, poniekąd inspirując się improwizowaną sesją Tomasza Stańki (trąbka) i Andrzeja Kurylewicza (fortepian), jaka trafiła na nieco już zapomniany longplay „Korozje” (1986).
Ostateczne materiał ten, zatytułowany – wiecie już, że nie bez powodu – „Erozje”, pod koniec kwietnia tego roku wydała wytwórnia Astigmatic (mająca w swoim katalogu między innymi bardzo chwalone przez nas albumy
Piotra Damasiewicza oraz grup
Levitation Orchestra i
Cykada). Ukazał się on jednak nie pod szyldem EABS, lecz… Błoto. Kto znalazł się w składzie tej formacji? Grający na fortepianie i syntezatorach Marek Pędziwiatr (ukrywający się tutaj pod pseudonimem Latarnik), saksofonista Olaf Węgier (czyli Książę Saxonii), basista Paweł Stachowiak (Wuja HZG) oraz bębniarz Marcin Rak (Cancer G). Trzej pierwsi dodatkowo zagrali również na perkusjonaliach. Dziesięć kompozycji, które ułożono w zamkniętą całość (i którym nadano odpowiednie do potrzeb concept-albumu tytuły), to przykład niezwykle twórczej i spontanicznej improwizacji zespołowej, na którą stać jednak tylko muzyków, którzy – po pierwsze – doskonale się znają i rozumieją oraz – po drugie – są wyśmienitymi instrumentalistami.
Materiał ten ukazał się zarówno na CD, jak i na krążku winylowym. Przy okazji tego drugiego utwory zostały podzielone na dwie części, którym nadano oddzielne tytuły: „Ziemie żyzne” (strona A) i „Ziemie jałowe” (strona B). Początek tej niezwykłej podróży („Kałuże”) jest co najmniej intrygujący, a zapraszają nas do niej nastrojowe dźwięki syntezatora, do którego po kilkudziesięciu sekundach dołącza leniwie płynący saksofon. Gdy instrumentarium poszerza się o perkusję, grupa płynnie przechodzi do utworu drugiego. W „Madach” muzycy z czasem grają coraz bardziej intensywnie i dynamicznie, w czym największa jest zasługa Marcina Raka, wygrywającego rytmy rodem z amerykańskiego hip-hopu z lat 90. XX wieku. Do tego dochodzą jednak zwielokrotnione, nałożone na siebie klasycznie jazzowe ścieżki saksofonu tenorowego oraz, co może być największym zaskoczeniem, partia syntezatorów kojarząca się z dokonaniami Czesława Niemena z czasów „
Niemen Aerolit” (1975) i „Katharsis” (1976).
Uwagę przykuwa jednak przede wszystkim „zasysająca” słuchacza transowość „Madów”, która sprawia, że nie sposób oderwać się od głośników. W „Czarnoziemach” kwartet wraca do subtelniejszych rozwiązań melodycznych, aczkolwiek potężnie pulsujący bas i świdrujący saksofon mogą przyprawić o zawrót głowy. Emocje tonuje jednak nadający całości zwartą formę rytmiczny fortepian. W „Bagnach” ponownie wybija się na plan pierwszy hiphopowy groove, wokół którego owinięte zostają energetyczne perkusjonalia i stonowany syntezator. Z kolei w „Czarnych ziemiach” Błoto konsekwentnie podąża do dynamicznego freejazzowego finału, w którym najwięcej do powiedzenia mają pianista i bębniarz. Oni też – plus perkusjoniści – nadają ton „Rędzinom”, przynajmniej do momentu, w którym zza ich pleców przebija się wreszcie ze swoim saksofonem Olaf Węgier. Część drugą albumy, czyli „Ziemie jałowe”, otwierają „Rędziny”, znaczone improwizacją fortepianową i stylowym, nawiązującym do tradycji lat 60. saksofonem.
To jest ten fragment „Erozji”, w którym Błoto zbliża się najbardziej do tego, co prezentuje EABS. Choć echa macierzystej formacji pobrzmiewają również w nieco bardziej rozbudowanych „Ziemiach zdegradowanych przez człowieka”. Ten alarmujący tytuł skrywa kompozycję, w której kwartet umieszcza zarówno ambientowe plamy dźwiękowe syntezatorów (nie tylko na otwarcie), jak i – to pod koniec – nostalgiczną partię saksofonu (na tle sennie płynącej sekcji rytmicznej). O ile „Ziemie…” mogły ukołysać słuchacza do snu, o tyle „Glina” z miejsca wyrywa z odrętwienia i katatonii. Dużo tu emocji i niepokoju, basowego brudu i saksofonowej brutalności. A im bliżej końca, tym więcej dramatyzmu. Dlatego część osób z przyjemnością zapewne przyjmie – na zakończenie wyprawy – wyciszające emocje „Gleby brunatne”, których szkielet oparty jest na przestrzennym, eterycznym brzmieniu saksofonu i klasycyzującym fortepianie.
Pięknie kończą się „Erozje”. Tak pięknie, że szybko zaczyna rodzić się żal, iż to jedynie czterdzieści minut (gwoli ścisłości: czterdzieści trzy). Żal o tyle jednak niesłuszny, że podany w takiej formie materiał stanowi zamkniętą całość, do której nic już nie należałoby dodawać. Spyta ktoś: A co z pozostałymi nagraniami? Jeśli są tak samo dobre, jak te dziesięć utworów, które trafiły na album, to chyba możemy być spokojni, że się zmarnują. Że może za rok, może za dwa dostaniemy w nasze ręce „Erozje 2”…
Skład:
Marek Pędziwiatr (Latarnik) – fortepian, syntezatory, instrumenty perkusyjne
Olaf Węgier (Książę Saxonii) – saksofon tenorowy, instrumenty perkusyjne
Paweł Stachowiak (Wuja HZG) – gitara basowa, instrumenty perkusyjne
Marcin Rak (Cancer G) – perkusja