Tu miejsce na labirynt…: Jak nie spaść z „diabelskich schodów” [The Devil’s Staircase „The Devil’s Staircase” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl To nie przypadek, że członkowie międzynarodowego projektu The Devil’s Staircase, w skład którego wchodzi między innymi Szwed Mattias Olsson, podchodzą do muzyki jak do dziedziny matematycznej. Przecież już w czasach starożytnych uważano ją za rozszerzenie… arytmetyki. Na debiutanckim albumie kwintetu dominują więc matematyczne proporcje i wynikające z nich dysonanse i konsonanse.
Tu miejsce na labirynt…: Jak nie spaść z „diabelskich schodów” [The Devil’s Staircase „The Devil’s Staircase” - recenzja]To nie przypadek, że członkowie międzynarodowego projektu The Devil’s Staircase, w skład którego wchodzi między innymi Szwed Mattias Olsson, podchodzą do muzyki jak do dziedziny matematycznej. Przecież już w czasach starożytnych uważano ją za rozszerzenie… arytmetyki. Na debiutanckim albumie kwintetu dominują więc matematyczne proporcje i wynikające z nich dysonanse i konsonanse.
The Devil’s StaircaseUtwory | | CD1 | | 1) Gravitation [Parts 1 & 2] | 11:11 | 2) Rule 34 | 04:03 | 3) Room 101 | 04:03 | 4) Morse | 11:15 | 5) Cantor’s Dust | 10:22 |
Pytanie, czy podobne dywagacje nie odbierają przyjemności płynącej z obcowania z muzyką? Przecież w epoce Platona, ale także przez wiele wieków później, nauczano ją czysto teoretycznie. Dzisiaj z tej strony postanowili spojrzeć na nią dwaj profesorowie Columbia College Chicago – Amerykanin Tim McCaskey oraz pochodzący z Meksyku Luis Nasser. Obaj są również czynnymi od lat muzykami rockowymi; pierwszy gra na gitarze akustycznej, drugi – na basowej. I chociaż za głównego teoretyka projektu uchodzi ten pierwszy, całości lideruje drugi z nich. Zespół The Devil’s Staircase narodził się wprawdzie dopiero w ubiegłym roku, ale jego korzeni można szukać w czasach odległych, bo w początkach lat 90. ubiegłego wieku. To wtedy w Mexico City Nasser powołał do życia progresywną grupę Radio Silence. Jej kariera nabrała rozpędu jednak dopiero po przenosinach do Stanów Zjednoczonych, gdzie w 1999 roku Luis doprowadził do wydania – własnym sumptem – jej debiutanckiego krążka zatytułowanego „Laughter in the Dark”. Tym samym podsumował dotychczasową działalność formacji, po czym symbolicznie odciął się od przeszłości. To odcięcie się polegało przede wszystkim na zmianie szyldu zespołu – z Radio Silence na Sonus Umbra – bo stylistycznie Nasser pozostał w zaklętym progrockowym kręgu, czego dowodziły kolejne albumy: począwszy od „Snapshots from Limbo” (2000), poprzez „Spiritual Vertigo” (2003), „Digging for Zeros” (2005) i „Winter Soulstice” (2013), aż po – jak dotąd najświeższy – „Beyond the Panopticon” (2016). Po drodze też nieznacznie zmieniał się skład. Na „Digging for Zeros” po raz pierwszy, choć na razie tylko jako gość (w jednym utworze), zaistniał Tim McCaskey. Dopiero parę lat później zostanie on etatowym pracownikiem Sonus Umbra, ale po drodze zacieśni współpracę i przyjaźń z Luisem poprzez działalność w gitarowym kwartecie Might Could, który wypełnił lukę w działalności formacji pomiędzy 2005 a 2013 rokiem (w tym czasie ukazały się krążki: „All Intertwined”, 2005; „Wood Knot”, 2007; „Relics from the Wasteland”, 2013). Co ciekawe, w grupie tej – obok Nassera i McCaskeya – znalazł się też Aaron Geller, chemik z wykształcenia, a dzisiaj wykładowca w Instytucie Politechnicznym Wirginii w Blacksburgu. Ta znajomość zaowocuje zaproszeniem Aarona do The Devil’s Staircase. Ale to nie były jeszcze wszystkie pola aktywności Luisa. Gdy przeniósł się z Meksyku do USA, nawiązał również kooperację z braćmi Laramee (wokalistą i gitarzystą Pete’em oraz perkusistą Jeffem), dołączając do kierowanego przez nich Kurgan’s Bane („Search from Sea to Sea”, 1999; „The Future Lies Broken”, 2000; „Camouflaged in Static”, 2005). Jak więc widać, był człowiekiem nad wyraz zapracowanym. Można jednak odnieść wrażenie, że w ostatnich latach nieco przystopował, na co wpływ zapewne miała po części jego kariera uniwersytecka. Nie oznacza to wcale, że zrezygnował z grania muzyki. A najlepszym na to dowodem powołanie do życia The Devil’s Staircase. Skład kwintetu uzupełnili jeszcze grający na saksofonie, saksofonie dętym (Midi Wind) oraz odpowiadający za efekty elektroniczne Meksykanin Ramsés Luna (znany między innymi z progresywno-awangardowego Luz de Riada) oraz – w tym gronie postać zapewne najbardziej zaskakująca – szwedzki perkusista Mattias Olsson (znany ze swej aktywności chociażby w Pixie Ninja, Weserbergland, Änglagǻrd, Galasphere 347 oraz Kaukasus). Praca nad „Diabelskimi schodami” – zarówno nazwa zespołu, jak i tytuł albumu nawiązują do potocznego określenia matematycznej funkcji osobliwej Georga Cantora (1845-1918), twórcy teorii mnogości – odbywała się niezależnie w trzech miejscach w różnych regionach świata. McCaskey, Geller i Nasser nagrywali swoje partie w chicagowskim studiu Subluminal, Luna pracował w EARaudio w Mexico City, a Olsson w swoim prywatnym podsztokholmskim Roth Händle. Z ich artystycznego (i teoretycznego) zaangażowania zrodziło się nieco ponad czterdzieści minut muzyki, której najbliżej jest do nowoczesnego rocka progresywnego. Z mocnym fundamentem naukowym, o czym przekonuje Tim McCaskey w prowadzonym przez siebie blogu, na którym już jesienią ubiegłego roku dokonała dokładnego matematycznego rozłożenia poszczególnych kompozycji na czynniki pierwsze. A znalazło się ich na płycie pięć. Pięć podróży do świata – uwaga! to będzie na serio – dynamiki nieliniowej, geometrii fraktalnej, automatów komórkowych i astronomii. Po takim wprowadzeniu można się zastanawiać, co z tego wynikło. I czy tak mocno ujęta w karby wzorów fizycznych i matematycznych twórczość artystyczna może ująć słuchacza. Jeśli chodzi o to ostatnie – nie ma obaw! Wszak McCaskey – jako wykładowca – specjalizuje się w dyscyplinach artystycznych. Jak zatem udało się temu międzynarodowemu towarzystwu przenieść twardą teorię do świata ducha? Przyjrzyjmy się zawartości „The Devil’s Staircase”. Płytę otwiera dwuczęściowy „Gravitation”, którego elektroniczna introdukcja wskazywałaby raczej na nieco inne, niż progresywne, inklinacje. Z czasem jednak na plan pierwszy przebija się subtelny gitarowy duet, z gitarą elektryczną Gellera, który z lekkim opóźnieniem powtarza to, co gra Tim McCaskey. W dalszej części jednak kwintet wskakuje na rockowe tory – mocna sekcja rytmiczna i aktywnie wspomagający ją saksofon przywodzą na myśl klasyczne garażowe brzmienie amerykańskie. Nie brakuje przy tym rytmicznych łamańców i zmian tempa, a w finale wszystko zatacza koło i wraca do punktu wyjścia. W „Rule 34”, znacznie krótszym, bo trwającym zaledwie cztery minuty, dzieje się bardzo dużo – także od strony aranżacyjnej. Gitary, nietypowy syntezator Luny czy w końcu obsługiwany przez Mattiasa Olssona mellotron sprawiają, że w tym brzmieniowym bogactwie można się wręcz zadurzyć. A do tego dochodzi jeszcze melodyjny lejtmotyw. Na tym tle kolejny na liście „Room 101” prezentuje się dużo bardziej ascetycznie, aczkolwiek jego największą wartością okazuje się finałowe solo gitarowe Gellera. Z kolei w „Morse ..–..” kwintet nawiązuje do wymyślonego w pierwszej połowie XIX wieku kodu, tyle że zamiast klasycznych „kropek” i „kresek” wykorzystuje – na tle imitowanej przez mellotron orkiestry – dźwięki gitar. Przekaz ten wspomagają również syntetycznie przetworzone, a może w ogóle wygenerowane elektronicznie, ludzkie głosy. Swoją drogą ciekawe, czy dałoby się z tego odczytać jakąś ukrytą transmisję. Biorąc pod uwagę matematyczne zapędy Nassera i McCaskeya – niewykluczone. Album zamyka natomiast kompozycja zatytułowana „Cantor’s Dust”, w której zespół bezpośrednio nawiązuje do dokonań Georga Cantora, aczkolwiek na swoim blogu Tim wyjaśnia, że posiłkował się również odkryciami polskiego matematyka Wacława Sierpińskiego (1882-1969). Co ciekawe, numer ten brzmi bardzo egzotycznie, a to nadaje mu pojawiający się parokrotnie sitar. Jako że instrumentu tego nie przypisano żadnemu z artystów, możliwe więc, że i on został wygenerowany elektronicznie. W każdym razie brzmi jak żywy. Stylistycznie natomiast kwintet miesza tu elementy progresu i jazz-rocka. Mimo wszystko jednak z naciskiem na ten pierwszy. Skład: Tim McCaskey – gitara akustyczna Aaron Geller – gitara elektryczna Ramsés Luna – saksofon, syntezator dęty, efekty elektroniczne Luis Nasser – gitara basowa Mattias Olsson – perkusja, instrumenty perkusyjne, mellotron
|