Trzy miesiące po premierze nowego albumu francuskiego kwartetu One Shot ukazał się – po dziesięciu latach milczenia – nowy materiał innej zeuhlowej formacji znad Loary, sekstetu Rhùn. „Tozïh” to wydawnictwo, które powinno przypaść do gustu wszystkim wielbicielom Magmy.
Tu miejsce na labirynt…: Czym język Xikùeh różni się od kobaïańskiego?
[Rhùn „Tozïh” - recenzja]
Trzy miesiące po premierze nowego albumu francuskiego kwartetu One Shot ukazał się – po dziesięciu latach milczenia – nowy materiał innej zeuhlowej formacji znad Loary, sekstetu Rhùn. „Tozïh” to wydawnictwo, które powinno przypaść do gustu wszystkim wielbicielom Magmy.
Rhùn
‹Tozïh›
Utwory | |
CD1 | |
1) Ehmët Um Rhët Sam | 21:30 |
2) Sédalg Rhëvé [incl. Ygahpoporhtna Lrig] | 11:40 |
3) Eripme Cirtcele | 05:05 |
Co jest wspólnym mianownikiem dla takich współczesnych formacji rockowych, jak,
One Shot,
VAK,
Scherzoo,
Anaïd czy
Zwoyld? Są nawet co najmniej dwa: po pierwsze – wszystkie te zespoły pochodzą z Francji; po drugie – wszystkie zaliczają się do grup wiernych stworzonej przed laty przez perkusistę Christiana Vandera i jego
Magmę mieszance rocka progresywnego, free jazzu i awangardy, potocznie nazywanej Zeuhlem (w języku kobaïańskim słowo to jest przymiotnikiem oznaczającym coś niebiańskiego). Lista wykonawców podążających tą ścieżką jest zresztą, nie tylko nad Sekwaną i Loarą, znacznie liczniejsza. A nie tak dawno powiększyła się o kolejnego – reaktywowany po paru latach milczenia sekstet Rhùn.
Historia Rhùn jest skomplikowana. Głównie dlatego, że ten pochodzący z niewielkiego miasteczka Ernée w Kraju Loary, czyli w północno-zachodniej części Francji, przez pierwsze lata funkcjonował na zasadzie wspólnoty, a tworzyli go przyjaciele i znajomi lidera, czyli ukrywającego się pod pseudonimem Captain Flapattak perkusisty Pierre’a Lebouteillera. To muzyk, który wcześniej związany był z takimi formacjami, jak jazzowo-awangardowy Paul Demon i Hey Ho Anonimo czy noise’owe Theusz Amstrad, The Happy Nurse i Les Yeux de la Tête / Mosca Violenta. Przed piętnastoma laty skupił wokół siebie grupę muzyków, z którymi nagrał (i wydał za własne pieniądze) złożoną z pięciu utworów płytę demo „Bhönus”. Nie zdołał przebić się z nią do szerszego grona słuchaczy. To samo spotkało zresztą opublikowaną cztery lata później EP-kę „Ïh”. W efekcie grupa rozpadła się, a Pierre zaangażował się w inne projekty. Wśród nich znalazły się także zeuhlowe The Orvalians (longplay „The Great Filter” z 2017 roku) oraz Nebulons Sun („First Tale”, 2021), których powodzenie sprawiło, że zaczął rozmyślać o reaktywowaniu Rhùn.
Stało się to faktem w ubiegłym roku, kiedy Lebouteillerowi udało się zebrać w miarę stały skład, z którym wybrał się do nieodległego od rodzinnego Ernée bretańskiego Servon-sur-Vilaine, by w tamtejszym studiu Paul le Flem School nagrać materiał na pierwszy z prawdziwego zdarzenia pełnowymiarowy album. Okazało się, że przez wszystkie lata „uśpienia” zebrało się tyle materiału, iż wystarczyłoby go na dwa krążki. I taki też pierwotnie był zamysł Pierre’a – wydać za jednym zamachem „Tozïh” i „Tozzos”. Ostatecznie jednak zdecydował, że pierwsza część ukaże się na początku lata (konkretnie: 23 czerwca), a druga – za kilka miesięcy, czyli zimą. Skąd ta zmiana decyzji? Sami muzycy doszli ponoć do wniosku, że podwójna dawka zeuhlowego szaleństwa mogłaby doprowadzić słuchaczy na skraj załamania nerwowego. I trudno odmówić im racji.
Kto oprócz Pierre’a Lebouteillera tworzy dzisiaj Rhùn? Muzycy z bardzo różnych światów artystycznych, którzy na dodatek – poza jednym przypadkiem – postanowili ukryć się, podobnie jak lider, pod pseudonimami. Wokalista i klawiszowiec Ludal de Chacal to w rzeczywistości – znany z The Orvalians i Hey Ho Anonimo oraz stonerowo-bluesowego Nine Million Witches – Ludovic Bunel; drugi z klawiszowców Chfab Kaouenn to – będący podporą progresywnego
Alco Frisbass – Fabrice Chouette; mający za sobą występy w Krabben in Lake oraz Rouge Coma, a obecnie grający w postmetalowym This Wave Looks Like a Wolf basista Retsim Käh naprawdę nazywa się Kevin Brosse; z kolei saksofonista Jeana Bonëtha możecie znać z jazzowych grup Bi-Ki?, Unik Ubik bądź Louis Minus XVI, w którym występuje pod swoim prawdziwym nazwiskiem Jean-Baptiste Rubin. Jedyną osobą, która nie próbuje ukrywać swej tożsamości, jest skrzypaczka Charlotte Pace, która do wielkiej rodziny Captaina Flapattaka trafiła poprzez występy w Nebulons Sun.
Choć bez najmniejszych wątpliwości głównym wzorcem dla Pierre’a Lebouteillera jest
Magma, to szuka on inspiracji także w twórczości innych formacji zeuhlowych, jak Weidorje, Eskaton czy Shub Niggurath. Poza tym przyznaje się również do fascynacji amerykańskim jazzem improwizowanym i fusion (vide John Coltrane, Miles Davis, zmarły niedawno Pharoah Sanders), jak i krautrockiem (spod znaku
Amon Düül II i Can). Ba! by maksymalnie upodobnić się do swego idola Christiana Vandera, Captain Flapattak wymyślił – na wzór kobaïańskiego – własny język: Xikùeh, w którym lingwiści dostrzegają ponoć akcenty nordyckie. Kto wie, może wprawne ucho rzeczywiście jest w stanie je wychwycić. W każdym razie – posłuchajcie!
Na „Tozïh” znalazły się jedynie trzy kompozycje. Ale za to trwające w sumie prawie czterdzieści minut. Czemuż jednak dziwić się temu, skoro ponad połowę czasu zajmuje pierwsza z nich – „Ehmët Um Rhët Sam”. Jak można się domyślać, to wielowątkowy utwór, który bez obaw o nadużycie można określić mianem zeuhlowej suity. Pierwsze dźwięki – klawiszy i saksofonu – dochodzą z odległego tła, ale brak im melodyjności; gdy narastają, bez trudu można dostrzec w nich echa noise’owych fascynacji lidera Rhùn. Dopiero pod koniec czwartej minuty zespół wskakuje na właściwe sobie tory, łącząc free i spiritual jazz (vide nałożone na siebie ścieżki dęciaków) z rockową ekspresją (powolne tempo sekcji rytmicznej). Z czasem wyłaniają się z tego solowe popisy instrumentalistów, a nawet duety (szczególnie interesująco brzmi dialog fortepianu elektrycznego ze skrzypcami). Dzieje się tu zresztą naprawdę sporo. Muzycy płynnie przechodzą od jazz-rocka do Zeuhlu (ach! te schizofreniczne dźwięki i wokale), po drodze zahaczając jeszcze o noise’ową elektronikę. Nad wszystkim unosi się natomiast duch Magmy.
Swoją drogą to zadziwiające, że zespół, którego żaden muzyk nigdy nie był związany bezpośrednio z formacją Christiana Vandera, tak kurczowo trzyma się jej wpływów, podczas gdy członkowie
One Shot, choć większość z nich odbyła – czasami nawet wieloletni – staż w składzie Magmy, potrafią wzbogacić swoją odmianę Zeuhlu o elementy zupełnie nowe. Widać trzeba najpierw samemu doświadczyć współpracy z legendarnym perkusistą, aby później na tym fundamencie podjąć próbę wzniesienia własnego gmachu. W przypadku Lebouteillera tego zabrakło. Co w całej rozciągłości potwierdza zresztą drugi w kolejności „Sédalg Rhëvé (incl. Ygahpoporhtna Lrig)”, który łączy w sobie inspiracje dokonaniami zarówno Magmy, jak i Offering, czyli zespołu, w którym w latach 80. ubiegłego wieku Vander dawał upust swoim freejazzowym – w duchu Coltrane’owskim – zapędom.
O połowę krótszy od „Ehmët Um Rhët Sam”, „Sédalg Rhëvé (incl. Ygahpoporhtna Lrig)” wprowadza jednak do dyskursu na temat zespołu tyle samo materiału. Tu po prostu wszystko dzieje się szybciej: począwszy od kombinacji rytmicznych basu i bębnów, poprzez popisy solowe (najpierw saksofonisty, następnie klawiszowca) oraz improwizowaną partię syntezatorów, aż po jazzrockowy (z naciskiem na rok) finał. Pewien nowy, nieznany Magmie, element pojawia się natomiast w zamykającym „Tozïh” utworze „Eripme Cirtcele” – są to mocno trącące folkiem dźwięki skrzypiec. Gwoli ścisłości to folkowy zaśpiew było już słychać w partii wokalnej Ludala de Chacala w „Sédalg Rhëvé”. Może więc to ma być wkładem własnym Rhùn w rozwój światowego Zeuhlu. Poczekamy – zobaczymy!
Skład:
Ludal de Chacal (Ludovic Bunel) – śpiew, fortepian elektryczny, syntezatory
Chfab Kaouenn (Fabrice Chouette) – fortepian elektryczny, syntezatory
Jean Bonëth (Jean-Baptiste Rubin) – saksofon altowy, saksofon barytonowy
Charlotte Pace – skrzypce
Retsim Käh (Kevin Brosse) – gitara basowa, chórki
Captain Flapattak (Pierre Lebouteiller) – perkusja, chórki