Mam kombajn i nie zawaham się go użyć!
[Jake West „Inwazja” - recenzja]
Brytyjska „Inwazja”, notabene kolejny już na polskim rynku film o tym tytule, to swego rodzaju brat bliźniak australijskiego „
Zombie z Berkeley”. To prawda, bliźniak niezbyt wyrafinowany i momentami pozbawiony już nawet nie tyle dobrego smaku, ile w ogóle smaku, ale mimo wszystko gwarantujący półtorej godziny niezłej zabawy.
Przy ogólnej nędzy polskiego rynku DVD, kiedy to na półkach sklepów i wypożyczalni królują produkcje proste w odbiorze, proponujące nieskomplikowany humor i często pozbawione większej oryginalności, pojawienie się w sprzedaży gatunkowej hybrydy, wymagającej od widza odrobiny inteligencji i przynajmniej minimalnego obycia w masowej kulturze, zawsze jest miłą niespodzianką. Jeszcze bardziej cieszy wydawanie zdrowo zakręconych produkcji niszowych, pozbawionych wysokiego budżetu, a mimo to porządnie zrealizowanych, operujących na pograniczu science fiction, horroru i ogólnie pojętej makabry. Nie da się jednak ukryć, że filmy takie nie są przeznaczone dla szerokiej rzeszy odbiorców. Przeciętni konsumenci – zwłaszcza horrorów – bardzo bowiem nie lubią mieszania gatunków, a już szczególną nienawiścią darzą wrzucony do fabuły, oparty na absurdzie humor. Bo jaki to horror, skoro w trakcie seansu można się śmiać? Z tej przyczyny większość obrazów tego typu przepada nie tylko u nas, ale i na świecie.
Jednym z filmów, które łączą w sobie większość znienawidzonych przez niedzielnych kinomanów cech, jest „Inwazja”: horror sf wzbogacony ciężkim jak smoła humorem. Wyjściowa historia i ogólny szkielet fabuły to – przynajmniej teoretycznie – science fiction w najczystszej postaci. W końcu są tu obcy, jest statek kosmiczny, a starożytny, kamienny krąg zaczyna objawiać skrywane przez stulecia tajemnice. Bardzo szybko jednak okazuje się, że filmowemu sf bliżej do ufologii, niż do rzeczywistej fantastyki naukowej. Szczęście w nieszczęściu, że statek obcych nie jest w formie talerza, a przybysze nie są zieloni i nie mają antenek, ale i tak w najlepsze przeprowadzają eksperymenty medyczne na złapanych nieszczęśnikach i pasjami mordują bydło. Naturalnie te brewerie z bydłem dzieją się po nocy, a cała tytułowa inwazja ma miejsce na odciętej od świata wysepce, na której mieszka rodzina walijskich świrów, którzy – jak na rasowy horror przystało – noszą skórzane fartuchy i porozumiewają się rykami i chrząknięciami.
W całe to piekiełko trafia ekipa niszowej stacji telewizyjnej, mająca przeprowadzić wywiad z mieszkającą tutaj dziewczyną, która twierdzi, że obcy porwali i zabili jej chłopaka, a ją samą zapłodnili. W ekspedycji biorą udział dziennikarka (przeciętna, choć biuściasta), kamerzysta (tani), dźwiękowiec (jego kumpel, również tani), aktorka mająca odegrać rolę ofiary w „rekonstrukcji zdarzeń” (dziewczyna szefa stacji), aktor biegający w srebrnym kombinezonie i udający obcego (tani) oraz pełniący funkcję specjalisty pasjonat UFO (w ogóle nie trzeba mu płacić). Pierwsze, co robią po przyjeździe – ku zgrozie ufologa – to wygniecenie w zbożu pokaźnego kręgu, żeby uwiarygodnić wizytę obcych. Nim jednak udaje się uwiecznić na taśmie piękny widok, wkurzony fałszowaniem rzeczywistości pasjonat dogniata wokół kręgu słowa „Fuck Off” i idzie w plener badać pobliski kromlech. Badania jednak, podobnie jak i nagrywanie wywiadu, zostają przerwane pojawieniem się krwiożerczych obcych. Zaczyna się walka o przetrwanie.
Jak przystało na porządny, krwawy horror sf, po ekranie fruwają oderwane kończyny, posoka chlusta nad wyraz obficie a grono bohaterów topnieje w zastraszającym tempie. „Inwazja” to jednak coś więcej, niż zwyczajna siekanka z zabójczymi obcymi w tle. To niesamowity konglomerat cytatów ze znanych filmów, przerysowanych zachowań oraz humoru, który buja się od lekkiej perwersji (ufolog ma sny o chutliwych, trójpierśnych kosmitkach), przez trudno uchwytny sarkazm charakterystyczny dla brytyjskiego kabaretu (reakcja Walijczyków na wzmiankę o języku angielskim), wyborną groteskę (krwawe żniwa kombajnem), aż po sceny zdecydowanie przekraczające granice dobrego smaku (rozwiercanie odbytu obrotową włócznią czy nurkowanie w gnojowicy). W dodatku film jest nakręcony w specyficznej manierze, odrobinę przypominającej serialowe realizacje sf spod znaku BBC: aktorzy grają w dość charakterystyczny sposób, scenografia jest raczej uboga, udźwiękowienie skromne, a zdjęcia niezbyt wyszukane.
Właśnie ten zauważalny brak troski o dopięcie wszystkiego na ostatni guzik, te przygaszone kolorystycznie zdjęcia, niedopracowane efekty specjalne i irytująca chwilami nonszalancja w grze aktorskiej powodują, że film nie cieszy tak, jak by teoretycznie mógł. Przeszkadza również to, że niektóre sceny są podane śmiertelnie serio, mimo że aż się prosiło o umieszczenie w nich akcentu humorystycznego. Swoje pięć groszy dołożył tutaj też dystrybutor, tradycyjnie proponując nie najlepsze tłumaczenie ścieżki dialogowej („Biegnijcie do autobusu!” w istocie powinno brzmieć „Biegnijcie do furgonetki!”) i robiąc dziwny manewr z tytułem. Zamiast puścić DVD jako „Ci przebrzydli obcy” albo „Wstrętni najeźdźcy”, jak by wypadało w przypadku szurniętej komedii noszącej w oryginale miano „Evil Aliens”, zdecydował się na bezpłciową „Inwazję”. Pozbawiony polotu tytuł sam w sobie może jeszcze by uszedł, ale dzięki intelektualnemu lenistwu firmowych tłumaczy (albo menedżerów) mamy na rynku już co najmniej pięć „Inwazji”, przez co łatwo się pomylić przy wyborze filmu. Oprócz tej recenzowanej, nakręconej w 2005 roku, są jeszcze „Inwazje” z lat: 1996 („Robo Warriors”, wydana za czasów VHS), 2002 („
Terminal Invasion”), znowu 2002, z podtytułem „Atak zabójczych owadów” („
Infested”) i w końcu ta najbardziej znana, z roku 2007 („
Invasion”). Jak łatwo zauważyć, z całego tego grona tylko jeden film zasługuje na wzmiankowany tytuł.
Mimo to, a także mimo szeregu ewidentnie obleśnych scen, sądzę, że warto sięgnąć po płytę z „Inwazją”. Jeśli nawet nie dla samej historii, to choćby dla wyśmienitej sceny, kiedy to bohater – w rytmie skocznej muzyki – ugania się po polu kombajnem za uciekającymi kosmitami. To istna perełka czarnego humoru. Dla niecierpliwych podaję
linka do YouTube, gdzie można obejrzeć wersję z hiszpańskimi napisami.
Dzięki za informacje o tym filmie, uwielbiam tego rodzaju kino a o "evil aliens" nie słyszałem. Brytyjczycy potrafią robić horrory z jajem.