„Uciekaj!” – wielka sensacja ostatnich miesięcy, film, który przy mikroskopijnym budżecie 4,5 miliona dolarów zarobił już prawie 200 milionów! Sensacja – ale chyba niestety nie w Polsce… O tym, dlaczego tak się dzieje i jak sprawdza się dzieło Jordana Peele’a jako horror i jako satyra społeczna rozmawiamy dziś w ramach cyklu „Dobry i Niebrzydki”.
„Uciekaj!” – wielka sensacja ostatnich miesięcy, film, który przy mikroskopijnym budżecie 4,5 miliona dolarów zarobił już prawie 200 milionów! Sensacja – ale chyba niestety nie w Polsce… O tym, dlaczego tak się dzieje i jak sprawdza się dzieło Jordana Peele’a jako horror i jako satyra społeczna rozmawiamy dziś w ramach cyklu „Dobry i Niebrzydki”.
Oczywiście nie mogło się obejść bez spoilerów. Jeśli więc filmu Jordana Peele′a nie widzieliście i nie chcecie sobie psuć zabawy, wróćcie do naszej dyskusji po seansie. Ale obejrzyjcie koniecznie – naprawdę warto.
Jordan Peele
‹Uciekaj!›
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Uciekaj! |
Tytuł oryginalny | Get Out |
Dystrybutor | UIP |
Data premiery | 28 kwietnia 2017 |
Reżyseria | Jordan Peele |
Zdjęcia | Toby Oliver |
Scenariusz | Jordan Peele |
Obsada | Daniel Kaluuya, Allison Williams, Catherine Keener, Bradley Whitford, Caleb Landry Jones, Marcus Henderson, Betty Gabriel, Keith Stanfield |
Muzyka | Michael Abels |
Rok produkcji | 2017 |
Kraj produkcji | USA |
Czas trwania | 104 min |
WWW | Polska strona |
Gatunek | groza / horror, kryminał |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Konrad Wągrowski: W naszych dyskusjach nie możemy z pewnością pominąć „Uciekaj!”, sensacji ostatnich miesięcy. Sensacji, ale raczej w USA niż w Polsce – u nas, niestety, filmowi wielkiej kariery nie wróżę. Horror pozbawiony głośnych nazwisk w obsadzie, z mocnym wątkiem dotyczącym rasizmu, hitem raczej się nie stanie. Na moim seansie było zaledwie kilka osób, a to dopiero kilka dni od premiery.
Piotr Dobry: Ano niestety. Dotąd widziałem „Uciekaj!” dwa razy; na pokazie dla prasy było góra dziesięcioro krytyków, na regularnym seansie – góra pięcioro widzów. Nie żebym dramatyzował z tego powodu, po prostu zauważam. Taki mamy klimat.
KW: Może kilka słów o fabule. Biała dziewczyna jedzie wraz ze swym chłopakiem z wizytą do swoich rodziców. Problem w tym, że ten chłopak jest czarny, a żyje już na tym świecie wystarczająco długo, by wiedzieć, że nawet dla najbardziej liberalnie nastawionych osób może to być problem. Obawy zdają się potęgować, gdy po przypadkowym zderzeniu z jeleniem lokalny policjant każe się bohaterowi wylegitymować – mimo tego, że to wcale nie on siedział za kierownicą. To już nie jest przewinienie „driving while being black”, to już „being a passenger while being black"… Ale po dotarciu do domu wszystko wygląda z początku okej – rodzicie są mili, komplementują Chrisa, wygląda, że go akceptują. Ale różne drobiazgi zaczynają budzić niepokój, otoczenie wydaje się kryć w sobie jakąś tajemnicę. I tak film z konwencji „Zgadnij, kto przyjdzie na obiad” ewoluuje powoli w kierunku „Żon ze Stepford”, a potem kolejnych wcieleń kina grozy…
PD: Wypada też dodać, że bohater jest fotografem, który stopniowo popada w coraz większą paranoję, a na pewnym etapie fabuły zostaje „sparaliżowany” – niedosłownie, ale skojarzenia z „Oknem na podwórze” Hitchcocka wydają się tu niebezpodstawne.
KW: Tak jak i skojarzenia z „Nocą żywych trupów” czy twórczością Lovecrafta. Proponuję, jak zwykle w naszych dyskusjach, porozmawiać osobno o gatunku, czyli o tym, jak sprawdza się „Get Out” jako kino grozy, a potem pogadać o tej ciekawszej warstwie – odbieraniu filmu jako satyry społecznej.
PD: Dla mnie obie warstwy są ciekawe.
KW: A więc najpierw horror. Niewątpliwie widać, że Jordan Peele gatunek czuje, potrafi budować nastrój niepokoju i niesamowitości, ale ambicji, by go reformować, raczej nie ma. Podąża raczej przetartymi ścieżkami. Najlepiej widać to w finale, w którym mamy do czynienia raczej ze sztampowym rozwiązaniem slasherowym niż jakąś finezyjną konstrukcją.
PD: Z tym że takie właśnie było założenie. Peele nie zamierzał rewolucjonizować horroru, tylko wykorzystał gatunkowy sztafaż do powiedzenia paru ważnych rzeczy o relacjach międzyrasowych w Ameryce. W filmie przeważnie działa to tak, że w obrębie jednej sceny dostajemy dwie interpretacje – tę z horroru rozumianego jako nurt fantastyki, popkultury, i tę z horroru rozumianego jako rzeczywistość Afroamerykanów. Stąd mnie się finał bardzo podobał, bo co my tam mamy? Zjawia się radiowóz, który w stereotypowym slasherze przeważnie oznacza ratunek, w stereotypowym świecie „afroamerykańskim” – kłopoty. Peele fantastycznie ten dualizm wygrywa.
KW: To prawda, bo mając w pamięci scenę z policją i jeleniem, oczekiwałem w tym momencie, że to stanowczo nie koniec problemów Chrisa. Taki zresztą był początkowy koncept scenariuszowy, ale Peele podobno stwierdził, że bohater przez tyle już przeszedł, że jego kolejny dramat będzie już zbyt trudny do przełknięcia dla widza. Ale czy w ogóle dostrzegasz w tym krwawym finale (powiedzmy: od momentu uwolnienia się z sali operacyjnej) jakieś ciekawe podteksty? Może poza przewrotnym żartem, że Chrisa ratuje „zbieranie bawełny"? Bo dla mnie ten finał to jednak najsłabsza część filmu, dość banalnie odliczająca kolejne pojedynki i kolejne trupy.
PD: Czy banalnie? Rzekłbym, że zaskakująco krwawo, bo film najpierw bazuje na atmosferze, a potem nagle przechodzi w jatkę, w revenge movie. I tu dla mnie znów interesująca jest ta symboliczna dwoistość przekazu, bo Chris mści się z jednej strony za krzywdy Afroamerykanów, z drugiej – za wszystkich czarnych uśmiercanych w horrorach w pierwszej kolejności. Peele przestawia te figury – czarny chłopak jest tu „final girl”, a typowa „final girl”, słuchająca sobie beztrosko „Time of My Life” z „Dirty Dancing” w momencie masakry, robi za oprawcę.
KW: Masz rację, znana z „Dziewczyn” Allison Williams wygląda dokładnie tak, jak powinna wyglądać typowa ofiara w horrorze dla nastolatków. Ale ja w takim razie uderzę z innej flanki, bo mamy tu problemy z warstwą logiczną. Po co właściwie ta cała szopka z nagraniami wideo, w których werbalnie wyjaśnia się wszystko bohaterowi (a przy okazji widzom)? Kto w ogóle i po co miałby robić taką prezentację – żeby zwiększyć determinację ofiary, która do tej pory nie zdawała sobie sprawy z beznadziejności swego położenia? Po co to pudełeczko ze zdjęciami Rose i jej dawnych czarnych chłopaków – po to by Chris mógł nabrać podejrzeń? To oczywiście nie są jakieś rzeczy dyskwalifikujące fabułę, ale jednak uproszczenia lekko irytujące.
PD: No nie wiem, zdjęcia dawnych chłopaków przechowywane w pudełku w szafie, bo przecież nie na wierzchu, to rzeczywiście taka dziwna sprawa? Mnie się wydaje zupełnie naturalna.
KW: Trzymałbyś w domu swoje zdjęcia z osobami uznanymi przez policję za zaginione?
PD: A ty szukałbyś zaginionych czarnych chłopaków w posiadłości zamożnych białych liberałów? Ofiary Armitage′ów nie są zresztą uznane za zaginione, w filmie mamy scenę, gdy przyjaciel Chrisa zostaje wyśmiany na komisariacie, gdy zgłasza rzekome uprowadzenie kumpla, który po prostu wyjechał z dziewczyną na weekend. A gdy mówi o drugim przypadku, dawno niewidzianym okolicznym jazzmanie, spotyka się z jeszcze weselszą reakcją, bo przecież chłopak żyje, więc w sumie co tu ma być dowodem w sprawie – że zmienił styl i prowadza się ze starszymi białymi kobietami?
KW: Zakładam, że jednak wielu z nich w jakimś momencie mogło figurować na liście zaginionych. I nawet jeśli się później odnaleźli w jakiejś formie, to powiązanie wszystkich z jedną dziewczyną mogło wydać się podejrzane. Ale okej, można założyć, że proceder nie jest jeszcze bardzo powszechny, i że policja, znalazłszy zagubionego, nie będzie się zastanawiała, czy nie miał czasem przeszczepu mózgu/ transferu świadomości/ whatever.
PD: Widzisz, ale nawet jeśli figurowaliby na liście zaginionych, czego nie wiemy, to jednak nie są przypadkowe osoby, lecz osoby z konkretnej rzeczywistości. To się znów wpisuje w kontekst rasowy – zaginionymi czy nawet zamordowanymi Afroamerykanami z klas niższych nikt się w Stanach specjalnie nie przejmuje. Za epidemię zabójstw wśród czarnych obwinia się wyłącznie czarnych, problem spycha się do gett, władze umywają ręce. O tym wszystkim można przeczytać na przykład w wydanym niedawno w Polsce doskonałym reportażu Jill Leovy „Wszyscy wiedzą. O zabójstwach czarnych w Ameryce”. Biała dziewczyna byłaby zatem ostatnia na liście podejrzanych, i Peele świadomie rozgrywa wątek zaginięć w taki właśnie sposób.
Natomiast prezentacje wideo odebrałem jako materiał „werbunkowy” dla kolejnych białych zainteresowanych „transplantacją”. Materiał, który przy okazji służy do wyjaśniania „pacjentom”, co się z nimi stanie, jaką część swojej tożsamości zachowają – ot, gest dobrej woli ze strony ludzi, którzy skądinąd święcie wierzą, że nie są rasistami.
KW: Nie są rasistami, bo przecież szczerze doceniają osiągnięcia czarnych. Rozmawiając o warstwie metaforycznej, wchodzimy mocno na twoje poletko, bo wiem, że i kinem afroamerykańskim, i polityką rasową w USA interesujesz się od dawna. Ale tak ciekawego spojrzenia na te tematy w kinie nie było chyba od dłuższego czasu, przyznasz?
PD: Tak. Były skecze w „Saturday Night Live”, wątki w różnych serialach, Tarantinowski „Django” miał chwilami zacięcie satyryczne, był kapitalny „Putney Swope” Roberta Downeya Sr., zapomniany (a w Polsce praktycznie nieznany) klasyk kina niezależnego, paszkwil na Amerykę i samo Hollywood, historia Afroamerykanina zostającego przez przypadek prezesem dużej agencji reklamowej – no ale to jest obraz z 1969 roku, a więc sprzed prawie pół wieku, w dodatku mówiący o rasie tylko częściowo. Natomiast kwestie rasowych napięć, mikroagresji, zawłaszczania kulturowego, takiego niefrasobliwego, często nieintencjonalnego rasizmu, to w szerszym aspekcie przed „Get Out” podejmował bodaj tylko Justin Simien w relatywnie niedawnym „Dear White People” (za chwilę dostaniemy zresztą serial Netflixa na motywach filmu), tyle że tam mieliśmy to wszystko, o czym Peele mówi w zawoalowanej formie, wyłożone wprost, bez ogródek, bez niuansów.
"Bo przecież John Boyega w nowych „Gwiezdnych wojnach” nie był odrzucany ze względu na to, że jest czarny (polski widz nie miał przecież wcześniej problemów z Billym Dee Williamsem w roli Lando), ale dlatego, bo ma bardzo ciemny kolor skóry."
Ale serio? Nie wiem, bo nie śledziłam dyskusji w tym temacie, ale jak dla mnie to on był po prostu cokolwiek drewniany (dobra - i tak lepszy od kompletnie bezbarwnego pilota, którego imienia nie pamiętam). Tak po roku to stwierdzam, że najbardziej pamiętam Kylo - i w sumie Driver zdaje się robi karierę także poza GW.
Zapomnieliście o Morganie Freemanie (szkoda tylko, że kojarzę go głównie z ról "starszego policjanta, który ma odejść na emeryturę".
Mimo wszystko wydaje mi się, że jednak te okołorasowe spory w kwestii obsady czasem są przesadzane - nie pamiętam, by ktoś się czepiał np. Morfeusza w "Matrixie" - bo to była charyzmatyczna postać.