Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 29 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii
WASZ EKSTRAKT:
70,0 (0,0) % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup

50 najlepszych filmów 2017 roku

Esensja.pl
Esensja.pl
1 2 3 5 »
Jak co roku prezentujemy Wam 50 najlepszych – naszym zdaniem – filmów minionych 12 miesięcy, spośród tych. które były pokazywane w polskich kinach w oficjalnej dystrybucji. Jak zwykle wiemy, że kolejność filmów na liście może być dyskusyjna, ale uważamy, że każdy z 50 zaprezentowanych w naszym rankingu filmów jest wart uwagi.

Esensja

50 najlepszych filmów 2017 roku

Jak co roku prezentujemy Wam 50 najlepszych – naszym zdaniem – filmów minionych 12 miesięcy, spośród tych. które były pokazywane w polskich kinach w oficjalnej dystrybucji. Jak zwykle wiemy, że kolejność filmów na liście może być dyskusyjna, ale uważamy, że każdy z 50 zaprezentowanych w naszym rankingu filmów jest wart uwagi.
WASZ EKSTRAKT:
70,0 (0,0) % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
50. John Wick 2
(2017, reż. Chad Stahelski)
Podobno zwycięskiego składu się nie zmienia – ale „John Wick 2” dowodzi, że pewne przetasowania wcale nie muszą zaszkodzić. Z dwójki reżyserów nieoczekiwanego przeboju, jakim okazała się pierwsza część, na planie sequela pozostał już tylko Chad Stahelski. Najważniejsze jednak pozostaje bez zmian: Keanu Reeves w roli płatnego zabójcy z prawdziwie zabójczym zestawem umiejętności i poranioną duszą jest równie bezbłędny, co w pierwszym filmie. Wszyscy znamy receptę na hollywoodzki sequel – i rzeczywiście, „John Wick 2” jest produkcją efektowniejszą od pierwowzoru, który w porównaniu wydaje się rzeczą niemal kameralną. Twórcy filmu nie ograniczają się jednak do potęgowania scen strzelanin i rozwałki, choć dynamiczne otwarcie zdaje się sugerować, że głównym pomysłem na sequel będzie tu „więcej trupów” – „John Wick 2” to ciekawy przypadek filmu, który jednocześnie jest serio, i ironiczny; w ukazywaniu przemocy tak samo brutalny, jak bliski kreskówce. Jeszcze bardziej niż oryginał, sequel skupia się na celebrowaniu stylu i przedmiotów: dopasowanych garniturów, butów, broni, świata hoteli, gadżetów i rozrywek przeznaczonych tylko dla elity płatnych morderców. „John Wick 2” nie daje się zamknąć w szufladce z napisem „kino eksploatacji” – choć bohaterowie są tu śmiertelnie poważni, a akcja – przynajmniej od połowy filmu – polega na przeskokach od jednej masakry do następnej, produkcja Stahelskiego okazuje się rzeczą całkiem samoświadomą i nie stroniącą od dekonstrukcji. Gdy akcja przenosi się do rzymskich katakumb, czy muzeum sztuki współczesnej, ekranowa przemoc – wciąż okrutna, krwawa, często rezygnująca z uników, jakimi w tego typu kinie bywają montażowe cięcia – staje się właściwie dziełem sztuki: rozbryzgi krwi na ścianach galerii sztuki czy patos nocnej strzelanki w Wiecznym Mieście mogłyby pochodzić z filmu Paolo Sorrentino, gdyby ten kiedyś zdecydował się nakręcić tego typu kino.
WASZ EKSTRAKT:
80,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
49. Ukryte działania
(2016, reż. Theodore Melfi)
„Ukryte działania” dowodzą, że Amerykanie jak nikt potrafią w mitotwórcze kino historyczne. Film Theodore’a Melfiego opowiada o szerzej nieznanej historii trzech pracownic NASA – Katherine Johnson, Dorothy Vaughan i Mary Jackson – które przyczyniły się do sukcesu amerykańskiego programu lotów kosmicznych. Nie byłoby lotu Johna Glenna i lądowania na Księżycu bez setek innych osób – ale niewiele z nich musiało pokonać podobne przeszkody, co bohaterki „Ukrytych działań”. Po pierwsze, były kobietami w Ameryce, która rewolucję obyczajową miała jeszcze przed sobą. Po drugie, były Afroamerykankami – obywatelkami drugiej kategorii w kraju, który wprawdzie wpisał do swojej deklaracji niepodległości „wszyscy ludzie stworzeni są równymi”, ale jakoś nie potrafił sobie wziąć tej oczywistej prawdy do serca. Produkcja Melfiego celuje w ten sam rodzaj kina co „Służące” Tate′a Taylora – oglądając film można łapać się na wyłapywaniu podobieństw charakterów, sytuacji czy dramaturgicznej konstrukcji. Nie świadczy to może o przesadnej oryginalności „Ukrytych działań” – ale nawet takie dość wtórne instrumentarium służy Melfiemu do sprawnego przeprowadzenia słusznego, poruszającego i krzepiącego wywodu. Duża w tym zasługa znakomitych aktorek – Taraji P. Henson, Octavia Spencer i Janelle Monàe nie grają tu wprawdzie szczególnie złożonych postaci, ale nawet w rolach fabularnych typów potrafią dostarczyć humoru i wzruszeń. Pewnie przydałoby się „Ukrytym działaniom” więcej chropawości oraz historycznej świadomości, że temat rasizmu w Ameryce do dziś niezupełnie przepracowano – film jest raczej wyrazem wiary w USA jako kraj postępu, w którym wszystko jest możliwe. Ale nie ma nic złego w tym, że kino dostarcza marzeń i szczypty utopii.
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
48. Zło we mnie
(2015, reż. Oz Perkins)
W katolickiej szkole dla dziewcząt w Bramford zaczyna się przerwa świąteczna. Na miejscu, w opustoszałym z dnia na dzień internacie, pozostają wyłącznie Katherine i Rose, których rodzice – z niewiadomych powodów – nie stawili się po odbiór córek. Równolegle, swoją podróż w kierunku Bramford kontynuuje Joan – tajemnicza kobieta z mrocznym sekretem. Jej nadejście uwalnia demony „Zło we mnie” Oza Perkinsa to kolejny w ostatnich latach horror o nastoletniej niewinności jako idealnym siedlisku sił nieczystych; pod tym względem mógłby tworzyć swoisty tryptyk z „The Witch” Roberta Eggersa i „Coś za mną chodzi” Davida Roberta Mitchella. Film Perkinsa nie jest co prawda tak przerażający, jak tamte dwa, ale niewiele im ustępuje pod kątem budowania sugestywnej atmosfery. Syn „Normana Batesa” ewidentnie umie w grozę, a do pomocy ma jeszcze brata – niepokojąco minimalistyczną ścieżkę skomponował Elvis Perkins. Dobre geny, dobre kino.
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
47. Sztuka Kochania. Historia Michaliny Wisłockiej
(2016, reż. Maria Sadowska)
Seksuologiczna kontynuacja kinowej sagi o bogach medycyny PRL-u wydaje się o wiele mniej udana niż jej kardiologiczny poprzednik – skrzętnie pomija najbardziej problematyczne tezy głoszone przez tytułową bohaterkę, często razi inscenizacyjną i charakteryzatorską sztucznością (PRL przypomina tu wyobrażenie o tym okresie powstałe w umyśle osoby, która go na oczy nie widziała, a Piotr Adamczyk w tupeciku wygląda jak swojska wersja Donalda Trumpa), sam seks prezentuje natomiast jako ostre rżnięcie w plenerze, czyli w sposób możliwie najmniej rewolucyjny. Mimo tego „Sztuka kochania” potrafi uwieźć, bo scenariusz Krzysztofa Raka jest równie błyskotliwy jak w przypadku „Bogów”, pomysły na poszczególne sceny są odpowiednio efektowne, a klincz, w którym znalazła się Wisłocka, sprawdza się jako motor napędowy fabuły. „Sztuka kochania” doskonale nadaje się dzięki temu na jeden wieczór, ale nie należy sobie obiecywać, że będzie z tego coś więcej.
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
46. To przychodzi po zmroku
(2017, reż. Trey Edward Shults)
Shults buduje swój film z klocków niby w kinie grozy opatrzonych: konserwatywny ojciec, empatyczna matka, dorastający chłopak, tajemniczy nieznajomy, pociągająca dziewczyna – toż to zestaw wzięty wprost z poradnika scenopisarstwa. Okruchy apokalipsy, które widzimy jedynie z perspektywy bohaterów, a także nieśmiało kiełkujące pytanie o moralność w desperackich czasach, to „Droga”, „The Walking Dead” i co tam jeszcze chcecie. Z kolei wirus, którego nosiciel z automatu zostaje śmiertelnym zagrożeniem, może kojarzyć z przynajmniej setką produkcji o zombie (a i w inspiracji filmem „Coś” Carpentera byłoby coś na rzeczy). A jednak reżyserowi udaje się poskładać swój film zarówno bez uciekania się do pustych hołdów dla popkulturowej tradycji, jak i bez cudzysłowów i pastiszowych zagrywek). Produkcja Shultsa przypomina w tym najlepsze amerykańskie horrory ostatnich lat, które zarzuciły postmodernistyczną ironię na rzecz tonu serio. I choć ostatecznie nieco im ustępuje – nie ma tu ani tak kapitalnej metafory jaką dla dojrzewania znalazło „Coś za mną chodzi”, ani transgresji na miarę „Czarownicy” czy „Zło we mnie” – to jednak cieszy, że znów oglądamy kino grozy, które traktuje widza poważnie. Takie, które wie, że człowiek postawiony w skrajnej sytuacji wystarczy, by przyprawić o ciarki. Zwłaszcza jeśli filmować go w ciemności.
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
45. W pionie
(2016, reż. Alain Guiraudie)
Napisać, że „W pionie” to film o poszukiwaniu sensu, ucieczce od społecznych norm, rozdarciu między wolnością a stabilizacją i odpowiedzialnością, to niby trafić z interpretacją, ale jakby zupełnie nie oddać, co takiego wyjątkowego jest w najnowszym obrazie Alaina Guiraudiego. A jest to jeden z najdziwniejszych, najbardziej pokręconych filmów ostatnich lat – jednen z tych tytułów, który zbierze skrajne oceny, ale którego zapomnieć się nie da. „W pionie” to jakby kino drogi – bohater, scenarzysta filmowy w kryzysie twórczym, opuszcza miasto i jedzie na francuską prowincję szukać – może autentyczności, może inspiracji (chętnie przygarnia zaliczki za scenariusz, ale nie jest w stanie napisać ani linijki), może jeszcze czegoś innego, o czym sam nie ma pojęcia. Tyle że w filmie francuskiego reżysera sens finalnie się nie objawia – za to droga staje się pełna tak niezwykłych zakrętów, że czasem trudno nie spytać, na ile kolejne surrealistyczne pomysły Guiraudiego wynikają z przemyślanego konceptu, na ile zaś z przypływu inwencji na planie. Są tu owce, wilki, jasnowłose pasterki i ich ojcowie, bezdomni i znachorka, urodziwi młodzieńcy i starcy słuchający na cały regulator rocka progresywnego; Guiraudie stawia ich na drodze bohatera, piętrząc absurdy, czasem szokując (scena porodu – jak z horroru, choć przecież naturalistyczna), częściej, w myśl najlepszych komediowych tradycji, z kamienną twarzą opowiadając najbardziej niedorzeczne dowcipy (w całej obfitej erotyce „W pionie”, dopuszczającej na najróżniejsze konfiguracje pod względem płci, wieku i statusu społecznego, jest jedna taka scena, która „niszczy system” – w trakcie której zastanawiamy się, na ile reżyser jest mistrzem szyderstwa, na ile przegiął, a na ile udało mu się celnie powiedzieć o splocie życia i śmierci). „W pionie” nie jest filmem tak precyzyjnym jak znany z polskich kin „Nieznajomy nad jeziorem” tego samego reżysera – dostarcza jednak jedynego w swoim rodzaju doświadczenia szalonego kina, nieznającego tabu, nieustannie zaskakującego.
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
44. Ptaki śpiewają w Kigali
(2017, reż. Joanna Kos-Krauze, Krzysztof Krauze)
U podstaw scenariusza legło opowiadanie „Kto z państwa popełnił ludobójstwo?” z tomu „Antylopa szuka myśliwego” Wojciecha Albińskiego. Bohaterem utworu jest biały lekarz ratujący młodą rwandyjską dziewczynę przed plemienną rzezią. Do głównej roli przymierzani byli Nick Nolte i Andrzej Chyra, ale Krauzowie ostatecznie zrezygnowali z idei romansu międzyrasowego. Lekarz stał się ornitolożką – i słusznie, bo zamiast ogranej narracji postkolonialnej otrzymaliśmy jedne z najbardziej złożonych portretów kobiecych we współczesnym polskim kinie. Historia zaczyna się w momencie, gdy ludobójstwo już trwa. Świadkinią masakry Tutsi dokonywanej przez Hutu jest Anna Keller (doskonała Jowita Budnik), polska ornitolożka prowadząca w Rwandzie badania nad spadkiem populacji sępów. W następstwie zdarzeń bohaterka ratuje przed niechybną śmiercią córkę znajomego lokalnego naukowca, Claudine (równie znakomita Eliane Umuhire), po czym zabiera ją ze sobą do Polski. Po przyjeździe załamane bohaterki są niezdolne do wpisania się w rutynę codziennego życia. Obie próbują się podnieść z tego, co przeżyły. Ostatni wspólny film Joanny Kos-Krauze i Krzysztofa Krauzego perfekcyjnie wpisuje się w obecny kontekst geopolityczny, mimo że pierwsza wersja scenariusza powstała ponad dekadę temu, gdy nie było jeszcze mowy o kryzysie migracyjnym. Ale to dzieło znacznie głębsze niż się z pozoru wydaje, wyrastająca ponad doraźną publicystykę opowieść o stracie i traumie, jak również traktat o wartościach uniwersalnych, zaskakujący awangardową realizacją. Trudny film, wymagający skupienia; bardziej wyrobieni widzowie powinni być usatysfakcjonowani.
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
43. Kedi – sekretne życie kotów
(2016, reż. Ceyda Torun)
Nieczęsto się zdarza, aby w gronie najlepszych filmów roku znalazł się – pośród ambitnych bądź widowiskowych fabuł – skromny dokument, którego bohaterami na dodatek nie są ludzie, lecz… koty. Inna sprawa, że od dawna takie dzieło – na miarę ich urody i mniemania o sobie – należało się. Na świecie nie brakuje miast, w których populacja tych zwierząt po wielekroć przewyższa liczbę ludzkich mieszkańców. Do najbardziej „zakoconych” należą ponoć Tel Awiw i Stambuł. Tam właśnie koty nauczyły się żyć z ludźmi w sposób perfekcyjny, stając się kimś znacznie więcej niż stałym elementem krajobrazu. Nietrudno więc zrozumieć, że pochodząca z dawnej stolicy Cesarstwa Bizantyjskiego reżyserka Ceyda Torun postanowiła poświęcić im swój pełnometrażowy debiutancki dokument. Ale czy jej „Kedi” to naprawdę tylko film o kotach? W równym stopniu to psychologiczny obraz o ludziach, którzy się nimi opiekują, kochają je, karmią, poją, a kiedy któryś umiera – ronią po nich łzę. W czasie seansu nie brakuje momentów, w których można śmiać się do rozpuku, ale i takich, które wywołują wzruszenie. Jak w życiu.
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
42. Konstytucja
(2016, reż. Rajko Grlić)
Jeśli ktoś myśli, że chorwacka „Konstytucja” to kolejny film o bohaterze zmagającym się z własną tożsamością, będzie jednak w grubym błędzie. Główny bohater, Vjeko Kralj, z własną tożsamością problemów żadnych nie ma – jest tak samo zdeklarowanym gejem, jak i nacjonalistą, i nie widzi w tym żadnej sprzeczności. Nawet wówczas, gdy zostanie boleśnie pobity przez grupę młodych, którzy nie widzą miejsca dla gejów we współczesnej Chorwacji. Przypadek chce, że w szpitalu zajmuje się nim sąsiadka, z zawodu pielęgniarka, która z kolei wyszła za Serba, pracującego obecnie w chorwackiej policji i próbującego się ze swym serbskim pochodzeniem nie afiszować. Vjeko opiekuje się kalekim i upośledzonym ojcem, po pobiciu nie może tego robić. Zadania podejmuje się sąsiadka, ale ma ona swój warunek – jej mąż przygotowuje się do ważnego egzaminu ze znajomości chorwackiej konstytucji, a nie jest człowiekiem zbyt łatwo przyswajającym wiedzę. Kralj ma więc mu pomóc, a ich rozmowy stają się podstawą do spojrzenia na relacje chorwacko-serbskie i całą skomplikowaną jugosłowiańską przeszłość. kamienica zamieszkiwana przez czworo bohaterów robi tu poniekąd za współczesną Chorwację w pigułce. Zaszłości etniczne wciąż nie dają o sobie zapomnieć, sąsiedzi mają inne korzenie, status społeczny, poglądy – ale są na siebie skazani. I ta złożoność ich sytuacji tudzież charakterów jest świetnie zobrazowana nie tylko na poziomie opowieści o geju-narodowcu, bo nawet na takiej podstawowej, oczywistej płaszczyźnie te postaci odbiegają od stereotypów. W nieodpowiednich rękach to wszystko mogłoby się zamienić w karykaturę, w katalog postaci tak skaczących ze skrajności w skrajność, że aż niewiarygodnych. Ale reżyser Rajko Grlić ma doskonałe wyczucie tonacji, tekstu, timingu, i równie doskonałych aktorów na planie. Koniec końców film okazuje się w sumie dość nieskomplikowaną opowieścią o potrzebie dialogu, zrozumienia, o tym, że należy otwierać się na innych, poszerzać horyzonty, bo tylko w taki sposób można budować porozumienie, a owo porozumienie może przynosić wszystkim korzyści. Nie jest to specjalnie odkrywcze, ale przyjemne i budujące.
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
41. Morderstwo w hotelu Hilton
(2017, reż. Tarik Saleh)
„Morderstwo w hotelu Hilton”, to formalnie film szwedzki, ale daleki od stereotypu fabularnego właściwego Skandynawom, z akcją umiejscowioną w Egipcie, z dialogami głównie w języku arabskim. Okazuje się, że można jeszcze zrobić coś świeżego w temacie kryminału, a zarazem odwołać się do klasyki, bo poniekąd mamy tu przecież wzorcowy film noir – cyniczny detektyw odpalający jednego papierosa za drugim, femme fatale, obrazy nocnego miasta, niejasny podział na dobro i zło. Jesteśmy w Kairze w przededniu rewolucji z 2011 roku i obserwujemy pozornie rutynowe śledztwo, które z czasem prowadzi naszego bohatera do egipskiej elity, do ludzi z otoczenia samego prezydenta Mubaraka. To parszywy, brudny, skorumpowany świat, gdzie nawet bohater nie ma czystego sumienia – przypomina się „Chinatown”, „Zły porucznik”. Wszystko to wygląda bardzo realistycznie, co po części jest zasługą autentycznego kontekstu politycznego, ale też po prostu świetnej roboty filmowców – Casablanka i Berlin bardzo sugestywnie udają Kair. Film wręcz bije na głowę pod względem pesymizmu Chandlerowskie pierwowzory. Bo tam jednak była walka o zachowanie elementów przyzwoitości i wydobycie choć promyczka nadziei spod ogólnego mroku. Świat pozostawał skorumpowany, zdeprawowany i wrogi, ale ktoś przynajmniej odpowiadał za swoje czyny. Tymczasem w „Morderstwie w hotelu Hilton” nie ma nic poza skrajnym pesymizmem. Film oczywiście wyrasta z wydarzeń arabskiej wiosny, ale patrzy na nią z dystansu, wiedząc, jaką ułudą były ówczesne nadzieje. Interesującą postacią jest również sam reżyser, . Mocna strona wizualna „Hiltona” to niewątpliwie zasługa reżysera – Tarik Saleh, którego możemy kojarzyć jako autora głośnego dokumentu „GITMO – nowe prawa wojny”, ale też oryginalnego dramatu animowanego „Metropia” przez lata był cenionym animatorem, a w latach 90. zasłynął na sztokholmskiej scenie hiphopowej jako jeden z czołowych tamtejszych grafficiarzy. I choć hip-hop i film noir to niekoniecznie prosta linia skojarzeniowa, to wydaje się, że właśnie ten „uliczny” zmysł artystyczny wydatnie reżyserowi przy „Hiltonie” pomógł.
1 2 3 5 »

Komentarze

08 I 2018   20:58:44

Obstawiam zwycięstwo "Manchester by the Sea".

10 I 2018   18:41:40

Coco numer 22, Star Wars numer 23. Gratuluję szanownej redakcji gustu.

11 I 2018   14:51:12

Gwiezdne Wojny, Coco i Spider-man w 50... To jest na poważnie?

11 I 2018   19:12:17

Ale może weźcie napiszcie, jakie są wasze propozycje, co? Bo z waszych lakonicznych komentarzy nie wynika, czy jesteście wielbicielami "Botoksu" czy chilijskiego kina moralnego niepokoju.
PS. Idę o zakład, że znowu nikt nie przeczytał wstępu.

12 I 2018   10:37:58

Bingo! :)
Zabrakło mi "mother!" oraz "Jackie". I chyba wszystkie animacje przesunąłbym ciut wyżej, ale to drobiazg.

12 I 2018   11:13:51

"Jackie" na miejscu 62.
"Mother!" na miejscu 67.

12 I 2018   13:40:29

Za nisko :)
Tak czy siak uważam, że był to naprawdę świetny rok w kinie, bogaty repertuar bardzo dobrych przedstawicieli różnych gatunków (świetny musical, świetny film wojenny,kilka niezłych horrorów), dużo ciekawych pozycji z kina światowego, a do tego najlepszy w historii rok dla kina superbohaterskiego, o którym myślałem, że już zaczyna zjadać własny ogon. Tylko na naszym rodzimym podwórku trochę ubogo.

21 I 2018   11:22:25

"Coco" jest cudowne i zasluguje na miejsce na liscie. Zastanawiam sie, czy ci krzykacze, ktorym tak nie pasuje ten film w ogole go widzieli...

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

„Kobra” i inne zbrodnie: Za rok, za dzień, za chwilę…
Sebastian Chosiński

23 IV 2024

Gdy w lutym 1967 roku Teatr Sensacji wyemitował „Cichą przystań” – ostatni odcinek „Stawki większej niż życie” – widzowie mieli prawo poczuć się osieroceni przez Hansa Klossa. Bohater, który towarzyszył im od dwóch lat, miał zniknąć z ekranów. Na szczęście nie na długo. Telewizja Polska miała już bowiem w planach powstanie serialu, na którego premierę trzeba było jednak poczekać do października 1968 roku.

więcej »

Z filmu wyjęte: Knajpa na szybciutko
Jarosław Loretz

22 IV 2024

Tak to jest, jak w najbliższej okolicy planu zdjęciowego nie ma najmarniejszej nawet knajpki.

więcej »

„Kobra” i inne zbrodnie: J-23 na tropie A-4
Sebastian Chosiński

16 IV 2024

Domino – jak wielu uważa – to takie mniej poważne szachy. Ale na pewno nie w trzynastym (czwartym drugiej serii) odcinku teatralnej „Stawki większej niż życie”. tu „Partia domina” to nadzwyczaj ryzykowna gra, która może kosztować życie wielu ludzi. O to, by tak się nie stało i śmierć poniósł jedynie ten, który na to ewidentnie zasługuje, stara się agent J-23. Nie do końca mu to wychodzi.

więcej »

Polecamy

Knajpa na szybciutko

Z filmu wyjęte:

Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz

Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz

Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz

Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz

Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz

Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz

Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz

Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz

Polski hit eksportowy
— Jarosław Loretz

Zemsty szpon
— Jarosław Loretz

Zobacz też

Tegoż twórcy

mbank Nowe Horyzonty 2023: Drrrogi, chłopcze…
— Kamil Witek

Magia znowu działa
— Agnieszka ‘Achika’ Szady

Krótko o filmach: Grzebanie w czasie na nic ci zda się
— Agnieszka ‘Achika’ Szady

Skażona utopia
— Agnieszka ‘Achika’ Szady

Remanent filmowy 2022: „Idiota” za kratkami
— Sebastian Chosiński

Rejs
— Konrad Wągrowski

Krótko o filmach: Thor to imię czy stanowisko?
— Agnieszka ‘Achika’ Szady

Spaghetti-superbohaterstwo
— Sebastian Chosiński

Krótko o filmach: Kieślowszczyzna w pelerynce
— Agnieszka ‘Achika’ Szady

Krótko o filmach: Ten typ tak ma
— Agnieszka ‘Achika’ Szady

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.