Wznowiony właśnie przez Wydawnictwo Dolnośląskie „Pentagram” zamyka „Trylogię z Oslo” norweskiego autora kryminałów Jo Nesbø. Na tle poprzednich tomów, jak i kolejnych odsłon przygód komisarza Harry’ego Hole powieść ta prezentuje się jednak stosunkowo słabo. Intryga jest bowiem tak niemiłosiernie naciągana, że łyknąć ją bez mrugnięcia okiem mogą chyba tylko ci, którzy lubują się w najczęściej bardzo niedorzecznych amerykańskich thrillerach o seryjnych mordercach.
Stare wilki też skaczą sobie do gardeł
[Jo Nesbø „Pentagram” - recenzja]
Wznowiony właśnie przez Wydawnictwo Dolnośląskie „Pentagram” zamyka „Trylogię z Oslo” norweskiego autora kryminałów Jo Nesbø. Na tle poprzednich tomów, jak i kolejnych odsłon przygód komisarza Harry’ego Hole powieść ta prezentuje się jednak stosunkowo słabo. Intryga jest bowiem tak niemiłosiernie naciągana, że łyknąć ją bez mrugnięcia okiem mogą chyba tylko ci, którzy lubują się w najczęściej bardzo niedorzecznych amerykańskich thrillerach o seryjnych mordercach.
Norweski pisarz Jo Nesbø ma już w naszym kraju ustaloną markę i trzeba uczciwie przyznać, że solidnie sobie na nią zapracował. To jednak wcale nie oznacza, że nawet takiemu mistrzowi nie mogą zdarzać się wpadki. Owszem, mogą! A najlepszym tego przykładem zamykająca „Trylogię z Oslo” – wcześniejsze tomy to „
Czerwone Gardło” (2000) i „
Trzeci klucz” (2002) – powieść „Pentagram”. Autor domknął w niej przede wszystkim wątek związany z na poły służbowym, na poły prywatnym śledztwem prowadzonym przez komisarza Harry’ego Hole w sprawie mordu na jego koleżance z pracy i zarazem przyjaciółce Ellen Gjelten. O współudział w nim Hole niemal od samego początku podejrzewał charyzmatycznego – i to aż nazbyt – policjanta Toma Waalera, tyle że nie mógł zdobyć nawet cienia dowodu, który potwierdzałby jego przypuszczenia. Mimo nacisków ze strony przełożonych i kontrakcji samego Waalera, Harry nie ustawał jednak w swoich staraniach, co autorowi książki zapewniało odpowiednią dynamikę akcji, a czytelnikom niemałe emocje. W finale „
Trzeciego klucza” pojawiła się wreszcie pierwsza jaskółka nadziei, czyli świadek, który mógłby pomóc powiązać osobę sprzedajnego stróża prawa z neonazistą Sverrem Olsenem, rzeczywistym zabójcą Gjelten. Czy wynikło z tego coś konkretnego, można przekonać się, sięgając po zwieńczenie miniserii Nesbø.
Akcja „Pentagramu” rozgrywa się w niezwykle upalne, a więc mimo wszystko bardzo nietypowe pod tą szerokością geograficzną, lato. Większość pracowników Wydziału Zabójstw Komendy Okręgowej Policji na Grønland w Oslo jest na urlopach; Harry’ego Hole, choć na zasłużone wakacje się nie wybrał, też zresztą trudno uznać za dyspozycyjnego. Od kilku tygodni poświęca on bowiem czas głównie na dwa podstawowe zajęcia – tropienie Waalera (jego kontaktów w i poza policją) oraz topienie coraz większej frustracji i wynikającej z niej depresji w alkoholu. Zdobył się już co prawda na rozmowę w sprawie Toma ze swoim bezpośrednim przełożonym Bjarnem Møllerem, a nawet odbył konspiracyjną pogawędkę z samym Naczelnikiem Biura Kryminalnego, lecz fakt, że – przynajmniej do momentu spotkania z nim – nie zdobył żadnych konkretnych dowodów, które mogłyby przekonać szefostwo o ewentualnej winie gliniarza, nie był dla Holego dobrą kartą przetargową. Jakby tego było mało, z coraz mniejszą tolerancją do prywatnego śledztwa prowadzonego przez Harry’ego odnosiła się jego aktualna kochanka Rakel Fauke, co ostatecznie zakończyło się ich rozstaniem. Czy w takiej sytuacji można dziwić się Holemu, że po raz kolejny wpadł w ciąg alkoholowy? I to do tego stopnia, że gdy pewnego lipcowego dnia zostaje wysłany przez Møllera na miejsce zbrodni wciąż jeszcze jest na potężnym kacu. Co będzie miało zresztą poważne konsekwencje dla dalszego rozwoju wydarzeń…
O zabójstwie swojej sąsiadki poinformowali policję mieszkający piętro niżej w dziewiętnastowiecznej kamienicy w centrum Oslo Vibeke Knutsen i jej partner, niezbyt zresztą darzący szacunkiem zamordowaną, Anders Nygård. Ofiarą zbrodni jest niespełna trzydziestoletnia pracownica jednej z agencji reklamowych Camilla Loen – samotna, atrakcyjna i wyzwolona. Została zastrzelona pod prysznicem, ale jakby tego było mordercy mało, obciął jej jeszcze obcęgami lub bardzo ostrym nożem palec wskazujący lewej ręki. W czasie sekcji zwłok okazuje się jednak także, że pod jedną z powiek kobieta ma wciśnięty mały czerwony brylant w kształcie pięcioramiennej gwiazdy. Śledztwo zostaje powierzone Tomowi Waalerowi; Harry z kolei za swój kolejny nieodpowiedzialny wybryk i pijaństwo zostaje zwolniony z pracy (i jednocześnie pozbawiony pozwolenia na broń). W teorii – w trybie natychmiastowym, w praktyce – zostają mu podarowane jeszcze trzy tygodnie, ponieważ Naczelnik Biura Kryminalnego wybrał się właśnie na urlop, a niezbędny jest jego podpis, aby decyzja weszła w życie. Hole postanawia więc przychodzić dalej do komendy, choć od razu oznajmia, że sprawą Loen nie ma najmniejszego zamiaru się zajmować. Co zresztą można w pełni zrozumieć, gdyż tym samym musiałby służyć pomocą Waalerowi.
Przekorny los sprawia jednak inaczej. Niebawem bowiem znany producent teatralny Willy Barli zgłasza policji zaginięcie swojej żony, popularnej przed laty piosenkarki popowej. I nie byłoby w tym może nic specjalnie zaskakującego – wszak od czasu do czasu ludzie znikają – gdyby nie fakt, że po kilku dniach na biurku Møllera ląduje niepodpisana koperta z niecodzienną zawartością – ozdobionym pierścionkiem z brylantem środkowym palcem Lisbeth Barli. Wkrótce pojawia się jeszcze jedna ofiara, a jest nią recepcjonistka w kancelarii adwokackiej Barbara Svendsen. Zastrzelona w służbowej toalecie, również została pozbawiona palca (tym razem serdecznego); w zamian zaś morderca „podarował” jej nietypowy brylantowy kolczyk. Dzięki zeznaniu przypadkowego świadka policja wpada wreszcie na pewien trop. By jednak udało się rozpocząć obławę na adekwatną do zagrożenia skalę, trzeba zaangażować nadzwyczajne środki. W myśl hasła „wszystkie ręce na pokład” Møller ściąga funkcjonariuszy z urlopów i tworzy grupę specjalną pod kierownictwem Waalera, do której przydzielony zostaje również znajdujący się już praktycznie na wylocie Hole. Od tej pory, czy będzie im się to podobać, czy nie, obaj panowie będą zmuszeni pracować razem. A to, jak można się domyśleć, stanie się znakomitą okazją do fabularnej eskalacji konfliktu.
„Pentagram” to bezsprzecznie najbardziej upiorna ze wszystkich części „Trylogii z Oslo”. Pościg za seryjnym mordercą, którego media natychmiast ochrzciły mianem Kuriera Śmierci, stał się bowiem dla pisarza znakomitą okazją do zaserwowania czytelnikom makabrycznych opisów profanowania zwłok. Czy zabieg ten był konieczny do osiągnięcia zamierzonego przez Jo Nesbø efektu wstrząsu i osłupienia – można mieć pewne wątpliwości. W „
Czerwonym Gardle” i „
Trzecim kluczu” Norweg nie imał się podobnych zabiegów, a jednak to właśnie wcześniejsze tomy serii pozostawiły po sobie znacznie lepsze wrażenie, przerażając i trzymając w napięciu praktycznie od pierwszej do ostatniej strony. W „Pentagramie” autor postawił przede wszystkim na akcję. Chciał, aby fabuła pędziła do przodu z prędkością TGV i to osiągnął. Problem jednak w tym, że przy okazji nie dostrzegł, iż na kolejnych zakrętach wymyślonej przez niego intrygi powypadały przez okno żelazna logika i głębia psychologiczna, które były podstawą sukcesu nie tylko poprzednich, ale także następnych (vide „
Pierwszy śnieg”) odsłon cyklu. Efekt jest taki, że w finale pisarz na siłę wiąże ze sobą poszczególne wątki, co rusz dokładając jakiś nowy element. Przypomina to trochę pracę murarza, który chwilę przed oddaniem domu do użytku dostrzega dziury w ścianach i sztukuje je zaprawą. Po takim liftingu z zewnątrz ubytków co prawda nie widać, ale przy dokładniejszej analizie wytrawne czytelnicze oko może dostrzec, że robota została mimo wszystko odrobinę spartaczona.
Jak można sądzić, Nesbø chciał zakończyć serię – kilka przesłanek wskazuje bowiem na to, że „Pentagram” mógł być w pierwotnym założeniu autora ostatnim tomem opowieści o nieustraszonym policjancie z Oslo – w iście monumentalnym stylu, z rozmachem porównywalnym jedynie z wielkimi inscenizacjami operowymi. Stąd powieściowe podróże w czasie (do lat 40. XX wieku, kiedy to Norwegia znajdowała się pod hitlerowską okupacją) i przestrzeni (momentami akcja zahacza o Berlin i Pragę), jak również kilka tropów pobocznych, które przez jakiś czas skutecznie zaprzątają czytelnikowi głowę. Przepych bywa jednak niekiedy kiczowaty, a rozmach sprzyja utracie z zasięgu wzroku elementów naprawdę istotnych. I tak jest, niestety, w przypadku „Pentagramu”. Zagłębiając się w interpersonalny konflikt Harry’ego z Tomem Waalerem, Norweg zepchnął bowiem na dalszy, zdecydowanie zbyt odległy plan Rakel Fauke i Beate Lønn (teraz już panią oficer z Wydziału Techniki Kryminalistycznej, a nie Wydziału Napadów), które jeszcze w „
Trzecim kluczu” stanowiły idealny kontrapunkt dla postaci głównego bohatera. To właśnie relacje z nimi dwiema były dla Nesbø fundamentem, na którym budował portret psychologiczny Holego. Kiedy konkretnych odniesień do nich zabrakło, Harry jakby zawisł w próżni. I choć przez moment mogło się nawet wydawać, że miejsce Rakel zajmie przynajmniej na jakiś czas Vibeke Knutsen, to jednak w ostateczności pisarzowi zabrakło chęci, by wieść i tak już mocno poturbowanego przez los komisarza na jeszcze jedno pokuszenie.
Zawodzi też, niestety, le grande finale, rozegrany przez autora na wzór amerykańskich thrillerów, w których wszystko musi być „naj” – najbardziej szokujące i najbardziej widowiskowe (a przy okazji także bardzo często najbardziej schematyczne). Że Nesbø ma tego typu ciągotki, widać było już wcześniej, chociażby w „
Czerwonym Gardle”. Tam jednak potrafił jeszcze powściągnąć swoją narowistą wyobraźnię i zachować zdroworozsądkowy umiar, w „Pentagramie” chęć przypodobania się czytelnikom z jednej i wstrząśnięcia nimi z drugiej strony doprowadziła Norwega nie tylko do przekroczenia granicy dobrego smaku (wątek palca Lisbeth Barli), ale również mniej lub bardziej – stawiam na to pierwsze – świadomej rezygnacji z tego, co jest podstawową zaletą większości kryminałów ze Skandynawii –mrocznego nastroju.