EKSTRAKT: | 80% |
---|---|
WASZ EKSTRAKT: | |
Zaloguj, aby ocenić | |
Tytuł | Den Za Den |
Wykonawca / Kompozytor | Den Za Den |
Data wydania | 1980 |
Nośnik | Winyl |
Czas trwania | 38:14 |
Gatunek | rock |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
W składzie |
Arian Dema, Vladimir Jankulovski, Dragiša Soldatović, Dimitar Čočorovski |
Utwory | |
Winyl1 | |
1) Svadba | 04:08 |
2) Galeb | 03:56 |
3) Ciganka | 03:03 |
4) Žeđ | 03:30 |
5) Fatamorgana | 04:02 |
6) Čočor ritam | 00:59 |
7) A bila je tako draga | 04:08 |
8) Letnja ljubav | 03:25 |
9) Vodopad | 02:41 |
10) Jutro i noć | 03:55 |
11) Tako treba | 05:50 |
Non omnis moriar: Dzień po dniu, a potem… nicMuzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj Macedończycy z formacji Den Za Den.
Sebastian ChosińskiNon omnis moriar: Dzień po dniu, a potem… nicMuzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj Macedończycy z formacji Den Za Den. Den Za Den
Wyszukaj / Kup Kiedy przed dwoma tygodniami wyciągaliśmy z zakamarków pamięci świetny jazzrockowy album „Brez naslova” (1977) słoweńskiej grupy Predmestje, byliśmy pewni, że to dopiero początek dłuższej przygody z muzyką rockową rodem z krajów byłej Jugosławii. I rzeczywiście, szybko bowiem wracamy na Bałkany – tym razem jednak do Macedonii. Tam właśnie na początku 1978 roku – w Skopje, rodzinnym mieście Matki Teresy z Kalkuty – przyszedł na świat zespół Den Za Den. Istniał on, co prawda, jedynie przez dwa lata i wydał tylko jeden album, ale na pewno jest to płyta, o której należy pamiętać. Formacja była kwartetem, który pierwotnie tworzyli: gitarzysta Siniša Stojanovski, basista Vladimir Jankulovski, klawiszowiec Dragiša Soldatović oraz perkusista Dimitar Čočorovski. Tylko ten ostatni miał wcześniejsze doświadczenie estradowe, ponieważ przez ponad rok bębnił w innej, pochodzącej ze stolicy Macedonii kapeli – Leb i Sol (która później zdobyła zresztą sporą popularność w całej Jugosławii). Pozostali muzycy stawiali dopiero pierwsze kroki. Nie wszystkim też starczyło cierpliwości. W październiku 1978 roku z kolegami rozstał się Stojanovski, którego zastąpił Arian Dema (wcześniej w grupie Pu). I ten skład wytrwał do końca istnienia zespołu. Den Za Den nie chciało eksperymentować, jak chociażby słoweński Buldožer, ani tworzyć przebojów, jak chorwacki Parni Valjak czy bośniackie Bijelo Dugme. Zafascynowani lżejszą odmianą fusion spod znaku Weather Report i Return to Forever, postanowili grać wpadającego w ucho, lekko zaprawionego folklorem bałkańskim, jazz-rocka. I taka też muzyka znalazła się na ich debiutanckiej – i, jak pokazał czas, jedynej – płycie długogrającej. Materiał, który trafił na album „Den za den”, zarejestrowany został w 1979 roku w studiu Akademik w Lublanie (tym samym, w którym trzy lata wcześniej swój debiut nagrywali panowie z Predmestja), a rok później opublikowała go wytwórnia płytowa będąca własnością lublańskiego radia i telewizji. Za konsoletą siedział legendarny Miro(slav) Berc, który w latach 70. i 80. ubiegłego wieku pracował praktycznie ze wszystkimi liczącymi się formacjami progresywnymi i hardrockowymi w byłej Jugosławii, w tym Bijelo Dugme, Spektar, Pop Mašina, Drugi Način, Grupa 220, Oko, Buldožer, September, Izvir, Gordi, Džejbi, Atomisko Sklonište i wieloma innymi. Projekt okładki płyty wyszedł natomiast spod ręki Slobodana Živkovicia – i trzeba przyznać, że jest mocną stroną wydawnictwa. Płyta, jak to drzewiej bywało, nie należy do najdłuższych – zamyka się w nieco ponad trzydziestu ośmiu minutach. Jako że zawarta na niej muzyka jest bardzo jednorodna i w całości pozbawiona słów, można chyba „Den za den” traktować jako concept-album, jedną długą kompozycję podzieloną na jedenaście rozdziałów. Otwierająca całą opowieść „Svadba” to bardzo charakterystyczny przykład fusion z drugiej połowy lat 70. XX wieku. Tak za Oceanem grali wtedy Joe Zawinul i Wayne Shorter w Weather Report; w podobną stronę podążali również panowie z SBB, co najjaskrawiej widoczne było na nagranym pierwotnie z myślą o rynku zachodnim krążku „Welcome” (1979). Całkiem zresztą możliwe, że Macedończycy znali ten właśnie album Józefa Skrzeka i jego kolegów. Świadczyłaby o tym chociażby partia perkusji w „Svadbie”, tak bardzo przypominająca „pochód” Jerzego Piotrowskiego w „Walkin’ Around the Stormy Bay”. Ale utwór Den Za Den charakteryzuje się także smakowitą partią gitary Ariana Demy i kapitalnym brzmieniem syntezatorów (między innymi Mooga) Dragišy Soldatovicia. W drugim w kolejności numerze, zatytułowanym „Galeb”, instrumentarium zostaje poszerzone o dwa fortepiany, akustyczny i elektryczny, które idealnie wypełniają tło, pozwalając tym samym zaistnieć wybijającej się na plan pierwszy gitarze. Zaskakuje natomiast wyjątkowo, nie tylko zresztą w tym utworze, dynamiczny bas Vladimira Jankulovskiego, który uderza w struny z taką siłą, że spokojnie mogłaby go zatrudnić każda wybijająca się wtedy ponad przeciętność grupa hardrockowa. Jankulovski nadaje też ton „Cigance”, radosnej rockowej kompozycji z elementami folkloru. Jest go tu jednak akurat tyle, by nie raził kiczem spod znaku późniejszego turbo-folku czy coraz mniej ambitnych kompozycji Gorana Bregovicia. Optymistyczny nastrój mija wraz z pierwszymi taktami „Žeđ” – to już fusion zagrany z pełną powagą, w którym posępny klimat rozwiewa jednak od czasu do czasu melodyjna partia gitary. Dema daje tu prawdziwy popis umiejętności; zaserwowana na finał jego solówka jest jednym z najmocniejszych fragmentów całego albumu. „Fatamorgana” z kolei zaskakuje pięknym motywem przewodnim i – po raz kolejny – rasowymi syntezatorami. Stronę A longplaya zamyka krótka, zagrana na perkusji, impresja „Čočor ritam”, która – na co wskazuje już tytuł – wyszła spod ręki Dimitara Čočorovskiego. Po przełożeniu płyty winylowej na drugą stronę otrzymujemy na początek nostalgiczną, niemalże balladową kompozycję „A bila je tako draga”. Grający tym razem do jednej bramki gitarzysta i klawiszowiec snują wspólnie bardzo subtelną opowieść, która – gdyby słuchać jej w środku nocy – mogłaby posłużyć jako skuteczny usypiacz. W zupełnie innym tonie utrzymana jest „Letnja ljubav”, w którym to utworze Macedończycy ponownie tryskają optymizmem; dużo tu popu, ale tego o zdecydowanie szlachetnym pochodzeniu. Do rockowych brzmień grupa powraca natomiast w „Vodopadzie”, w którym Dema wyczarowuje jeszcze jedną piękną melodię; w „Jutro i noć” natomiast pierwsze skrzypce gra Soldatović, najpierw improwizując na fortepianie elektrycznym, a następnie sięgając po kosmiczne dźwięki Mooga. Krążek zamyka najdłuższy w całym zestawie, choć tylko niespełna sześciominutowy, „Tako treba”, w którym rock progresywny (gitara) miesza się z fusion (fortepian elektryczny i sekcja rytmiczna), dając nową jakość. Niestety, album „Den za den” okazał się nie tylko bardzo wartościowym debiutem, ale jednocześnie łabędzim śpiewem Macedończyków. Grupa rozpadła się bowiem krótko po jego wydaniu. W następnych latach tworzącym ją muzykom nie było dane zrobić wielkiej kariery. Najwięcej osiągnął Dragiša Soldatović, który odnalazł się w jazzrockowej formacji Paskvalija oraz jazzowym Labish Trio („Labish Trio”, 1996; „Dream”, 1998). Jest on też jednak pierwszym członkiem Den Za Den, któremu przyszło rozstać się z tym światem – zmarł w marcu 2008 roku. 21 lutego 2015 Skład: Arian Dema – gitara elektryczna, gitara akustyczna, instrumenty perkusyjne Vladimir Jankulovski – gitara basowa Dragiša Soldatović – fortepian, fortepian elektryczny, syntezatory Dimitar Čočorovski – perkusja, instrumenty perkusyjne |
W połowie lat 70. zespół Can zmienił wydawcę. Amerykanów z United Artists zastąpili Brytyjczycy z Virgin. Pierwszym albumem, jaki ujrzał światło dzienne z nowym logo na okładce, był „Landed” – najsłabszy z wszystkich dotychczasowych w dorobku formacji z Kolonii.
więcej »Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj album z „trzecionurtowymi” kompozycjami Pavla Blatnego w wykonaniu Orkiestry Gustava Broma.
więcej »Pierwsza nagrana po rozstaniu z wokalistą Damo Suzukim płyta Can była dla zespołu próbą tego, na co go stać. Co z tej próby wyszło? Cóż, „Soon Over Babaluma” nie jest może arcydziełem krautrocka, ale muzycy, którzy w składzie pozostali, czyli Michael Karoli, Irmin Schmidt, Holger Czukay i Jaki Liebezeit, na pewno nie musieli wstydzić się jej.
więcej »Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski
Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski
Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski
Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski
Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski
Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski
Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski
Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski
The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski
T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski
Jak to jest płynąć „trzecim nurtem”…
— Sebastian Chosiński
Siła jazzowych orkiestr
— Sebastian Chosiński
Brom w wersji fusion
— Sebastian Chosiński
Praga pachnąca kanadyjską żywicą
— Sebastian Chosiński
Znad Rubikonu do Aszchabadu
— Sebastian Chosiński
Gustav, Praga, Brno i Jerzy
— Sebastian Chosiński
Jazzowa „missa solemnis”
— Sebastian Chosiński
Prośba o zmiłowanie
— Sebastian Chosiński
Strzeż się jazzowej policji!
— Sebastian Chosiński
Fusion w wersji nordic
— Sebastian Chosiński
PRL w kryminale: Pecunia non olet
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Zimowy lament w cieniu Jupitera
— Sebastian Chosiński
Jazzowe oblicze noise’u i post-rocka
— Sebastian Chosiński
Klasyka kina radzieckiego: Co tam dolary, gdy można zarabiać ruble!
— Sebastian Chosiński
„Kobra” i inne zbrodnie: Wiem, ale nie powiem
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Z Beskidów widać Jukatan, Afrykę i Japonię
— Sebastian Chosiński
UWAGA, MILICJA!: Śledztwo w samolocie
— Sebastian Chosiński
Nie taki krautrock straszny: Średnio udane lądowanie
— Sebastian Chosiński
East Side Story: Zeus = Zero. Wielki Zero!
— Sebastian Chosiński
PRL w kryminale: Mechanizm „afery skórzanej”
— Sebastian Chosiński