EKSTRAKT: | 70% |
---|---|
WASZ EKSTRAKT: | |
Zaloguj, aby ocenić | |
Tytuł | Izvir |
Wykonawca / Kompozytor | Izvir |
Data wydania | 1977 |
Wydawca | RTV Ljubljana |
Nośnik | Winyl |
Czas trwania | 36:59 |
Gatunek | jazz, rock |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
W składzie |
Marko Bitenc, Franc Opeka, Davorin Petrič, Andrej Konjajev, Marjan Lebar, Andrej Petković, Mitja Bavcon, Slavko Lebar |
Utwory | |
Winyl1 | |
1) Šel je popotnik skozi atomski vek | 12:03 |
2) Oblak | 05:07 |
3) Izvir | 05:37 |
4) Šareni pas | 02:53 |
5) Čovjekov strah | 08:03 |
6) Vibrolux | 03:08 |
Non omnis moriar: A Źródło od dawna już nie bijeMuzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj jugosłowiańska (słoweńska) jazzrockowa formacja Izvir.
Sebastian ChosińskiNon omnis moriar: A Źródło od dawna już nie bijeMuzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj jugosłowiańska (słoweńska) jazzrockowa formacja Izvir. Izvir![]()
Wyszukaj / Kup Wiele miesięcy minęło od czasu, gdy po raz ostatni przyglądaliśmy się w tej rubryce wykonawcom z dawnej Jugosławii. A i tak nie było ich zbyt wielu. Wspominaliśmy o łączącym rock progresywny z poetycką balladą – trochę w stylu Marka Grechuty – Chorwacie Drago Mlinarcu („A ti se ne daj”, 1971; „Pjesme s planine”, 1972; „Rođenje”, 1975), o jazzrockowej słoweńskiej grupie Predmestje („Brež naslova”, 1977), wreszcie o macedońskim zespole Den za Den, który udanie łączył fusion z folklorem bałkańskim („Den za den”, 1980). Dzisiaj wracamy w ten region świata, do Lublany – stolicy Słowenii, gdzie w latach 1971-1978 działała formacja Izvir (w języku ojczystym muzyków słowo to oznacza „źródło”). Jak na siedem lat działalności – nie za dużo, ale też nie tak całkiem mało – jej dorobek płytowy jest nadzwyczaj ubogi: to jedynie dwa single oraz debiutancki (i zarazem, jak się bardzo szybko okazało, pożegnalny) longplay. Z czego to wynikało – trudno powiedzieć. Może Słoweńcy nie mieli „parcia na szkło”, a może po prostu zbyt długo musieli przekonywać do siebie decydentów i wspinać się na szczyt, a kiedy im się już to udało, stracili zapał. Dzisiaj w każdym razie byłoby nie do pomyślenia, że zespół wydaje swój pierwszy singiel dopiero po pięciu latach działalności. A tak właśnie się stało w przypadku Izviru. Na płytce tej ukazały się utwory „Medtem” i „Pesem upanja”. Trudno uznać je za szczególnie oryginalne. Pierwszy wykorzystywał elementy funku, wplatając je w stylistykę stricte rockową; drugi przypominał, choć nie do złudzenia, „Hocus Pocus”, czyli słynny przebój Holendrów z Focusa. Rok później Słoweńcy wydali drugi singiel, zawierający utwory „Ljetna afera” oraz „Mojih sanj svet”. I one też niczym specjalnym nie zachwycały. Były bardziej przebojowe, a ten ze strony B można wprost uznać za hardrockową balladę. W każdym razie nie prezentowały grupy jako tej, która koniecznie zasłużyła na wydanie pełnowymiarowego albumu. Wiadomo jednak – a w tamtych czasach było to niemal oczywiste – że nagrania singlowe nie zawsze odpowiadały temu, co zespół grał na koncertach i co miał zamiar przedstawić słuchaczom w większej formie. Tak właśnie było z Izvirem. Podstawowy repertuar formacji wyrastał bowiem z jazzrockowych korzeni (z naciskiem na rock). Jeśli więc chcemy rzucać w Słoweńców kamieniami, powinniśmy to zrobić dopiero po dokładnym zaznajomieniu się z wydanym w 1977 roku longplayem „Izvir”. Materiał zarejestrowany został w lublańskim studiu Akademik, z którego w tamtym czasie korzystały czołowe zespoły jugosłowiańskiej sceny rockowej: od Pop Mašiny, poprzez Bijelo Dugme, Drugiego Načina, Time, Grupę 220 i Buldožera, aż po wspomniane już powyżej Predmestje. Krążek ukazał się z logo wytwórni RTV Ljubljana, która na rynku słoweńskim była praktycznie monopolistą. Kto wziął udział w jego nagraniu? Podstawowy skład był sześcioosobowy: wokalista Marko Bitenc, gitarzyści Franc Opeka i Davorin Petrič, klawiszowiec Andrej Konjajev (który rok wcześniej zagrał w czterech utworach na płycie „Raskorak” hardrockowo-psychodelicznej formacji Oko), basista Marjan Lebar oraz perkusista Andrej Petković. W dwóch kompozycjach – tak się złożyło, że tych najbardziej rozbudowanych – pojawili się natomiast goście: grający na gitarze i flecie Mitja Bavcon („Šel je popotnik skozi atomski vek”) oraz brat Marjana, gitarzysta Slavko Lebar („Čovjekov strah”), który na koncertach często stawał się pełnoprawnym członkiem grupy. Początek płyty jest ambitny – to składająca się z trzech części, które nie zyskały jednak oddzielnych tytułów, dwunastominutowa minisuita „Šel je popotnik skozi atomski vek”. Początek jest stonowany, oparty na przechodzącej w delikatny śpiew melodeklamacji Bitenca oraz syntezatorowych wstawkach Konjajeva. W tle uwagę przykuwa natomiast zapętlona partia gitary (tylko kogo – nie wiadomo). W części drugiej Słoweńcy wprowadzają niepokojący nastrój, w dużej mierze dzieje się to za sprawą specyficznego brzmienia fortepianu elektrycznego. Całość jest bardziej rockowa, choć z biegiem czasu daje o sobie znać jazzowa gitara i eterycznie progresywny flet Bavcona. Część finałowa to w zasadzie repryza otwarcia, aż do całkowitego wyciszenia. Nie da się ukryć, że to nie tylko najdłuższy, ale i najbardziej ambitny utwór na krążku, w którym zespół z powodzeniem połączył fusion z rockiem progresywnym, a nawet elementami folku (vide flet). Otwarcie drugiego na liście „Oblaka” jest podobne (tyle że pojawia się na chwilę gitara akustyczna), ale już po kilkudziesięciu sekundach Słoweńcy skręcają w stronę bardziej energetycznego jazz-rocka, w czym wydatnie pomaga im Konjajev, tym razem sięgający po organy Hammonda. Stronę A winylowego krążka wypełniły zaledwie dwie kompozycje, na stronie B natomiast znalazły się cztery. Pierwsza to tytułowy „Izvir” – energiczny, jazzrockowy, wypełniony wysmakowanym duetem syntezatorów i gitary oraz nieco bardziej zaangażowanym, zwyczajnie mocniejszym, wokalem. „Šareni pas” trwa niecałe trzy minuty, ale dzieje się w nim naprawdę sporo: od syntezatorowego ataku na otwarcie, poprzez hardrockową sekcję rytmiczną i melodyjny śpiew w części środkowej, aż po zadziorną gitarę na finał. „Čovjekov strah” to drugi pod względem długości (ośmiominutowy) utwór i zarazem drugi, w którym sekstet posiłkował się kolejnym gościem. Króluje tu klasyczne fusion, po raz kolejny podkreślane partiami klawiszy (syntezatorów i fortepianu elektrycznego). To one tworzą ten kawałek – decydują o jego zmiennym nastroju, wypełniają zarówno plan pierwszy, jak i tło. Nie oznacza to oczywiście, że pozostali muzycy próżnują, ale zgodnie podporządkowują się woli Andreja Konjajeva. Całość wieńczy krótki „Vibrolux”, przypominający nieco singlowy „Medtem”, przynajmniej jeśli chodzi o wplecenie w niego funkowych zagrywek (bas plus gitara). Naprawdę ciekawie robi się jednak dopiero w ostatnich kilkudziesięciu sekundach, kiedy – aż do wyciszenia – solówkę gra perkusista Andrej Petković. Zazwyczaj moment wydania debiutanckiej płyty oznacza przełom w historii zespołu. Tworzący go muzycy pragną natychmiast iść za ciosem – ruszają w trasę koncertową, myślą o tworzeniu nowego repertuaru, który wypełniłby kolejną produkcję. W przypadku Izviru nic takiego się nie wydarzyło. Zespół kilka miesięcy po nagraniu albumu, co miało miejsce w maju i czerwcu 1977 roku, rozpadł się. Co ciekawe, zbiegło się to ze sporymi perturbacjami personalnymi (już po raz drugi zresztą) w innej lublańskiej formacji – chodzi o wymieniane już parokrotnie Predmestje – której lider, klawiszowiec Andrej Pompe, chcąc przedłużyć jej żywot, zaprosił do współpracy kilku kolegów z Izviru. Jego ofertę przyjęli Bitenc, Petković oraz bracia Lebarowie. W tym składzie grupa nagrała jeszcze dwa longplaye: „Hazard” (1980) oraz „Kamasutra” (1982). Zawarta na nich muzyka niewiele jednak miała wspólnego z tym, co się parę lat wcześniej znalazło na doskonałym „Brež naslova”. Muzycy odeszli od fusion w stronę pop-rocka i nowej fali. Dotychczasowi słuchacze takiej przemiany nie zaakceptowali. Pompemu nie pozostało nic innego, jak poddać się i pozwolić Predmestju umrzeć śmiercią naturalną. Bitenc próbował jeszcze robić karierę solową, ale zawarty na – nagranym między innymi z towarzyszeniem Marjana Lebara – krążku „Beat’n’c” (1982) uładzony, niemal popowy jazz-rock nie podbił serc Słoweńców ani innych narodów zamieszkujących ówczesną Jugosławię. Nieźle natomiast radził sobie w latach 80. gitarzysta Davorin Petrič, który kolejno odnajdywał się w popowo-rockowych formacjach Prah (1980-1981), Hazard (1981-1983) i F+ (1983), aż w końcu stał się etatowym akompaniatorem wokalisty Tomaža Domicelja. ![]() 28 lipca 2018 Skład: Marko Bitenc – śpiew, instrumenty perkusyjne Franc Opeka – gitara elektryczna Davorin Petrič – gitara elektryczna Andrej Konjajev – instrumenty klawiszowe Marjan Lebar – gitara basowa Andrej Petković – perkusja Gościnnie: Mitja Bavcon – gitara elektryczna, flet (1) Slavko Lebar – gitara elektryczna (5) |
Coś w tym musi być! Ukazujące się w serii „Can Live” angielskie koncerty Can wybijają się zdecydowanie ponad inne. Wydany trzy lata temu „Live in Brighton 1975” to prawdziwe arcydzieło, a tegoroczny „Live in Aston 1977” niewiele mu ustępuje. Ale czy może być inaczej, skoro muzycy biorą na warsztat między innymi tak wspaniały utwór, jak „Vitamin C”?
więcej »Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj jedyny longplay czechosłowackiej formacji Studio 5 wibrafonisty Karela Velebnego, na której gruzach powstał zespół SHQ.
więcej »Na wydanym w 1977 roku albumie „Saw Delight” skład Can został poszerzony do sekstetu. Uzupełnili go bowiem dwaj instrumentaliści (rodem z Jamajki i Ghany), którzy nie tak dawno przewinęli się przez brytyjską formację Traffic. Nie wpłynęło to jednak na uczynienie jej muzyki progresywną czy jazzrockową, stała się za to dużo bardziej etniczna. Co w paru utworach przyniosło całkiem sympatyczny efekt.
więcej »Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski
Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski
Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski
Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski
Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski
Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski
Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski
Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski
The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski
T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski
Narodziny legendy
— Sebastian Chosiński
Neurotyczny pies wymaga szczególnej uwagi
— Sebastian Chosiński
Wielebny Karel i jego przyjaciele
— Sebastian Chosiński
Gdyby Corea urodził się w Słowacji…
— Sebastian Chosiński
„Praska Wiosna”, praska jesień
— Sebastian Chosiński
Płyń, Pavel, płyń!
— Sebastian Chosiński
Jak to jest płynąć „trzecim nurtem”…
— Sebastian Chosiński
Siła jazzowych orkiestr
— Sebastian Chosiński
Brom w wersji fusion
— Sebastian Chosiński
Praga pachnąca kanadyjską żywicą
— Sebastian Chosiński
Nie taki krautrock straszny: I jeszcze raaaz… i jeszcze dwaaa…
— Sebastian Chosiński
East Side Story: Na szczyt!
— Sebastian Chosiński
Perły ze skazą: Homo homini lupus est
— Sebastian Chosiński
PRL w kryminale: Znowu wieprzowina na obiad!
— Sebastian Chosiński
Radość dzieciństwa i smutek starości
— Sebastian Chosiński
Artystka nieobojętna
— Sebastian Chosiński
Klasyka kina radzieckiego: Ukąszeni przez „Kobrę”
— Sebastian Chosiński
Trzech solistów w łódce, nie licząc sekcji rytmicznej
— Sebastian Chosiński
„Kobra” i inne zbrodnie: Czy dojdzie do trzeciego morderstwa?
— Sebastian Chosiński
Nie taki krautrock straszny: Trochę Afryki, trochę Karaibów
— Sebastian Chosiński