Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 27 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Michael Naura Quartett
‹Rainbow Runner›

EKSTRAKT:80%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułRainbow Runner
Wykonawca / KompozytorMichael Naura Quartett
Data wydania1972
Wydawca Spiegelei
NośnikWinyl
Czas trwania39:15
Gatunekjazz, rock
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
W składzie
Michael Naura, Wolfgang Schlüter, Eberhard Weber, Joe Nay
Utwory
Winyl1
1) Sailfish07:04
2) Turtle Bay04:41
3) Rainbow Runner07:31
4) Black Marlin07:42
5) Watamu02:20
6) Wahoo05:35
7) Barrakuda04:23
Wyszukaj / Kup

Non omnis moriar: Na pełnym morzu…

Esensja.pl
Esensja.pl
Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj po raz drugi kwartet niemieckiego pianisty Michaela Naury.

Sebastian Chosiński

Non omnis moriar: Na pełnym morzu…

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj po raz drugi kwartet niemieckiego pianisty Michaela Naury.

Michael Naura Quartett
‹Rainbow Runner›

EKSTRAKT:80%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułRainbow Runner
Wykonawca / KompozytorMichael Naura Quartett
Data wydania1972
Wydawca Spiegelei
NośnikWinyl
Czas trwania39:15
Gatunekjazz, rock
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
W składzie
Michael Naura, Wolfgang Schlüter, Eberhard Weber, Joe Nay
Utwory
Winyl1
1) Sailfish07:04
2) Turtle Bay04:41
3) Rainbow Runner07:31
4) Black Marlin07:42
5) Watamu02:20
6) Wahoo05:35
7) Barrakuda04:23
Wyszukaj / Kup
Wydany w pierwszych miesiącach 1971 roku album drugiego wcielenia Kwartetu Michaela Naury „Call” okazał się sukcesem artystycznym. Lider – Niemiec rodem z litewskiej Kłajpedy (względnie Memla) – był na tyle zadowolony ze współpracy z wibrafonistą Wolfgangiem Schlüterem, gitarzystą basowym Eberhardem Weberem oraz perkusistą Johannesem Nayem, że postanowił – dla dobra wszystkich (zarówno słuchaczy, jak i samych muzyków) – kontynuować swą przygodę w świecie jazz-rocka (choć nie zapominajmy o tym, że korzeniami wyrastającego z postbopowych doświadczeń lat 60.). W efekcie w roku następnym do sprzedaży trafiło kolejne wydawnictwo – utrzymany w tematyce „rybio-marynistycznej”, co dodatkowo podkreślała surrealistyczna okładka, longplay „Rainbow Runner”. Został on zarejestrowany w hamburskim studiu Windrose, z którego w tamtym czasie nadzwyczaj chętnie korzystały formacje krautrockowe; wydała go natomiast stuttgarcka wytwórnia Spiegelei (ta sama, która kilka lat później opublikuje dwa winylowe krążki polskiego SBB: „Follow My Dream” oraz „Welcome”).
Nagrany w tym samym składzie „Rainbow Runner” jest naturalną kontynuacją i rozwinięciem pomysłów zawartych na „Call”, aczkolwiek w uszy rzuca się przede wszystkim większa spójność stylistyczna kompozycji (za które odpowiadał Naura) oraz romantyczny nastrój. Poprzedni krążek, z racji rockowych ciągotek Webera i Naya, był bardziej dynamiczny. Co oczywiście nie jest przytykiem – pod adresem żadnej z obu płyt. Album otwiera siedmiominutowy utwór „Sailfish” – i jest to początek bardzo stonowany, z wyeksponowanym wibrafonem, który „pierwsze skrzypce” gra praktycznie przez cały czas. Fortepian elektryczny Naury staje się więc jedynie instrumentem akompaniującym, wypełniającym – z dużą subtelnością i wyczuciem – tło. Nawet wówczas, gdy zespół zanurza się w pełnej rozmachu i groove’u improwizacji, lider nie czuje potrzeby wysforowania się przed peleton. Pod tym względem trzeba przyznać, że Michael zdecydowanie pozwala wykazać się współpracującym z nim artystom. A ci odwdzięczają mu się za to, jak potrafią. A że potrafią wiele…
W większym stopniu Naura akcentuje swą obecność w wyjątkowo, nawet jak na to wydawnictwo, nastrojowym „Turtle Bay”, któremu klimatu – obok duetu wibrafonowo-fortepianowego – przydaje jeszcze nadzwyczaj ciepłe brzmienie basu Webera. Eberhardowi przypada też w udziale zaszczyt wprowadzenia do zamykającego stronę A numeru tytułowego. Początek jest zatem zaskakująco mroczny i nie zmienia tego nawet fakt dołączenia pozostałych muzyków. Dopiero z czasem z tej niepokojącej introdukcji wykluwa się romantyczny motyw przewodni i bezpośrednio rozwijające go solo Schlütera. W dalszej części miejsce Wolfganga zajmuje Michael, którego improwizacja wieńczy całość. Choć gwoli ścisłości na finał pojawia się jeszcze – w postaci klamry – bas Webera. To bardzo mocne zamknięcie pierwszej części longplaya.
Najistotniejsze jednak, że z podobnie „wysokiego C” zaczyna się strona B longplaya. „Black Marlin” – dla odmiany (oczywiście w porównaniu z wcześniejszymi kompozycjami) – od pierwszych sekund uderza w słuchacza z dużym impetem. Dopiero po kilkudziesięciu sekundach do głosu dochodzi, wybijając się przed pozostałych, Schlüter. Naura, Weber i Nay podążają za nim, dopiero w końcówce pozwalając sobie na improwizację wespół z wibrafonistą. Trzymają się jednak w ryzach, aby nie popsuć budowanego wcześniej z mozołem lirycznego nastroju. W trochę niepokojącym klimacie utrzymuje słuchaczy króciutki „Watamu” (z liderem grającym na… akordeonie), po którym następuje kolejny bardzo mocny punkt płyty w postaci „Wahoo”. Naura i Schlüter blisko tu ze sobą współpracują, choć i tak w dużej mierze sukces utworu warunkowany jest basowym tłem generowanym przez Webera. A potem jeszcze jego nie mniej ekscytującą partią solową. Na finał opowieści o niezwykłych morskich stworzeniach kwartet wybrał „Barrakudę” – ponad czterominutową improwizację wibrafonową, która sprawia, że myślami wracamy do „Sailfish”, czyli początku albumu. Nie dzieje się tu może zbyt wiele, lecz oczywiste jest, że muzykom bardziej zależy na nastrojowym domknięciu całości.
Po „Rainbow Runner” zespół okrzepł na dobre. Muzycy ostatecznie znaleźli wspólny język. I chociaż nie wydali już więcej płyt pod tym szyldem (ani jako Quartett, ani Quartet), to wcale nie oznacza, że ich kooperacja dobiegła kresu. Razem wydali jeszcze – trzy lata później – longplay „Vanessa” (z gościnnym udziałem fagocisty Klausa Thunemanna) oraz w kolejnym roku – niestety, już bez Eberharda Webera (zastąpionego przez szwedzkiego kontrabasistę Lucasa Lindholma) – koncertowy „St. Louis Blues” (za to z polskim saksofonistą Leszkiem Żądło).
koniec
15 grudnia 2018
Skład:
Michael Naura – fortepian elektryczny, akordeon (5)
Wolfgang Schlüter – wibrafon
Eberhard Weber – gitara basowa
Joe Nay – perkusja

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Nie taki krautrock straszny: Czas (smutnych) rozstań
Sebastian Chosiński

22 IV 2024

Longplayem „Future Days” wokalista Damo Suzuki pożegnał się z Can. I chociaż Japończyk nigdy nie był wielkim mistrzem w swoim fachu, to jednak każdy wielbiciel niemieckiej legendy krautrocka będzie kojarzył go głównie z trzema pełnowymiarowymi krążkami nagranymi z Niemcami.

więcej »

Non omnis moriar: Praga pachnąca kanadyjską żywicą
Sebastian Chosiński

20 IV 2024

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj wspólny album czechosłowackiej Orkiestry Gustava Broma i kanadyjskiego trębacza Maynarda Fergusona.

więcej »

Nie taki krautrock straszny: Nie zadzieraj z Czukayem!
Sebastian Chosiński

15 IV 2024

W latach 1968-1971 życie muzyków Can ogniskowało się wokół pracy. Mieszkając w Schloß Nörvenich, praktycznie nie wychodzili ze studia. To w którymś momencie musiało odbić się na kondycji jeśli nie wszystkich, to przynajmniej niektórych z nich. Pewien kryzys przyszedł wraz z sesją do „Ege Bamyasi” i nie wiadomo, jak by to wszystko się skończyło, gdyby sprawy w swoje ręce nie wziął nadzwyczaj zasadniczy Holger Czukay.

więcej »

Polecamy

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku

A pamiętacie…:

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski

Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski

Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski

Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski

Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski

Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski

Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski

Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski

The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski

T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski

Zobacz też

W trakcie

zobacz na mapie »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.