Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 18 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup

30 najlepszych płyt 2023 roku

Esensja.pl
Esensja.pl
« 1 2 3

Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

30 najlepszych płyt 2023 roku

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
10. „Sugar Free” Flapjack
Poprzedni album Flapjack ukazał się jedenaście lat temu, zaś ostatni, na którym zagrał Litza przeszło dwadzieścia sześć. Do tego niedawno zmarł główny wokalista formacji Grzegorz „Guzik” Guziński. Wydawało się, że historia zespołu została zamknięty. Tymczasem, zupełnie niespodziewanie, do składu powrócił syn marnotrawny, skrzyknął załogę i nagrał z nimi krążek, który można określić jednym słowem: torpeda. Gdyby „Sugar Free” ukazał się w połowie lat 90., dziś byłby uznany za klasyk.
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
9. „Live Pol’and’Rock Festival 2019” Sztywny Pal Azji
„Europa i Azja” to kultowy album Sztywnego Pala Azji, na którym znalazły się najważniejsze utwory zespołu z „Wieża radości, wieża samotności” i „Spotkanie z…” na czele. W 2019 roku formacja wystąpiła na festiwalu Pol’and’Rock, gdzie zagrała materiał z ich najbardziej znanego dzieła. I był to wyśmienity koncert, zaś dobrze znane utwory nabrały nowej mocy. Zwłaszcza w momentach, kiedy z zespołem śpiewa publiczność. Podstawowy materiał uzupełniły m.in. świetne wersje „Nasze reggae” i „Kolor czerwony”.
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
8. „Id.entity” Riverside
„Id.entity” to nowe otwarcie w historii Riverside. Zespół musiał wreszcie otrząsnąć się z żałoby po Piotrze Grudzińskim i ruszyć dalej. O zmianach, niech świadczy to, że zdecydowano się wreszcie na oficjalne przyjęcie Macieja Mellera do składu. Podobno to on namówił Mariusza Dudę do szerszego wykorzystania ejtisowo brzmiących klawiszy. Wpłynęło to na większą przystępność materiału, co nie znaczy, że panowie nagle zaczęli grać pop. To wciąż Riverside, tyle, że w jaśniejszych barwach.
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
7. „Lightbringer” Rival Sons
Nie tylko The National wydali ostatnio dwie płyty w jednym roku. Tej samej sztuki dokonał Rival Sons. I, tak samo jak w przypadku tamtego zespołu, ciężko jest stwierdzić, która z nich jest lepsza. Zapewne jedna i druga znalazła swoich zwolenników, choć oczywiście można ich słuchać jako jedno, podwójne wydawnictwo. Na „Lightbringer” trafiły kawałki nieco lżejsze, skrojone pod amerykańskie gusta, ale też bardziej rozbudowane formalnie, nawiązując klimatem do klasyki lat 70.
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
6. „Darkfighter” Rival Sons
Ja jednak wolę album numer jeden, czyli „Darkfighter”. Składają się na niego riffowe, energetyczne strzały, zbudowane na przesterowanych gitarach. Temu materiałowi z kolei bliżej do brytyjskich tuzów rocka z końca lat 60. Polecam ten album w ramach zastępniaka dla napojów energetycznych. Efektem będzie pobudzenie, ale bez zdrowotnych skutków ubocznych.
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
5. „Chrome Dreams” Neil Young
„Chrome Dreams” nazywano jednym z najbardziej znanych bootlegów w historii. Od zeszłego roku to określenie jest już nie aktualne. Neil Young zdecydował się wreszcie na wydanie tego materiału, pierwotnie nagranego w latach 1974 – 1977. Wartości wydawnictwa nie przekreśla fakt, że część z tych utworów trafiło na archiwalne składanki, a pozostałe, w innych wersjach, znalazły się na regularnych albumach artysty. Wystarczy posłuchać cudownie melancholijnego „Pocahontas”, czy zadziornie chrupiącej solówki gitarowej w „Like a Hurricane”, by docenić ten zestaw.
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
4. „Every Loser” Iggy Pop
Nie wiem, co ci emeryci biorą, ale niech będzie tego jak najwięcej. Na swojej ostatniej płycie Iggy Pop tak się rozhasał, że w ostrzejszych momentach przywodzi ona na myśl ekscentryczne wybryki The Stooges. Jest więc czad, ale są także średnie tempa, a nawet ballady, w których głęboki głos Popa uwodzi swoim czarem. Warto przy okazji dodać, że zawartość „Every Loser” świetnie sprawdza się w warunkach koncertowych, o czym mógł się przekonać w zeszłym roku każdy, kto był na wspólnym występie artysty z Red Hot Chili Peppers na Stadionie Narodowym w Warszawie.
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
3. „Goodnight, God Bless, I Love U, Delete” ††† (Crosses)
Podium otwiera najlepsza płyta Depeche Mode w XXI wieku, której Depesze nie nagrali. ††† (czytane, jako Crosses) to projekt wokalisty znanego z Deftones Chino Moreno oraz gitarzysty formacji Far – Shauna Lopeza. Na swojej drugiej płycie panowie odcinają się od swoich hardcore’owych korzeni i zatapiają się w świat elektroniki, bliski temu, co przywołani Depeche Mode robili w pierwszej połowie lat 90. I nie chodzi o kopiowanie patentów, a ogólny, mroczny i depresyjny klimat. Sporym walorem jest także to, że Chino nie stosuje swoich firmowych patentów z teatralnymi jękami i okrzykami, tylko rzeczywiście śpiewa. Ponadto całość zdobi śliczna okładka, ze zmysłową modelką.
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
2. „I/O” Peter Gabriel
Oj, nie spieszył się Peter Gabriel z nagrywaniem tego albumu. Poprzedni z całkiem premierowym materiałem – „Up” – ukazał się w odległym 2002 roku (coverowego „Scratch My Back” nie liczę), a więc czekaliśmy na niego dłużej niż na wydawnictwo Lecha Janerki. Do tego był nam dozowany małymi dawkami po jednym utworze miesięcznie. Kiedy się jednak ukazał, okazało się, że zawiera dwie wersje tego samego materiału – jasną i ciemną. Obie rewelacyjne! Co ciekawe te utwory o wiele większe wrażenie robią razem, niż jako osobne single. Nie należy się więc zrażać, jeśli coś nie weszło za pierwszym razem.
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
1. „Hackney Diamonds” The Rolling Stones
Po śmierci Charliego Wattsa, wydawało się, że rozdział pod nazwą „The Rolling Stones” będzie zmierzał ku końcowi, a tu taka niespodzianka! Panowie nie tylko wydali nową płytę, ale do tego jest ona jedną z najlepszych w ich dorobku! Takiej energii, jaką wykrzesali z siebie ci osiemdziesięciolatkowie, życzyłbym niejednym dwudziestolatkom. Nie wiem też, jak to się udało osiągnąć to, że „Hackney Diamonds” brzmi bardzo nowocześnie, ale jednocześnie, jak klasyka rocka. A najlepsze, że to podobno tylko część utworów, które powstały w czasie sesji nagraniowej. Być może za rok znów będziemy gościli Stonesów na szczycie analogicznego podsumowania.
koniec
« 1 2 3
9 lutego 2024

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Nie taki krautrock straszny: Średnio udane lądowanie
Sebastian Chosiński

13 V 2024

W połowie lat 70. zespół Can zmienił wydawcę. Amerykanów z United Artists zastąpili Brytyjczycy z Virgin. Pierwszym albumem, jaki ujrzał światło dzienne z nowym logo na okładce, był „Landed” – najsłabszy z wszystkich dotychczasowych w dorobku formacji z Kolonii.

więcej »

Non omnis moriar: Jak to jest płynąć „trzecim nurtem”…
Sebastian Chosiński

11 V 2024

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj album z „trzecionurtowymi” kompozycjami Pavla Blatnego w wykonaniu Orkiestry Gustava Broma.

więcej »

Nie taki krautrock straszny: Od krautu do minimalistycznego ambientu
Sebastian Chosiński

6 V 2024

Pierwsza nagrana po rozstaniu z wokalistą Damo Suzukim płyta Can była dla zespołu próbą tego, na co go stać. Co z tej próby wyszło? Cóż, „Soon Over Babaluma” nie jest może arcydziełem krautrocka, ale muzycy, którzy w składzie pozostali, czyli Michael Karoli, Irmin Schmidt, Holger Czukay i Jaki Liebezeit, na pewno nie musieli wstydzić się jej.

więcej »

Polecamy

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku

A pamiętacie…:

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski

Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski

Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski

Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski

Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski

Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski

Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski

Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski

The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski

T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski

Zobacz też

Inne recenzje

40 najgorszych okładek płyt 2023 roku
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Prezenty świąteczne 2023: Muzyka z wora Mikołaja
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Tegoż autora

Napoleon i jego cień
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Maska kryjąca twarz mroku
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Włoski Kurosawa
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Palec z artretyzmem na cynglu
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Idź do krateru wulkanu Snæfellsjökull…
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

I ty możesz być Kubą Rozpruwaczem
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

My i Oni
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Wielki mały finał
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Piołun w sercu a w słowach brak miodu, czyli 10 utworów do tekstów Ernesta Brylla
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Kim był Józef J.?
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

W trakcie

zobacz na mapie »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.