Tu miejsce na labirynt…: Pokornie spuszczając wzrok… [Fire! Orchestra „Arrival” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Ta płyta Fire! Orchestra, wydana przed dziesięcioma miesiącami, pozostawiła mnie – mimo wielokrotnego wysłuchania – zdezorientowanym i bezbronnym. Niejeden raz zabierałem się do jej zrecenzowania i zawsze odpuszczałem. Dopiero po publikacji „Actions” doszedłem do wniosku, że nie ma co „jojczyć”, tylko trzeba ponownie stanąć z „Arrival” twarzą w twarz. Stanąłem więc, pokornie spuszczając wzrok.
Tu miejsce na labirynt…: Pokornie spuszczając wzrok… [Fire! Orchestra „Arrival” - recenzja]Ta płyta Fire! Orchestra, wydana przed dziesięcioma miesiącami, pozostawiła mnie – mimo wielokrotnego wysłuchania – zdezorientowanym i bezbronnym. Niejeden raz zabierałem się do jej zrecenzowania i zawsze odpuszczałem. Dopiero po publikacji „Actions” doszedłem do wniosku, że nie ma co „jojczyć”, tylko trzeba ponownie stanąć z „Arrival” twarzą w twarz. Stanąłem więc, pokornie spuszczając wzrok.
Fire! Orchestra ‹Arrival›W składzie | Mats Gustafsson, Mariam Wallentin, Sofia Jernberg, Isak Hedtjärn, Christer Bothén, Per „Texas” Johansson, Susana Santos Silva, Leo Svensson Sander, Anna Lindal, Josefin Runsteen, Katt Hernandez, Tomas Hallonsten, Johan Berthling, Andreas Werliin |
Utwory | | CD1 | | 1) [I Am a] Horizon | 13:04 | 2) Weekends [The Soil is Calling] | 11:09 | 3) Blue Crystal Fire | 07:03 | 4) Silver Trees | 15:45 | 5) Dressed in Smoke. Blown Away | 08:59 | 6) [Beneath] The Edge of Life | 02:56 | 7) At Last I Am Free | 06:42 |
Szwedzki saksofonista Mats Gustafsson to prawdziwy muzyczny szaman. Zaliczający się do tych liderów – obojętnie czy grających w składach kameralnych (jak w The Thing, The End bądź Fire!), czy bigbandowych (vide NU Ensemble) – za którymi współpracujący z nim muzycy byliby gotowi wskoczyć w ogień. Bo choć często prowadzi ich w nieznane, przez dziewicze i niebezpieczne rejony, zawsze robi to pewnie, znając cel, do którego pragnie dotrzeć. Kiedy dekadę temu powoływał do życia Fire! Orchestra, nikomu nie obiecywał delikatesów, przeciwnie – miała być ciężka praca, a popularność – wcale nie murowana. Na szczęście wielbiciele jazzu improwizowanego natychmiast docenili starania tego (w zdecydowanej większości) skandynawskiego kolektywu i nie oszczędzali na kupowaniu kolejnych jego albumów: począwszy od „Exit!” (2013) i „Enter” (2014), poprzez „Second Exit” (2014) i „ Ritual” (2016), aż po „Arrival” (2019) i, w tym przypadku też zapewne niebawem będziemy mogli mówić o sukcesie, „ Actions” (2020). Choć ostatnie ze wzmiankowanych wydawnictw ukazało się pod koniec lutego tego roku, zawiera ono materiał zarejestrowany trzy miesiące wcześniej niż ten, który trafił na – opublikowany dziesięć miesięcy temu – „Arrival”. Skomplikowane? Uporządkuję więc: „ Actions” jest zapisem koncertu, jaki formacja dała 18 października 2018 w Krakowie w ramach festiwalu Sacrum Profanum, a „Arrival” to dzieło studyjne, powstałe w ciągu trzydniowej sesji nagraniowej – pomiędzy 7 a 9 stycznia ubiegłego roku – w Sztokholmie. Oba dzieła dzieli więc zaledwie kilkanaście tygodni, ale muzycznie są to dwa całkiem odmienne muzyczne światy. I nic dziwnego, skoro w tym czasie skład Fire! Orchestra został przemeblowany w dwóch trzecich. Z muzyków grających w stolicy Małopolski w sztokholmskim studiu Atlantic pojawiła się tylko piątka: klarneciści Christer Bothén i Per Texas Johansson (który w Krakowie grał głównie na saksofonie tenorowym i flecie), trębaczka Susana Santos Silva, perkusista Andreas Werliin i oczywiście liderujący całości Mats Gustafsson. Do składu wróciły za to dwie wokalistki – Mariam Wallentin i Sofia Jernberg – oraz (kontra)basista Johan Berthling (wszyscy obecni na „Ritual”). Nowymi twarzami byli z kolei: saksofonista i klarnecista Isak Hedtjärn, klawiszowiec Tomas Hallonsten oraz kwartet smyczkowy, który tworzyli wiolonczelista Leo Svensson i skrzypaczki Anna Lindal, Josefin Runsteen i Katt Hernandez. Zmiany jednak nie sprowadziły się jedynie do roszad personalnych. Równie głęboka okazała się wolta stylistyczna. Na „Arrival”, nie rezygnując z improwizacji i elementów freejazzowych, grupa odważnie podążyła z jednej strony w kierunku soulu, z drugiej – rockowej awangardy spod znaku Nico, Laurie Anderson czy Lydii Lunch. W dużej mierze było to możliwe dzięki oddaniu inicjatywy w ręce Mariam Wallentin, która – wraz z Matsem i Johanem – była współautorką czterech kompozycji, w całości zaś stworzyła jedną („Weekends (The Soil is Calling)”). Dwa pozostałe numery, czyli „Blue Crystal Fire” i „At Last I Am Free”, okazały się coverami zapomnianych już dzisiaj amerykańskich kompozycji z końca lat 70. ubiegłego wieku. Otwierający płytę trzynastominutowy „(I Am a) Horizon” zaczyna się od rzewnego preludium zagranego jedynie przez kwartet smyczkowy, do którego dopiero z czasem dołącza subtelna sekcja rytmiczna. Dla wielbicieli Fire! Orchestra, przyzwyczajonych do generowanych przez big band hałasu i krzyku, może to być spore zaskoczenie. Podobnie zresztą jak powłóczysty, soulowo-balladowy śpiew Mariam. Saksofon barytonowy Gustafssona pojawia się dopiero w drugiej części utworu – początkowo po to, aby monotonnie powtarzać ten sam zapętlony motyw, a dopiero na finał poprowadzić zadziorny dialog z saksofonem altowym Isaka Hedtjärna. „Weekends (The Soil is Calling)” to w pełni samodzielne dzieło Wallentin, w którym – na tle pulsujących kontrabasu i perkusji oraz nastrojowych organów – Mariam i Sofia śpiewają z soulowym nerwem godnym samej Arethy Franklin. Gdy jednak wokalistki ustępują miejsca instrumentalistom, z miejsca robi się bardziej jazzowo, a od pewnego momentu nawet freejazzowo (co wcale nie jest na tej płycie normą). Ale im bliżej końca, tym bardziej zespół zmierza w stronę psychodelicznej awangardy. „Blue Crystal Fire” to pierwsza (z dwóch) cudzych kompozycji, jakie trafiły na „Arrival”. Pochodzi ona z repertuaru Robbiego Basho (właściwie Daniela R. Robinsona, Jra), zmarłego w 1986 roku wokalisty, gitarzysty i pianisty, który specjalizował się w folkowym prymitywizmie. Numer ten ukazał się na wydanej w 1978 roku płycie „Visions of the Country”. Skandynawowie zachowali charakter oryginału, aczkolwiek dodali od siebie partie saksofonu barytonowego (na otwarcie) i syntezatorów (zastępujących pojawiającą się w oryginale gitarę). Jernberg zaśpiewała zaś w sposób natchniony, co zapewne spodobałoby się Robbiemu. W najdłuższym z całego zestawu „Silver Trees” muzycy najbardziej zbliżają się do Fire! Orchestra w jej klasycznej postaci. Dominują tu wreszcie, chociaż nie przez cały czas, instrumenty dęte, a Susana Santos Silva pozwala sobie nawet na z prawdziwego zdarzenia freejazzową solówkę. W ostatnich minutach generowana przez big band moc – w połączeniu z twórczą swobodą, znajdującą ujście między innymi w rapowanym dialogu Mariam i Sofii – staje się wręcz przytłaczająca. Doprawdy trudno oderwać uszy od głośnika. A to przecież jeszcze wcale nie wszystkie atrakcje zafundowane przez Matsa Gustafssona i jego kompanów. W „Dressed in Smoke. Blown Away” Andreas Werliin wprowadza powolny, hipnotyczny rytm, któremu podporządkowują się zarówno saksofoniści, jak i organista. Dopiero kiedy głos zabierają wokalistki, bębniarz wycofuje się, pozwalając wypełnić tło syntezatorom Tomasa Hallonstena. Andreas powraca jeszcze w drugiej części, ale głównie po to, aby zorganizować podkład pod improwizację wiolonczeli. W minimalistycznym „(Beneath) The Edge of Life” zespół ponownie nawiązuje do awangardy sprzed kilku dekad. W kontekście tego utworu tym bardziej dziwić może numer wybrany na zwieńczenie albumu. „At Last I Am Free” jest bowiem dziełem duetu kompozytorsko-producenckiego Bernard Edwards i Nile Rogers. Panowie ci byli odpowiedzialni między innymi za sukcesy dyskotekowo-soulowej formacji Chic. I to ona właśnie – na krążku „C’est Chic” (1978) – wykonała „At Last I Am Free” po raz pierwszy. Wersja Fire! Orchestra wcale nie odbiega znacząco od oryginału, choć na pewno więcej jest w niej więcej niepokoju. Uff! Dobrnąłem do końca. Nawet nie macie pojęcia, jak wielki kamień spadł właśnie z mego serca. Nadrobiłem wreszcie wstydliwą zaległość, a przy okazji sprawiłem sobie po raz kolejny wielką przyjemność, odświeżając tę niezwykłą płytę. Tak odmienną od wszystkich pozostałych sygnowanych przez sztandarowy big band Gustafssona. Skład: Mats Gustafsson – dyrygent, saksofon barytonowy Mariam Wallentin – śpiew Sofia Jernberg – śpiew Isak Hedtjärn – saksofon altowy, klarnet Christer Bothén – klarnet basowy, klarnet kontrabasowy Per Texas Johansson – obój, klarnet basowy, klarnet kontrabasowy Susana Santos Silva – trąbka Leo Svensson – wiolonczela Anna Lindal – skrzypce Josefin Runsteen – skrzypce Katt Hernandez – skrzypce Tomas Hallonsten – instrumenty klawiszowe Johan Berthling – kontrabas, gitara basowa Andreas Werliin – perkusja
|