Tu miejsce na labirynt…: Mesjasze w Państwie Środka [Guru Guru „Live in China” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Bywają legendy, które odchodzą młodo, ale są i takie, które trwają przez dekady, konsekwentnie budując swoją pozycję i dostarczając rozrywki wiernym fanom. Do tych ostatnich szczęśliwym trafem należy niemiecka formacja Guru Guru – jedna z najważniejszych w dziejach krautrocka. W tym roku jej dyskografia wzbogaciło się o kolejny album zarejestrowany „na żywo” – „Live in China”.
Tu miejsce na labirynt…: Mesjasze w Państwie Środka [Guru Guru „Live in China” - recenzja]Bywają legendy, które odchodzą młodo, ale są i takie, które trwają przez dekady, konsekwentnie budując swoją pozycję i dostarczając rozrywki wiernym fanom. Do tych ostatnich szczęśliwym trafem należy niemiecka formacja Guru Guru – jedna z najważniejszych w dziejach krautrocka. W tym roku jej dyskografia wzbogaciło się o kolejny album zarejestrowany „na żywo” – „Live in China”.
Guru Guru ‹Live in China›Utwory | | CD1 | | 1) Dark Blue Star | 07:04 | 2) Iddli Killer | 04:01 | 3) Wonderland | 05:23 | 4) Red Air | 03:41 | 5) Living in the Woods | 07:23 | 6) Space Baby | 07:41 | 7) Izmiz | 10:46 | 8) Magic Tree | 05:38 | 9) Rock n Roll Machine | 04:28 | 10) Ooga Booga Special | 04:03 | 11) Auf Alle Felle [Drum Solo] | 08:45 | 12) Digital Analog | 05:00 |
Dwa lata temu, z okazji półwiecza istnienia, zespół Guru Guru, na czele którego od samego zarania stoi perkusista Mani Neumeier, wydał najnowszą płytę studyjną – „Rotate!”. A zaraz potem ruszył w trasę koncertową, która oprócz Europy objęła również kontynent azjatycki. Co nie dziwi, ponieważ na Dalekim Wschodzie i w Państwie Środka grupa z Heldelbergu cieszy się ogromną popularnością. Ale też długo i w pocie czoła na to pracowała. Jej korzenie wyrastają ze szwajcarskiego freejazzowego tria pianistki Irène Schweizer; to w nim spotkali się dwaj młodzi (zachodnio)niemieccy artyści: kontrabasista Uli Trepte oraz wspomniany już Neumeier. Zaczynając działalność na własne konto, założyli zespół o nazwie Guru Guru Groove Band, który po roku niezbyt regularnego funkcjonowania przeistoczył się w… Guru Guru. I to był właściwy początek tej długiej i pięknej historii, w której pierwszym kamieniem milowym był płytowy debiut formacji – do dziś uchodzący za jedno z najważniejszych wydawnictw krautrockowych longplay „ UFO” (1970). Jak każda grupa, która funkcjonuje tak długo, przechodziła ona różne koleje losu – miała swoje wzloty i upadki, zmieniały się składy, ewoluowały styl i brzmienie. Na posterunku jednak zawsze stał Mani, który – jak Mojżesz Żydów – przeprowadzał Guru Guru przez głębiny i pustynie. Dzisiaj formacja jest dostojnym jubilatem, lecz nie takim, którego można umieścić w gabinecie figur woskowych – wciąż żyje, podróżuje i koncertuje, wzbudzając wśród swoich wielbicieli niemałe emocje. Obecny jej skład ukształtował się przed czterema laty, kiedy po śmierci Hansa Refferta jego miejsce zajął grający na gitarze i śpiewający Jan Lindqvist. Było to zastępstwo niejako naturalne – Hans i Jan znali się bowiem doskonale, grając razem w ostatnim (z tego wieku) wcieleniu nowofalowo-artrockowej grupy Zauberfinger. Multiinstrumentalista Roland Schaeffer ma staż znacznie dłuższy; grał w Guru Guru w latach 1975-1982, potem wrócił w połowie lat 90. ubiegłego wieku. Nieco krócej, ale tylko „nieco”, współpracował natomiast z zespołem basista Peter Kühmstedt: najpierw w drugiej połowie lat 70. (1977-1979), a następnie od 1993 roku. Nie licząc więc najnowszego nabytku, pozostali muzycy mieli sporo czasu na ogranie się. W XXI wieku formacja wydała sześć albumów studyjnych, co nie jest może wynikiem imponującym, ale jak na wykonawcę, który nikomu nic już nie musi udowadniać i któremu równie dobrze żyłoby się, odcinając jedynie kupony od dawnej sławy (przykładów podobnego funkcjonowania nie brakuje) – jest to na pewno aktywność zasługująca na pochwałę. Tym samym w czasie licznych występów przed publicznością muzycy układają ich repertuar bez konieczności sięgania do czasów przedpotopowych. Inna sprawa, że szkielet koncertowej tracklisty w ostatniej dekadzie zmienia się nieznacznie. Wystarczy porównać zawartość płyt „45 Years Live” (2014) i DVD „Live in Concert” (2016) z najnowszym „Live in China”, aby się o tym przekonać. Do Państwa Środka Guru Guru wybrało się, by uświetnić szóstą edycję Tomorrow Festival, który odbywał się wiosną ubiegłego roku – występ miał miejsce 19 maja – w leżącym nad Morzem Południowochińskim Shenzhen. Płytę wydała natomiast niezależna wytwórnia in-akustik, mająca siedzibę we wsi Ballrechten-Dottingen w Badenii-Wirtembergii. Jakie utwory złożyły się na repertuar „Live in China”? Głównie – z jednym tylko wyjątkiem – kompozycje z płyt opublikowanych po politycznym przełomie i połączeniu obu państw niemieckich (jakby dla muzyków Guru Guru była to istotna cezura również w kontekście artystycznym), to jest z: „Shake Well” (1993), „Wah Wah” (1995), „In the Guru Lounge” (2005), „Psy” (2008), „Electric Cats” (2013) i „Rotate!” (2018). Do tego dochodzi jeden numer z solowego dorobku Maniego Neumeiera oraz z zamierzchłego longplaya „Känguru” (1972), czyli z czasów, które z obecnych muzyków formacji pamięta jedynie jej lider. Po zapowiedzi i powitaniu zaczyna się właściwa część występu, którą – to już tradycja – otwiera orientalizujący i podniosły „Dark Blue Star”, w którym na plan pierwszy wybija się improwizująca gitara Rolanda Schaeffera. W „Iddli Killer” muzyk ten po raz pierwszy sięga po nadaswaram – egzotyczny instrument dęty (pochodzenia hinduskiego), który w światku krautrockowym rozsławił przed niemal półwieczem współpracujący z Embryo Amerykanin Charlie Mariano. Dzięki temu formacja skręca w stronę world music, aczkolwiek śpiewane scatem zespołowe wokalizy ciągną z kolei całość w stronę jazzu. Jeszcze inny trop inspiracyjny kwartet wskazuje w utrzymanym w wolnym tempie „Wonderland”, któremu – i w warstwie instrumentalnej, i wokalnej – jest do bluesa. Podobnie zresztą rzecz ma się z „Red Air”, chociaż tu nieco więcej jest, przede wszystkim za sprawą gitarowego dialogu Schaeffera z Lindqvistem, klasycznego rocka. Monotonny – z obsesyjnie powtarzanym w refrenie tytułem utworu – „Living in the Woods” utrzymany jest natomiast w rytmie… reggae. Brzmienie wzbogaca zaś wykorzystana przez Lindqvista gitara stalowa, zazwyczaj kojarząca się z muzyką country (na którą też przyjdzie na tej płycie kolej). W „Space Baby”, co sugeruje już sam tytuł, muzycy mierzą się z dźwiękami psychodeliczno-spacerockowymi. Nie należy jednak oczekiwać po Guru Guru „kosmicznych jazd” w stylu Hawkwind, choć klimat jest utrzymany. W „Izmiz” Niemcy wracają do świata world music – ponownie rozbrzmiewa nadaswaram, na dodatek Neumeier na chwilę pozostawia bębny i sięga po egzotyczny flet, aby wspomóc Schaeffera. Swoje dorzuca także Lindqvist, obficie korzystając z podłączonej do swego instrumentu „kaczki”. A to jeszcze wcale nie koniec atrakcji, jakie muzycy przygotowali dla chińskiej publiczności. Stylistycznych wycieczek – czy też raczej „skoków w bok” – będzie jeszcze kilka. Ta najbardziej karkołomna pojawia się w „Magic Tree”, w którym zespół zapuszcza się na poletko sobie bardzo dalekie. Jest to bowiem kompozycja, którą spokojnie mogłaby umieścić w swoim repertuarze każda szanująca się formacja spod znaku country, americany czy southern rocka. Z kolei w „Rock n Roll Machine” (tak pisanym!) kwartet sięga do początków rocka – do lat 50. i 60. XX wieku. Nie zapomina jednak o tym, aby z biegiem czasu podkręcać tempo i ostatecznie zwieńczyć całość ognistym gitarowym duetem. „Ooga Booga Special” to jedyny skok w odległą przeszłość Guru Guru. W porównaniu z oryginałem ta wersja jest jednak o ponad połowę krótsza. A szkoda, bo dłuższa porcja klasycznego krautrocka zapewne ożywiłaby publikę. „Auf Alle Felle” jest natomiast solowym popisem Neumeiera, wykorzystanym przez lidera zespołu do nawiązania bliższego kontaktu z publiką. W ostatniej minucie do Maniego podłącza się jednak Roland, w efekcie czego finał jest już stricte rockowy. Cały koncert zamyka „Digital Analog”, na tle tego, co zespół zaprezentował wcześniej wypadający blado i banalnie. Przez pół wieku istnienia grupa Guru Guru była jedną z tych formacji krautrockowych, które nie zasklepiały się w swoim światku, które poszukiwały wciąż nowych brzmień, rozwiązań harmonicznych i rytmicznych. Jednych to przyciągało, innych odrzucało, ale skoro zespół aktywnie działa po dziś dzień – prawdopodobnie zdecydowanie przeważa liczba tych pierwszych. Ktoś w końcu kupuje płyty Niemców, ktoś wypełnia sale podczas ich koncertów. Jak więc widać, wielu słuchaczom ten stylistyczny eklektyzm pasuje. Chociaż serce podpowiada, że fajnie byłoby współcześnie posłuchać na koncercie Guru Guru takiego, jakim był, grając na żywo w latach 1970, 1971, 1972 czy 1973… Skład: Roland Schaeffer – śpiew, gitara elektryczna, nadaswaram, saksofon Jan Lindqvist – gitara elektryczna, gitara stalowa, śpiew Peter Kühmstedt – gitara basowa, śpiew Mani Neumeier – perkusja, instrumenty perkusyjne, śpiew, syntezator
|