WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Tytuł | Gwiezdne wojny: część I – Mroczne widmo 3D |
Tytuł oryginalny | Star Wars: Episode I – The Phantom Menace 3D |
Dystrybutor | Imperial CinePix |
Data premiery | 10 lutego 2012 |
Reżyseria | George Lucas |
Zdjęcia | David Tattersall |
Scenariusz | George Lucas |
Obsada | Liam Neeson, Ewan McGregor, Natalie Portman, Jake Lloyd, Pernilla August, Frank Oz, Ian McDiarmid, Ahmed Best, Anthony Daniels, Kenny Baker, Terence Stamp, Ray Park, Samuel L. Jackson, Dominic West, Sofia Coppola, Keira Knightley, Peter Serafinowicz, Warwick Davis |
Muzyka | John Williams |
Rok produkcji | 1999 |
Kraj produkcji | USA |
Cykl | Gwiezdne wojny |
Czas trwania | 133 min |
WWW | Polska strona |
Gatunek | SF |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Lucas zwyczajnie przedobrzyłSebastian Chosiński, Jakub Gałka, Mateusz Kowalski, Marcin Osuch, Agnieszka ‘Achika’ Szady, Konrad Wągrowski, Kamil Witek
Sebastian Chosiński, Jakub Gałka, Mateusz Kowalski, Marcin Osuch, Agnieszka ‘Achika’ Szady, Konrad Wągrowski, Kamil WitekLucas zwyczajnie przedobrzyłAgnieszka Szady: To akurat zostało bardzo dokładnie zaspoilerzone w książkowej adaptacji „Powrotu Jedi": autor podał personalia Imperatora. A odgadnięcie, że Sidious to przyszły Impek, sprawiłoby trudność chyba tylko dzieciom. I to bardzo małym. Jakub Gałka: E tam, jak ktoś ograniczał się tylko do filmów, to wcale nie było takie oczywiste… Agnieszka Szady: Pozytywnym zaskoczeniem były na pewno pojedynki – znacznie bardziej efektowne niż w klasycznej trylogii (w sumie tam był starzec, dzieciak i kaleka-cyborg, a tu – w pełni sprawni wojownicy) oraz ogólne bogactwo tła. To znaczy bogactwo w tych scenach, gdzie było sensownie pokazane: pałac Amidali był piękny, bo autentyczne miejsca zawsze będą piękniejsze od dekoracji, ale już „umeblowanie” jej sali narad to był śmiech na, nomen omen, sali. Mimo tego w nowych filmach czuło się, że Republika jest rozległym, barwnym, żywym miejscem, pełnym najdziwniejszych istot i scenerii. Oczywiście w klasycznej trylogii większa część akcji toczyła się w rozmaitych kryjówkach i bazach, więc nie można wymagać równie szerokiego „oddechu epickiego”. Konrad Wągrowski: Zgadzam się z Achiką, pojedynek Qui-Gona i Obi-Wana z Darthem Maulem był znakomity – zdecydowanie najlepiej choreograficznie poprowadzony z wszystkich w całej sadze. Przyznam się, że poszedłem drugi raz do kina po to, by go jeszcze raz obejrzeć. Nie mam też nic do Liama Neesona, który chyba jako jedyny nadaje filmowi pewnej głębi. Dobry jest wciąż Ian McDiarmid. Bardzo dobrym bohaterem jest Darth Maul – milczący profesjonalista, ludzie takich lubią. Poza tym jednak niewiele mi zostało… Sebastian Chosiński: A ja szukam, szukam i znaleźć nie mogę. Nuda wieje bowiem z tego filmu straszliwa, wiele sekwencji rozdętych jest ponad zdrowy rozsądek. Może gdyby Lucas zdecydował się zamiast nowej trylogii nakręcić jeden film, w którym zawarłby wszystkie ważne wątki z „Mrocznego widma”, „Ataku klonów” i „Zemsty Sithów”, dałoby się z tego upichcić w miarę smaczny, choć na pewno nie zachwycający posiłek. A tak wyszła jakaś kosmiczna telenowela z aktorami słabymi na planie pierwszym i całkiem niezłymi w tle – z tą różnicą, że tym drugim nie stworzono większych możliwości wykazania się talentem, który posiadają. Mateusz Kowalski: Podpinam się. No, można by powiedzieć co nieco o całkiem przyjemnej dla oka scenografii, jednak oprócz elementów wymienionych na początku pozostaje mi tylko, wzorem memów krążących po sieci, reagować na ten film w ten sposób. Shit happens, nie wszystko złoto, co się świeci. Agnieszka Szady: Sith happens, Mateuszu! Sith! Kamil Witek: Pozytywnych stron „Części I” widzę co najmniej kilka. Przede wszystkim film funkcjonuje znakomicie jako epicka baśń, wizualnie oszałamiająca równiutko skoszonymi łąkami, neorenesansową architekturą i opowieścią o czystej niewinności, która ostatecznie musi przerodzić się w zło. Po drugie jest urzeczywistnieniem kompletnego mitu Josepha Campbella o drodze bohatera, lepiej zrealizowanym niż w przypadku „Nowej nadziei”. Po trzecie, osobiście bawiłem się na nim świetnie, mając lat -naście, i obecnie bawię dalej doskonale. Poza tym mam wrażenie, że patrzycie na „Mroczne widmo” wyłącznie z perspektywy całej – ogółem mocno średniawej – nowej trylogii czy nawet całej Sagi. Bez baczenia na to, że „Część I” jest i pozostanie „Gwiezdnymi wojnami” swojej epoki, które z pierwotną aurą eskapizmu lat 70. i 80. ma już niewiele wspólnego. Czasy się zmieniły. „Gwiezdne wojny” także. To se ne vrati… Konrad Wągrowski: Dużo więcej tych negatywów (wiem, że miałem mówić o pozytywach, ale…). Pal sześć midichloriany, gorzej ze wspomnianą nudą w dużych fragmentach filmu – na wyścig podów zareagowałem podobnie do Sebastiana, a przecież pierwowzór – rydwany z „Ben Hura” – wciąż potrafię oglądać z zapartym tchem. Pal sześć Gungan, dla mnie katastrofą był Jake Lloyd. Dlaczego z wszystkich możliwych aktorów dziecięcych Lucas musiał wybrać akurat jego? Najlepiej o braku talentu tego dzieciaka świadczy fakt, że po „Widmie” jego kariera filmowa praktycznie się zakończyła. Mateusz Kowalski: Pozostaje tylko pytanie, kto mógłby go zastapić. Nie kojarzę dziecięcego aktora, który faktycznie by dla mnie był kimś genialnym. Oczywiście pomijam tu Harry’ego Pottera, gdzie Columbusowi udało się stworzyć totalną drużynę marzeń. Konrad Wągrowski: Daj spokój, Ameryka tym się różni m.in. od Polski, że mają rękę do dobrych dziecięcych aktorów, w każdym prawie roku pojawia się jakieś objawienie (w tym choćby znakomita dziecięca obsada „Drzewa życia”). Aż dziw, że Lucas nie potrafił odnaleźć choć jednego w miarę utalentowanego dzieciaka. Kamil Witek: E tam. Wyścig do dziś oglądam z wypiekami na twarzy. Nie zrozumiecie, jeśli nie spędziliście kilkudziesięciu godzin na bieganinie po podwórku, będac raz Anakinem, raz Sebulbą… choć w waszym wieku mogłoby to być już zabójcze. Zgodzę się natomiast z obsadową porażką w osobie Jake’a Lloyda. Mogę jedynie powtórzyć to, co już twierdziłem przy okazji dyskusji z okazji trzydziestolecia Sagi. Trudno mi uwierzyć, że przy wyborze kandydata do najważniejszej roli w całej Sadze można było odrzucić talent (obecnie niestety już zaprzepaszczony) Haleya Joela Osmenta, który wypłynął niecały rok po „Mrocznym Widmie”. Wyobraźcie sobie, jak mówi „I see dead Jawas"… Mateusz Kowalski: Wyobraziłem sobie mówiącego to nie Osmenta, ale Jar-Jara. Popłakałem się ze śmiechu. Dzięki, Kamil, to było genialne. Konrad Wągrowski: Ogólnie – nie pojmuję, czemu Lucas, po dobrych doświadczeniach z „Imperium…” i „Powrotem Jedi” (chodzi mi o efekty, bo wiem, że miał tarcia z Kershnerem) po dwudziestu latach przerwy porwał się na scenariusz i reżyserię… Z fachowcami w tych dwóch rolach przecież można było wyprowadzić „Widmo” na prostą – ogólny pomysł na film przecież nie jest zły… Sebastian Chosiński: A to chyba akurat proste. Jako jedynie producent nie zarobiłby takiej kasy, jaką mógł zgarnąć, podpisując się pod filmem również w roli scenarzysty i reżysera, a ja mam wrażenie, że na tym mu przede wszystkim zależało. Poza tym taki obraz, który – tego przecież Lucas mógł być pewien – przyciągnie do kin miliony widzów na całym świecie, można było potraktować jako reklamę Industrial Light & Magic. Bo w tej dziedzinie akurat „Mrocznemu widmu” niewiele da się zarzucić – efekty specjalne były na najwyższym poziomie, oczywiście jak na tamte czasy. Konrad Wągrowski: No co ty, Sebastianie, przecież gaże reżysera i scenarzysty to kropla w budżecie filmu, na dodatek Lucas płacił tu sam sobie. Nie, przyczyna finansowa akurat w tej sprawie nie jest istotna. Raczej szukałbym dwóch wytłumaczeń – z jednej strony Lucas chciał mieć pełną kontrolę nad produkcją, ponieważ tylko on uważał, że wie dokładnie, co chce opowiedzieć, i nikomu nie chciał dawać wpływu na swój wszechświat. Z drugiej strony Lucas, przecież wywodzący się z Nowego Hollywood, z pokolenia, z którego pochodzą przecież Scorsese, Malick, Spielberg, Coppola, chciał sobie samemu udowodnić, że nadal potrafi zrobić film. Szkoda tylko, że nie potrenował parę lat wcześniej na jakichś mniejszych projektach… Bo – jak wspomniałem – ta historia ma potencjał. Gorzej z wykonaniem. Kamil Witek: Racja. Pełnia władzy nad produkcją to akurat to, czego Lucasowi w „Powrocie Jedi” i głównie w „Imperium kontratakuje” bardzo brakowało. Dlatego początek historii chciał zrobić całkowicie sam, by później nie zgrzytać zębami patrząc, jak jego obmyślana przez lata wizja jest zmieniana według upodobania zbyt ambitnego reżysera. Zresztą przy okazji realizacji „Imperium…” po jednym z wielu sporów z Kershnerem stwierdził jasno: „To są moje pieniądze, mój film i zrobię to, jak chcę”. I czy nam się to podoba czy nie, ma tu akurat absolutną rację. Konrad Wągrowski: Ma, ale co z tego? Czy w celu pełnej kontroli powinien też napisać muzykę i wykonać zdjęcia? Można mieć kontrolę, ale to, w czym jesteśmy słabsi oddawać innym. Z pewnością filmowi by nie zawadziło, gdyby na stołku zasiadł ktoś w lepszej formie reżyserskiej, a jakiś ekspert pochylił się też nad scenariuszem. Nawet jeśli i tak ostatnie słowo należałoby do Lucasa. Mateusz Kowalski: Mnie po głowie kołacze się bardzo niebezpieczne przeświadczenie, że Lucas już od początku wiedział, jak ma wyglądać całość historii, tylko po tej dwudziestoletniej przerwie nastąpiły duże zmiany. Fabuła (de)ewoluowała i wyszło jak wyszło. Dorzucić do tego elementy, o których wspomnieliście, i można uznać, że Lucas chciał dobrze, tylko coś mu nie wypaliło. Nie wiem, może zachłysnął się możliwościami ówczesnego kina? Albo ktoś na nim coś wymusił? Przypomina mi się historia z kilkoma różnymi scenariuszami do „Obcego III": miejscami orbitował nawet w stronę slashera w fazie koncepcyjnej. Ktoś poszedł na kompromis, ktoś coś wymusił i… Nie ma co komentować. Gdyby nie pozostałe dwie części, „Mroczne widmo” przypominałoby trochę fanfiction. Konrad Wągrowski: Oczywiście, że Lucas od początku wiedział, jak ma wyglądać całość historii. Po czym wszystko przerobił i znów wiedział. Potem nakręcił pierwszą trylogię i znów wiedział. I tak dalej, i tak dalej. Historia zmian w oparciu w kolejne wersje scenariuszy i wypowiedzi Lucasa jest bardzo dobrze udokumentowana. Przez te blisko 30 lat Lucas zmieniał swój wszechświat właściwie nieustannie. Marcin Osuch: Wracając na krótko do „epickiego oddechu” „nowej” trylogii wspomnianego przez Achikę, muszę stwierdzić, że dla mnie tej epickości w starej trylogii było w sam raz. A „Mroczne widmo” i kolejne były ewidentnie robione na zasadzie im więcej, tym lepiej. W „starej” trylogii zróżnicowane światy (planeta pustynna, lodowa, leśna) były tłem dobrze dopasowanym do opowiadanej historii, w „nowej” można odnieść wrażenie, że efekty wizualne są jedynym celem twórców filmu. Jakub Gałka: Lucas zwyczajnie przedobrzył. Mam wrażenie, że mając w pamięci ograniczenia techniczne sprzed 20 lat i puszczanie modeli statków na sznurkach, zachłysnął się możliwościami komputerów i zapomniał o tym, że pewne najprostsze rzeczy można zrobić inaczej. Zresztą zostało mu to do dziś – vide czwarty „Indiana Jones”. Michał Kubalski: Ponadto filmowi, a raczej całej nowej trylogii zaszkodziło (według mnie) wciskanie na siłę bohaterów znanych ze „starej” trylogii. Najbardziej widoczne jest to przy R2D2 i C3PO, którzy zostali tak mocno powiązani z Anakinem, że późniejszy brak rozpoznania droidów przez starego Obi-Wana w „Nowej nadziei” jest absurdalny. Chyba że Obi-Wanowi też wyczyszczono pamięć… Agnieszka Szady: Lucas chciał zrobić ukłon w stronę starych fanów (choć chodzą słuchy, że bardziej w stronę grających oba roboty aktorów, z którymi się zaprzyjaźnił), a wyszło trochę średnio – bo raz, że niekonsekwencja, o której wspomniał Michał, dwa – nasze ulubione roboty nie mają w nowej trylogii nic do roboty, dodane są kompletnie na siłę. Ale to najmniejsza z wad filmu – oprócz wspominanych już dłużyzn mamy jeszcze fatalne dialogi, zwłaszcza wyznanie miłości przez Anakina: „I truly… deeply… love you”. No, ale bycie fanem polega na tym, żeby dostrzegać zalety, a o wadach starać się zapomnieć. Jak to kiedyś powiedziała Paulina Braiter: „Prawdziwy fan ogląda tyle razy, aż mu się w końcu spodoba!”. Jakub Gałka: Tak, tylko problem w tym, że poza entuzjastycznym Kamilem wszyscy chyba dostrzegamy więcej wad niż zalet. Rozrywkowa, napakowana efektami komputerowymi fantasy/SF to chyba przypadek, w którym możliwa jest tylko jedna droga: albo zachwycimy się przy pierwszym oglądaniu stroną wizualną, poczujemy emocje walki dobra ze złem, albo nie. Tego nie da się nadrobić przy kolejnych seansach, ich efektem może być tylko zauważanie coraz to nowych mielizn scenariusza… Żeby nie było jednak tak negatywnie – dla mnie najważniejszą zaletą „Mrocznego widma” był fakt, że powstaje. Ta wiadomość była tak elektryzująca, to oczekiwanie tak podniecające, że obejrzenie zwiastuna mogło się skończyć tylko orgazmem. |
Gdy w lutym 1967 roku Teatr Sensacji wyemitował „Cichą przystań” – ostatni odcinek „Stawki większej niż życie” – widzowie mieli prawo poczuć się osieroceni przez Hansa Klossa. Bohater, który towarzyszył im od dwóch lat, miał zniknąć z ekranów. Na szczęście nie na długo. Telewizja Polska miała już bowiem w planach powstanie serialu, na którego premierę trzeba było jednak poczekać do października 1968 roku.
więcej »Tak to jest, jak w najbliższej okolicy planu zdjęciowego nie ma najmarniejszej nawet knajpki.
więcej »Domino – jak wielu uważa – to takie mniej poważne szachy. Ale na pewno nie w trzynastym (czwartym drugiej serii) odcinku teatralnej „Stawki większej niż życie”. tu „Partia domina” to nadzwyczaj ryzykowna gra, która może kosztować życie wielu ludzi. O to, by tak się nie stało i śmierć poniósł jedynie ten, który na to ewidentnie zasługuje, stara się agent J-23. Nie do końca mu to wychodzi.
więcej »Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz
Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz
Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz
Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz
Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz
Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz
Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy
— Jarosław Loretz
Zemsty szpon
— Jarosław Loretz
10 najlepszych scen nowych „Gwiezdnych wojen”
— Marcin Osuch, Konrad Wągrowski
Prezenty świąteczne 2015: Film
— Esensja
Dziś Star Wars Day!
— Esensja
Weekendowa Bezsensja: 10 twardzielskich wcieleń Liama Neesona
— Jakub Gałka
Status quo
— Kamil Witek
Do kina marsz: Luty 2012
— Esensja
Wojny klonów: Gwiezdne wojny w Esensji
— Esensja
Zrób to szybciej i intensywniej!
— Marcin Osuch, Eryk Remiezowicz, Agnieszka ‘Achika’ Szady, Konrad Wągrowski, Kamil Witek
Ciemna Strona Mitu
— Piotr ‘cct’ Bielatowicz
Bardzo mroczne widmo galaktycznego Imperium
— Konrad Wągrowski
Kroniki odległej galaktyki
— Konrad Wągrowski
Atak krytyków
— Leszek ’Leslie’ Karlik
Klonowanie wyobraźni
— Grzegorz Wiśniewski
Czas zatrzymuje się dla jazzmanów
— Sebastian Chosiński
Uczmy się języków!
— Marcin Osuch
Płynąć na chmurach
— Sebastian Chosiński
Ptaki wśród chmur
— Sebastian Chosiński
„Czemu mi smutno i czemu najsmutniej…”
— Sebastian Chosiński
Pieśni wędrujące, przydrożne i roztańczone
— Sebastian Chosiński
W kosmosie też znają jazz i hip hop
— Sebastian Chosiński
„Szalony Kojot” przez dwie chmury?
— Marcin Osuch
Aparat, góry, człowiek
— Marcin Osuch
Od Bacha do Hindemitha
— Sebastian Chosiński
Po wyjściu z kina w 1999 czułem się mocno zniesmaczony, jednakże z czasem zacząłem "Mroczne widmo" doceniać. Owszem, to cały czas najgorsza część sagi, ale jednak parę rzeczy ją w moich oczach ratuje: Ewan McGregor, walka z Dathem Maulem, matka Anakina, sporo mniej efektów komputerowych niż się spodziewałem (polecam dodatki w wydaniu BD) i pewne takie pozytywne uczucie, z jakim ten film zawsze mnie pozostawia. Nie jest zatem tak źle, kryje się w tym filmie jakiś potencjał - a duża ilość powstałych faneditów pokazuje, że można się do niego przy odrobinie chęci i umiejętności dobrać.
Odnośnie midichlorianów i "Tkacza iluzji" powiem zaś tyle, że świadomość mechanizmu powstawania tęczy wcale nie ujmuje jej uroku.