Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 28 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup

50 najlepszych filmów 2015 roku

Esensja.pl
Esensja.pl
« 1 3 4 5

Esensja

50 najlepszych filmów 2015 roku

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
10. Dwa dni, jedna noc
(2014, reż. Jean-Pierre Dardenne, Luc Dardenne)
Zwolniona z firmy produkującej panele słoneczne Sandra (Marion Cotillard potwierdzająca, że najlepiej wypada grając po francusku) ma dwa dni na przekonanie byłych współpracowników, by zamiast przyjmować premię pozwolili jej zachować pracę. Czy film stanowi komentarz na temat niewesołej sytuacji na rynku pracy? Oczywiście, że tak. Na szczęście nie śpieszy się z wytykaniem palcami winnych. Nie ma tu właściwie złych do gruntu bohaterów, tylko ledwo wiążący koniec z końcem, bojący się o utratę pracy ludzie. Na prośbę Sandry reagują różnie; agresją, wstydem, oburzeniem, wzruszeniem. Ktoś w wyniku rozmowy ze zdesperowaną kobietą pobije się z własnym synem, ktoś inny zdecyduje się porzucić despotycznego męża. Trudno wyobrazić sobie skromniej nakręconą, prostszą historię. Nawet grająca główną rolę Marion Cotillard, bez makijażu i z włosami związanymi w byle jaką kitkę, w niczym nie przypomina piękności w kreacjach Diora. Mimo to, a może właśnie dlatego, film wzrusza i trzyma w napięciu. Nadużywane określenie „emocjonalny rollercoaster” jest tu jak najbardziej na miejscu. „Dwa dni, jedna noc” najbardziej zaskakuje tym, że mimo poważnego i jak najbardziej aktualnego tematu nie przygnębia. Bracia Dardenne nie twierdzą, że wszyscy ludzie są w głębi serca dobrzy, ale pokazują, że akty altruizmu zdarzają się częściej, niż można przypuszczać.
WASZ EKSTRAKT:
65,0 (60,0) % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
9. Gwiezdne wojny: Przebudzenie Mocy
(2015, reż. J.J. Abrams)
Jak udało się „Przebudzenie Mocy"? Abrams z pewnością zrealizował swoje plany. Powstał film niezły, w dobrym tempie, w ładnych sceneriach, ze zbiorem efektownych elementów właściwych dla „Gwiezdnych wojen” – bitew statków kosmicznych, strzelanin blasterowych, pojedynków na miecze świetlne. Wizualnie – czego mogliśmy domyślić się ze zwiastunów – „Przebudzenie Mocy” nawiązuje do starej trylogii. Bardzo podobne są oszczędne scenerie (pustynia, las, śnieg), nie ma zaś barokowego rozpasania trylogii prequeli z jej kolorową gigantomanią i przeraźliwym efekciarstwem (zwłaszcza w chaotycznej bitwie na orbicie Coruscant, rozpoczynającej „Zemstę Sithów”). Kilka scen w „Przebudzeniu Mocy” – pojedynek na miecze świetlne, odprawa szturmowców, akcja wokół starej świątyni Jedi – są bardzo ładnie zakomponowane i nakręcone. Z drugiej jednak strony nie ma efektu „wow!” – nie ma żadnej sceny, która miałaby siłę rażenia wspomnianego gwiezdnego niszczyciela przelatującego nad ekranem, ATAT wyłaniających się ze śniegów Hoth, czy wyścigu śmigaczy po lasach Endor. Trochę szkoda. Sądzę, że jednak „Przebudzenie Mocy” będzie można ocenić dopiero w kontekście całej nowej trylogii. Na razie otrzymaliśmy dobre, emocjonujące kino przygodowe, solidnie zrealizowane, ale bezpieczne i przewidywalne. Być może przy okazji kolejnej części (film ma raczej otwarte zakończenie) twórcy zdecydują się bardziej zaryzykować i rozszerzyć uniwersum „Gwiezdnych wojen”.
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
8. El Club
(2015, reż. Pablo Larraín)
Niezwykły thriller, dramat społeczny i moralitet w jednym. Reżyser Pablo Larrain – wcześniej rozliczający się z przewinami reżimu Pinocheta (m.in. w znakomitym „Nie” z 2012 roku) – tym razem przedmiotem swojego filmu czyni zbrodnie kościoła katolickiego: afery pedofilskie oraz współpracę z dyktaturą. „El Club” daleki jest jednak od gniewnej jednoznaczności „Sióstr Magdalenek”: choć obraz kościoła, jaki się z niego wyłania – gnijącej instytucji, skupionej tylko na sobie, nie liczącej się z innymi – jest równie przygnębiający, co w pamiętnym filmie Petera Mullana, dla Larraina stanowi tylko punkt wyjścia dla niezwykłej, trzymającej w napięciu (i prowadzącej do zaskakujących konkluzji) opowieści o zakłamaniu, ułudzie, ludzkiej małości i meandrach pamięci. Chilijski reżyser nie demonizuje swoich bohaterów – księży popadłych w niełaskę, którzy zesłani do domostwa w sennym nadmorskim miasteczku, dzielą swój czas między telewizję, modlitwę i posiłki (i wyścigi chartów – choć te, zgodnie z zasadami „klubu” oglądać mogą jedynie przez lornetkę). Co więcej, często zaburza perspektywę moralnej słuszności: gdy na miejsce przybywa młody ksiądz-jezuita w celu wyjaśnienia „wypadku”, który zaszedł w ośrodku, Larrain kilkoma linijkami dialogu potrafi zasugerować, że ten, który ocenia, sam bywa próżny i niewiele wie o ludzkich słabościach. „El Club” jest jednak jak najdalszy od relatywizowania win księży – starając się wniknąć w ich dusze i oddając im głos, nie zapomina o ofiarach, w wątku molestowanego seksualnie Sandokana pokazując skalę zła, jakie wyrządzili „grzeszni ludzie” kościoła. Pesymizm Larraina – podkreślany przez mroczne zdjęcia pod światło, chmurne niebo i szarości krajobrazu – jest jednak diabelsko przewrotny: w ostatnim akcie w zaskakujący sposób powracają ewangeliczne figury i sensy, a kapitalna, dwuznaczna puenta ma w sobie równie dużo z Buñuela, co z Dostojewskiego.
WASZ EKSTRAKT:
70,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
7. Kingsman: Tajne służby
(2014, reż. Matthew Vaughn)
W dobie produkowanych taśmowo remake’ów, sequeli, prequeli i rebootów, najnowszy film Matthew Vaughna sprawia gigantyczną frajdę – mamy tu co prawda cały katalog intertekstualnych odniesień, a całość wydaje się miksem Bonda, Harry’ego Pottera, „My Fair Lady” i horrorów o zombie, ale twórcy „Kingsman: Tajne służby” (luźno opartych na komiksie Marka Millara) mają doskonałą receptę na oryginalność, podkręcając każdy z motywów do granic absurdu – ani przez moment nie można przewidzieć, jak daleko posuną się reżyser i jego scenarzystka Jane Goldman. Film jest bezbłędnie obsadzony – Colin Firth w idealnie skrojonym garniturze i z parasolką, kopie tyłki efektownie i z klasą, sepleniący Samuel L. Jackson bawi się rolą quasi-Bondowskiego villaina, młody Taron Egerton nie tylko nieźle wygląda i ma łobuzerski błysk w oku, ale też okazuje się zaskakująco znakomitym partnerem dla bardziej doświadczonych aktorów. Produkcja, który zaczyna się jak kpina ze starego kina szpiegowskiego, kończy się jako hołd dla niego – dla czasów, gdy Bondy nie były takie poważne, miały o wiele bardziej niedorzeczne intrygi, więcej kosmicznych gadżetów i nie kryły się z seksizmem: stąd sztubacki dowcip z księżniczką – na który przymykam oko, bo akurat dwie inne (dużo ważniejsze) postacie kobiece udało się w „Kingsmanach” napisać ciekawiej. Dodatkowo Vaughn punktuje satyrą na arystokrację oraz współczesne elity (sposób, w jaki w finale obchodzi się z tymi ostatnimi przyprawiłby o zawał serca Ayn Rand, gdyby jeszcze żyła). No i czy film, który zaczyna się od „Money for Nothing”, a kończy na „Slave to Love” może nie być znakomity?
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
6. Birdman
(2014, reż. Alejandro González Iñárritu)
„Birdman” to przyprawiająca o przyśpieszony puls jazzowa improwizacja. Akcja nie przystaje nawet na chwilę; Riggan odbywa swoją podróż do rytmu reagującej na ruchy kamery perkusji meksykańskiego muzyka Antonio Sancheza, a długie, nieprzerywane cięciami montażowymi ujęcia przypominają popisy Scorsese w „Chłopcach z ferajny”. Iñárritu od początku bardzo zależało na takim formacie filmu: „Nasze życie ostatecznie też jest jednym wielkim nieprzerwanym ujęciem. Budzimy się rano i nie możemy uciec, nie przenosimy się nagle do innej rzeczywistości. Jesteśmy uwięzieni w naszej. Tak doświadczamy życia i chciałem, żebyśmy tak doświadczyli życia Riggana – powiedział w Wenecji reżyser. Iñárritu najwyraźniej nie boi się narazić swoim filmem wielu osobom – drwi z mediów społecznościowych, dziennikarzy, którzy albo cytują Barthesa, albo pytają o lifting ze spermy prosiątek, po imieniu wymienia też obiecujących aktorów grających wyłącznie w sequelach i prequelach. „Ten klown nie ma połowy twojego talentu, a zarabia fortunę we wdzianku Blaszanego drwala” – warczy głos Birdmana oglądając Roberta Downeya Jr. w telewizji.
„Zawsze powtarzałem, że po czterdziestce nie ma sensu robić niczego, co cię naprawdę nie przeraża” – opowiedział dziennikarzom reżyser. „Ten film mnie przeraził. Stanowił zupełnie nowe doświadczenie i nagle znalazłem się na gruncie, na którym nie czuję się pewnie.” Choć nie jest może arcydziełem na miarę „Amores Perros”, „Birdman” stanowi namacalny dowód na to, że warto czasem zmierzyć się z lękami.
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
5. Dzikie historie
(2014, reż. Damián Szifrón)
„Dzikie historie”, czarna komedia w reżyserii Damiána Szifróna, to argentyński kandydat do Oscara dla filmu obcojęzycznego. Nominacja jest jak najbardziej zasłużona – to film dziko zabawny, pomysłowy i przewrotny. W „Dzikich historiach” Szifrón pokazuje, jak niewiele potrzeba, by wyzwolić w człowieku pierwotne instynkty, agresję i szaleństwo. Zawód miłosny, chamstwo na drogach, niesprawiedliwy mandat – wszystko może przelać czarę goryczy i uwolnić naszego wewnętrznego, wyjątkowo wściekłego zwierzaka. Chwilami film Argentyńczyka ogląda się jak komediową wersję „Upadku” Joela Schumachera, gdzie narastająca frustracja doprowadza bohatera granego przez Michaela Douglasa do sięgnięcia po broń i sterroryzowania Los Angeles. Szifrón udowadnia, że czarny humor może być równie katartyczny co tragedia – wywołujące histeryczny śmiech, coraz to zmyślniejsze akty przemocy w „Dzikich historiach”, są przecież reakcjami na zupełnie prozaiczne kopniaki, które rzeczywistość może wymierzyć każdemu.
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
4. Aferim!
(2015, reż. Radu Jude)
Pod względem stylu, „Aferim!” leży na antypodach poprzedniego filmu Radu Jude, znakomitego „Wszyscy w naszej rodzinie”. Tam mieliśmy typową dla współczesnej kinematografii rumuńskiej surowość – tu, w pięknych czarno-białych zdjęciach, w doskonałych kostiumach i scenografii ewokujących realia i atmosferę dziewiętnastowiecznej Wołoszczyzny, opowiada nam się właściwie western, łotrzykowską przypowiastkę o dwóch policjantach, ojcu i synu, w poszukiwaniu zbiegłego niewolnika-Cygana przemierzających ziemie wieloetnicznego regionu. A jednak w obu produkcjach znać podobny, nierzadko wisielczy humor reżysera – a butni, złośliwi, upokarzający i upokarzani bohaterowie „Aferim!” z łatwością odnaleźliby wspólny język z ojcem z poprzedniego filmu Rumuna. „Aferim!”, jakkolwiek sprawiające wielką frajdę w oglądaniu, rozbrajające barwnymi dialogami pełnymi soczystych wulgaryzmów i melancholijnych refleksji, imponujące inscenizacją (warto śledzić to, co w kadrze dzieje się także na dalszym planie), jest jednocześnie bezwzględną rozprawą z ksenofobią i rasistowskimi uprzedzeniami. Doskonała jest tu rozmowa policjantów z napotkanym popem – a zwłaszcza genialna litania duchownego, w której obrywa się chyba wszystkim europejskim narodowościom: najbardziej Żydom, najmniej, oczywiście, Rumunom, którzy „cierpią i kochają po chrześcijańsku” (brzmi znajomo?). Film Jude wybija też z głowy feudalistyczne sentymenty: rumuński reżyser, choć tak pieczołowicie rekonstruuje przeszłość, ani na moment nie oddaje się nostalgii za szlacheckim porządkiem, obnażając – zwłaszcza w okrutnym, wstrząsającym finale – niesprawiedliwość systemu, w którym naczelnymi zasadami były przemoc, niezasłużone przywileje i pogarda wobec słabszego.
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
3. Coś za mną chodzi
(2014, reż. David Robert Mitchell)
Streszczenie fabuły horroru Davida Roberta Mitchella może brzmieć jak kiepska lekcja wychowania do życia w rodzinie: dziewczyna uprawia seks z nieznajomym, po czym dowiaduje się, że padła ofiarą klątwy i tak długo, jak nie przekaże „tego” dalej (także drogą płciową), przybierające różne formy Zło podążać będzie za nią krok w krok, do chwili, w której nie uśmierci jej w wyjątkowo sadystyczny sposób. A jednak „Coś za mną chodzi” okazuje się czymś więcej niż kolejną zabawą w slasher. Horror Mitchella jest znakomitą metaforą lęku towarzyszącego kresowi młodości i nieuniknionemu wkraczaniu w dorosłość. Przepaść dzieląca oba te etapy podkreślana jest w filmie przez niemal zupełną nieobecność rodziców bohaterów – oglądamy ich głównie na zdjęciach. Symbolicznym końcem niewinności, po którym nie ma drogi odwrotu, jest w filmie Mitchella seks – to oczywiście pewne uproszczenie wynikające głównie z gatunkowych obciążeń (wszyscy na pamięć znamy lekcję z „Krzyku”: „Jak przetrwać w horrorze? Zasada numer jeden: żadnego seksu!”). Gdy na początku filmu oglądamy główną bohaterkę, Jay (Maika Monroe, równie znakomita jak w „Gościu”), pływającą w basenie na podwórku albo malującą usta przed wyjściem na randkę, daje się odczuć ten sam rodzaj melancholii i młodzieńczego angstu, doprawionej hormonami mieszanki niedających się wysłowić strachów i nadziei, jaki znamy choćby z „Przekleństw niewinności” – „Coś za mną chodzi” jest trochę jak odpowiedź na pytanie, co by było, gdyby Sofia Coppola nakręciła slasher w rodzaju „Halloween”. Mitchell nie ma zamiaru moralizować – przeciwnie, film jest pełen zrozumienia dla nastoletniej seksualności, świadomy, że problem wyparty to nie problem rozwiązany – i powróci niczym tytułowe „coś” w najbardziej niesprzyjającym momencie.
WASZ EKSTRAKT:
90,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
2. W głowie się nie mieści
(2015, reż. Pete Docter, Ronaldo Del Carmen)
Wprawdzie nowy film Disneya/Pixara został trafnie memowo podsumowany jako „what if feelings have feelings”, ale „W głowie się nie mieści” to bardzo ładny, wzruszający i sprawnie zrobiony obraz. I całkiem mądry w wymowie.
Film bardzo zgrabnie porusza kwestię, która niekoniecznie przebiła się jeszcze jednoznacznie w naszej kulturze – żadne emocje nie są nienaturalne, niewłaściwe czy – ogólnie ujmując – złe. Spychanie emocji uważanych za „złe” w głąb, w podświadomość czy w niepamięć nie daje niczego dobrego, a może doprowadzić do zaniku empatii i zdolności wyrażania uczuć w ogóle. Nie tylko Radość jest ważna, natomiast Smutek nie musi być źródłem negatywnych wspomnień (pięknym podsumowaniem tego jest pojawienie się różnokolorowych wspomnień – słodko-gorzkich, smutno-radosnych). Wędrówka Radości i Smutku po przepastnych archiwach Pamięci Długotrwałej, lękach Podświadomości i krainie Wyobraźni daje możliwość prostego, lecz nie prostackiego przekazania widzom tej prawdy. I wskazania wartości rozmowy z bliskimi o uczuciach.
„W głowie się nie mieści” nienachalnie porusza również inne niż funkcjonowanie umysłu kwestie – wszak trudno nie uznać, że to kryzys ekonomiczny zmusza rodziców Riley do przeprowadzki za pracą. Także konieczność „dopasowania się” do nowego otoczenia, nowej klasy nie jest ukazana jako coś niewartego uwagi, wręcz przeciwnie! Każde dziecko, które przeszło lub przechodzi taką dużą zmianę odnajdzie w sytuacji Riley wiele znajomych detali. Rozpozna siebie w dziewczynce, którą ogarnia strach przed nieznanymi współuczniami czy złość na rodziców, którzy tę zmianę sprezentowali, która podejmuje nieadekwatne nieraz i chybione próby przekazania swych uczuć bliskim i przyjaciołom.
A ten czerwony przycisk z napisem „DOJRZEWANIE"? To na pewno nic ważnego.
WASZ EKSTRAKT:
60,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
1. Mad Max: Na drodze gniewu
(2015, reż. George Miller)
Nie znajdziecie w tym sezonie w kinach nic lepszego od czwartego „Mad Maxa”. I nie chodzi nawet o fantastyczny scenariusz z rewelacyjnymi, zdawkowymi dialogami. Nie chodzi o Charlize Theron, która wciela się w być może najciekawszą heroinę kina akcji od czasów młodej Ellen Ripley. Nie chodzi wreszcie o fakt, że karkołomny, diabelnie efektowny, niewyobrażalnie skomplikowany pod względem kaskaderskim pościg wypełnia jakieś dwie trzecie filmu.
Chodzi o George′a Millera, który kręci ten film tak, jakbyśmy ciągle mieli koniec lat siedemdziesiątych, jakby reaganomatografia nigdy nie powstała, dyktat PG-13 nigdy nie nadszedł, a zyski się nie liczyły. Mam dziwne wrażenie, że siedemdziesięcioletni dzisiaj Miller, nauczony porażką części trzeciej, zrozumiał, że do hollywoodzkich producentów można podchodzić tylko z naładowaną dwururką, wziął te sto pięćdziesiąt milionów, zakasał rękawy i udał się na szaloną podróż po pustyni. Efektem jest bezwstydnie kampowa i bezczelnie dzika opera gwałtu i przemocy, w której znalazło się jednak sporo miejsca na liryzm. Wspaniały, wspaniały film – według nas najlepszy w 2015 roku.
koniec
« 1 3 4 5
8 stycznia 2016

Komentarze

« 1 2
08 I 2016   22:26:43

Brakowało dystrybucji kinowej.

09 I 2016   00:16:27

Ciekawe czy ktokolwiek w Esensji zdaje sobie sprawę co oznaczałoby nakręcenie filmu w jednym ujęciu.
Z racji wieku pamiętam jak twierdzono, że Harold Lloyd naprawdę wisiał na wskazówkach zegara. Na wysokości. Bez asekuracji.
Historia uczy nas tylko jednego. Tego, że historia nikogo niczego nie nauczyła.

09 I 2016   16:27:43

@Bajaos
Dla mnie 'Mad Max' nie broni się nawet jako czysty film rozrywkowy/akcji. Dlaczego? Prosta sprawa - brak zmiany tempa akcji, brak fabuły i niesamowita powtarzalność akcji (trep z pompką, czy trep z piłą mechaniczną stojący na aucie to dla mnie ciągle to samo)
Przykład dobrego kina akcji? Choćby zeszłoroczni 'Strażnicy Galaktyki'

Nie odmawiam oczywiście nikomu prawa lubić Mad Max :)
Efektowne to, dobrze nakręcone, brudne, klimatyczne etc (tyle że imo - nudne :) )

09 I 2016   16:30:10

Przyznam się szczerzę - nie rozumiem zbytnio dodatkowych atutów filmu w postaci - nakręcony w 1 ujęciu. A co mnie to obchodzi?
Może ktoś kiedyś nakręci wszystko w 1 ujęciu, stojąc na 1 nodze i żonglując 5 bananami?

12 I 2016   21:50:46

Adam
No tak ale właśnie Strażnicy byli dla mnie tylko fajni.
Nie porwali mnie, nie wiem czemu....
ot to chyba właśnie jest kwestia gustu i czy film podejdzie czy nie.

06 II 2016   22:19:57

1.INHERENT VICE
2.MAD MAX
3.ME AND EARL AND THE DYING GIRL

« 1 2

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

„Kobra” i inne zbrodnie: Za rok, za dzień, za chwilę…
Sebastian Chosiński

23 IV 2024

Gdy w lutym 1967 roku Teatr Sensacji wyemitował „Cichą przystań” – ostatni odcinek „Stawki większej niż życie” – widzowie mieli prawo poczuć się osieroceni przez Hansa Klossa. Bohater, który towarzyszył im od dwóch lat, miał zniknąć z ekranów. Na szczęście nie na długo. Telewizja Polska miała już bowiem w planach powstanie serialu, na którego premierę trzeba było jednak poczekać do października 1968 roku.

więcej »

Z filmu wyjęte: Knajpa na szybciutko
Jarosław Loretz

22 IV 2024

Tak to jest, jak w najbliższej okolicy planu zdjęciowego nie ma najmarniejszej nawet knajpki.

więcej »

„Kobra” i inne zbrodnie: J-23 na tropie A-4
Sebastian Chosiński

16 IV 2024

Domino – jak wielu uważa – to takie mniej poważne szachy. Ale na pewno nie w trzynastym (czwartym drugiej serii) odcinku teatralnej „Stawki większej niż życie”. tu „Partia domina” to nadzwyczaj ryzykowna gra, która może kosztować życie wielu ludzi. O to, by tak się nie stało i śmierć poniósł jedynie ten, który na to ewidentnie zasługuje, stara się agent J-23. Nie do końca mu to wychodzi.

więcej »

Polecamy

Knajpa na szybciutko

Z filmu wyjęte:

Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz

Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz

Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz

Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz

Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz

Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz

Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz

Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz

Polski hit eksportowy
— Jarosław Loretz

Zemsty szpon
— Jarosław Loretz

Zobacz też

Z tego cyklu

10 Najlepszych płyt koncertowych 2015 roku
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Największe rozczarowania muzyczne 2015 roku
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Przemysław Pietruszewski

Najlepsze książki 2015 roku
— Esensja

50 najlepszych płyt 2015 roku
— Esensja

Przybij piątkę – filmowe wyróżnienia roku 2015
— Esensja

40 książek z 2015 roku, które warto znać
— Esensja

Porażki i sukcesy 2015
— Piotr Dobry, Ewa Drab, Grzegorz Fortuna, Krystian Fred, Jarosław Robak, Krzysztof Spór, Konrad Wągrowski

Najlepsze komiksy 2015 roku
— Esensja

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.