Jeszcze raz w tym miesiącu Esensja Ogląda i jeszcze raz kino świata – tym razem trzy tytuły, czeski, niemiecki i belgijski.
Esensja ogląda: Grudzień 2016 (5)
[ - recenzja]
Jeszcze raz w tym miesiącu Esensja Ogląda i jeszcze raz kino świata – tym razem trzy tytuły, czeski, niemiecki i belgijski.
Czeski błąd(2009, reż. Jan Hřebejk)
Sebastian Chosiński [70%]
Jan Hřebejk to jeden z najważniejszych współczesnych czeskich reżyserów filmowych, od lat kręcący filmy, które da się sprowadzić do jednego mianownika, używając słowa-klucza „ważne”. Ważne są one z różnych powodów. Bo podejmują tematy istotne społecznie. Bo mówią o relacjach międzyludzkich, podkreślając doniosłość takich pojęć, jak lojalność, braterstwo, odpowiedzialność (za własne czyny). W tej walce z wiatrakami od początku lat 90. wspomaga Hřebejka bliski przyjaciel i zarazem scenarzysta wielu jego obrazów, prażanin Petr Jarchovský. Razem – do 2016 roku – stworzyli czternaście dzieł (kinowych i telewizyjnych), w tym „
Niewinność” (2011) czy „
Po ślubie” (2013). „Czeski błąd” to ich ostatni film powstały w poprzedniej dekadzie. Co ciekawe, w tym samym czasie, kiedy i w Polsce kręcono obrazy podejmujące podobną tematykę, jak „Rysa” (2008) Michała Rosy bądź „Kret” Rafaela Lewandowskiego. Obaj twórcy urodzili się w drugiej połowie lat 60. ubiegłego wieku, pamiętają więc, czym był komunizm; gdy zaczynali studia na FAMU istniała jeszcze Czechosłowacja, a krajem rządził wcale nie tak skłonny do ustępstw Gustáv Husák. Nic więc dziwnego, że w kolejnym swym filmie postanowili opowiedzieć o konsekwencjach uwikłania we współpracę ze Służbą Bezpieczeństwa.
Wiekowy już psychiatra Pavel Josek (w tej roli Martin Huba, znany między innymi z ekranizacji powieści Bohumila Hrabala „Obsługiwałem angielskiego króla”) jest legendą czeskiej opozycji, jednym z sygnatariuszy Karty 77. Za swą działalność w podziemiu ma teraz otrzymać prestiżową nagrodę Pamięci Narodu. Z tej też okazji powstaje film dokumentalny o jego życiu, przy którym – jako dźwiękowiec – pracuje zięć Joska, Luděk (Milan Mikulčík). Obaj panowie nie przepadają za sobą, a rozdźwięk między nimi pogłębia jeszcze choroba córki Pavla, Lucie (Lenka Vlasásaková). Jakby tego było mało, Luděk wdaje się w romans z koleżanką z pracy, reporterką Radką (Petra Hřbičková), w związku z czym coraz bardziej oddala się od rodziny żony. W trakcie pracy nad filmem powraca wątek kontaktów słynnego opozycjonisty ze Służbą Bezpieczeństwa. Wprawdzie przed laty został z tych oskarżeń oczyszczony, ale szefowi Radki udaje się dotrzeć do wcześniej nieznanych dokumentów z teczki agenta o pseudonimie „Doktor”. Tym sposobem na jaw wychodzi najgłębiej skrywana tajemnica Joska i jego żony. Tajemnica, która burzy rodzinną sielankę.
Hřebejk o sprawach niezwykle bolesnych opowiada z dużym taktem, nie stroniąc także od delikatnego humoru. Nawet gdy na ekranie pojawia się oficer StB, chyba nie bez powodu noszący nazwisko Kafka, reżyser powstrzymuje się od uderzenia w ponure, martyrologiczne tony. Ba! finałowa scena filmu, kiedy Josek staje – czy raczej siada – twarzą w twarz z człowiekiem, na którego przed laty donosił, służy bardziej rozładowaniu napięcia niż jego podkręceniu. Polskiego widza takie podejście do tematu może zaskoczyć, dla czeskiego jest zapewne czymś naturalnym. Nie, Hřebejk w ten sposób nic nie spłyca ani nikogo lekceważy, po prostu zdaje sobie sprawę, że w ustroju komunistycznym świat, wbrew pozorom, wcale nie był czarno-biały i że popełniwszy błąd, można było podnieść się, otrzepać z własnej słabości i… zostać bohaterem.
Sebastian Chosiński [70%]
To film, jaki w Polsce prawdopodobnie długo jeszcze nie powstanie. Film, który przełamuje społeczne tabu. Który może szokować śmiałością – nie tyle nawet scen, ile tego, co one sugerują. „Dora” jest trzecim pełnometrażowym obrazem Szwajcarki Stiny Werenfels, która – zanim zajęła się kinematografią – ukończyła studia farmakologiczne, a następnie pracowała jako dziennikarka, by ostatecznie zostać scenarzystką i reżyserką. Tym razem sięgnęła po cudzy materiał literacki, a konkretnie – po opublikowany w 2003 roku dramat swego rodaka, Lukasa Bärfussa. Tytułową bohaterkę (gra ją początkująca aktorka Victoria Schulz) poznajemy w dniu jej osiemnastych urodzin. Dniu, który ważny jest dla niej przede wszystkim z jednego powodu (i wcale nie chodzi tutaj o osiągnięcie pełnoletniości i wynikające z tego prawa obywatelskie) – może wreszcie odstawić lekarstwa. Tak przynajmniej obiecuje jej matka, Kristin (Jenny Schily, znana między innymi z „Edukacji Rity” i „Snu o Afryce”). Dora Anderson jest bowiem opóźniona umysłowo, cierpi na zespół Downa. Fizycznie jest jednak jak najbardziej zdrowa, co sprawia, że z czasem zaczyna odczuwać takie same potrzeby, jak jej rówieśnicy. Wpływa na to również ogólna atmosfera w domu, a zwłaszcza z trudem ukrywane przez Kristin i jej męża, Felixa (Urs Jucker), starania o drugie dziecko.
Dora na co dzień pracuje na ulicznym straganie, gdzie sprzedaje owoce. W ten sposób poznaje starszego od siebie o kilkanaście lat Petera (w tej roli Lars Eidinger, gwiazda dramatów obyczajowych „
Wszyscy inni” i „
Dom na weekend”) i zakochuje się w nim. Nie znając granic, przyzwyczajona jak dziecko do tego, że to, czego pragnie, otrzymuje – chce Petera. Mężczyzna wykorzystuje jej ułomność, naiwność i rozbudzony popęd i zaczyna traktować jak seksualną zabawkę. Wstrząśnięci rodzice nie są w stanie, przynajmniej w zgodzie z prawem, nic zrobić – ich córka ma już przecież osiemnaście lat, nie jest ubezwłasnowolniona, a na dodatek robi to wszystko z własnej i nieprzymuszonej woli. Kristin i Felix starają się więc zaapelować do odpowiedzialności kochanka Dory, zanim wydarzy się jakaś tragedia. Temat, jaki podjęła Werenfels, wymagał nadzwyczajnej ostrożności; z drugiej strony natomiast – reżyserka nie chciała wyprać go całkowicie z kontrowersji, bo wtedy równie dobrze mogłaby wcale się nim nie zajmować. W efekcie udało jej się odnaleźć „złoty środek”, w czym wydatnie pomogła młoda Victoria Schulz, obdarowując swoją bohaterkę nie tylko chorobliwą infantylnością, ale również wewnętrzną siłą, dzięki której potrafi ona kruszyć mury obojętności.
Ardeny(2015, reż. Robin Pront)
Sebastian Chosiński [80%]
Tegoroczny belgijski kandydat do Oscara w kategorii filmu nieanglojęzycznego (ostatecznie nie trafił na tak zwaną „krótką listę”) to obraz, który ma wszelkie szanse ku temu, aby spodobać się wielbicielom kryminałów o rodowodzie gangsterskim. Przyglądając się bliżej fabule, nietrudno odnaleźć inspiracje z jednej strony kinem francuskim z lat 60. i 70. ubiegłego wieku, z drugiej – współczesnymi produkcjami skandynawskimi. Pod „Ardenami” podpisał się Robin Pront, w połowie Belg (i taki też posiada paszport), w połowie Holender. Jest to jego debiutanckie dzieło; tym bardziej zaskakuje fakt, że tak dobre i tak dojrzałe. To historia trojga młodych ludzi – dwóch braci i ich przyjaciółki – których życiowe wybory doprowadziły do niewyobrażalnej tragedii. Połączyła ich młodzieńcza beztroska i wiara w to, że mogą wszystko. Jak się okazało – nie zawsze. Razem dokonali włamania; coś jednak poszło nie tak, w efekcie czego starszy z braci, Kenneth (Kevin Janssens, znany w Belgii z kilkunastu seriali), został złapany przez policję i skazany na czteroletnią odsiadkę. W śledztwie był twardy, nie wydał swoich wspólników, którymi byli młodszy brat Dave (w tej roli Jeroen Perceval, będący również, wraz z Prontem, współscenarzystą filmu) i dziewczyna Kenny’ego, Sylvie (Veerle Baetens, bohaterka melodramatu „W kręgu miłości”). Kiedy więc wychodzi na wolność, ma – przynajmniej w swoim mniemaniu – pełne prawo liczyć na ich wdzięczność.
A co go spotyka? W czasie kiedy Kenneth był za kratkami, Dave i Sylvie zbliżyli się do siebie i zostali parą; teraz planują wspólne życie, chcą zamieszkać razem, tym bardziej że kobieta spodziewa się dziecka. Tylko jak powiedzieć to Kenny’emu, który wciąż kocha swoją eksdziewczynę i pragnie do niej wrócić? Dave odwleka ten moment w czasie, czeka na dobrą okazję, nie zdając sobie sprawy, jakie to może mieć dla nich wszystkich konsekwencje. Tytułowe Ardeny – niewielkie pasmo górskie na pograniczu Belgii, Francji i Luksemburga – pełnią tu rolę symbolu. Przypominają braciom o ich dzieciństwie, kiedy to każdy weekend spędzali z rodzicami na łonie natury. Gdzie czuli się szczęśliwi i beztroscy. Gdzie – jak podkreśla po latach ich matka – zawsze byli grzeczni. Teraz Ardeny stają się miejscem, w którym braterska miłość zostaje poddana najcięższej próbie. Gdzie między Kennethem a Dave’em staje demoniczny Stef (Jan Bijvoet, odtwórca tytułowej roli w znakomitym „
Borgmanie”), więzienny kompan starszego z braci. Robin Pront opowiedział historię obecną w kinie gangsterskim od narodzin gatunku. Ważne jednak jest to, jak pokierował fabułą i ile pozostawił sobie asów w rękawie. Z tego punktu widzenia trzeba przyznać, że zachował się jak wytrawny pokerzysta, do ostatniej minuty trzymając widza w dużym napięciu. W efekcie powstał naznaczony fatalizmem ludzkiego losu, wzruszający dramat, z którego trudno otrząsnąć się jeszcze długo po zakończeniu seansu.