Coraz bardziej żal mi Rosjan. Wydają spore pieniądze na kolejne prestiżowe produkcje historyczne, a po premierze okazuje się, że równie dobrze mogliby je wyrzucić w błoto. „Taras Bulba” Władimira Bortka był jednym z najbardziej oczekiwanych filmów 2009 roku w Rosji. I choć klapą frekwencyjną się nie okazał, to artystycznie mimo wszystko zdecydowanie zawiódł. Filmowi nie pomógł nawet udział – jak zwykle fantastycznego – Bohdana Stupki.
East Side Story: Dokąd tak pędzisz, Kozacze?
[Władimir Bortko „Taras Bulba” - recenzja]
Coraz bardziej żal mi Rosjan. Wydają spore pieniądze na kolejne prestiżowe produkcje historyczne, a po premierze okazuje się, że równie dobrze mogliby je wyrzucić w błoto. „Taras Bulba” Władimira Bortka był jednym z najbardziej oczekiwanych filmów 2009 roku w Rosji. I choć klapą frekwencyjną się nie okazał, to artystycznie mimo wszystko zdecydowanie zawiódł. Filmowi nie pomógł nawet udział – jak zwykle fantastycznego – Bohdana Stupki.
Władimir Bortko
‹Taras Bulba›
Nad ekranizacją noweli Nikołaja Gogola – znacznie bardziej kojarzonego jednak z satyryczną powieścią „Martwe dusze” i sceniczną komedią „Rewizor” – Władimir Bortko pracował trzy lata. Wydał w tym czasie 25 milionów dolarów. Przez plan przewinęło się ze stu aktorów (z Rosji, Ukrainy i Polski) oraz około tysiąca statystów. Miał powstać wielki historyczny epos na miarę – a może raczej: znacznie przebijający – „Ogniem i mieczem”. Powstało natomiast typowe… oglądadło z wielką historią w tle, ani szczególnie lepsze, ani gorsze od obrazu Jerzego Hoffmana. Po trzykroć szkoda! Gogol napisał „Tarasa Bulbę” w 1835 roku, mając zaledwie dwadzieścia sześć lat. Później jednak tekst mocno przerobił i ostateczna – nazwijmy ją kanoniczną – wersja opowieści o kozackim bohaterze z przypadku ukazała się siedem lat później. Fabuła jest fikcyjna, ale nie można mieć wątpliwości, że gdzieś u jej zarania znalazły się krążące w XIX wieku po całej Ukrainie legendy o Bohdanie Chmielnickim. Podobnie jak hetman popularnie nazywany „Chmielem”, Bulba również – choć nieco wcześniej, bo już w XVI wieku – miał walczyć z Polakami o wolność swojego narodu. Tyle że autor książki, zapewne dla lepszego efektu dramaturgicznego, przewidział dlań znacznie tragiczniejszy koniec.
„Taras Bulba” był wielokrotnie przenoszony na ekran. Po raz pierwszy dokonał tego w 1909 roku Rosjanin Aleksandr Drankow; piętnaście lat później na język filmu adaptował Gogola Aleksiej Granowski (co ciekawe, uczynił to za niemieckie pieniądze). Jeszcze przed wojną swoje trzy grosze dorzuciły także kinematografie francuska (1936) i angielska (1938). Widać więc, że temat – choć w czasie odległy – był nośny. Nie ma się więc co dziwić, że w końcu zainteresowało się nim Hollywood. Wersja amerykańska, za którą odpowiadał brytyjski reżyser J. Lee Thompson, powstała na początku lat 60. XX wieku. Rolę tytułową zagrał, znajdujący się wówczas u szczytu popularności, Yul Brynner. Za ciekawostkę jedynie można uznać natomiast ekranizacje włoską z 1963 roku (Włosi w tym czasie zabrali się nawet za „Ogniem i mieczem” i zmasakrowali tekst do tego stopnia, że sam Henryk Sienkiewicz miałby chyba problem z rozpoznaniem bohaterów) i – późniejszą o prawie ćwierć wieku – czeską. Mała to przyjemność, gdy patrzy się, jak obcy filmowcy znęcają się nad rodzimą klasyką literacką. Jak najbardziej zrozumiała była więc decyzja o nakręceniu kolejnej wersji Gogolowskiej opowieści w ojczyźnie pisarza (choć nie bohatera). Podjął się tego niełatwego zadania Władimir Bortko, co całkiem nieźle wróżyło projektowi. Niestety, jak okazało się po kwietniowej premierze filmu, na wróżbach i oczekiwaniach się skończyło.
Bortko urodził się w Moskwie rok po zakończeniu Wielkiej Wojny Ojczyźnianej. Jego rodzina wkrótce jednak przeniosła się do Kijowa i tam przyszły reżyser ukończył najpierw technikum, a później przez trzy lata – już po odbyciu służby wojskowej – pracował w fabryce jako elektryk. Był człowiekiem bardzo ambitnym, dlatego pod koniec lat 60. postanowił z robotnika przeistoczyć się w inteligenta. Podjął, trwające pięć lat, studia w Kijowskim Państwowym Instytucie Sztuk Teatralnych, po czym został asystentem reżysera w Studiu Filmowym imienia Ołeksandra (wtedy jeszcze z rosyjska nazywanym Aleksandrem) Dowżenki. Zadebiutował filmem „Kanał” w 1975 roku, ale znacznie ciekawszym i wartościowszym był obraz o trzy lata późniejszy – „Komissija po rassliedowaniju” (co można przetłumaczyć jako nieobcą uchu wszystkich Polaków „Komisję śledczą”). Film ten opowiadał o próbie wyjaśnienia przyczyn poważnej, zagrażającej życiu wielu ludzi, awarii w… elektrowni atomowej. W 1980 Bortko przeniósł się z Kijowa do Leningradu, gdzie dostał pracę w wytwórni „Lenfilm”. Tam nakręcił między innymi melodramat „Moj papa – idealist” (1980) oraz komedię romantyczną „Błondinka za ugłom” (1982, choć na premierę musiała czekać dwa lata), którą tylko w pierwszym roku wyświetlania w Kraju Rad obejrzało 25 milionów widzów. Uznanie na świecie przyniosła mu jednak dopiero ekranizacja opowiadania Michaiła Bułhakowa „Psie serce” (1988), która zdobyła nagrody na festiwalach filmowych w Warszawie, Duszanbe i włoskiej Perugii. Swą popularność na Półwyspie Apenińskim artysta „skonsumował”, kręcąc – w koprodukcji z Włochami – dramat wojenny „Afganskij izłom” (1991). Był to pierwszy, radziecki jeszcze, film o wojnie w Afganistanie, który powstał za zgodą Kremla. W obsadzie znalazł się Michele Placido, dziś nieco już zapomniany, w tamtym czasie jednak cieszący się prawdziwym uwielbieniem dzięki roli walczącego z mafią niezłomnego komisarza Corrado Cattaniego z pierwszych serii „Ośmiornicy”.
W połowie lat 90. Bortko związał się z telewizją. Nakręcił dlań bardzo popularne seriale sensacyjne: „Ulicy razbitych fonariej” (1997, pod pseudonimem Jan Chudokormow) oraz – pokazywane również w Polsce – dwa pierwsze sezony „Bandyckiego Petersburga” (2000). Dzięki odniesionemu sukcesowi reżyser otrzymał teraz wolną rękę w wyborze kolejnych projektów. Tę artystyczną wolność wykorzystał z wielkim pożytkiem – dla siebie, widzów i… literatury. W ciągu następnych pięciu lat przeniósł bowiem na ekran dwie wielkie rosyjskie powieści: „Idiotę” (2003) Fiodora Dostojewskiego oraz „Mistrza i Małgorzatę” (2005) Bułhakowa. Seriale te, jak najbardziej słusznie, spotkały się z entuzjastycznym przyjęciem krytyki i zachęciły Władimira Bortka do zmierzenia się z kolejnym klasycznym tekstem – Gogolowskim „Tarasem Bulbą”. Reżyser zdawał sobie jednak sprawę z tego, że taki temat wymaga dzieła dużego formatu i wielkiego ekranu. Postanowił więc, po dziesięciu latach przerwy – które minęły od nakręcenia przezeń psychologiczno-obyczajowego dramatu „Cyrk sgorieł i klouny razbieżalis” – zrealizować film dla kina. Przedsięwzięcie od samego początku zapowiadało się na spore, dlatego też do produkcji zaangażowano także kinematografie ukraińską i polską. Czy potrzebnie – to już zupełnie inna kwestia.
Taras Bulba, dawny kozacki pułkownik, wiedzie spokojny żywot w swoim chutorze. Mieszka jedynie z żoną i służbą, ale oczekuje na powrót do domu dwóch dorosłych już synów – Andrija i Ostapa – którzy przez dwa lata czas uczyli się i mieszkali w Kijowie. By zapobiec ich ewentualnemu wynarodowieniu, ojciec podejmuje decyzję o wyprawie na Zaporoże, by tam młodzi mężczyźni „nabrali rozumu i nauczyli się życia”. Wyrusza wraz z nimi, czule żegnany przez wierną małżonkę. Gdy docierają na Sicz, wśród kozactwa wrze. Zajmujący się do tej pory głównie wyprawami łupieżczymi na ziemie zamieszkane przez Tatarów, Kozacy musieli właśnie zrezygnować z możliwości łatwego zarobku, gdyż między nimi a sułtanem tureckim, którego Tatarzy są lennikami, stanął pokój. Bulba angażuje się bezpośrednio w rozgrywki polityczne, uważając, że zawieszenie broni z Imperium Osmańskim zdecydowanie nie jest w interesie mieszkańców Dzikich Pól. Niebawem jednak co innego zacznie zaprzątać jego głowę. Podczas uroczystości zaprzysiężenia nowego atamana dociera do Tarasa tragiczna informacja – jego chutor został napadnięty przez Polaków, a żona zamordowana. Na potwierdzenie tych słów posłańcy kładą na ziemi ciało Bulbowej. Czynią również wyrzuty swym zaporoskim ziomkom, że gdy ci żyją sobie spokojnie na Siczy, w zachodniej Ukrainie polscy panowie bezkarnie mordują Kozaków. Tak dłużej, oczywiście, być nie może – stwierdza rada starszych i decyduje o wysłaniu wojsk przeciwko Polakom. W kozackiej armii znajdują swe miejsce także stary Bulba i jego synowie.
Podczas pierwszego starcia, a raczej próby zdobycia bronionej przez Lachów pod dowództwem wojewody Mazowieckiego – to nazwisko, nie tytuł – twierdzy Dubno, Kozacy zostają odparci. Nie mając odpowiednich sił, postanawiają zrezygnować z dalszego szturmowania warowni i zmieniają taktykę – chcą wziąć miasto głodem. I prawie im się to udaje. A „prawie”, jak powszechnie wiadomo, robi wielką różnicę. Plany Kozaków krzyżuje bowiem Andrij Bulba. Z jakiego powodu? By to wyjaśnić, trzeba cofnąć się w czasie, co reżyser zresztą czyni za pomocą licznych retrospekcji. To z nich właśnie dowiadujemy się, że przed laty Andrij poznał i zakochał się – co istotne, ze wzajemnością – w córce polskiego wojewody Elżbiecie, teraz zaś – kierowany ślepą miłością – przechodzi na stronę wroga, by ratować swą oblubienicę. I nie tylko zdradza jej ojcu tajemnice wojskowe, ale sam staje na czele polskich wojsk walczących z jego rodakami. Słowem: zaprzaniec najpodlejszego gatunku! Jakby nieszczęść było mało, do Kozaków dociera wkrótce informacja, że na Dzikie Pola wtargnęli Tatarzy – część wojsk musi więc zostać wycofana za Dniepr. Dowództwo nad tymi, które pozostawiono u bram twierdzy, przejmuje teraz Taras Bulba. Co oznacza, że przy najbliższej okazji ojciec będzie musiał odpierać ataki własnego syna. Dramat iście antyczny, tyle że absolutnie po partacku rozegrany.
Nie będę dyskutował z argumentami o słabości historycznej tego filmu ale nie zgodzę się z kolejnymi insynuacjami że niby jest on antypolski, zresztą porównywany z "Rokiem 1612" jako równie antypolski.
Przestańmy wreszcie mydlić oczy wszem o wobec, że my to byliśmy tylko takimi potulnymi Polakami, wpatrzonymi w wiarę i przestrzeganie dekalogu, tylko na nas niesprawiedliwie napadano, nasze kobiety gwałcono, i nas zabijano okrutnie! Czy naprawdę ktoś, kto pokazuje, że idąc na Moskwę /Rok1612/ szliśmy z różańcem nie czyniąc krzywd? Albo walcząc z Kozakami siłowaliśmy się na rękę? Dlaczego Żebrowskiego szykanowano za główną rolę? Bo zagra ZBYT wiernie? A jak miał zagrać? Skulonego żołnierza pogrążonego w modlitwie? CZY TO NIE BYŁABY PROPAGANDA? A jak mieli pokazać postawę polską Rosjanie skoro my sami utrzymujemy, że oni wciąż są naszymi wrogami? Powtarzam - że ONI są naszymi wrogami? Zatem - skoro my ich uważamy za wrogów to czy byśmy ich traktowali w odpowiedni sposób? Bajki. I dlatego podchodzę do takich filmów w sposób umiarkowany i z dystansem ale też z trzeźwym spojrzeniem na nasze sprawy, jako spojrzenie z zewnątrz, gdyż w źródłach np. szwedzkich czy norweskich zupełnie inaczej wygląda opis powodów i skutków wojny czy stuletniej czy tzw "potopu" szwedzkiego niż ten, do którego jesteśmy przyzwyczajeni. Podobnie jest z "przygodami" Napoleona, który u nas jest niemal święty a Brytyjczycy robią z niego diabła i zarzucają nam popieranie jego aspiracji do panowania nad Europą. Dlatego ten film - Taras Bulba - jest filmem z punktu widzenia naszych wschodnich sąsiadów a nie naszego. I dlatego mnie on się podoba, gdyż daje mi możliwość poznania poglądów na postawy i tematy niby przeze mnie znane z historii.