Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 26 czerwca 2024
w Esensji w Esensjopedii
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup

50… 40… 30… 20… 10…: Marzec 2011

Esensja.pl
Esensja.pl
Trzecia odsłona niniejszego cyklu dotyczy lat kończących się na „3”, a więc kolejno prezentujemy ciekawe, aczkolwiek nieco zapomniane płyty, które powstały w 1963, 1973, 1983, 1993 i 2003 roku, i jak zwykle stawiamy na różnorodność. Tym razem zapraszamy na wędrówkę śladami korzennego bluesa, prekursorskiego ambientu, alternatywnego rocka spod szyldu paisley underground, izraelskiej alternatywy i islandzkiej muzyki elektronicznej. Miłej lektury!

Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Michał Perzyna, Jakub Stępień, Mieszko B. Wandowicz

50… 40… 30… 20… 10…: Marzec 2011

Trzecia odsłona niniejszego cyklu dotyczy lat kończących się na „3”, a więc kolejno prezentujemy ciekawe, aczkolwiek nieco zapomniane płyty, które powstały w 1963, 1973, 1983, 1993 i 2003 roku, i jak zwykle stawiamy na różnorodność. Tym razem zapraszamy na wędrówkę śladami korzennego bluesa, prekursorskiego ambientu, alternatywnego rocka spod szyldu paisley underground, izraelskiej alternatywy i islandzkiej muzyki elektronicznej. Miłej lektury!
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
1963 – Koerner, Ray & Glover „Blues, Rags and Hollers”
Debiut tria Koerner, Ray i Glover to 50 minut bluesa, folku i country w niesamowitym wydaniu: prawdziwego, szczerego i bezkompromisowego smęcenia o miłości przy akompaniamencie akustycznych gitar i harmonijki. Ta płyta udowodniła, że biali z północy potrafią nie tylko grać, ale również komponować czarne, smutne i zmęczone numery. Wplecione pomiędzy tradycyjne songi piosenki ich autorstwa zupełnie nie odstają, są w 100% autentyczne. Już pierwszy na liście „Linin’ Track”, jedyny na płycie zaśpiewany na trzy głosy, wprowadza niesamowitą atmosferę i aurę południa Stanów Zjednoczonych. Klasyczny już dziś „Hangman” Leada Belly’ego, spopularyzowany później przez Led Zeppelin, to dobry przykład ilustrujący drugie oblicze tego albumu. Poza balladowymi momentami mamy tu prawdziwe folkowe czady, które do dziś robią niesamowite wrażenie. Jeżeli ktoś ma ochotę na bluesa w wykonaniu młodziaków zafascynowanych korzenną, upapraną w brudzie, lepką od potu i śmierdzącą whiskey muzyką ’niewolników’, to „Blues, Rags and Hollers” jest świetnym wyborem. Ciekawostką niewątpliwie jest to, że pierwotnie wydany w Audiophile AP 78 w liczbie 300 kopii album szybko został podkupiony przez Electra Records, która z powodów technicznych skróciła longplay do szesnastu utworów i dopiero w 1995 przy okazji kolejnej reedycji krążek ukazał się w oryginalnej wersji zawierającej 20 kompozycji. „Spider” John Koerner, Dave „Snaker” Ray i Tony „Little Sun” nagrali płytę, na której można się uczyć bluesa i niewątpliwie wielu znanych i wielkich rockowców z tego skorzystało. I jeżeli dziś blues grany przez białych buntowników – The White Stripes czy The Black Keys, by wymienić tych najbardziej znanych – jest czymś naturalnym, to były kiedyś czasy, gdy takie połączenie uchodziło co najmniej za „ekstrawaganckie”. Krążek wznowiony ostatnio w 2004 roku przenosi nas w te lata niczym prawdziwy wehikuł czasu.
Jakub Stępień
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
1973 – Fripp & Eno „(No Pussyfooting)”
W dzisiejszych czasach, kiedy dzięki rozwiniętej technice każdy małolat może samplować sobie podkłady na domowym komputerze, pomysł Briana Eno może wydawać się śmieszny. W 1972 roku była to jednak zupełna innowacja – skleił taśmą dwa magnetofony szpulowe, które dzięki wzajemnym sprzężeniom mogły w nieskończoność powtarzać ten sam motyw. Najpierw dźwięki wydobywały się z jednego głośnika, by po chwili pojawić się w drugim, ale nieco ciszej, po czym znów rozbrzmiewały normalnie w pierwszym i tak dowolną liczbę razy. 8 września tego samego roku Eno zaprosił do swojego mieszkania Roberta Frippa i pokazał mu urządzenia. Lider dogorywającego w tym okresie King Crimson zafascynował się całkiem nowym brzmieniem. Po godzinie zabawy z kosmicznymi dźwiękami panowie nagrali 21 minutowy utwór „The Heavenly Music Corporation”. Trafił on na pierwszą stronę longplaya sygnowanego nazwiskami Frippa i Eno „(No Pussyfooting)”, który ukazał się w listopadzie 1973 roku. Drugą część dzieła panowie nagrali kilka miesięcy później i nazwali ją przewrotnie „Swastika Girls” (tytuł podobno został zainspirowany zdjęciem nagiej kobiety robiącej „Heil Hitler”), co z niewyjaśnionych bliżej powodów w polskiej nomenklaturze tłumaczy się jako „Dziewczęta maskotki”. Muzyka zawarta na „(No Pussyfooting)” na pewno nie jest łatwa, ale ma w sobie niezwykle hipnotyzującą moc. Powtarzane w nieskończoność jak mantra motywy stanowią podkład dla leniwych, intymnych improwizacji gitarowych Roberta Frippa. Wszystko to nie robiłoby jednak takiego wrażenia, gdyby nie wyczucie Briana Eno, który zadbał o to, by dźwięk miał odpowiednią moc i ambientową przestrzeń. Płyta nie cieszyła się wielką popularnością, publiczność i krytyka potraktowała ją jako mało znaczącą muzyczną fanaberię. Po latach jednak widać, że „(No Pussyfooling)” wyprzedziła swój czas, stając się świadectwem geniuszu kompozytorów, natomiast nowatorska technika nagrywania, której potem Fripp wielokrotnie używał, zyskała sobie własną nazwę – Frippertronics.
Piotr"Pi” Gołębiewski
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
1983 – Rain Parade „Emergency Third Rail Power Trip”
Los Angeles, początek lat 80. Rosnąca w siłę i szalejąca na koncertowych salach muzyka hardcore pożerała kolejne serca i umysły nieprzystosowanej młodzieży. Lecz nie wszystkim taka forma ekspresji i wyrażania siebie przypadła do gustu, niektórzy woleli wrócić do kolorowych, psychodelicznych lat 60. i haseł w stylu „peace and love”. Paisley Underground, termin powstały na potrzeby tego ruchu, skupił całkiem pokaźną gamę artystów, choćby The Three O’Clock, Dream Syndicate czy Green on Red, a także grupę Rain Parade, założoną przez przyszłego twórcę Opal i Mazzy Star – Davida Robacka. Jednak jedyną płytą jaką Rain Parade nagrali z nim w składzie jest debiut, zatytułowany „Emergency Third Rail Power Trip”. Najlepszy krążek w ich dyskografii. Album, który równie dobrze mógłby powstać w latach 60., świetnie charakteryzuje cały nurt: psychodeliczne linie wokalne, subtelne klawiszowe tło, transowe basy, rozmyte dźwięki gitar i teksty o miłości. Już drugi na liście „This Can’t be Today” jest majstersztykiem, a i o pozostałych numerach można mówić w samych superlatywach. Brzmienie, aranżacje, struktura kompozycji, jednym słowem wszystko jest dopracowane – aż trudno uwierzyć, że to debiut. Całość jest zupełnie pozbawiona elementów niepasujących, nic tu się ze sobą nie kłóci, a razem poszczególne składniki budują to, na czym opiera się muzyka zespołu: specyficzną senną atmosferę i aurę nierzeczywistości, które na „Emergency Third Rail Power Trip” słychać w każdej nucie. Ta płyta to łącznik między latami 60., sceną madchesterską i dreampopowymi latami 90. oraz neopsychodelią XXI wieku.
Jakub Stępień
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
1993 – Berry Sakharof „Simanim Shel Choolsha” („סימנים של חולשה”)
Berry Sakharof (to prawdopodobnie najpowszechniejsza transkrypcja jego nazwiska) znany jest przede wszystkim jako współtwórca znakomitej grupy Minimal Compact. Przynajmniej w Europie, w Izraelu rzecz ma się bowiem nieco inaczej. Wystarczy napisać, że kiedy najpopularniejszy żydowski portal sieciowy Ynet ogłosił plebiscyt na płyty wszech czasów, w pierwszej 20 znalazły się dwie solowe pozycje z dorobku muzyka. Wyżej, bo na 11. miejsce, trafiły „Oznaki słabości”, czyli opisywany album. Taki wynik to w dużej mierze sprawka patriotyzmu, ale jeśli dołożyć fakt, że wszystkie pozostałe lokaty do 26. włącznie zajęli Brytyjczycy oraz Amerykanie, można wysnuć pewne wnioski o statusie Sakharofa we własnym kraju. I, co ważniejsze, zawartość krążków artysty w pełni takie dictum słuchaczy usprawiedliwia. „Simanim Shel Choolsha” jest jedną z płyt, w przypadku których trudno o metkę bardziej precyzyjną niż rock – przy różnych dotykanych konwencjach to jedno nie budzi wątpliwości. Może ów rock ukazywać się pod postacią sentymentalnej ballady, w tle której przewijają się niby-orkiestracje rodem z bondowskiej ścieżki dźwiękowej, i w ostrym, brudnym gitarowym riffie; w hardrockowej solówce i psychodelicznym zgiełku podlanym elektronicznym pulsowaniem; w energicznym bicie i spokojnej akustycznej partii. Niekiedy kojarzy się z amerykańskimi korzeniami, innym razem z poszukującym post-punkiem; przede wszystkim zaś jest nadzwyczaj zręcznie skomponowany. Głos Sakharofa na ogół zmiękcza zawsze gęstą warstwę instrumentalną – artykułowany jakby od niechcenia, czasem zbliża się do charakterystycznego bliskowschodniego zawodzenia. I ze względu na owe hebrajskie partie wokalne może być „Simanim Shel Choolsha” nieco egzotyczną dla przywykłego do europejskich języków odbiorcy płytą, ale dzięki temu jeszcze bardziej chyba wartą przesłuchania. Zwłaszcza że zaśpiewana po angielsku i wydana na przykład w USA również byłaby wybitną przedstawicielką alternatywy lat 90., z szansą na miliony sprzedanych egzemplarzy. Tymczasem Sakharof nie widzi przeszkód, by jego opus magnum poznać nieodpłatnie w sieci.
Mieszko B. Wandowicz
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
2003 – Bang Gang „Something Wrong”
Islandzka formacja, która dzisiaj stanowi właściwie jednoosobowy projekt, została założona w 1996 roku przez Bardiego Johannssona. Od tego czasu na rynku pojawiły się trzy studyjne krążki sygnowane marką Bang Gang. Pierwszy z nich zatytułowany „You” ukazał się w 1998 roku i był dziełem Bardiego oraz wokalistki Esthery Talii Casey. Królowała na nim stonowana, przystępna elektronika, do której wspólnie śpiewała dwójka artystów. Pięć lat później światło dzienne ujrzał omawiany tutaj longplay „Something Wrong”, przynoszący sporo zmian – frontman grupy zwrócił się w stronę bardziej melodyjnego, spokojnego i gitarowego popu. Wszystko to wyposażył jednak w mroczny, momentami triphopowy nastrój. Choć na drugim krążku nie brakuje delikatnych, syntetycznych dźwięków, to w pamięci zapadają przede wszystkim smutne, często nawet nostalgiczne aranżacje o dużej dawce przestrzennych brzmień i przenikliwych wokali. W sumie cały „Something Wrong” można opisać jako zbiór eterycznych, melancholijnych ballad, z których według mnie najlepsze wrażenie robią: „Follow”, „It’s Alright” oraz „Everything Is Gone”. Trochę więcej energii odnaleźć udaje się jedynie na: „Find What You Get”, „Stop In The Name Of Love” i bardziej rockowym „In The Morning”, ale i tak trudno napisać w ich przypadku o jakiejś porywającej dynamice – raczej o chwilowym przebudzeniu. Co ważne, zebrani na trackliście goście (Phoebe Tolmer, Keren Ann, Daniel August czy Nicolette), pomimo zauważalnej różnorodności wokalnej, wpisują się doskonale w charakter i nastrój albumu. Na dodatek powinni bardzo mile wspominać udział w jego powstawaniu, ponieważ mieli okazję być częścią wyjątkowego, niespotykanie klimatycznego przedsięwzięcia, które do dzisiaj nie ma wielu godnych następców. Mało kto potrafi serwować kojący smutek w tak znakomitej formie, jak Bang Gang.
Michał Perzyna
koniec
17 marca 2011

Komentarze

17 III 2011   23:14:07

King Crimson dogorywający w 1973? To żarty jakieś? 1973 rok to szczyt twórczy tamtego wcielenia grupy - coś się panu recenzentowi pomyliło, czy co?

18 III 2011   08:50:19

Twórczy tak, ale personalnie Fripp myślał już o rozwiązaniu kapeli. Analogicznie było z Pink Floyd - zespół się sypał, ale "The Wall" nagrali.

27 III 2011   06:13:23

Bang Gang - niesamowity projekt. Pierwsze dwa albumy są przepiękne, przy czym faktycznie "Something Wrong" to chyba ten nr 1.
Polecam również inny projekt Bardiego razem z Keren Ann - Lady & Bird i płyta o takim samym tytule. Bardzo emocjonalna, cudna muzyka.

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Nie taki krautrock straszny: I jeszcze raaaz… i jeszcze dwaaa…
Sebastian Chosiński

24 VI 2024

Coś w tym musi być! Ukazujące się w serii „Can Live” angielskie koncerty Can wybijają się zdecydowanie ponad inne. Wydany trzy lata temu „Live in Brighton 1975” to prawdziwe arcydzieło, a tegoroczny „Live in Aston 1977” niewiele mu ustępuje. Ale czy może być inaczej, skoro muzycy biorą na warsztat między innymi tak wspaniały utwór, jak „Vitamin C”?

więcej »

Non omnis moriar: Narodziny legendy
Sebastian Chosiński

22 VI 2024

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj jedyny longplay czechosłowackiej formacji Studio 5 wibrafonisty Karela Velebnego, na której gruzach powstał zespół SHQ.

więcej »

Nie taki krautrock straszny: Trochę Afryki, trochę Karaibów
Sebastian Chosiński

17 VI 2024

Na wydanym w 1977 roku albumie „Saw Delight” skład Can został poszerzony do sekstetu. Uzupełnili go bowiem dwaj instrumentaliści (rodem z Jamajki i Ghany), którzy nie tak dawno przewinęli się przez brytyjską formację Traffic. Nie wpłynęło to jednak na uczynienie jej muzyki progresywną czy jazzrockową, stała się za to dużo bardziej etniczna. Co w paru utworach przyniosło całkiem sympatyczny efekt.

więcej »

Polecamy

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku

A pamiętacie…:

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski

Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski

Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski

Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski

Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski

Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski

Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski

Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski

The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski

T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski

Zobacz też

Z tego cyklu

Podsumowanie
— Esensja

Listopad 2012
— Sebastian Chosiński, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Mateusz Kowalski, Przemysław Pietruszewski

Październik 2012
— Sebastian Chosiński, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Dawid Josz, Przemysław Pietruszewski

Wrzesień 2012
— Sebastian Chosiński, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Michał Perzyna

Sierpień 2012
— Sebastian Chosiński, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Dawid Josz

Lipiec 2012
— Sebastian Chosiński, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Dawid Josz, Michał Perzyna

Czerwiec 2012
— Sebastian Chosiński, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Dawid Josz, Michał Perzyna

Maj 2012
— Sebastian Chosiński, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Michał Perzyna, Jakub Stępień

Kwiecień 2012
— Sebastian Chosiński, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Michał Perzyna, Jakub Stępień

Marzec 2012
— Sebastian Chosiński, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Michał Perzyna, Jakub Stępień

Tegoż twórcy

Islandia kontratakuje
— Rafał Maćkowski

Tegoż autora

Lapsusy, Korekty i Paliksięgi
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Po komiks marsz: Czerwiec 2024
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Marcin Knyszyński, Marcin Osuch

Komiksowe Top 10: Maj 2024
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Daleki krewny „Imienia róży”
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Szczątkowo oryginalne
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Ostatni Ostatni Człowiek
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Stary ork i może
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Nie tylko Siara, czyli 10 piosenek Janusza Rewińskiego
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Normanie, powtarzasz się
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Galaktyczny syndrom sztokholmski
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

W trakcie

zobacz na mapie »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.