Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 2 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Muzyka

Magazyn CCXXXV

Podręcznik

Kulturowskaz MadBooks Skapiec.pl

Nowości

muzyczne

więcej »

Zapowiedzi

Fermáta
‹Biela planéta›

EKSTRAKT:70%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułBiela planéta
Wykonawca / KompozytorFermáta
Data wydania1980
Wydawca Opus
NośnikWinyl
Czas trwania40:41
Gatunekjazz, rock
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
W składzie
František Griglák, Tomaš Berka, Fedor Frešo, Karol Oláh
Utwory
Winyl1
1) Cook04:33
2) Magellan05:24
3) Amundsen07:09
4) Polo03:41
5) Da Gama04:30
6) Humboldt05:27
7) Kolumbus03:59
8) Livingstone05:59
Wyszukaj / Kup

Non omnis moriar: W czterdzieści minut dokoła świata

Esensja.pl
Esensja.pl
Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj po raz czwarty (a w „Esensji” piąty) słowacka Fermáta.

Sebastian Chosiński

Non omnis moriar: W czterdzieści minut dokoła świata

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj po raz czwarty (a w „Esensji” piąty) słowacka Fermáta.

Fermáta
‹Biela planéta›

EKSTRAKT:70%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułBiela planéta
Wykonawca / KompozytorFermáta
Data wydania1980
Wydawca Opus
NośnikWinyl
Czas trwania40:41
Gatunekjazz, rock
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
W składzie
František Griglák, Tomaš Berka, Fedor Frešo, Karol Oláh
Utwory
Winyl1
1) Cook04:33
2) Magellan05:24
3) Amundsen07:09
4) Polo03:41
5) Da Gama04:30
6) Humboldt05:27
7) Kolumbus03:59
8) Livingstone05:59
Wyszukaj / Kup
Kiedy na początku 1979 roku do bratysławskiej Fermáty dołączył nowy (trzeci już w historii grupy) gitarzysta basowy Fedor Frešo (wcześniej między innymi w grupach The Soulmen, Prúdy i Collegium Musicum), zespół osiągnął wreszcie personalną stabilizację. Na co stać Słowaków w tym składzie, pokazał album „Dunajská legenda”, nagrany w sierpniu tego samego, ale wydany już w następnym, to jest 1980 roku. Prezentował się on bardzo przyzwoicie, dorównując poziomem dwóm pierwszym płytom długogrającym formacji, czyli „Fermáta” (1975) i „Pieseň z hôľ” (1976), oraz niewiele ustępując legendarnemu longplayowi „Huascaran” (1978), przez wielu krytyków uważanemu za najdonioślejsze dokonanie bratysławian. Jak na tym tle prezentowała się natomiast „Biela planéta” – wydawnictwo numer pięć, nagrane kilka miesięcy po „Legendzie” w tym samym zestawieniu osobowym? Niestety, trochę słabiej, choć patrząc z perspektywy prawie czterdziestu lat od publikacji, wcale nie tak źle, jak publikowane w tamtym czasie albumy wielu innych legend rocka progresywnego i fusion.
Słowacy postanowili raz jeszcze zastosować te same patenty. Po pierwsze: stworzyli kolejny instrumentalny concept-album. Po drugie: funkcje twórców repertuaru ponownie wzięli na siebie liderzy grupy, czyli gitarzysta František Griglák i klawiszowiec Tomaš Berka, którzy uczciwie – fifty fifty (w tym przypadku po cztery) – podzielili się kompozycjami. Jaka tym razem przyświecała autorom myśl przewodnia? Wystarczy rzucić okiem na tytuły ośmiu rozdziałów tej opowieści. Mówią one same za siebie. Każdy to nazwisko słynnego podróżnika i odkrywcy, który zapisał się złotymi zgłoskami w historii wypraw geograficznych. Każdy poszerzył naszą wiedzę o świecie, niejednokrotnie ryzykując przy tym życiem, a nawet – jak James Cook, Ferdynand Magellan czy Roald Amundsen, a w pewnym sensie także David Livingstone – płacąc najwyższą cenę. Adekwatny do zawartości wydanego przez (czecho)słowacką wytwórnię Opus longplaya jest też jego główny szyld, który jednak mimo wszystko należy rozumieć symbolicznie. Bo przecież bez osiągnięć bohaterów poszczególnych utworów Ziemia byłaby – poza Europą – „białą plamą”.
Panowie z Fermáty postanowili – zresztą jak najbardziej słusznie – rozpocząć album mocnym akcentem. Dlatego na początek wybrali „opowieść” o osiemnastowiecznym angielskim podróżniku Jamesie Cooku, który zakończył swój żywot, walcząc z tubylcami niechętnie witającymi obcych na Hawajach. „Cook” zaczyna się bardzo majestatycznie – to nie dziwi; zaskakiwać może natomiast fakt, że prawie cały utwór utrzymany jest w rytmie… reggae. Choć to bardzo nietypowe reggae, przefiltrowane przez jazzrockową wyobraźnię muzyków, z wyeksponowaną gitarą Grigláka i pojawiającym się w tle fortepianem elektrycznym Berki, który w dalszej części zostaje wymieniony na fortepian. Trzeba przyznać, że František (to spod jego ręki wyszła ta kompozycja) pojechał „po bandzie”, ale co najważniejsze – wybronił się w stu procentach. Także dzięki świetnej własnej solówce, po której solidarnie wycofał się na drugi plan, pozwalając, by do samego końca ton utworowi nadawały klimatyczne syntezatory.
Od niepokojących syntezatorów, do których niebawem dołącza utrzymana w tym samym nastroju gitara, zaczyna się numer poświęcony Ferdynandowi Magellanowi, który – podobnie jak Cook – swoje zamiłowanie do podróżowania przypłacił życiem, ginąc w 1521 roku z rąk mieszkańców wyspy Mactan w Archipelagu Filipińskim. W kontekście tych wydarzeń zaskakiwać może trochę, że w drugiej części utworu atmosfera zamiast gęstnieć i posępnieć… rozjaśnia się. Słowacy – a nade wszystko Berka – skręcają w stronę zyskującego w tamtym czasie coraz większą popularność synthpopu. Na szczęście jednak wiedzą, kiedy wyhamować. Trzecia w kolejności kompozycja poświęcona została norweskiemu badaczowi Arktyki Roaldowi Amundsenowi, który stracił życie w 1928 roku, idąc na pomoc swemu przyjacielowi, włoskiemu odkrywcy Umberto Nobilemu. Chociaż trwa ona siedem minut, w porównaniu z dwiema poprzednimi i zarazem kilkoma następnymi, niewiele dzieje się w niej. Liderzy grupy wymieniają się partiami solowymi, ale żadna z nich nie zapada w pamięć na dłużej. Żadna nie sprawia, że do „Amundsena” chce się powrócić, kiedy już album dobiegnie końca.
Poprawnie – co oznacza, że bez iskry geniuszu – prezentuje się także muzyczny portret Marka Polo, pochodzącego z Wenecji autora „Opisania świata”, któremu pod koniec XIII wieku dane było (ponoć) dotrzeć aż do Chin, rządzonych wówczas przez mongolskiego chana Kubiłaja. To chyba nie był przypadek, że Berce wyszła tym razem najkrótsza kompozycja na płycie, która wprawdzie brzmi rasowo, ale zdecydowanie zbyt mało jest w niej serca. Klawiszowiec zrehabilitował się natomiast, komponując historię Vasco da Gamy, który – o czym uczono w szkole – jako pierwszy dotarł drogą morską do Indii, gdzie zresztą zmarł w 1524 roku. „Da Gama” to już fusion na najwyższym światowym poziomie, z mocno wyeksponowaną gitarą basową Fedora Frešo, kolejną ekscytującą solówką gitarową Grigláka i – nade wszystko – kapitalnymi dialogami gitary i syntezatorów Berki. Warto też jednak podkreślić – tutaj szczególnie rzucającą się w oczy – perfekcyjną grę sekcji rytmicznej. Słychać, że dłuższy pobyt Fedora w Fermácie zaowocował idealną wprost współpracą basisty z Karolem Oláhem.
Kolejne dwa „portrety” wprowadzają słuchacza w nastrój kontemplacyjny. Ale nie oznacza to, że są sobie równe. „Humboldt” – poświęcony żyjącemu na przełomie XVIII i XIX wieków Alexandrowi von Humboldtowi, niemieckiemu badaczowi Ameryk Łacińskiej i Północnej oraz Azji – brzmi stylowo, ale zdecydowanie zbyt popowo, aby ująć za serce wielbicieli jazzrockowego oblicza słowackiej formacji. Za to „Kolumbus”, którego bohaterem jest oczywiście pochodzący z Genui Krzysztof Kolumb, urzeka balladowym pięknem. To ostatnia z czterech kompozycji Grigláka i on też odgrywa w niej najważniejszą rolę, najpierw wprowadzając odpowiedni nastrój partią gitary akustycznej, a następnie serwując kolejną ze swych niezapomnianych solówek na gitarze elektrycznej. Płytę zamyka utwór Berki „dedykowany” dziewiętnastowiecznemu szkockiemu misjonarzowi protestanckiemu Davidowi Livingstone’owi, który poświęcił swoje życie Afryce i tam też z powodu choroby zmarł. Może z tego powodu Tomaš uznał, że należy mu się mocne rockowe uderzenie. Ale to nie tylko zasługa klawiszowca. Cały zespół daje tu z siebie wszystko – począwszy od potężnego fundamentu budowanego przez Frešo i Oláha, aż po energetyczne partie syntezatorów i gitary. Dzięki temu, gdy już album dobiega końca, w pamięci pozostają właśnie te fragmenty – zagrane z werwą, w stylu, za jaki Fermátę pokochali fani.
koniec
8 lipca 2017
Skład:
František Griglák – gitara elektryczna, gitara akustyczna
Tomaš Berka – syntezatory, fortepian elektryczny, fortepian
Fedor Frešo – gitara basowa, mandolina
Karol Oláh – perkusja, instrumenty perkusyjne

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Nie taki krautrock straszny: Eins, zwei, drei, vier, fünf…
Sebastian Chosiński

29 IV 2024

Wydawana od trzech lat seria koncertów Can z lat 70. ubiegłego wieku to wielka gratka dla wielbicieli krautrocka. Przed niemal trzema miesiącami ukazał się w niej album czwarty, zawierający koncert z paryskiej Olympii z maja 1973 roku. To jeden z ostatnich występów z wokalistą Damo Suzukim w składzie.

więcej »

Non omnis moriar: Brom w wersji fusion
Sebastian Chosiński

27 IV 2024

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj najbardziej jazzrockowy longplay czechosłowackiej Orkiestry Gustava Broma.

więcej »

Nie taki krautrock straszny: Czas (smutnych) rozstań
Sebastian Chosiński

22 IV 2024

Longplayem „Future Days” wokalista Damo Suzuki pożegnał się z Can. I chociaż Japończyk nigdy nie był wielkim mistrzem w swoim fachu, to jednak każdy wielbiciel niemieckiej legendy krautrocka będzie kojarzył go głównie z trzema pełnowymiarowymi krążkami nagranymi z Niemcami.

więcej »

Polecamy

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku

A pamiętacie…:

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski

Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski

Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski

Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski

Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski

Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski

Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski

Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski

The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski

T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski

Zobacz też

Z tego cyklu

Brom w wersji fusion
— Sebastian Chosiński

Praga pachnąca kanadyjską żywicą
— Sebastian Chosiński

Znad Rubikonu do Aszchabadu
— Sebastian Chosiński

Gustav, Praga, Brno i Jerzy
— Sebastian Chosiński

Jazzowa „missa solemnis”
— Sebastian Chosiński

Prośba o zmiłowanie
— Sebastian Chosiński

Strzeż się jazzowej policji!
— Sebastian Chosiński

Fusion w wersji nordic
— Sebastian Chosiński

Van Gogh, słoneczniki i dyskotekowy funk
— Sebastian Chosiński

Surrealizm podlany rockiem, bluesem i jazzem
— Sebastian Chosiński

W trakcie

zobacz na mapie »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.