Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 27 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup

Nazywał się Lemmy i grał rock’n’roll

Esensja.pl
Esensja.pl
« 1 4 5 6 7 »

Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Nazywał się Lemmy i grał rock’n’roll

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Zespół, wraz z wytwórnią, zdecydował się wydać też kolejną oficjalną koncertówkę. Tym razem jednak wszystkim zależało na tym, by była to rejestracja całego jednego występu, a nie wycinki show. Nagrań dokonano w Hamburgu w knajpie The Docks 21 maja 1998 roku i ukazały się rok później pod szyldem „Everything Louder than Everyone Else”. Tytuł dobrze oddaje klimat płyty. Faktycznie jest głośno, do tego zespół ułożył setlistę w ten sposób, by było cały czas z wykopem i do przodu. I właśnie ta monotonia jest jednak najsłabszym ogniwem całości. Jedyny wolniejszy moment stanowi „Lost in the Ozon”, zagrany na gitarze elektrycznej, dzięki czemu brzmi ciekawiej, niż w studio. Reszta to już petardy. Niestety nie zawsze najbardziej efektowne z dorobku grupy. Nie mówię, że w kółko muszą grać „Overkill”, „Ace of Spades” i „Killed By Death” (które też się tu znalazły), ale o wybór z ostatnich albumów. „Over Your Shoulder”, „Take the Blame”, czy „Love for Sale” to typowe zapchajdziury, które promuje się tylko dlatego, że pochodzą z najnowszych krążków. Przyznam, że dziwi mnie też słaba kondycja Phila Campbella, który ze zbyt wielką nonszalancją podchodzi do niektórych kawałków, jakby ich granie nie sprawiało mu żadnej przyjemności. Najbardziej ucierpiał na tym „Capricorn”, co jest o tyle smutne, że powrócił do setlisty po długiej nieobecności.
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Zgodnie z nową, świecką tradycją dwa lata po „Snake Bite Love” ukazał się kolejny album „We Are Motörhead”. Choć sprzedawał się lepiej od poprzednich, nie zawierał żadnego wielkiego hitu. Co najwyżej na miano takowego zasługiwała przeróbka „God Save the Queen” Sex Pistols.
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Za to utwór tytułowy okazał się doskonałym otwieraczem koncertów, jak ma to miejsce na kolejnej koncertówce „Live at Brixton Academy” wydaną w 2003 roku. To znów porcja obszernego materiału, ale o niebo lepiej zagranego, niż na „Everything Louder than Everyone Else”. Do tego upamiętnia ona ważne wydarzenie w postaci dwudziestopięciolecia istnienia zespołu. Tradycyjnie nie obyło się bez niespodzianek i zaproszonych gości – w „Born to Rise Hell” zaśpiewali królowa metalu Doro z Whitfieldem Crane’em z Ugly Kid Joe, w „Killed By Death” zagrali Todd Campbell, syn Phila i Paul Ider, syn Lemmy’ego. Natomiast w „Overkill” na scenie pojawili się Brian May, Ace ze Skunk Anansie i „Fast” Eddie Clarke, który uświetnił swoją grą także „The Chase is Better Than the Catch”. Uroczysta atmosfera udzieliła się także członkom obecnego składu Motörhead, którzy dali bardzo dobry, energetyczny koncert, bez ewidentnych wpadek.
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Niemal równo po upływie kolejnych dwóch lat otrzymaliśmy następną płytę Motörhead. Tym razem jednak nie było się z czego cieszyć, ponieważ „Hammered” okazał się najsłabszą produkcją zespołu od czasu niesławnego „Rock’n’Roll” z 1987 roku. Paradoksalnie to właśnie ten krążek stał się największym sukcesem kasowym formacji od lat. Ewidentnie triu zabrakło pomysłów. Na szczęście kiepska forma w studio nie odbiła się szczególnie na formie w czasie występów. Lemmy nie zraził się, że pod koniec trasy promującej „We Are Motörhead” zemdlał z wycieńczenia i zespół musiał odwołać występy. Wciąż dawał z siebie wszystko.
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Ponieważ po „Hammered” nie otrzymaliśmy oficjalnych nagrań koncertowych, ponownie musimy podeprzeć się bootlegiem. Mój wybór padł na „Attack in Switzerland 2002”, upamiętniający występ z 16 sierpnia 2002 roku ze szwajcarskiego festiwalu Live at Open Air Gampel. Pod względem technicznym mamy do czynienia z rejestracją telewizyjną, więc dźwięk jest niezły. Zespół również się streszcza, prezentując pięćdziesięciominutowy, zwięzły set klasyki (choć zabrakło dwóch sztandarowych hitów, które są prawie zawsze) z rzeczami nowymi. Z „Hammered” otrzymaliśmy tylko jedną pozycję – „Brave New World”. Najlepiej za to wypadł „Sacrifice” z obowiązkowym solem perkusyjnym. Płyta nie jest może jakimś epokowym dokonaniem, ale miło jej się słucha.
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Równie przyjemny okazał się kolejny album studyjny Motörhead „Inferno” z 2004 roku, choć do genialności sporo mu brakuje. Zwyżka formy stanowi jednak jakieś pocieszenie.
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Tym razem możemy podeprzeć się oficjalnym wydawnictwem, czyli „Better Motörhead than Dead: Live at Hammersmith”, zarejestrowanym 16 lipca 2005 roku. To znów potężna dawka muzyki, upchniętej na dwóch CD. Pierwsza płyta wydaje się ciekawsza od drugiej, ponieważ zawiera sporo nieoczywistego materiału, jak „I Got Mine” i „Dancing on Your Grave” z „Another Perfect Day”, czy „Over the Top” ze strony B singla „Bomber”. Czyżby Lemmy’ego coraz bardziej dopadała nostalgia za starymi czasami? Z drugiej strony zawsze bronił „Another Perfect Day”, uważając, że same kawałki są dobre, tylko za dużo było w nich gitary Robbo.
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Pomimo niezłej setlisty „Better Motörhead than Dead: Live at Hammersmith” należy uznać za przyzwoity średniak, bez ewidentnych wpadek, ale też bez większych uniesień. Dlatego też o wiele bardziej rekomenduję bootleg „Live at Wacken Open Air 2006”. Został nagrany 5 sierpnia 2006 roku, w tym samym miesiącu, w którym ukazał się kolejny album zespołu „Kiss of Death”.
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Choć nie zawiera żadnych świeżych kawałków i niemal w całości pokrywa się ze wspomnianą oficjalną koncertówką (wypadły „Shoot You in the Back”, „Love for Sale” i „(We Are) The Road Crew” – pojawił się za to „Fast and Loose”), to jest zagrany na większym luzie i z o wiele większą energią. Długie pogawędki między utworami jasno świadczą o tym, że panowie rewelacyjnie bawili się na scenie.
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Stara chemia znów działała, co przełożyło się na pracę w studio. Tradycyjnie, dwa lata po „Kiss of Death”, Motörhead powrócił z kolejnym mocnym krążkiem „Motörizer” (2008). Niestety także tu zabrakło oficjalnego podsumowania trasy koncertowej. Aby to nadrobić proponuję sięgnąć po kolejny booteg w naszym zestawie „Live 2008-11-14 Manchester Apollo”. To już Motörhead w najbardziej surowej odmianie. Półtorej godziny jazdy wyłącznie dla fanów. Niestety jakość nagrań nie jest najlepsza, ale i zespołowi zdarzają się potknięcia. To jednak cena, którą należy zapłacić, jeśli chce się uchwycić autentyczną atmosferę koncertu. Fani na pewno będą zainteresowani listą utworów, na której znalazło się kilka nowości: „One Night Stand” i „Be My Baby” z „Kiss of Death”, oraz „Rock Out” i „The Thousand Names of God” z „Motörizer”. Ciekawostką jest utwór z repertuaru Thin Lizzy (który również coverował Boba Segera), „Rosalie”.
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Pomimo, że nasi bohaterowie nie byli już młodzieniaszkami, na następnej płycie postanowili ostro dorzucić do pieca. „The Wörld Is Yours” z 2010 roku stanowi 20 studyjną płytę Motörhead i jest zarazem jedną z najostrzejszych, jakie nagrali.
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Czadowe były również koncerty ją promujące, tak jakby Lemmy podskórnie przeczuwał, że to ostatnie momenty, kiedy może sobie bezkarnie pofolgować. Etap ten dokumentują aż dwie, bliźniacze koncertówki „The Wörld Is Ours – Vol. 1: Everywhere Further Than Everyplace Else” oraz „The Wörld Is Ours – Vol. 2: Anyplace Crazy as Anywhere Else”, kolejno z 2011 i 2012 roku. Pod względem jakościowym ta pierwsza jest znacznie lepsza, zwłaszcza set podstawowy (z 9 kwietnia 2011 roku z Santiago w Chile), nie tylko zagrany z dopalaczami, ale do tego doskonale brzmiący. Nie wiem, czy nie jest to najlepiej nagrany koncert w karierze zespołu. Każdy dźwięk jest dobrze słyszalny, instrumenty selektywnie zarejestrowane, a chrypka Lemmy’ego cieszy swoją mocą.
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Druga płyta to głównie rejestracja występu z niemieckiego Wacken z 6 sierpnia 2011 roku. I tu już jest bardziej przeciętnie. Także jeśli chodzi o brzmienie. Historyczne znaczenie ma jednak uzupełniające zestaw nagranie z Sonisphere Knebworth Festival w Anglii z 10 lipca 2011. Na samym początku Lemmy wspomina zmarłego dzień wcześniej Michaela „Würzela” Burstona. Był on pierwszym załogantem Motörhead, który pożegnał się z tym światem, co i tak jest niezłym wynikiem, biorąc pod uwagę niezdrowy tryb życia muzyków. Niestety rozpoczął on serię, która miała w kolejnych latach doprowadzić do rozwiązania składu.
Pierwsze problemy zdrowotne Kilmistera zaczęły się już na początku XXI wieku, kiedy to wykryto u niego cukrzycę. Nie zrezygnował jednak ze swojego ulubionego Jacka Danielsa z Colą. Potrafił nawet popijać nim leki na nadciśnienie. Przy okazji wciąż kopcił jak smok, wypalając dwie paczki papierosów dziennie. Można być niezniszczalnym, ale upływu lat się nie oszuka. W czerwcu 2013 roku musiał przejść zabieg wszczepienia rozrusznika serca. Choć nie planował ograniczać liczby występów, po raz kolejny Motörhead musiał odwołać trasę, ponieważ już w lipcu Lemmy znów trafił do szpitala.
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
W tak niekomfortowych warunkach zespołowi udało się jednak uporać z kolejnym albumem, choć po raz pierwszy od połowy lat 90. nie zdążył wydać go w ciągu dwóch lat od ukazania się poprzedniego. Niemniej „Aftershock” okazał się dziełem bardzo udanym. Był chwalony przez recenzentów i okazał się najlepiej sprzedającym się krążkiem Motörhead od czasu „Hammered”. Trzeba jednak pamiętać, że przez jedenaście lat, jakie dzielą te tytuły świat muzyczny się zmienił, przenosząc się do sieci. W związku z tym wynik 11 tysięcy sprzedanych egzemplarzy powinno budzić respekt. Do tego osiągnął najlepsze – 22 miejsce w swojej historii na liście Billboardu.
« 1 4 5 6 7 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Non omnis moriar: „Praska Wiosna”, praska jesień
Sebastian Chosiński

25 V 2024

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj album z „trzecionurtowymi” kompozycjami Pavela Blatnego w wykonaniu Orkiestra Jazzowa Radia Czechosłowackiego.

więcej »

Nie taki krautrock straszny: Eins, zwei, drei, vier, fünf, sechs, sieben…
Sebastian Chosiński

20 V 2024

Gdybym w połowie lat 70. ubiegłego wieku mieszkał w Republice Federalnej Niemiec i był fanem krautrocka, nie omieszkałbym wybrać się na koncert Can. Może nawet pojechałbym (i częściowo popłynął promem) do Brighton, choć pewnie nie byłoby to tanie. Po występnie musiałbym jednak uznać, że opłacało się. „Live in Brighton 1975” to najlepszy koncertowy zapis, jaki pozostawił po sobie zespół z Kolonii.

więcej »

Non omnis moriar: Płyń, Pavel, płyń!
Sebastian Chosiński

18 V 2024

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj kolejny longplay, tym razem wydany w RFN, na którym Orkiestra Gustava Broma wykonuje utwory Pavla Blatnego.

więcej »

Polecamy

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku

A pamiętacie…:

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski

Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski

Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski

Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski

Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski

Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski

Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski

Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski

The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski

T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski

Zobacz też

Inne recenzje

Pot i Kreff: Strzelając z bombowca
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Po płytę marsz: Maj 2016
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

50 najlepszych płyt 2015 roku
— Esensja

Po płytę marsz: Sierpień 2015
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

50 najlepszych płyt 2013 roku
— Esensja

Po płytę marsz: Październik 2013 (2)
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Tegoż autora

Niech żyje król!
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Sześćdziesiąt lat minęło…
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Napoleon i jego cień
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Maska kryjąca twarz mroku
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Włoski Kurosawa
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Palec z artretyzmem na cynglu
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Idź do krateru wulkanu Snæfellsjökull…
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

I ty możesz być Kubą Rozpruwaczem
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

My i Oni
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Wielki mały finał
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

W trakcie

zobacz na mapie »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.