EKSTRAKT: | 70% |
---|---|
WASZ EKSTRAKT: | |
Zaloguj, aby ocenić | |
Tytuł | Theo Schumann |
Wykonawca / Kompozytor | Theo Schumann |
Data wydania | 1981 |
Wydawca | Amiga |
Nośnik | Winyl |
Czas trwania | 37:39 |
Gatunek | jazz |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
W składzie |
Theo Schumann, Friwi (Friedrich-Wilhelm) Sternberg, Andreas Bicking, Henry Walther, Kiril Wlatschkow, Joachim Graswurm, Jochen Kittan, Frank-Endrik Moll |
Utwory | |
Winyl1 | |
1) Navarra | 03:55 |
2) Poll | 04:37 |
3) Billy’s Bounce | 03:51 |
4) Grünes Gewölbe | 06:01 |
5) Honolulu | 04:55 |
6) Honky-Tonky | 04:57 |
7) Kentucky | 04:10 |
8) Totila | 05:16 |
Non omnis moriar: Od Kentucky po HonoluluMuzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj solowe wydawnictwo enerdowskiego klawiszowca Theo Schumanna.
Sebastian ChosińskiNon omnis moriar: Od Kentucky po HonoluluMuzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj solowe wydawnictwo enerdowskiego klawiszowca Theo Schumanna. Theo Schumann
Wyszukaj / Kup Pisząc o znanych z przeszłości muzykach, aktorach czy literatach, niejednokrotnie trafiałem na wątpliwości związane z datami ich urodzenia, zwłaszcza jeśli było to w czasach przedwojennych. Czasami dotyczyły one kilku dni, czasami błędnie notowano miesiące, a zdarzało się nawet, że i lata. Rozbieżności najczęściej dotyczyły roku, dwóch. Ale w przypadku (wschodnio)niemieckiego jazzmana Theo Schunanna sprawa wydaje się dużo poważniejsza. O ile bowiem źródła są zgodne co do tego, że przyszedł on na świat w oddalonym około czterdziestu kilometrów od Drezna (w kierunku granicy z Czechami) saksońskim Altenbergu, o tyle – i to dość mocno – rozjeżdżają się w kwestii roku, w którym do tego doszło. Jedne podają 1928, inne natomiast – 1935. Spory rozstrzał, prawda? Aż trudno uwierzyć w to, że sam zainteresowany tego nie wiedział. Dzisiaj go już o to nie zapytamy, zmarł bowiem trzy dekady tematu (nie ma przynajmniej wątpliwości co do tego, że stało się to w 1990 roku). W każdym razie, skoro podawał tak różne daty – musiało to z czegoś konkretnego wynikać. Na przykład z chęci wymigania się od służby w Wehrmachcie w ostatnich latach drugiej wojny światowej. Ojciec Theo był rzemieślnikiem, mistrzem krawieckim. Szybko dostrzegł jednak w synu talent muzyczny i zdecydował, że po ukończeniu ósmej klasy powinien uczyć się w Dreźnie muzyki. W efekcie chłopak trafił do stolicy Saksonii, gdzie w konserwatorium studiował muzykę klasyczną (dyrygenturę i kompozycję, ale jednocześnie szkolił się w grze na saksofonie i klarnecie). Dużo bardziej interesował go jednak zdobywający w tym czasie coraz większą popularność w krajach bloku wschodniego jazz. W 1957 roku założył swój pierwszy zespół – Theo Schumann Jazz Formation, z którym jako pianista i organista co tydzień grał koncerty w drezdeńskim Parkhotel. Towarzyszyli mu w tym: skrzypek i puzonista Hubert Katzenbeier, saksofonista tenorowy i flecista Konrad Körner, kontrabasista Jochen Kittan oraz perkusista Frank-Endrik Moll. Na początku lat 60. jednak, dostrzegając płynącą z Zachodu wielką falę beatu i muzyki rozrywkowej, Theo podąży w nieco inną stronę, a dowodem tej zmiany stanie się powołanie nowej formacji – Theo Schumann Combo. Działała ona mnie więcej dekadę, grając z jednej strony przeróbki beatowych, popowych i tanecznych przebojów, z drugiej – wzbogacając repertuar o własne kompozycje utrzymane w tej stylistyce. Pierwszy skład grupy prezentował się następująco: Schumann – fortepian, organy, saksofon, Achim Gutsche – gitara, śpiew, Günter Füschner – gitara, śpiew, Klaus Berger – gitara basowa oraz Gerd Schönfelder – perkusja; później jednak często się zmieniał, na posterunku do samego końca wytrwał jedynie lider. Po działalności zespołu pozostało kilkanaście singli (z lat 1963-1973) i trzy longplaye: „Theo Schumann Combo” (1969), „Für junge Leute” (1970) oraz „Guten Abend Carolina” (1971). W połowie lat 70. lider najprawdopodobniej uznał, że formuła wyczerpała się i postanowił wrócić do grania jazzu. Reaktywował więc swój stary band, nieco tylko skracając jego nazwę do Theo Schumann Formation. Na albumie „Tanz in Theo′s Beat-Bar” (1977) dominowała muzyka fusion, którą Schumann (grający tu na organach, syntezatorach i fortepianie elektrycznym) nagrał z dwoma przyjaciółmi sprzed lat – Kittanem i Mollem – oraz nowym towarzyszem artystycznej podróży, klarnecistą i saksofonistę Friwim (to skrót od Friedrich-Wilhelm) Sternbergiem. Cztery lata później ukazała się – w serii Amiga Jazz – kolejna płyta artysty, tym razem pierwsza solowa, sygnowana tylko jego imieniem i nazwiskiem oraz zatytułowana po prostu „Theo Schumann”. Sesja do niej odbyła się we wschodnioberlińskim studiu wytwórni Amiga pomiędzy 5 a 16 stycznia 1981 roku. U boku lidera, obok muzyków znanych już z „Tanz in Theo′s Beat-Bar”, pojawiła się dodatkowa czteroosobowa sekcja dęta w składzie: Kiril Wlatschkow – trąbka, Henry Walther – puzon, Joachim Graswurm – trąbka, skrzydłówka (znany między innymi z SOK, Klaus Lenz Big Band, Sekstetu Günthera Fischera) oraz Andreas Bicking – flet, saksofon tenorowy. Na longplay trafiło osiem kompozycji o bardzo różnym obliczu stylistycznym, w efekcie płyta ma bardzo eklektyczny charakter, w pewnym sensie można ją chyba uznać nawet za podsumowanie całej dotychczasowej twórczości Schumanna, któremu w tym momencie pozostało przecież jedynie tylko dziewięć lat życia, średnio aktywnych zawodowo. Album otwiera niemal czterominutowa orkiestrowo-taneczna „Navarra” – na pierwszym planie pojawiają się dęciaki, w tle natomiast przewodzi fortepian akustyczny. Niezwykle istotną rolę odgrywają też jednak pulsujące instrumenty perkusyjne, to głównie dzięki nim utwór ten tak zachęca do pląsów. W drugiej jego części więcej za to jest jazzu. A to za sprawą solowych partii saksofonu oraz organów. Stricte jazzowy charakter ma także otwarcie „Poll”, wybrzmiewające duetem saksofonowo-fortepianowym (ale tym razem przy użyciu instrumentu elektrycznego), który prostą drogą prowadzi cały zespół do krainy fusion. Zwłaszcza gdy pojawiają syntezatory. W dalszej części, następującej po całkowitym wyciszeniu, grupa gra z jeszcze większym rozmachem, a całość zamyka solówka perkusji. Zaskoczeniem może być obecność na krążku numeru „Billy′s Bounce” – jedynego, którego autorem nie był Schumann. Jest to bowiem klasyczna kompozycja amerykańskiego saksofonisty Charliego Parkera (1920-1955), którą ten wydał na singlu w 1945 roku. W wykonaniu Theo wyszedł z tego bardzo stylowy blues s organami w roli głównej. Bardzo melodyjny charakter ma także zamykający stronę A longplaya „Grünes Gewölbe”. Zaczyna się, dzięki dęciakom, orkiestrowo; później jest dużo bardziej nastrojowo, na co wpływ mają rozmarzone syntezatory w tle i nostalgiczna trąbka na planie pierwszym. Można by uznać, że to smooth jazz, ale bez typowego dla niego pościelowego klimatu. W podobnym tonie utrzymane jest otwierające drugą stronę krążka „Honolulu”, w którym najpierw mamy do czynienia z dialogiem dwóch saksofonów – tenorowego i altowego – a następnie z kolejnym krótkim solowym popisem Franka-Endrika Molla. Klamrą spina ten numer jednak fortepian elektryczny Schumanna. „Honky-Tonky” to z kolei easy listening, ale zagrany z dużym zacięciem, mimo melancholijnej partii fletu. W „Kentucky” natomiast zespół miesza ze sobą knajpianego bluesa (vide fortepian elektryczny) ze swingiem, cze3go efekt nie jest może zachwycający, ale na pewno ciekawy. Na koniec Schumann wybrał utwór „Totila”, w którym szanse wykazania się ma cały ośmioosobowy skład. Przynajmniej w części pierwszej, w której z sekcją rytmiczną o rząd dusz rywalizują dęciaki. W ostatnich dwóch minutach na placu boją pozostają jedynie fortepian akustyczny i saksofon – dwa ulubione instrumenty Schumanna (choć na tym drugim tym razem nie zagrał). Nie jest to wybitna płyta, ale na pewno dobrze portretująca zapomnianego już dzisiaj enerdowskiego jazzmana, który, gdyby żył w innym kraju, zapewne osiągnąłby znacznie więcej. W każdym razie do tego predestynował go talent, jaki posiadał. 21 marca 2020 Skład: Theo Schumann – fortepian, fortepian elektryczny, organy, syntezatory, muzyka, aranżacja Friwi (Friedrich-Wilhelm) Sternberg – klarnet, saksofon altowy Andreas Bicking – fler, saksofon tenorowy Henry Walther – puzon Kiril Wlatschkow – trąbka Joachim Graswurm – trąbka, skrzydłówka Jochen Kittan – kontrabas, gitara basowa Frank-Endrik Moll – perkusja, instrumenty perkusyjne |
Coś w tym musi być! Ukazujące się w serii „Can Live” angielskie koncerty Can wybijają się zdecydowanie ponad inne. Wydany trzy lata temu „Live in Brighton 1975” to prawdziwe arcydzieło, a tegoroczny „Live in Aston 1977” niewiele mu ustępuje. Ale czy może być inaczej, skoro muzycy biorą na warsztat między innymi tak wspaniały utwór, jak „Vitamin C”?
więcej »Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj jedyny longplay czechosłowackiej formacji Studio 5 wibrafonisty Karela Velebnego, na której gruzach powstał zespół SHQ.
więcej »Na wydanym w 1977 roku albumie „Saw Delight” skład Can został poszerzony do sekstetu. Uzupełnili go bowiem dwaj instrumentaliści (rodem z Jamajki i Ghany), którzy nie tak dawno przewinęli się przez brytyjską formację Traffic. Nie wpłynęło to jednak na uczynienie jej muzyki progresywną czy jazzrockową, stała się za to dużo bardziej etniczna. Co w paru utworach przyniosło całkiem sympatyczny efekt.
więcej »Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski
Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski
Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski
Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski
Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski
Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski
Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski
Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski
The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski
T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski
Narodziny legendy
— Sebastian Chosiński
Neurotyczny pies wymaga szczególnej uwagi
— Sebastian Chosiński
Wielebny Karel i jego przyjaciele
— Sebastian Chosiński
Gdyby Corea urodził się w Słowacji…
— Sebastian Chosiński
„Praska Wiosna”, praska jesień
— Sebastian Chosiński
Płyń, Pavel, płyń!
— Sebastian Chosiński
Jak to jest płynąć „trzecim nurtem”…
— Sebastian Chosiński
Siła jazzowych orkiestr
— Sebastian Chosiński
Brom w wersji fusion
— Sebastian Chosiński
Praga pachnąca kanadyjską żywicą
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Wejście w dorosłość
— Sebastian Chosiński
„Kobra” i inne zbrodnie: Wilcze jagody niosą śmierć
— Sebastian Chosiński
Nie taki krautrock straszny: I jeszcze raaaz… i jeszcze dwaaa…
— Sebastian Chosiński
East Side Story: Na szczyt!
— Sebastian Chosiński
Perły ze skazą: Homo homini lupus est
— Sebastian Chosiński
PRL w kryminale: Znowu wieprzowina na obiad!
— Sebastian Chosiński
Radość dzieciństwa i smutek starości
— Sebastian Chosiński
Artystka nieobojętna
— Sebastian Chosiński
Klasyka kina radzieckiego: Ukąszeni przez „Kobrę”
— Sebastian Chosiński
Trzech solistów w łódce, nie licząc sekcji rytmicznej
— Sebastian Chosiński