EKSTRAKT: | 80% |
---|---|
WASZ EKSTRAKT: | |
Zaloguj, aby ocenić | |
Tytuł | Klaus Lenz Big Band |
Wykonawca / Kompozytor | Klaus Lenz Big Band |
Data wydania | 1975 |
Wydawca | Amiga |
Nośnik | Winyl |
Czas trwania | 40:38 |
Gatunek | jazz, rock, soul |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Utwory | |
Winyl1 | |
1) Satrapen | 10:19 |
2) Down Goes the River | 04:08 |
3) Freedom Train | 06:20 |
4) Loneliness Can’t Be Our Best Friend | 06:12 |
5) Sisyphos | 07:22 |
6) Dancers | 06:19 |
Non omnis moriar: Satrapowie tańczący pod okiem SyzyfaMuzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj po raz ostatni (wschodnio)niemiecka orkiestra jazzowa Klausa Lenza.
Sebastian ChosińskiNon omnis moriar: Satrapowie tańczący pod okiem SyzyfaMuzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj po raz ostatni (wschodnio)niemiecka orkiestra jazzowa Klausa Lenza. Klaus Lenz Big Band
Wyszukaj / Kup Dyskografię jazzrockowej orkiestry – czy też raczej: orkiestr, bo było ich więcej niż jedna – Klausa Lenza poznawaliście w tym cyklu w dość zaskakujący sposób: skacząc w czasie (od drugiej do pierwszej połowy lat 70. XX wieku) i przestrzeni (z Niemieckiej Republiki Demokratycznej do Republiki Federalnej Niemiec i na powrót do NRD). Chronologicznie da się już jednak ułożyć całość w miarę sensownie, pod warunkiem jednak, że zaczniemy od albumu nagranego wspólnie z prowadzoną przez puzonistę Gerharda Laartza formacją Modern Soul Band („Klaus Lenz – Modern Soul – Big Band”, 1974), a dopiero później przejdziemy do regularnych, zrealizowanych jeszcze we wschodnich Niemczech na zamówienie państwowego radia wydawnictw Big Bandu: „Klaus Lenz Big Band with Uschi Brüning and Klaus Nowodworski” (1974) oraz „Aufbruch” (1976). Pomiędzy nimi ukazał się jeszcze jeden longplay. Tym swoistym „brakującym ogniwem” kolekcji jest – opublikowany przez Amigę w 1975 roku – krążek zatytułowany raczej mało odkrywczo… „Klaus Lenz Big Band”. W tym samym czasie ukazała się jeszcze jedna płyta z nagraniami wschodnioberlińskiej orkiestry (a precyzyjniej: pół płyty); znalazły się na niej dwie kompozycje – „Sisyphos” oraz „Dancers” – wykonane przez Big Band 25 października 1974 roku podczas drugiego dnia siedemnastej edycji warszawskiego festiwalu Jazz Jamboree (tytuł wydawnictwa to „Jazz Jamboree’ 74, Vol. 1”). Nieco ponad dwa tygodnie później, bo 10 listopada, grupa zagrała koncert w drezdeńskim Muzeum Higieny i to właśnie ten występ trafił na longplay „Klaus Lenz Big Band”. Można jedynie podejrzewać, że repertuar w obu przypadkach był zbliżony (o czym świadczy obecność na krążku Amigi dwóch wzmiankowanych powyżej kompozycji). Różnił się natomiast na pewno skład, jaki powołał do wykonania zadań lider; wiadomo bowiem, że w Warszawie skorzystał z usług między innymi miejscowego gitarzysty jazzowego Jarosława Śmietany, z kolei w Dreźnie obowiązki te powierzył swemu stałemu współpracownikowi Fredowi Baumertowi. Warto zresztą podkreślić, że w Muzeum Higieny (tym samym, w którym półtora roku wcześniej zarejestrowano „na żywo” materiał wydany na „Klaus Lenz – Modern Soul – Big Band”) orkiestra liczyła dziewiętnastu muzyków! Najliczniejsza, bo aż jedenastoosobowa (wraz z liderem Big Bandu), była oczywiście sekcja dęta; na jej instrumentarium złożyły się saksofony, puzony, flety, trąbki, skrzydłówki i nawet jeden klarnet. Poza tym na muzealnej scenie pojawiło się również między innymi troje wokalistów: Klaus Nowodworski, Uschi (Ursula) Brüning oraz debiutująca w tym składzie dwudziestosiedmioletnia Christiane Ufholz, wcześniej współpracująca chociażby z formacją Dresden Sextetts. Dodatkowo zgromadzeni usłyszeli pianistę Ulricha Gumperta, skrzypka Dietricha Petzolda, basistę Jörga Doberscha i perkusistę Wolfganga Schneidera (o gitarzyście Fredzie Baumercie mowa była już wcześniej). Kompletując repertuar na ten występ, Klaus Lenz zadbał o jego różnorodność. Momentami można odnieść wrażenie, że nawet za bardzo starał się o to, że płyta utrzymana w jednolitym stylu robiłaby – zwłaszcza z perspektywy czasu – większe wrażenie. Z drugiej strony jednak takie rozchwianie gatunkowe jest typowe dla wykonawców enerdowskich, którym bardziej niż na stworzeniu jednorodnego portretu artystycznego zależało na jak najpełniejszej prezentacji swoich – trzeba przyznać, że bardzo dużych – możliwości. Album otwiera ponad dziesięciominutowy „Satrapen” – utwór najambitniejszy i zdecydowanie najlepszy spośród wszystkich sześciu. Gdyby w takim klimacie utrzymany był cały longplay, ani przez moment nie wahałbym się z określeniem go mianem arcydzieła. To kompozycja Lenza, ale wykorzystująca – w części środkowej – motywy z twórczości bardzo popularnego w latach 70. ubiegłego wieku chilijskiego wokalisty i gitarzysty Patricio Castillo Moralesa. Otwarcie jest zabójcze! To kilkadziesiąt sekund orkiestrowego free jazzu, z charakterystycznym dla muzyki improwizowanej „strojeniem instrumentów”. Z czasem wykluwa się z tego nastrojowa solówka Joachima Graswurma na skrzydłówce (z przepięknymi wstawkami gitary i fortepianu elektrycznego w tle), który następnie przekazuje „pałeczkę” Ernstowi-Ludwigowi Petrowskiemu (saksofon sopranowy), którego na drugim planie na puzonie basowym wspomaga – i jest to pomoc nieoceniona – Gerhard Lau. W tych fragmentach Big Band skręca wyraźnie w stronę fusion, choć kiedy stopniowo dochodzą do głosu kolejne improwizujące dęciaki i kiedy tym samym faktura utworu zagęszcza się do granic możliwości – Lenz i jego kompani ponownie wkraczają na poletko freejazzowe. Po tak mocnym, wręcz rewelacyjnym początku każdy następny numer musi robić wrażenie słabszego. Warto jednak dać szansę „Down Goes the River”, ponieważ oceniany w oderwaniu od „Satrapen” również może się podobać. To kolejna kompozycja Lenza, tym razem wokalno-instrumentalna. Śpiewa ją Christiane Ufholz, a jako tekst wykorzystuje jeden z wierszy chilijskiego poety Pablo Nerudy (laureata literackiej Nagrody Nobla z 1971 roku). Swing miesza się tutaj z ascetycznym amerykańskim bluesem z dorzecza Missisipi, a tę surowość podkreślają chropawy głos wokalistki (przypominający nieco Janis Joplin) oraz brzmienie organów. Christiane słyszymy również we „Freedom Train”, choć tutaj w – momentami bardzo energetycznym – duecie z Klausem Nowodworskim. To jeszcze jeden utwór Lenza, ale tym razem z tekstem zmarłego w 1967 roku amerykańskiego poety i prozaika Langstona Hughesa. Początek jest czysto soulowy, ale z czasem dochodzą elementy rocka i bluesa. Mocy tej kompozycji przydają natomiast grające unisono dęciaki. Stronę B longplaya otwiera śpiewany tylko przez Nowodworskiego (i do jego tekstu) „Loneliness Can’t Be Our Best Friend”. To numer pożyczony przez wokalistę od Gerharda Laartza, lidera Modern Soul Band, z którym w tym czasie Big Band Klausa Lenza regularnie kooperował. To urocza nawiązująca do stylistyki Roda Stewarta jazzrockowa ballada, której uroku dodaje potężnie brzmiąca i niezwykle smakowita sekcja dęta. Ostatnie dwie kompozycje ukazały się na wspomnianej we wstępie składance z Jazz Jamboree. Prezentują one jazzrockowe oblicze orkiestry, przypominające pod wieloma względami wczesne Jazz Q Praha (z płyt „Pozorovatelna” i „Symbiosis”), tyle że z dodanymi dęciakami. Co ciekawe, pod oboma numerami jako ich autor podpisał się nie lider, ale puzonista Hermann Anders. W instrumentalnym „Sisyphos” nie brakuje improwizacji (vide saksofon tenorowy Helmuta Forsthoffa), ale punktem kulminacyjnym staje się wirtuozerska, bluesrockowa solówka Freda Baumerta na gitarze. Zamykający longplay „Dancers” wykonuje – ponownie do tekstu Hughesa – Uschi Brüning. Artystka daje tu zresztą pełen przegląd swoich umiejętności: zaczyna bowiem od improwizowanej wokalizy współbrzmiącej z dęciakami, potem przechodzi do melodeklamacji, wreszcie – z akompaniamentem organów Ulricha Gumperta i harmonijki ustnej Jochena Gleichmanna – wyśpiewuje poetyckie frazy. Ach! nie można też zapomnieć o solowym popisie Dietricha Petzolda na skrzypcach elektrycznych. Wszystko to składa się na ekscytujący utwór udanie podsumowujący cały występ. Nie można oczywiście zbytnio narzekać na „Klaus Lenz Big Band”, bo byłoby to tylko klasyczne czepianie się. Chociaż wielbicielom może przeszkadzać obecność „Loneliness Can’t Be Our Best Friend”, a tym, którzy gustują w soulu – „Satrapen”. Fani ostrzejszych brzmień będą być może psioczyć na „Down Goes the River”, za to koneserzy ballad żachną się na „Freedom Train”. Album ten należy brać po prostu z dobrodziejstwem inwentarza i docenić jego różnorodność oraz multikulturowość… Po „Klaus Lenz Big Band” grupa wydała w NRD jeszcze tylko jeden album – „Aufbruch” (1976); kolejne płyty, zrealizowane już w zupełnie innych konfiguracjach personalnych, ukazały się po drugiej stronie „żelaznej kurtyny”. A były to: „Wiegenlied” (1977), „Fusion” (1978) oraz „Sleepless Nights” (1980). 21 września 2019 Skład: Christiane Ufholz – śpiew (2,3) Klaus Nowodworski – śpiew (3,4) Uschi Brüning – śpiew (6) Klaus Lenz – lider, trąbka, skrzydłówka Claus Dieter Knispel – trąbka, skrzydłówka Joachim Graswurm – trąbka, skrzydłówka Jochen Gleichmann – trąbka, skrzydłówka, harmonijka ustna, instrumenty perkusyjne Ernst-Ludwig Petrowsky – saksofon altowy, saksofon sopranowy Axel-Glenn Müller – saksofon altowy, saksofon sopranowy, klarnet basowy, flet Rainer Gäbler – saksofon barytonowy, flet Helmut Forsthoff – saksofon tenorowy, flet Gerhard Lau – puzon basowy Sieghardt Schubert – puzon Hermann Anders – puzon Fred Baumert – gitara elektryczna Ulrich Gumpert – fortepian elektryczny, organy Dietrich Petzold – skrzypce elektryczne Jörg Dobersch – gitara basowa Wolfgang Schneider – perkusja |
Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj kolejny longplay, tym razem wydany w RFN, na którym Orkiestra Gustava Broma wykonuje utwory Pavla Blatnego.
więcej »W połowie lat 70. zespół Can zmienił wydawcę. Amerykanów z United Artists zastąpili Brytyjczycy z Virgin. Pierwszym albumem, jaki ujrzał światło dzienne z nowym logo na okładce, był „Landed” – najsłabszy z wszystkich dotychczasowych w dorobku formacji z Kolonii.
więcej »Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj album z „trzecionurtowymi” kompozycjami Pavla Blatnego w wykonaniu Orkiestry Gustava Broma.
więcej »Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski
Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski
Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski
Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski
Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski
Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski
Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski
Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski
The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski
T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski
Płyń, Pavel, płyń!
— Sebastian Chosiński
Jak to jest płynąć „trzecim nurtem”…
— Sebastian Chosiński
Siła jazzowych orkiestr
— Sebastian Chosiński
Brom w wersji fusion
— Sebastian Chosiński
Praga pachnąca kanadyjską żywicą
— Sebastian Chosiński
Znad Rubikonu do Aszchabadu
— Sebastian Chosiński
Gustav, Praga, Brno i Jerzy
— Sebastian Chosiński
Jazzowa „missa solemnis”
— Sebastian Chosiński
Prośba o zmiłowanie
— Sebastian Chosiński
Strzeż się jazzowej policji!
— Sebastian Chosiński
Perły ze skazą: Los bezprizornego człowieka
— Sebastian Chosiński
PRL w kryminale: Pecunia non olet
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Zimowy lament w cieniu Jupitera
— Sebastian Chosiński
Jazzowe oblicze noise’u i post-rocka
— Sebastian Chosiński
Klasyka kina radzieckiego: Co tam dolary, gdy można zarabiać ruble!
— Sebastian Chosiński
„Kobra” i inne zbrodnie: Wiem, ale nie powiem
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Z Beskidów widać Jukatan, Afrykę i Japonię
— Sebastian Chosiński
UWAGA, MILICJA!: Śledztwo w samolocie
— Sebastian Chosiński
Nie taki krautrock straszny: Średnio udane lądowanie
— Sebastian Chosiński
East Side Story: Zeus = Zero. Wielki Zero!
— Sebastian Chosiński