EKSTRAKT: | 70% |
---|---|
WASZ EKSTRAKT: | |
Zaloguj, aby ocenić | |
Tytuł | Plat du Jour |
Wykonawca / Kompozytor | Plat du Jour |
Data wydania | 1977 |
Wydawca | Speedball |
Nośnik | Winyl |
Czas trwania | 36:19 |
Gatunek | jazz, rock |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
W składzie |
Alain Potier, Vincent Denis, Jacques Staub, Rodolphe Moulin, Olivier Pedron, François Ovide, François Maze |
Utwory | |
Winyl1 | |
1) 5 & 11 | 06:33 |
2) Autoroute | 06:26 |
3) Zilbra | 04:49 |
4) Totem | 08:03 |
5) L’homme | 04:13 |
6) Rock ’n’ Speed | 05:52 |
Non omnis moriar: Nawet Joanna d’Arc nie pomogła…Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj jedyny longplay francuskiego jazzrockowego projektu Plat du Jour.
Sebastian ChosińskiNon omnis moriar: Nawet Joanna d’Arc nie pomogła…Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj jedyny longplay francuskiego jazzrockowego projektu Plat du Jour. Plat du Jour
Wyszukaj / Kup Normandzkie Rouen to miasto, które niechlubnie zapisało się w historii Francji. To w nim podczas wojny stuletniej, gdy znajdowało się w rękach angielskich, spalono na stosie – przyszłą bohaterkę narodową i świętą – Joannę d’Arc. Ponad pięćset lat później pięciu młodych mieszkańców Rouen powołało do życia zespół, który do mitu pogromczyni najeźdźców z drugiego brzegu kanału La Manche wprawdzie się nie odwoływał, lecz mógł przynajmniej podjąć próbę zmiany wizerunku miasta. Tak się nie stało. Plat du Jour stali się typowo efemerycznym tworem, po którym jako pamiątka pozostała tylko jedna płyta długogrająca. Kiedy grupa zaczynała swój krótki, zaledwie trzyletni żywot w 1974 roku, żaden z tworzących ją muzyków nie miał specjalnego doświadczenia na scenie. Wszyscy mieli jednak ambicje podboju rodzimego show-biznesu. A że grali trudną muzykę z pogranicza jazzu, rocka i awangardy – cóż w tym złego? Skoro wcześniej udało się to takim zespołom, jak Magma czy Zao, to dlaczego nie im? Kto tworzył Plat du Jour? Jednym z tych, którzy mieli najwięcej do powiedzenia, był wokalista i saksofonista Alain Potier (w 1975 roku wydał on płytę z psychodeliczno-progresywnym zespołem So & Co); poza nim w składzie znaleźli się jeszcze: gitarzysta i wokalista Vincent Denis (miał na koncie singiel nagrany z grupą Coolies), klawiszowiec Jacques Staub, basista Rodolphe Moulin oraz perkusista Olivier Pedron. Po dwóch latach pracy nad repertuarem kwintet z Rouen wybrał się do niewielkiej – położonej w Bretanii, nad samym Atlantykiem – miejscowości Milizac, gdzie w miejscowym studiu Iris dokonał rejestracji materiału na debiutancki (i, jak się potem okazało, jedyny w jego dorobku) longplay. Wspomogli go w tym dziele dwaj goście: w utworze „Zilbra” – perkusjonista François Ovide (który później przewinie się przez ostatni skład jazzrockowego Weidorje), natomiast w „Totemie” – śpiewający w chórku François Maze. Płytę wydała efemeryczna wytwórnia Speedball (być może nawet założona przez samych muzyków), która poza longplayem Plat du Jour wydała jeszcze tylko dwa single: tej samej grupy (ze wspomnianymi powyżej utworami „Totem” i „Zilbra”) oraz bluesowego Bracos Band. A potem, nie osiągając sukcesu komercyjnego, przeszła do historii. To samo spotkało zresztą formację z Rouen. Na krążek „Plat du Jour” trafiło sześć utworów, których twórcami byli przede wszystkim Staub i Moulin; jedynie w dwóch numerach wsparli ich inni muzycy: współkompozytorem „Totemu” był, oprócz Jacques’a, Philippe Doray (lider Les Asociaux Associés, z którym związani byli także Staub i Pedron), a „L’homme” – wspomagający Moulina Alain Potier. W tym kontekście trudno się dziwić, że instrumentami dominującymi praktycznie we wszystkich utworach są klawisze: od fortepianu elektrycznego, poprzez syntezatory, aż po organy. Jednego tylko problemu artystom nie udało się przezwyciężyć: kwestii technicznej. Niestety, jakość nagrań nie powala na kolana, co prawdopodobnie wynikało z niewielkiego budżetu, jakim dysponowali panowie z Plat du Jour. Muzycznie ich jedyna płyta nawiązuje do dokonań rodzimego, czyli francuskiego, Zeuhlu. Nad wszystkimi utworami unosi się duch Christiana Vandera i Magmy; są w nich zarówno rockowy pazur, jazzowe kombinacje rytmiczne, jak i wtręty awangardowo-eksperymentalne. Nie brakuje też psychodelicznego luzu i odwołań do… world music bądź, zdobywającego powoli popularność, punk rocka. Album zaczyna się od numeru zatytułowanego „5 & 11”. Otwierająca go saksofonowo-fortepianowa introdukcja jest nieco usypiająca, ale ostatecznie nikomu zasnąć nie pozwala odzywająca się pod koniec pierwszej minuty ostra gitara Vincenta Denisa. Od tego momentu kwintet wskakuje na najbardziej charakterystycznej dla siebie tory jazzrockowe i pozostaje na nich do samego końca podróży. Choć zmieniają się nastroje i dynamika, krajobraz za oknem pozostaje ten sam. Gdy odpoczynek robi sobie Denis, zastępuje go Potier, a tego z kolei Staub. Muzycy zgodnie przekazują sobie pałeczkę, rozwijając główny wątek opowieści. W drugim w kolejności „Autoroute” zmienia się tyle, że wszystkiego jest więcej: mroku i kombinacji. Jacques chętnie korzysta z przesterów, wyręczając Alaina. Na ich dialogach oparty jest praktycznie cały numer; zamiast jednak ze sobą rywalizować, stają za sobą murem. Dopiero w finale łagodzą nastroje, powracając do otwierającego utwór wątku i tym samym spinając go klamrą. Stronę A winylowego krążka zamyka singlowa „Zilbra”, w której – zgodnie z drugą sylabą tytułu – rozbrzmiewają południowoamerykańskie klimaty. Zwłaszcza w pierwszej części, kiedy to podstawowy skład grupy wspomaga na instrumentach perkusyjnych François Ovide. W drugiej części zespół wyhamowuje i większy nacisk kładzie na budowanie nastroju (vide senna sekcja rytmiczna, stonowany fortepian elektryczny, subtelny, niemal androgeniczny śpiew, jakże różniący się od dzikich wrzasków słyszalnych na początku). Otwierający stronę B ośmiominutowy „Totem” to najambitniejsze dzieło Plat du Jour, które odpowiednio „obrobione” przez Christiana Vandera mogłoby nawet znaleźć się w repertuarze Magmy. Są tu bowiem dobrze słyszalne wszystkie podstawowe składniki Zeuhlu: jazzrockowy podkład, rozbudowane wokalizy (z chórkami), eksperymentalne rozwiązania dźwiękowe, wreszcie dwie rozbudowane partie solowe: organów i gitary. Aż dziw, że taki utwór nie został umieszczony jako zwieńczenie longplaya – ma bowiem wszelkie zadatki ku temu, by uznać go za opus magnum grupy. „L’homme” to zupełnie inna bajka: niemal ballada oparta na dźwiękach gitary akustycznej i zrazu pojawiających się jedynie w tle, a potem przebijających się na plan pierwszy syntezatorach. Ostatnim akcentem jest natomiast dynamiczny „Rock ’n’ Speed”, który jednak, by bardziej odpowiadać prawdzie, powinien nosić tytuł… „Jazz & Rock ’n’ Speed”. Głównie z powodu powracającego saksofonu Alaina Potiera. Dlaczego album Plat du Jour nie osiągnął spodziewanego sukcesu? Odpowiedź na to pytanie wcale nie jest trudna. Konkurencja na rynku francuskim była w tamtym czasie spora. Nie brakowało grup jazzrockowych i zeuhlowych tworzonych przez doświadczonych, mających koneksje i obycie artystów, przed którymi stały otworem najważniejsze studia nagraniowe w kraju. Muzycy z Rouen nie byli w stanie z nimi rywalizować. Może gdyby zainteresowała się nimi któraś z większych wytwórni płytowych… gdyby znalazł się sponsor chętny na wyłożenie pieniędzy na porządne studio… – los kwintetu byłby inny. A tak tuż po wydaniu „Plat du Jour” zespół przeszedł do historii. Jaki był dalszy los muzyków? Potier trafił wkrótce do saksofonowego big bandu Urban Sax, Denis związał się z nowofalowym Les Rythmeurs, Pedron zasilił jazzowo-folkowy Gwendal, a Ovide próbował sił w Weidorje. Cóż, na pewno stać było ich – jako zespół – na więcej! Trudno, nie wyszło. Nie każdemu się udaje. 26 czerwca 2021 Skład: Alain Potier – saksofon, śpiew Vincent Denis – gitara elektryczna, gitara akustyczna (5), śpiew Jacques Staub – fortepian elektryczny, syntezatory, organy, instrumenty perkusyjne Rodolphe Moulin – gitara basowa, chórek Olivier Pedron – perkusja, instrumenty perkusyjne gościnnie: François Ovide – instrumenty perkusyjne (3) François Maze – chórek (4) |
Pierwsza nagrana po rozstaniu z wokalistą Damo Suzukim płyta Can była dla zespołu próbą tego, na co go stać. Co z tej próby wyszło? Cóż, „Soon Over Babaluma” nie jest może arcydziełem krautrocka, ale muzycy, którzy w składzie pozostali, czyli Michael Karoli, Irmin Schmidt, Holger Czukay i Jaki Liebezeit, na pewno nie musieli wstydzić się jej.
więcej »Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj longplay z serii Supraphonu „Interjazz” z nagraniu dwóch czechosłowackich orkiestry pod dyrekcją Jana Ptaszyna Wróblewskiego i Gustava Broma.
więcej »Wydawana od trzech lat seria koncertów Can z lat 70. ubiegłego wieku to wielka gratka dla wielbicieli krautrocka. Przed niemal trzema miesiącami ukazał się w niej album czwarty, zawierający koncert z paryskiej Olympii z maja 1973 roku. To jeden z ostatnich występów z wokalistą Damo Suzukim w składzie.
więcej »Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski
Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski
Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski
Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski
Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski
Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski
Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski
Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski
The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski
T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski
Siła jazzowych orkiestr
— Sebastian Chosiński
Brom w wersji fusion
— Sebastian Chosiński
Praga pachnąca kanadyjską żywicą
— Sebastian Chosiński
Znad Rubikonu do Aszchabadu
— Sebastian Chosiński
Gustav, Praga, Brno i Jerzy
— Sebastian Chosiński
Jazzowa „missa solemnis”
— Sebastian Chosiński
Prośba o zmiłowanie
— Sebastian Chosiński
Strzeż się jazzowej policji!
— Sebastian Chosiński
Fusion w wersji nordic
— Sebastian Chosiński
Van Gogh, słoneczniki i dyskotekowy funk
— Sebastian Chosiński
PRL w kryminale: Mechanizm „afery skórzanej”
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: W cieniu Purpurowego Słońca
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Mroczne zaułki Malmö
— Sebastian Chosiński
Kto nie ryzykuje, ten… w spokoju nie żyje
— Sebastian Chosiński
Klasyka kina radzieckiego: Bawełna czeka na wodę
— Sebastian Chosiński
„Kobra” i inne zbrodnie: Wehrmacht kontra SS
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Wpływ tykwy na rozwój światowej muzyki
— Sebastian Chosiński
Nie taki krautrock straszny: Od krautu do minimalistycznego ambientu
— Sebastian Chosiński
East Side Story: Ciemne chmury nad Anatewką
— Sebastian Chosiński
PRL w kryminale: Nie bądź jak kura w Wołominie!
— Sebastian Chosiński